Pokaż listęUkryj listę

Opow*** Pies pasterski

Teraz po latach, jak to sobie wspominam, to aż mnie dreszcze po plecach przechodzą. Ale wtedy, gdy to się stało pierwszy raz, to byłem bardziej zdziwiony niż przerażony. Widocznie tak zalatywało absurdem, że mój umysł tego w całości nie załapał. Zresztą nikt mi nie uwierzył. Dzisiaj myśląc na chłodno, dochodzę do wniosku, że to były jednak halucynacje. Ale pewności nie mam. Bo później, jak już było po wszystkim... ale nie uprzedzajmy faktów.

 

Postaram się to opowiedzieć na tyle dokładnie, na ile zdołałem zapamiętać.

 

Niedaleko naszej wioski, leży nieduży cmentarz. Większość grobów jest zaniedbanych i mało kto tam zagląda. Ale zdarzają się całkiem ekstra. Normalnie super wygląd. Miałem wtedy około piętnastu lat. Starzy ludzie opowiadali, że na tym cmentarzu dzieją się czasami dziwne rzeczy. Pusty śmiech mnie wtedy ogarniał, gdy słyszałem tego typu brednie. Na domiar złego, nasza rodzina była raczej biedna. Jak widziałem te bogate pomniki, ten cały zakichany przepych, to mnie jasna cholera brała. A oni mi jeszcze takie świrnięte banialuki wciskali.

 

Teraz wiem, że postąpiłem jak niedouczony wariat. Wtedy jednak, byłem święcie przekonany, że postąpiłem słusznie.

 

W pamiętnym dniu, wybrałem się na ów cmentarz, by odwiedzić grób moich rodziców. Leżeli tu już dość długo, ale ja dopiero po jakimś czasie, miałem na tyle sił w sobie, by uwierzyć w tę ostateczną prawdę. Słońce pomału zachodziło za ciemną chmurę i zaczęło trochę padać.

 

Stoję przy grobie, wpatrując się w ukochane imiona. Tyle razy je wypowiadałem, a teraz na zawsze zostały oderwane od bardzo bliskich mi osób. Oni poszli tam, a one zostały samotne tu. Wspominam wszystko, co było dobre i co było złe. Ile mogłem lepiej, inaczej, więcej. Deszcz zaczyna się wzmagać. Z figurki aniołka na sąsiednim grobie, spływa brudna, szara woda. Nikt go widocznie nie czyścił. Stoi zapomniany i samotny. Zwiędłe kwiaty, naciskane ciężarem wody, jeszcze bardziej chylą się ku ziemi, jakby chciały tą ziemię przebić i chociaż trochę dodać otuchy, zwłokom, które tam leżą. Mam doprawdy dziwaczne myśli i pokręconą wyobraźnie. No nic. Nie odchodzę. Chcę jeszcze trochę tutaj pobyć. Stąd nie dosięgnę tamtego wymiaru, ale chociaż trochę pocierpię na deszczu, za te wszystkie chwile, w których mogłem być dla nich lepszym.

 

Nagle czuję z tyłu, lekkie uderzenie. Wiem na pewno, że jak tutaj szedłem, to nikogo nie spotkałem. Nie mam wrażenia, że to czyjeś ręce.

 

Stoję jak sparaliżowany. Nie należę do strachliwych, ale boję się obejrzeć. A poza tym ta kompletna cisza. Zdaję sobie jednak sprawę, że coś z tyłu słyszę. Stukot kropli deszczu, tuż za mną. Tak gdzieś, w połowie mojej wysokości. Jakby padały na kamień. Przecież groby są niżej – myślę sobie. Znowu coś mnie z tyłu popycha. Nie mocno, ale jednak coś wyczuwam. Lekki nacisk do przodu. Twarde jak diabli. Wiem, że muszę się w końcu odwrócić i zobaczyć, cokolwiek to jest, bo inaczej oszaleję. Podejmuję decyzję.

 

W pierwszej chwili nie czuję przerażenia. Raczej zdziwienie. Zupełnie mnie zatyka. Nawet nie potrafię się bać. To jest po prostu niepojęte. Takie coś nie ma prawa istnieć. To znaczy, ma, ale nie w ten sposób. Stoję jak słup soli i nie potrafię się ruszyć.

 

Na wysokości moich bioder, unosi się przede mną… czarny nagrobek, z białą plamą pośrodku. Wyraźnie widzę podłużną prostokątną płytę, oraz pionową na końcu. Nie ma żadnych napisów. Całość lekko... faluje, jak jakiś poduszkowiec. Wbrew pozorom, najbardziej mnie przeraża to białe, postrzępione miejsce. Zajmuje około jednej dziesiątej całości. Znowu na mnie lekko napiera. Trzymam się rękami, płyty nagrobnej, co jest przede mną. Przecież mógłbym uciec – myślę sobie. Dlaczego o tym nie pomyślałem.

Kładę rękę na czarnej płycie. Chce wiedzieć, że naprawdę ona istnieje. Czuję wyraźnie: gładką, twardą powierzchnię. Lekko się sprężyście ugina i wraca w to samo miejsce. Strumyczki wody, spływają po mojej dłoni. Nagle czuję uderzenie, jakby mi ktoś niewidocznym młotkiem przywalił. Nie za mocno, ale diabelnie boli.

Deszcz zacina coraz bardziej. Wiatr silniejszy i bardziej porywisty. Nagrobek kołysany jak łódka na wzburzonym morzu, wygląda strasznie dziwacznie. Słyszę wokół odgłosy, przewracających się wazonów. Gałąź z pobliskiego drzewa, spada obok mnie. Ostry konar, rani moją nogę. Nagrobek powtórnie mnie popycha. Teraz silniej. Jakby mi chciał coś powiedzieć, lecz nerwy mu puszczają. Jakie nerwy? Co ja bredzę? Teraz już strumienie wody pomieszane z krwią spływają z niego. Szczególnie jest to widoczne, na tej białej plamie. Wicher się nasila. Czuję tą złowieszczą bryzę na mojej twarzy. Na dodatek spadają z niego jakieś potrzaskane odłamki, chociaż nadal jest nieskazitelnie cały. Słyszę mlaskający dźwięk na dole, oraz dziwne uderzenia w ciemną płytę. Jak bym stał przy wodospadzie. Co za głupawe myśli przychodzą mi do głowy. W takiej chwili. No nic, czas na mnie. Trzeba stąd wiać. Na tyle szybko, na ile pozwala boląca noga. Mój lęk nasila się z każdą sekundą. Ciągle mnie dotyka, twardą krawędzią. Krąży wokół mnie. Wyraźnie mnie kieruje, w jakąś określoną stronę. Do jakiegoś celu. Czuję mokry kamień, przez kurtkę. Co on ode mnie chce? Wycofuję się. Krok po kroku. Muszę uważać, bo paskudnie ślisko. Byle uciec, jak najdalej stąd.

 

Nic z tego. Płynie za mną. Na tle ciemnych, rozkołysanych drzew i kłębiących się chmur, wygląda naprawdę upiornie. Unosi się wyżej. Nie chce zniszczyć innych grobów. Uciekam szybciej, ale muszę kluczyć między grobami. Co chwila się potykam. Czarny pomnik jest bardzo szybki i zwinny. Nie licuje to z jego ociężałym wyglądem. Trochę biegnę przed siebie, lecz za chwilę widzę go przed sobą. Zastawia mi drogę i znowu mnie lekko popycha. Myślę sobie: jak na mnie spadnie, to będzie po mnie. A zatem idę, gdzie mi pozwala. Bo cóż mam robić? Jak tylko chce zboczyć z trasy, to mi zagradza drogę. Woda ciągle z niego leci, gęstymi strumieniami. Wiatr ją rozwiewa na wszystkie strony. Moje ubranie jest mokrą ścierką. Cholernie ślisko. Upadam. Leżę jak długi. Spoglądam do góry. Wisi nade mną. Jestem w jego cieniu. Koniec - myślę sobie. Zaraz na mnie wyląduje. Stałem się przemokniętym, zabłoconym lotniskiem. Zmiażdży mnie jak robaka. Wydusi ze mnie wszystkie flaki. Pęknę jak purchawka. Zostanę zmieszany z błotem i tylko smród zostanie. Chcę wstać, ale znowu upadam, na mokrej powierzchni. Nie przygniata mnie. Czeka cierpliwie, aż się podniosę. Wyraźnie kieruje mnie w jakieś miejsce. Mam wrażenie, że do jakiegoś grobu. Bo gdzież by indziej na cmentarzu?

 

Widzę ten grób. Jest cały potrzaskany. Jakby go ktoś maczugą porąbał. Nagle doznaję olśnienia: przecież to ja ten grób zniszczyłem. Z zawiści, zazdrości, żalu, żeby się wyszaleć. Nikomu o tym nie powiedziałem. Rzadko ktoś tu przychodzi. A z tej rodziny, to już całkiem nie często. Mają tyle różnych spraw na głowie i nieszczęść w rodzinie. Wtedy o tym nie wiedziałem. Widocznie nikt im nie powiedział, o tym zniszczeniu. Może nie chcieli ich martwić. Dokładać cierpień, których już i tak mieli w nadmiarze. Ale musiałem być wtedy porąbany. Jak ten grób teraz.

 

Lewitujący nagrobek nadal mnie pilnuję. Mam wrażenie, że na mnie patrzy. Wiem, że nie pozwoli mi uciec. Widocznie mam jakąś misję do spełnienia.

 

No nie. Teraz to by mi mowę odjęło, gdybym coś mówił.

 

Płyta nagrobna lekko się unosi. Dopada mnie mdlący słodkawy odór. Jest nie do wytrzymania. Z czarnej czeluści, wyłania się koścista ręka z resztkami skóry i mięsa. Podaje mi kartkę. Nie chcę jej dotykać, bo jest czymś oblepiona, ale coś czuję, że jak tego nie zrobię, to będzie jeszcze gorzej. Chwytam ją dwoma palcami. Tyle o ile. Lepi się do nich. Cuchnie. Czytam napis:

 

„Napraw wszystko, bo inaczej stanę się twoim nagrobkiem. Będziesz leżeć przy mnie. Przede mną nie uciekniesz"

 

Dłoń wraca skąd przyszła, płyta bezgłośnie opada, a nagrobek trochę się wycofuje. Skręca lekko w lewo i ocierając moje ubranie twardą krawędzią, mija mnie, szybując w głąb cmentarza. Nie odwracam się, by spojrzeć gdzie poszybował. Stoję jak sparaliżowany i przez dłuższy czas, jestem zupełnie otępiały. Cały dygocę. Nie tylko z zimna. Kiedy się trochę uspokajam, zaczynam jako tako trzeźwo myśleć. Postanawiam, że pójdę do tej rodziny. Przyznam się do wszystkiego. Opowiem dokładnie, co i jak rozbijałem i jaką sprawiało mi to frajdę. A całą moją forsę, którą zbierałem… nie ważne na co, przeznaczę na naprawę tego nagrobka. Nawet mogę pomóc, w tych wszystkich pracach. A jak będzie trzeba, to nawet do więzienia pójdę. Ale o tym co przeżyłem, to im nie powiem, bo wariatowi mogli by nie przebaczyć.

 

Ale chcę żyć! Do jasnej cholery: chcę żyć.

 

O dziwo, rodzina mi przebaczyła. Nawet było mi strasznie głupio. Przecież mogli mnie wyrzucić na zbity pysk, policję wezwać ale najpierw mordę sprać i dupę skopać... lub wszystko naraz. Co prawda nie było żadnych świadków, gdy grób demolowałem… ale czy na pewno? A poza tym, rzeczywiście żałowałem. Było to zupełnie nowe doświadczenie w moim życiu. Szczere aż do bólu. Nie mogłem poznać samego siebie. Nawet w lustrze. Nie zawsze taki byłem. Wręcz przeciwnie… i to bardzo. Paskudnie bardzo! Popierdoleniec był ze mnie i tyle.

 

Gdy sprawa już przycichła, wybrałem się znowu na cmentarz. Stoję przy grobie. Tak samo jak wtedy, pochmurno i deszczowo. Nagle czuję, że coś mnie z tyłu popycha. Nie odczuwam lęku. Odwracam się. Ten sam nagrobek, unosi się przed mną. Jasna plama znikła. Jest cały biały.

 

Po chwili rozpływa się w powietrzu. Zza ciemnej chmury, wydostaje się promień Słońca.

 

*

 

– O, popatrz. Biały nagrobek. Jak w mordę calusieńki.

– Widocznie ktoś za życia, kazał dla siebie przygotować. Co z tego, że biały. Różne są gusta, kumasz?

– Nawet zrobił odcisk dłoni na płycie. Chyba jeszcze żywej? Jak myślisz?

– Gdzie?

– No tu! Na brzegu. W nogach.

– Ja nic nie widzę. Jakieś smugi. Może faktycznie trochę przypominają… ale nie... to jakieś bohomazy.

– A ja ci mówię, że to paluchy.

– A tobie co do tego? Chodźmy stąd. Jakie to ma znaczenie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • KarolaKorman 21.04.2018
    ,,Postaram się o opowiedzieć '' - to
    ,,zaniedbanych i mało kto o nie dba. '' - żeby pozbyć się powtórzenia, można napisać: mało kto tam zagląda
    ,,zakichany przepych, to mnie jasna cholera brała. A oni mi jeszcze takie zakichane banialuki wciskali.'' - tu można drugie zakichane wyrzucić
    ,,Zajmuję około jednej dziesiątej całości. '' - zajmuje
    ,,Zaraz na mnie wyląduje. Stałem się przemokniętym, zabłoconym lotniskiem. Zmiażdży mnie jak robaka. Wydusi ze mnie wszystkie flaki. Pęknę jak purchawka. Zostanę zmieszany z błotem i tylko smród zostanie.'' - to świetne :)
    ,,bo wariatowi mogli by nie przebaczyć.'' - to też fajne :)

    Podobało mi się, nawet bardzo :)
    Dałam 5 :)
    Pozdrawiam :)
  • Dekaos Dondi 21.04.2018
    Dzięki KarolaKorman. Poprawiłem wg, wskazówek Twych.Pozdrawiam.
  • Bożena Joanna 21.04.2018
    Drobiazg: w tą ostateczną prawdę - chyba w tę ostateczną prawdę.
    Tekst robi silne wrażenie i oddaje atmosferę ze zetknięcia się z kimś spoza realu. Pozdrowienia!
  • Dekaos Dondi 21.04.2018
    Dzięki Bożeno Joanno. Poprawiłem na: tę. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania