Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Królewicz Krasnalek i Siedem Śnieżynek

Stary Król, Krasnal Pierwszy Od Końca – marudny jak zardzewiałe podeszwy od butów – potyka się właśnie o wystającą z brody brodę i leci twarzą w stronę kamiennej posadzki. Dotrwał mężnie do końca, żłobiąc nochalem bruzdę w kamieniu, bo kamień twardy lecz nos bardziej.

 

Nadal nie ma humoru. Brękoli i gdera od dłuższego czasu. Nie ma co zazdrościć biedakowi. Przed chwilą potknął się nie tylko o siwe kłaki, lecz także o wczorajszy dzień. Tak nieszczęśliwie, że spadł do jutra. A dzisiaj miał jeszcze tyle do zrobienia. Wiele zaległych spraw będzie od tej chwili leżeć odłogiem. Póki co nie może wrócić. Nie pozwala mu na to honor. Skoro nie zauważył wczoraj, tu musi pozostać w jutrze. Do zgniłych strzępków muchomora – klnie na końcu akapitu. Jeno w duchu, żeby narrator nie słyszał.

 

Coś mu jednak pada na umysł od tego przeskoku. Z dnia na dzień staje się jeszcze bardziej gderający. Widocznie podczas lotu, zawadził o przeszkodę z niewłaściwej strony. No ale cóż. Musi sobie jakoś radzić. Na domiar złego zbrzydł bardzo, ale o zgrozo, cieszy się tym widokiem jak małe dziecko swoim gówienkiem, z którego z miłością w serduszku, lepi mamę i tatę.

 

Na dodatek zauważa, że ma dorastającego syna. Matki potomka nie pamięta. Opuściła go lata świetlne temu. Nawet przed potknięciem. No to jakim musiał być? Paskud jeden.

 

Od jakiegoś czasu lubi przesiadywać przed lustrem. Pyta ciągle o to samo, pocierając brodawkę na nosie i gdzieś jeszcze, ale o tym miejscu nie wypada wspominać, bo jeszcze przed dwudziestą drugą.

 

–– Lustro! Tyś cholerna kupa szkła. Mów mi zaraz. Kto jest najbrzydszy w całym królestwie.

–– W jakim królestwie?

–– Moim. Mówię przecież. Kto jest najbardziej ohydny na świecie.

–– Powtarzasz się, starczę. Jeszcze splagiatujesz i pójdziesz do kozy.

–– W dupie ma kozę!

–– Z rogami? To współczuję.

–– Przestań marudzić. Pytam kto ma twarz podobną do…

–– … obesranej dupy

–– O właśnie. Z ust mi wyjąłeś.

–– Niczego ci z ust nie wyjmowałem. Niby co?

–– Jajco! Nie mogłeś lustro tak od razu.

–– W ramach moich usług, przekomarzanie jest wskazane.

–– Czyli to nadal prawda. Nie ma piękniejszego w brzydocie swojej, ode mnie.

–– Nie powiedział… bym…. Jest jeszcze Królewicz Krasnal.

–– O cholera. Zapomniałem. Ma gorszą facjatę?

–– Niech się lepiej we mnie nie odbija. Ty to mały pikuś.

 

*   

Królewicz Krasnalek jest zamyślony po samą zasłonkę na głowie. Nakrycie prześwituje trochę, więc mniej więcej wie, w którym kierunku kroki kierować. Przez pomyłkę spojrzał w Królewskie lustro. A w ogóle, skąd się ojciec nagle wziął. Tyle czasu miał spokój. Tylko listy do siebie pisali, z jutra do wczoraj, ale tatko i tak o wszystkim zapomniał. Nawet o tym, że ma syna, który przez niego zbrzydł jakimś cudem. Na domiar złego, jeszcze bardziej. Teraz go wygna z zamku na zbity pysk. O właśnie, nie pysk, tylko mordę okropną, że już więcej nie można.

 

Syn zgadł. Jakby czytał w myślach ojca. Ten go pewnego dnia wygnał, bo lustro cały czas obstawało przy swoim. A samo było brudne i obsrane przez pająki i muchy przed śmiercią. Niewychowane jedne. Zwierciadło intrygant, w spleśniałych ramkach, rzeźbionych zębami kotów, psów i szczurów. Tak myśli Królewicz Krasnal, bo wnerwioną ma duszę i zimno mu, gdyż stoi w lesie na śniegu, lepiąc bałwana do towarzystwa. To zawsze jakaś alternatywa. Wyobraża sobie, że to jego ojciec, tak bardzo go kocha, że specjalnie dla niego stał się kupą śniegu. Kawałki łez stukają o twarde buciki i rączki. Nie wie biedak, co ma począć.

 

–– Ale my wiemy –– słyszy chór słodkich głosików. – Zgadniesz, ile nas?

–– Kogo?

–– No nas. Przecież mówimy.

–– A ile was?

–– To my się pytamy.

–– Nie znam odpowiedzi. Jak mi powiecie, to odpowiem.

–– Nam nie musisz. Wiemy ile nas.

–– To po co pytacie, dupę mi zawracacie i marchewkę mojemu ojcu.

–– Temu tu? Nie ma marchewki. Przed chwilą zając zjadł. Nie słyszałeś jak chrupał?

–– Nie. Bo jakieś glosy mi zagłuszały.

–– Dupek. Czyli bałwan jest twoim ojcem? Nic dziwnego, że nie potrafisz odpowiedzieć na proste pytanie. Wystarczy policzyć.

 

*

Wilk musi się spieszyć. Zaraz przyjdzie Szkarłatny Kapciuj, z utrzaśnietą flaszką wina. A takim narzędziem może zrobić jemu krzywdę, jeżeli nie wtranżoli babci, zgodnie z proroctwem literackim. Babcia właśnie czeka i wrzeszczy:

 

–– No dalej… rozszarp mnie… kupo kłaków wyliniałych… góro smrodu ze wszystkich stron.

 

Bestia daje się ( i słusznie ) sprowokować. Rzuca się na wspomnianą w potrzebie. Rozpruwa pazurami brzuch, odrywa rączki i nóżki. Są skruszałe ze starości, to łatwo wyrwać. Szarpie też pozostałe członki babci a nawet fryzurę czochra niewychowany i uszy urywa i głowę i krew tryska na całą chałupę. Nawet pająki dostają po oczach i trup myszy zawinięty w muchołapce. Wilk jeszcze brzuch rozcina i rozkłada na boki, jakby makowiec przygotowywał. Wyrywa jelita grube, chude, średnie i wszystkie pozostałe obiekty, co tam są... i po chwili dyszy spracowany. Lecz zapomina biedak o jednym. Że w bajkach wszystko jest możliwe. Głowa babci, chodząca na uszach, rzuca na kark wilka lasso z własnego jelita i na domiar złego wchodzi mu do pyska. Zwierzę pada podwójnie uduszone a głowa wyłazi, zbiera siebie po kątach i po chwili cała babcia leży w łóżku, nie zdając sobie sprawy, że zrobiła zamieszanie w bajce. Wilk się nie odrodzi, bo nawet w bajkach nie wszystko jest możliwe.

 

*

Stary Krasnal Król, przygnębiony dzisiaj. Ładnieje. Także sumienie ma jakieś brudne, bo zaczyna używać. Łezki spływają po coraz – jako takiej – twarzy. Mimo wszystko smutna jego dusza. Przyzwyczaił się do towarzystwa brzydoty.

Patrzy w lustro. Tym razem nie widzi siebie, tylko bałwana i syna gadającego do kupy śniegu. Wzrusza się bardzo i płacze rzewnie, myśląc oskarżycielsko: co ja najlepszego zrobiłem. Nie dosyć, że go wygnałem na pastwę, to jeszcze przez to, na głowę mu padło. Z tej zgryzoty roztrzaskuje lustro w drobne makówki i robi sobie napój, który pozwoli, chociaż trochę o troskach zapomnieć.

 

*

Szkarłatny Kapciuj widzi babcie w łóżku. Nieżywy wilk się nie rusza. Daje sobie łyka z butelki, odrywając przy okazji kawałek wargi, po czy zaczyna się dziwić. Leżącej nie musi pytać, dlaczego ma wielkie zęby. Bo ich nie ma. Sztuczna szczęka spoczywa na stoliku, z przygryzionym kwiatkiem i truchłem myszy. Znowu popija łyczek, bo chociaż jest niedużą dziewczynką, to strudzona drogą. Mówi babci, że dobrze by było, pójść w okolicę bałwana, bo tam impreza jakaś chyba, a w pobliskim zamku światło pali się w oknach do świecenia. Widocznie Miłościwy Czasem, ma trudności ze snem. A skoro tak, to jakaś przyczyna musi być.

 

*

No ba! No jest!

*

Królewicz Krasnalek jest z lekka spłoszony. Co ma liczyć? Chwila… –– duma chwilę. –– To ja gadam z kupą śniegu. Aż tak mroźno nie jest, żeby szare komórki pokryły się szronem.

 

–– Wiemy, co sobie pomyślałeś, paskudzie jeden. Nie jesteśmy żadną kupą!! Królewiczu od siedmiu boleści!! Nie mogłeś policzyć. To chyba nie takie trudne, nieprawdaż?

–– No to świetnie. Siedem boleści spotkałem…

–– … jak możesz tak mówić, niewychowany... ty lumpie ty.

–– Nadal was nie spozieram.

–– Bo stoisz do nas tyłem... głąbie.

–– Akurat. Stoję przodem do przodu.

–– No dobra… ale nie tego, gdzie jesteśmy. Obróć się palancie!

–– Tylko nie… nadal was nie widzę.

–– A szkoda. Urocze z nas Śnieżynki.

–– To stańcie… proszę… na tle gęstych drzew.

–– Przecież stoimy.

–– Na tle zaspy śnieżnej. Dlatego was nie widzę.

–– Aleś ty mądry.

–– No ba!

 

*

W pobliskim, pluplającym strumyczku ( no tak, strumyczku, bo to bajka przecie ) krztusi się żaba.

Tak bardzo i wyraźnie, że nawet bocian podniebny coś słyszy. Ląduje przy katastrofie i tonącą ratuje. Ma już obiad blisko dzioba, a tu masz… królewna nagle. A on też Królewiczem się staje, bo uratował żabę a taki był warunek.

 

–– Wiesz ty mój… bocianie. Pieniążków nam trzeba… sorry, kochanie. To nie ta bajka jeszcze.

–– Nie wiem, o czym kumkolisz, ale wiem, że blisko bałwana…

–– … jest impreza.

–– Skąd wiesz, ty moja śliczna.

–– Złota Rybcia mi powiedziała. Smutna, bo wypłukana ze spełniania życzeń.

–– Aaa… na to chodźmy.

 

???????

Siedem Śnieżynek, cofa się na bok. Na tle lasu, Królewicz Krasnalek, wreszcie je dostrzega. Siedem, gadających Śnieżynek. Pulsują podniecająco, podskakując radośnie. Ust nie mają, nic nie mają. Całkiem nagusieńkie, ale jakoś nie powabne zbytnio.

–– Co to ma być? –– pyta grzecznie.

–– Ojejciu! To my. Tak się cieszymy, że wreszcie nas widzisz. Przepraszamy za niestosowne słowa, ale to z nerwów, że nas nie zobaczysz.

–– Trzeba, było nie stać na tle zaspy.

–– No wiesz… ale mimo wszystko, lubimy się podroczyć. Szczególnie z takim pięknym młodzieńcem.

–– Pięknym? Aż o taką szyderę was nie podejrzewałem. Jestem brzydki jak pupcia zgniłego skunksa.

–– Dlaczego nie powiedziałeś: dupa, skoro tak?

–– Bo do kurwy nędzy, nie chce używać wulgaryzmów. A wy mi tu, piździcie jak pojebane.

–– Ależ Królewiczu. Tak nie przystoi mówić. To w końcu bajka dla małych dzieci.

–– Rozsądni rodzice, czytając pociechom naszą bajkę, będą używać synonimów w tych miejscach.

–– No tak… oczywiście… nie ma sprawy.

 

*

Gdzieś tam w głębi lasu, siedzi ciepło ubrany, autor  tej bajki.Teleporter stoi obok, a piszącemu głodno się zrobiło. Postanawia streszczać bajkę, skończyć głupoty i powrócić na czas, chociażby na kolację. Wystukuję: Krasnalek…

 

*

Krasnalek nie bardzo wie, co jest grane, ale się domyśla ( albo raczej ma nadzieję ) że z tym lustrem jest coś nie tak. Ładne przerabia na brzydkie, a brzydkie na ładne. Tylko czy na pewno, zawsze tak jest. Skoro jednak mówią, żem ładny, to uwierzę. Lżej na sercu. No właśnie. Chyba się zakochałem… tylko w której… bo mniemam, że to zaczarowane Księżniczki, albo co.

 

–– Co tam znowu brzęczysz –– słyszy cienkie głosiki. –– Coś ci wystaje ze spodni.

–– No wiecie co! Nic mi nie wystaje.

–– A właśnie, że wystaje. A nawet zwisa.

–– Niby co?

–– Proca.

–– Proca? A po co ją wziąłem?

––Nie wiesz? Żebyś do nas postrzelał. Ta w którą trafisz, stanie się prawdziwą Księżniczką. Z mięska, krwi, kości i czego tam jeszcze.

–– A jeżeli trafię więcej?

–– Nie ma takiej opcji.

 

*

–– Babciu! Pospiesz się. Nie zdążymy na strzelanie!

–– Wojna gdze? Psed chwilą walcyłam. Mam dosc!

–– Jaka tam wojna. Może na wesele zaproszą?

–– Moje? Nawet scęki nie wzielam.

–– Nie twoje. Ich.

–– Ach: ich. A jus se balam.

 

*

Stary Krasnal coś przeczuwa. Że niebawem gości będzie cała chałupa, a on przy okazji pogada ze swoim synem, jak krasnal z krasnalem. Wszystkie lustra zniszczył. Nawet te, bez odbić. Z tymi to już zupełnie nie wiadomo. Chociaż same ramy, są czasami gorsze od zwierciadełka.

*

–– Kochana Żabunio. Hycaj szybciej. Nie możemy się spóźnić.

–– To weź mnie na barana.

–– O… właśnie idzie jeden… już go capłem… siadaj wygodnie… poczekaj… gdzie tak pędzisz.

–– No jak to gdzie. Szybciej biegnij, kochanie.

–– Do siedmiu ropuch. Że też skrzydła mi nie zostały.

 

*

Królewicz wyjmuje procę. Z drugiej kamienie. Też zabrał. Kładzie na skórzane siodełko jednego z nich i celuje. Pocisk leci… leci… leci... bo z dala musi... i nie trafia.

Sytuacja się powtarza sześć razy. Nagle leci… leci… leci... potrąca ptaszka, ale nie zmienia toru lotu… nadal leci... i trafia. Kurzy się jak diabli. Biały puch rozlatuje się na wszystkie strony. Mgła opada i Królewicz dostrzega… dziewczę urodziwe trochę. A obok; sześć takich samych. Coś poszło nie tak.

 

–– O kuźwa! Ale piękne jesteście –– rzecze urzeczony, gdyż po tym co widział w lustrze, wszystko jest piękne. –– Tylko która z was ta prawdziwa?

–– Hmm… coś poszło nie tak.

–– Ale nadal masz części rodne?

–– Rodne? Chyba chłodne?

–– No przecież słyszę, co mówię.

–– Wątpię

–– Jesteś w siedmiu osobach.

–– Nie. Jestem ja, a te tu, to podróbki.

 

Po tych słowach kotłuje się na śniegu, a nawet czerwieni deczko… ale tylko deczko.

Na szczęście zjawia się obleśny stary dziad z jabłkiem i zaczyna się sumitować:

 

–– Moja stara przeprasza. Zachorowała. Dała mi jabłko do przekazania. Powiedziała tylko, żebym nie ugryzł w drodze, bo nie doniosę.

–– Dawaj w tej chwili jabłuszko –– wrzasnęła siódma Śnieżynka. –– To dla mnie.

 

Faktycznie. Jest dla niej. Teraz Królewicz ma pewność, że to ta prawdziwa. A co z podróbkami? Nie wiadomo. O tym nie stoi w bajce.

Od razu całe zjada i zasypia, chrapiąc na cały las. Wiewiórka  spada ze strachu.

                           

                        

                

            

 

No dobra. Pospałaś sobie, nabrałaś sił, wydobrzałaś, wypiękniałaś chyba… teraz cię pocałuję

 

*

A do zamku zbliżają się goście: Babcia, Szkarłatny Kapciuj, odczarowana Żaba na baranie , Odczarowany Bocian, co klekocze całay czas, o braku skrzydeł oraz inni, by stać pod oknem. Ptaszki im powiedziały, że impreza dobiega końca, a finał i tak będzie miał Król Krasnal Senior na głowie. Jadła naszykował tyle ile trzeba. Nie jest skąpy, żeby częstować tylko tym, co mu z brody skapnie.

 

*

–– No wstawaj leniuszku. Nie widzisz, że już świta. Zakochałem się w tobie, a tyś we mnie.

–– Też coś… skąd ta pewność… mów mi zaraz, bo ogryzkiem przywalę.

–– Przecież zjadłaś całe. To dlaczego zostało.?

–– A skąd mam wiedzieć. Autora tej całej hecy zapytaj.

–– Gdy spałaś, poszedłem na skraj lasu. Spojrzałem na łąkę. Nadal siedzi wśród kłosów złocisto – modrakowych i coś tam sobie grzebie… chyba tekst. Tylko taki jakiś cienki, gdy popatrzeć z przodu. Jakby ktoś odciął połowę wzdłuż…

–– To raczej tobie odcięto połowę mózgu, że takie dziwności wygadujesz!

–– No naprawdę. Z boku to nawet wnętrzności widać.

–– Ooo… chce zobaczyć. Wiersz napiszę.

–– Nie można mu przeszkadzać. Już mówiłem. Coś tam grzebię. I też mówiłem, że chyba tekst jakiś… o nas może.

–– Mam gdzieś, co tam sobie grzebię, ale zimę mamy. Zapomniałeś? A ty mi pleciesz bzdury o kłosach złocistych. Żebyś chociaż wianki... zerkałeś nie tak jak trzeba.

–– Co widziałem, to widziałem. No i co… kochasz mnie?

–– Właśnie autor pisze, że… tak.

–– A sama od siebie.

–– Hmm…

–– Dobre i to.

–– Dupek,

–– Chodźmy do zamku. Goście czekają. Telepatycznie odczuwam dobrą zmianę.

–– Dobrą dla kogo... a twojego... ojca... weźmiemy?

–– Dziwna odwilż nastała. Poczekaj. Przeleję go do wiaderka. Będzie na herbatę lub kawę.

–– A ty byś wolał na co? Na bimber! Przyznaj się w tej chwili.

–– Urocza jesteś.

–– Wiem. Skąd masz wiaderko?

–– Autor wrzucił do tekstu. Nie widziałeś, jak strąciło dzięcioła?

–– Tego tu? Co stuka o ziemię i marudzi?

–– Nie. To grabarz z bajki równoległej. Nie nasza. Chyba się całkiem nie rozbudziłaś.

–– Przecież wiem, co widziałam… czubku.

–– Znowu urocza.

 

*

Uczta jest znakomita, bo i goście znamienici. Świeżo Upieczeni, będą żyć długo i czasami szczęśliwie.

Niestety… na poprawinach, dokładnie o północy, potykają się właśnie o podwinięty dywan i szybują wszyscy do wczoraj.... a stamtąd poza krawędź tekstu... lecz nadal lecą, aż na koniec strony i dalej na łąkę. Autor słyszy ♪♪♪♪♪♪ nadlatujący szum, ale na ucieczkę jest za późno. Tym bardziej, że jeszcze pisze. Spadają na autora, rozgniatając swoje ciała i jego, na kłosach już nie złocistych i czerwonych, wilgotnych modrakach. Grupa→0. Trupy na miejscu.

 

*

Nie na żadnego autora, tylko na jego połowę. Właśnie nią jestem. Tą bardziej: subtelną, delikatną, zefiryczną. Tamta połówka to czubek, wariat jakiś. Cały czas mam z nim problem. Właśnie piszę, że cofam bajkowy czas. Tylko nie wiem, czy podołam. Ten łobuz tak namieszał, że nawet siebie

uśmiercił. Czyli jakby trochę mnie. Trzaśnięty niemożliwie. No ale… próbuję. Oj… chyba się udało… tylko muszę pilnować, żeby inaczej zakończył… trudna sprawa...

 

     

Stary Król, Krasnal Pierwszy Od Końca, marudny jak zardzewiałe podeszwy od butów, potyka się właśnie o wystającą z brody brodę i leci twarzą w stronę kamiennej posadzki. Dotrwał mężnie do końca, żłobiąc nochalem bruzdę w kamieniu, bo kamień twardy lecz nos bardziej...

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Angela 18.08.2019
    Powiem Ci, że chyba bałabym się zajrzeć do Twojej głowy, czego Ty tam nie masz.
    Uczta, powiadam, najprawdziwsza i tyle radochy z czytania : D
    Pozdrawiam.
  • Dekaos Dondi 18.08.2019
    Angelo Dzięki. Pozdrawiam:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania