Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Rzeźbiarz Macanek

Niesamowity żar ze słońca wycieka, na wszystko, co promieniami swymi spryskać zdoła. Spocone ptaszki, szczelnie jeszcze w dziuplach schowane, o wstawaniu za bardzo nie ćwierkają, chociaż poranek figlarnie w dzioby zagląda, łaskocząc włochaty wzgórek na podniebieniu, jeżeli takowy posiadają. Tu i ówdzie, na leżakach, tłuszcz spływa z bywalców tych ciepłych okolic, kapiąc jednostajnie na suchą, sztywną trawę wyczekującą. Niektórym wszystko jeszcze zwisa, innym już nie. Błękitne niebo z podwieszonymi barankami, dla wszystkich jednakowy baldachim stanowi.

 

Właśnie jeden z leżących, oczy swe otwiera, by na słoneczko spojrzeniem rzucić. Oślepia go za bardzo i nagle nie dostrzega, co się wokół na świecie dzieje. Człek to jednak pozytywny, do załamań nie skory i w te pędy, rzeźbiarzem postanawia zostać. Ma już nawet plan, jak to czynić będzie. Ludzie mu za pewne pomogą. Mało to ich w potrzebie wspomagał, dla obopólnych korzyści? No niemało. Dużo.

 

(Pierwsza próba)

 

Gruba, ociosana kłoda, na sztorc przed jego chałupą stoi. Tak przynajmniej rękami wyczuł. Obok, by za daleko chadzać nie musiał, krasnal gipsowy na trawie spoczywa. Zawzięty w swym postanowieniu Rzeźbiarz, co chwila do jegomościa podchodzi, dłońmi go obmacując, wszędzie.

Kształty w myślach zachowuje i takie same w kłodzie, wydłubać się stara. Narzędzi ludzie tyle nazwozili, że pod nogami złowieszczo zgrzytają, więc uważać musi, by się nie przewrócić i swego członka jakiegoś, nie nadziać na ostry szpikulec. Po kilku już stuknięciach, małego palca brakuje, lecz nie przejmuje się tym za bardzo, bo wierzy, że trening mistrza z niego uczyni, tym bardziej, że ma jeszcze dziewięć na zbyciu.

 

Stuk puk twardo w drewno, stuk puk miękko w palec i coś się z kłody wyłaniać zaczyna. Jeno krasnal coraz bardziej mizerny, gdyż prawie całą farbę Rzeźbiarz z niego wytarł, obmacując go doszczętnie, ze wszystkich możliwych stron i w dostępnych zakamarkach, a nawet poziomo do ziemi, krótko lecz dokładnie, ruchem posuwisto zwrotnym, spoconą dłonią przesuwając.

Zapracowany taki, że nie wyczuwa, iż tłum się wokół zebrał, z zaciekawieniem jego poczynania obserwując. Słowa z tętnicy dobrego serca dla niego płyną, krwawymi radami:

 

– Trochę na lewo. To usta, a nie nos.

– Broda się rozwidla za bardzo. Mordę węża rzeźbisz?

– Ciutkę w prawo, bo trzecie oko pan wydłubiesz.

– Panie... nie znowu w tą stronę. Już i tak nie ma trzech palców, a pan nie przykleisz.

– No coś pan.To ma być kapelusz, a nie durszlak!

– A gdzie ubranie. Gołego pan robisz. Tu dzieci biegają. A i starszy oczka spuści.

– Uważaj pan! Palec!

– Uważam...

– Na swój, ale nie na mój. Paznokieć mi czarny ucieka.

– To przywiąż! Rasisto jeden!

 

– Matkości świata. Urżnij pan natychmiast to małe stojące. Nieznośny deprawator.

– To jeno gałązka.

– Ja ci dam gałązkę, zboczeńcu!

– Cichaj babo. Jak na niewidomego, to i tak dobrze mu idzie. Nie poddał się chłop.

– Właśnie widzę. Za dużo. To ma być krasnal?

– A on krasnala rzeźbi?

– Spójrz pan na bok. Zobaczysz co rzeźbi. Stoi i pozuje.

– Jakiś nieruchawy.

– Bo z gipsu.

– Mimo wszystko... leń.

 

Nagle słychać donośny głos:

– Coś ty narobił nicponiu. Takiego mam brata, co to drzewa przed chałupą niszczy. Jak ono będzie rosnąć, takie powycinane.

– Niech pani na niego nie krzyczy. Nie dosyć, że się nie poddał, to jeszcze go pyskata siostra tłamsi, kłody pod talent rzucając.

– Cieszy mnie to, ale po co przyrodę niszczy. Kornik jakiś czy co?

 

Odzywa się rzeźbiarz:

– Spoko. Jak widzę...

– Panie! To ty widzisz? Ja nie mogę.

– Głupiś. Tak tylko się mówi. Musicie przyznać, że ładnego wyrzeźbiłem. Mnie się podoba.

– Podoba? To?

– Ojejku. Dajcie panu rzeźbiarzowi spokój.

– Ale to nie jest krasnal.

– Ale coś jest.

– Drzawe pugryziuna przaz wściakła, pijena bubry. Tek tu wyględe.

– A pani od czego na mowę padło?

– Tu z narwów jązyk mi sią plęcza. Na chwilę.

– Nic dziwnego! Pani się na sztuce nie znasz. A brat taki zdolny. Jeszcze słynny będzie.

– Do domu. Ale mi zaraz. Oddawaj dłuto i młotek. Długo mam czekać?

– Siostrzyczko. Tylko bez nerwów. Zobacz ilu ludziom się podoba.

– Głupiś jak pień przydrożny z prostymi słojami.

– Proszę nie obrażać brata. To wrażliwy artysta. Jeszcze ze zgryzoty, nic więcej nie wyrzeźbi. Nie dosyć, że nie widzi, to jeszcze mu los zieloną siostrę napatoczył.

– Ale to było jedyne drzewo w naszym ogródku. Resztę bobry zagryzły.

– A widzi pani! Zostawiły dla brata. Przeczuły, że ma artyzm w rękach.

– Przesadza pan. Jakby nie było, siostra głupsza od bobra nie jest. Moja krew.

 

(Próba druga)

 

– Proszę mi dłoni między uda nie kłaść, bo moich kłaczków i tak pan nie wyrzeźbisz.

– Kto wie, panienko, kto wie. Mam bardzo delikatne dłutko.

– Och, doprawdy. No cóż. To proszę macać, skoro pan musisz. Jam nie taka znów płocha.

– To dla rozwoju sztuki, rozumie panienka.

– Och, och, dla sztuki. A może by jeszcze do czego?

– O cholera!

– Nie zwykłam słuchać takich słów, w czasie poznawania rozwoju. Niewinnam jeszcze. Przeprosin się domagam natychmiast, bo inaczej, gołą stópką będę zmuszona w nerwach o klepisko stuknąć lub w jajka pana kopnąć.

– Przeprosin, panienko? A co ja mam mówić, skoro dłoni wyplątać z tego gąszczu nie sposób. Takie twarde, że ręce mi ponacinały. A jajka siatką uzbrojoną mam otulone.

– Ja winy za to nie ponoszę.

– To prawda panienko. Przyznać muszę. Sam na drutach dłubałem.

– Nie narzekaj panie rzeźbiarzu. Matula i ojciec taką gęstą mnie zrodzili. A cóż to widzę. Spodnie w jednym miejscu przesadnie wykrochmalone. Sztywne, uniesione takie. Jam stuknę, to płasko będzie. Ojejciu! Przeciwnie! Aż mi dłoń podniosło.

– Waćpanna pyskata, a mnie po ręce krew cieknie, chociaż jakoś wyplątać zdołałem. A pracy mam jeszcze dużo. Kształty namacane w drewno przelać muszę.

– To ze mnie cieknie, głuptasku.

– Chyba, że tak.

 

(Smutna rozmowa z Rzeźbiarzem)

 

– Coś pan ostatnio nie rzeźbi za dużo.

– Jestem trochę nie dysponowany. Ale na dniach mi przyjdzie.

– A co się stało.

– No wie pan... mąż jednej z pozujących, w mojego Wacusia przywalił.

– To pan masz czeladnika? Nie wiedziałem. Taki sam zdolny jak pan?

– Czeladnika? E tam... no tak, jest cały czas ze mną. Wszędzie go zabieram.

– Coś mało dla ludu widoczny.

– Nieduży jest. Wstydliwy. Rozumie pan?

– Owszem. Nie nalegam na dalsze wyjaśnienia. Ochrona danych osobowych. Przestrzegać należy. Ojciec ''Rodo'' czuwa!

 

Po odpowiedniej kuracji, kariera Niewidomego Rzeźbiarza na sile przybiera. Wielu chętnych ludzi pozować pragnie, by swoją podobiznę w ogródku postawić. Rzeźby niecodzienny powab mają, że aż trzeba tabliczki fikuśne przyklejać z wyjaśnieniem, kto to lub co to. Sława na świat świat się rozchodzi. I to jest niestety - by się wydawało - wspaniałej kariery artystycznej początek końca.

 

(Niedokończona rzeźba)

 

Do Afryki go zaproszono, by wśród plemienia wyrzeźbił wodza, gdyż na rynku wioski, chcieli rzeźbę postawić. Wódz jednak poszedł nad rzekę, bo tam do macania zapragnął stanąć. Reszta wioski w to samo miejsce artystę zaprowadziła. Ustawiono kłodę i narzędzia podano. Pan Rzeźbiarz co chwila spocony podchodził i zawzięcie w kółko, co popadnie macając. Ludność się rozeszła do zajęć swoich, bo za czorta w tym, co wyłaniać się w drewnie zaczęło, wodza dostrzec nie mogli. Pomyśleli, że jak wrócą, to rozpoznają.

Pech chciał, że wodzowi siku się zachciało. Oddalił się w ustronne miejsc, bo wstydliwy był trochę i przy obcym, nie chciał moczem paprotki zmaczać. Pan Rzeźbiarz, nie świadom tego, znów się nawrócił, by pomacać ponownie. W tym jednak czasie, krokodyl z rzeki wyszedł i na miejscu wodza, ustawił swoje ciało, by odpocząć.

Nagle ktoś spokój mu zakłócił, macając podłużną, ząbkowaną twarz.

Po chwili przestał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • Wrotycz 01.03.2019
    :))
    Fajne no i stylizowane na język z przeszłości - te orzeczenia na końcu.
    Pozdrawiam:)
  • Dekaos Dondi 01.03.2019
    Wrotycz Dzięki. Lubię tak czasami, jak drzewiej bywało. Pozdrawiam
  • kalaallisut 01.03.2019
    Przez chwilę serio myślałam że to może faktycznie kornik. A fikuśne każde zakończenie pożarte :D
  • Dekaos Dondi 02.03.2019
    Dzięki K a l i l k a Pozdrawiam
  • Justyska 01.03.2019
    A mi to gdzies umklo.bede jutro :)
  • Dekaos Dondi 02.03.2019
    No to fajnie Justysko Pozdrawiam
  • Mia123a 02.03.2019
    Heheh te dialogi najlepsze! Się usmiac idzie. Cały tekst mi się podoba, napisany w bardzo ciekawy i przemyślany sposób ;) i te dialogi , raz jeszcze. Leci 5 a jak.
  • Dekaos Dondi 02.03.2019
    Dzięki Mia123a Pozdrawiam
  • Pasja 02.03.2019
    Witam
    Ciężkie życie miał niewidomy rzeźbiarz, ale co się namacał to jego. Zakończenie bardzo cicho skonsumowane.
    Jak zwykle ciekawie napisane.

    Och, do prawady... Och, doprawdy.

    Pozdrawiam serecznie
  • Dekaos Dondi 02.03.2019
    Pasjo Dzięki→ Doprawdy poprawiłem. Pozdrawiam
  • Justyska 02.03.2019
    Ten uśmiech był mi dziś potrzebny.:))) Dialogi przednie iii orzeczenie na końcu, uwielbiam. Fajnie się czytało:)
    Pozdrawiam wieczornie!
  • Dekaos Dondi 02.03.2019
    Dzięki Justyska Pozdrawiam:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania