Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Spiralna Wioska

~~~//~~~

[Prolog]

Gdy teraz na spokojne o tym myślę, dochodzę do wniosku, że tak naprawdę sami byliśmy sobie winni. Pojawiły się nagle nie wiadomo skąd i akurat w pobliskim lesie. Otacza nas pierścieniem drzew. Wioska położona na ogromnej polanie, nie może zachwycać jakimś szczególnym i zaplanowanym rozmieszczeniem domów. To raczej taki swojski i przytulny chaos. Mamy za to coś, co zasługuje niewątpliwie na pochwałę. A mianowicie swój symbol, który stanowi: spirala w najróżniejszych wydaniach. Można ją dostrzec na: drzwiach, ścianach, kołyskach, czajnikach, a nawet na szczoteczkach do zębów, jeżeli ktoś takową posiada. A poza tym wiele ozdóbek wiszących i stojących ma właśnie taki kształt. Dlaczego? Trudno stwierdzić. Nikt nie pamięta. Może ma to jakieś znaczenie.

Ale wracając do tego o czym wspomniałem na wstępie, na początku nic nie wskazywało na to, że stanowią jakiekolwiek zagrożenie. Takie po prostu ciekawostki przy zbieraniu grzybów. Jedno jest niewątpliwie pewne. Wielu naszych straciło życie. Chociaż nikt ich nie zabił. Sami się zabili.

 

[Jakiś czas temu]

 

Wioska zakryta cichym całunem nocy, rozjaśnionym nieco srebrzystą poświatą księżyca, tudzież nikłym blaskiem gwiazd, zapada właśnie w dziwny rodzaj snu. Nie wszyscy zdążyli wejść do swoich domów. Wielu śpi na zewnątrz. Nie wiedzą, że przebudzenie nastąpi w trochę innej rzeczywistości, która w początkowej fazie wiele nie zmieni.

 

Tymczasem gdzieś wysoko, nad ich dotychczasowym życiem, kształtują się obiekty ledwo widoczne na tle ciemnego nieba. Skanowanie tych dziwnych istot, wobec których mają pewne, ściśle określone plany, przebiega bez najmniejszych zakłóceń. Potrzebny materiał do budowy ich ciał, który ma symbolizować znaną rzecz występującą na Ziemi, przekazywany jest w niezrozumiały, nietypowy sposób. Wspólną świadomość z możliwością osobnego myślenia i wypowiadania tubylczych słów, zyskają dopiero wtedy, gdy już będą spoczywać bliżej celu. Bardziej zespoleni z tym, co mają w planie zrobić. W końcu po to tu przybyli. W tej chwili skanowanie przyjmuję bardziej skomplikowaną formę. Kopiowanie zawartości ludzkich umysłów nie jest sprawą prostą, nawet dla nich. Ale bez tego ich misja nie miałaby żadnego sensu.

 

Szary świt poranka otwiera nowy dzień, niczym pustą księgę z jedną wielką niewiadomą. Ptaszki ćwierkają wesoło a kolorowe kwiatki tulą w sobie krainę różnorodnych barw. Na tle czystego błękitu nieba, niewidoczny pasterz, pilnuje białych pierzastych owieczek. Płyną wolniutko, niczym leniwe pierogi w niebieskiej wodzie. Na skraju lasu jedno drzewko jest złamane.

 

Mała dziewczynka o imieniu Zosia, biega w kółko przed domem z koszyczkiem w ręku. Buzia jej się nie zamyka, gdyż śpiewa radośnie: mamo, mamo, pozwól mi iść do lasu nazbierać grzybków, proszę, proszę, proszę...

Mama stoi na progu dziwnie zamyślona. Popatruje na swoją córkę, jakby chciała ją akurat dzisiaj zobaczyć... więcej.

 

– No dobrze. Możesz iść. Co ja już mam z tobą zrobić. Chyba wiesz, które zbierać?

– Pewnie że.

– No przecież wiem. Tylko wracaj prędko i nie idź za bardzo w głąb lasu.

– Ależ mamusiu. W naszym lasie nie ma żadnych drapieżników. Sama mówiłaś.

– Wiem.

– A zrobisz z nich obiadek jak przyjdę.

– Z drapieżników?

– No co ty mówisz mi. Z grzybków.

– Oczywiście. Już od teraz możesz się cieszyć.

 

Stoją na swoich miejscach. Dziwny to dla nich świat. Ale trochę już go poznali. Poprzez Wielki Skan. Także sposób porozumiewania się tych dziwnych istot. Ich jest inny. Nie muszą słowami. Tutaj, wśród wysokich rzeczy są trochę zasłonięci. Dla lepszego klimatu ich działań. W końcu przybyli po to, żeby nadać większy sens.

 

Niedawno nad wioską przeszła potężna ulewa. Dlatego staw blisko lasu, napełniła dodatkowa woda zmieszana z piaskiem. Mimo wszystko nie jest brudna, lecz do dna daleko.

 

Mieszkańcy zaczynają być dziwnie podenerwowani. Jakby im coś odebrano, jednocześnie zostawiając. Ich podświadomość została naruszona. Po tej szczególnej nocy, jeszcze żaden z nich nie poszedł do lasu. Nie odczuwają takiej potrzeby. Jedynie Zosia, pragnie grzybkami sprawić radość, sobie i swojej rodzinie.

 

Koszyczek przez nią niesiony, ostukuje rezolutnie wszelkie krzaczki a nawet ściółkę leśną. Dziewczynka maszeruje już jakiś czas. Wbrew przestrodze matki, coraz bardziej się zagłębia w leśne knieje. Skupisko drzew jest dość znaczne. Z uwagi jednak na to, że słońce jasno świeci nie zakłócone gęstymi chmurami, tutaj na dole jest całkiem przyjemny... klimat. Świetliste promienie, węższe na górze, a szersze na dole, buszują ciepło między wszelką roślinnością. Różnego rodzaju pyłki szybujące w ich wnętrzu, nadają im bardziej wyrazisty, subtelny kształt.

Tylko ptaków nie słychać.

 

Matka odczuwa pierwsze symptomy lęku. Przecież miała iść tylko na brzeg lasu. Dlaczego jej pozwoliła. Teraz dopiero odczuwa jakby szóstym zmysłem, że coś wisi w powietrzu.

 

Nagle Zosia przystaje. Nazbierała już trochę grzybów, ale chce nazbierać jeszcze. Wyczuwa, że coś biegnie w jej stronę. Nie wie co, bo krzaki zasłaniają.

Trochę jest zdenerwowana, dlatego nie może się ruszyć. Wtem, kawałek przed nią przebiega mała sarenka. Za chwilę następna... i następna. Dziewczynka jest dziwnie pewna, że musiało je coś wystraszyć. A źródło strachu jest tam skąd przybiegły. Odczuwa lęk, ale też wielką ciekawość. Postanawia sprawdzić, co przestraszyło zwierzątka.

 

W wiosce spore zamieszanie. Nie tylko dziewczynka poszła do lasu na grzyby. Inni też poszli. Lecz wielu po to, żeby jej szukać. Niektórzy szybko wracają, by oznajmić, co tam zobaczyli. Że niby stoją gdzieniegdzie w poświacie słońca, w różnych miejscach, a ich widok jest bardzo szczególny. Niektórzy nawet twierdzą rzeczy niebywałe. Nikt im nie chce wierzyć.

 

Zosia raźno maszerując, rozgarnia wszelakie roślinne przeciwności, drugą ręką trzymając koszyczek. Odgarnia różne gałązki i zwisające pajęczyny. Właśnie jeden pająk zleciał jej na sukienkę. Strzepnęła go na ziemię. W pewnym momencie, drzew zaczyna być mniej. Z lekka oświetlone zachodzącym słońcem, skrywają między sobą tajemnicę.

 

Zosia stoi oniemiała, w pierwszej chwili nie wiedząc na co patrzy. Widzi kamienne figury, trochę zniekształcone, okryte prześwitującym obrazem. Jeżeli chodzi o wygląd, to ani to człowiek, ani kamień. Takie coś pomiędzy. Najbardziej dziwnie wyglądają twarze. Jakby zakryte szarym, nieco przezroczystym lodem. Nie wie natomiast, że figur jest dokładnie tyle, ile mieszkańców wioski. Nie dostrzega wszystkich. Pozostałe stoją w innych miejscach. Mają wielkość ludzi.

 

Wielu zmierza w kierunku lasu. Muszą sprawdzić, zobaczyć, wiedzieć. Prowadzi ich tych paru, co wróciło i opowiedziało. Nie bardzo im uwierzyli. Że jakieś tam... figury... no nie. Toż to jakieś bzdury zapewne.

 

Zosia chodzi między kamiennymi postaciami. Nie odczuwa już lęku. Wie, że mama będzie się denerwować ale ciekawość jest silniejsza.

Jednak w pewnym momencie znowu przystaje wystraszona. Figura jest dziwnie znajoma. Wielkość też. Patrzy przez chwilę i pod delikatną maską szarości kamienia... dostrzega i rozpoznaje swoją twarz.

Teraz dopiero patrzy dokładniej na pozostałe.

 

Podchodzi do ''siebie'' bardzo blisko. Dotyka po raz pierwszy ''kamiennego'' ciała. Nie jest zimne, ale też nie ciepłe. Takie w sam raz. Ciekawość nasącza umysł. Przykłada ucho do tajemniczej powierzchni. Stoi w ten sposób dłuższy czas. Ma wrażenie, że z wnętrza dobiega cichy szept. To wzbudza w niej nieokreślony lęk. Już chce odejść, lecz nagle słowa są całkowicie zrozumiałe. Słucha uważnie.

 

śliczna zosia przy stawie stała

w głębokiej wodzie ujrzała słoneczko

serduszkiem całym blask pokochała

gdy jej szeptało

choć do mnie dzieweczko

 

Dziewczynka przez to że rezolutna, zadaje pytanie, czy może komuś wierszyk powtórzyć.

Przez chwilę słyszy jakieś, jak jej się wydaje, nerwowe szmery.

Nagle głos mówi: ''O kuźwa. Nigdy w życiu. Zaraz wduszam guzik. Dzięki.

Zosia też grzecznie dziękuję za informacje.

 

Teraz z kolei w lesie wielkie zamieszanie. Figury wzbudzają coraz większą ciekawość, ale też podświadomy lęk. Wielu jednak po tym, co powiedziała Zosia, też przykłada uszy do tych dziwnych ciał.

Właśnie jeden zaciekawiony, słucha kamiennego szeptu:

 

stoisz cicho pod gałęzią

pętla zwisa ci nad głową

załóż dynadaj wesolutko

przyjdą ciało twe zabiorą

 

Są też tacy, którzy za żadne skarby nie chcą do końca słuchać owych szeptów, odczuwając dziwny niepokój. Odchodzą po pierwszym słowie, lub w ogóle nie zbliżają się do obiektów. Tym bardziej, że rozpoznają własne twarze. Każdy może, ale tylko siebie. Przykładając ucho, do ''kogoś innego'' słyszy tylko ciszę.

Owe głosy zostają im dziwnie w głowach. Wyrzucenie ich na zewnątrz jest niemożliwe. Jak czarne ptaki, krążą pod sklepieniem umysłu, wydziobując w nim nieodwracalne dziury. Chociaż to co usłyszeli, w sensie samych słów, było nawet przyjemne i ładne.

Figury są nie do ruszenia. Jakby ich ciężar był nieskończony. Nie można ich zniszczyć żadnym ziemskim sposobem. Wszyscy ci, co słuchali, zaczynają tego żałować, chociaż nie wiedzą dokładnie: dlaczego.

Żaden człowiek nie może powiedzieć innemu, tego co usłyszał. Nawet gdyby chciał. Jak się miało okazać, na całe szczęście.

 

Matka spotyka swoją córkę na skraju lasu. Łzy szczęścia wypływają jej z oczu. Zosia dźwiga koszyczek pełen grzybów. Mimo tej przygody miała czas nazbierać. Biegnie w kierunku mamy, co sił w nogach. Już z daleka wrzeszczy radośnie, bardzo podekscytowana. Aż jej tchu brakuje:

– Mamo, ty wiesz co ja widziałam. Takie fajne kamienne figury... no mówię ci. Nawet jedna powiedziała mi wierszyk. Ale nie mogę powtórzyć.

– Wierszyk? Powiedziała?

– No tak. Mówię przecież... wiesz co mamo, zabierz koszyczek, idź do domu i zrób obiadek.

– Jak to? Co dopiero cię odnalazłam i już chcesz ode mnie uciekać.

– Muszę przytulić coś bardzo pięknego, całkiem z bliska. Koniecznie. No proszę.

– A co to jest?

– To tajemnica. Nie mogę powiedzieć. Muszę lecieć, bo niedługo zniknie. Jest głęboko schowane i błyszczy.

– No dobrze. Ale przyrzeknij, że jak tylko przytulisz, to zaraz wrócisz.

– Przyrzekam, mamo.

 

~

Na stole talerze. Na nich duszone ziemniaczki, z sosem i grzybkami.

Obiad jest zimny i nieruszony.

 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 

Wioska zakryta ciemnym całunem nocy, rozjaśnionym nieco srebrzystą poświatą księżyca, tudzież nikłym blaskiem gwiazd, zapada właśnie w dziwny rodzaj snu. Nie wszyscy weszli do swoich domów. I już nigdy nie wejdą. Słowa stały się rzeczywistością na różne sposoby. Nie czas i miejsce na wymienianie wszystkich. Bo cóż to zmieni. Zostały tylko niezniszczalne ślady w lesie. Teraz na wieki przeklęte.

 

Nieznana mieszkańcom przepowiednia, mówiąca o tym, że nieszczęście będzie się spiralnie powiększać, nie miała na szczęście miejsca w pełnym zakresie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 

Myśli przekazują wzajemne informacje.

 

– Przecież chcieliśmy im pomóc. Rozweselić. Ich życie takie monotonne.

– Masz racje. Tylko żeśmy nie pomyśleli o sile naszych umysłów.

– Szczerze powiedziawszy, te opowiastki były całkiem fajne.

– To fakt. Ale coś poszło nie tak.

– Może Wielki Skan miał za duży zasięg? Nie tylko wioskę załapał.

– Dobrze, że chociaż włączyłeś funkcję: nie powtarzaj.

– Dzięki tej małej dziewczynce. Gdyby nie zadała pytania, to bym o wduszeniu guzika zapomniał. A wtedy...

– ...byśmy wioskę wyludnili, jakby sobie zaczęli wzajemnie przekazywać opowiastki. Nawet tym, co by nie chcieli słuchać. Uratowała co najmniej kilkaset osób.

– Niektórzy z nas, słowa nie rzekli.

– Bo wielu nie odnalazło: siebie. Też dlatego.

– Taa... powinni jej pomnik postawić.

– Nigdy się nie dowiedzą, że to: ona.

– A swoją drogą Wielki Skan musimy dać do przeglądu.

– Przecież widzieli, że inni giną. A robili to samo.

– Nie musieli naszych słów wprowadzać w życie.

– W życie? Jaja sobie robisz? Sugestor za silny. Taka prawda.

– A mimo wszystko nie musieli. My im tylko bajki opowiadali.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Justyska 04.12.2018
    " Nie dostrzega wszystkie" - wszystkich
    "jak czarne ptaki, krążą w pod sklepieniem umysłu," w niepotrzebne

    Wczoraj zaczęłam czytać, ale mój najmłodszy przeprowadził się do mojego łóżka z wielkim misiem i musiałam przerwać:) Powiem szczerze, że trochę przerażające to opowiadanie. Wychodzi na to, że odnalezienie siebie nie przynosi nic dobrego... Czy w każdym z nas tkwi samobójca? Może lepiej nie słuchać wewnętrznego głosu?
    Muszę to przemyśleć.

    pozdrówka Dekaosie:)
  • Dekaos Dondi 04.12.2018
    Dzięki Justyska. Chyba za bardzo ukryłem to wszystko, co chciałem przekazać. Tam są pewne ''symbole''
    Ale rozumiesz... nie chciałbym tłumaczyć. Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania