Opow *** Tatuś, Karaluch i Inni
– Mamo, mamo, Tatuś wskoczył do sedesu, bo na zewnątrz jest karaluch.
– Znowu nabrudzi. Jak to zwykle on w takich chwilach – dodał Dziadek.
– Kto nabrudzi? Karaluch, ojciec, czy we dwoje?
– A nie mówiłam, że będzie wojna i grzmoty – pisnęła Babcia.
– Nie widzę żadnego karalucha. Tylko mucha chce przelecieć pająka.
– Synu – zawołał Dziadek. – Wyłaź stamtąd natychmiast, bo cię spłuczę lub poszczuje kretem.
– Może utopiony lub popłynął kanalizą?
– Na pewno pływa karaluchem ze strachu. Wystarczy uchylić ojca i capnąć kalpę!
– Chyba odwrotnie.
– No to wreszcie wejdźmy do ubikacji. Jeno domysłami z ust sikamy.
– O zgrozo. Nie ma go tu. Rzeczywiście wlazł do środka.
– A karaluch?
– Też go nie ma.
– A tyś, tyś, tyś.
– Wiem, że Tyś a nie kaczka. Samochwał jeden!
– Cholera jasna. Co oni tam we dwoje robią?
– Powinien poczekać, aż mu papciem przywalę.
– Kto? Mój syn? – prychnął gniewnie Dziadek.
– Dziadku! Urodziłeś karalucha? Fajnie było? Nóżkami napierdzielał twoje łono, co?
– Jak już, to Babci.
– Widzisz Babciu co narobiłaś. Aż w mediach było cicho. Zatkało ich!
– Córko! Na kogo wychowujesz to Dziecko, że takie zdania cedzi przez plombę w zębach.
– Ale nie przez wszystkie, bo mu jeden wypadł, gdy miał twardy orzech do zgryzienia. Nie mam teraz czasu na filozoficzne tematy. Mój mąż walczy o życie pod kopułą gromu.
– Z czym? Z takim małym stworzonkiem? – zauważył Synek. – Takiego, to mój Ojciec, samym małym załatwi.
– Wnuczku! Zamilcz mi prosto w uszy. Toż to młodzieńcowi nie przystoi takie świntuszenia wysławiać. I to przy Ojcu!
– Ojciec to dopiero fajnie nadaje.
– On jest pełnoletni, to może. Chodź do Babci. Uściskam cię, to ci wyjdą takie myśli bokiem.
– Za żadne skarby świata! Pamiętam jak kiedyś przytuliłaś Dziadka i wyskoczył mu dysk.
– Nie dysk, tylko to co chciałam.
– A co chciałaś, Babciu?
– O czym wy gadacie, świntuchy zatracone? Mamo! Jak możesz tak mówić przy Dziecku. Ratujmy mojego męża. Ojca moich dzieci.
– To ja mam braciszka?
– Siostrzyczkę też – dodał Dziadek.
– Matko, gdzie to było i w jakiej pozycji?
– O czym ty bimbolisz językiem o podniebienie. Łobuzie jeden!
– Tylko nie jeden. Wiem, co słyszałem!
– Dziadzisko żartowało. Uwierz i spójrz na siebie.
– Tylko nie Dziadzisko – warknęła Babcia. – Dziadzisko to mogę mówić ja, a on musi słuchać.
– Ścisz głośnik, bo ci potencjometr, sztuczną szczękę wybuchnie. Na dodatek fajką przywalę, żonko kochana.
– A śliczna nadal, to gdzie?
– Ależ wszędzie, z wyjątkiem.
– Matko, Ojcze! Znowu przy Dziecku.
– Nie jestem żadnym Dzieckiem. Wczoraj zrobiłem ze smoczka gumki na procę.
– Na pewno, na procę?
– Przez ciebie Dziadek ma szklane oko.
– To koty mu wydziobały. Zresztą nie strzelałem szklanymi kulkami. Dziadku, wyciągaj oko. Chcę zobaczyć, na co patrzyłeś.
– Moim nic nie zobaczysz. Jeno ja mogę.
– Wnuczku! Nie nalegaj, bo mu umysł złamiesz i w nerwach wyciągnie co innego. Będzie duży wstyd, z małego powodu.
– Synku, ale wróble wyginęły. Musisz przyznać.
– To przez koty.
– Głupoty gadasz! Koty w tym czasie dziobały mojego męża po wzroku.
– A poza tym nie strzelałem, tylko biczowałem Dziadka wiązką zboża, żebyśmy mieli mąkę na chleb.
– Mąkę? Z niego to jeno plewy. Teraz wiem, dlaczego mój stary, wszystko wiąże w snopki.
– A Babcia przez ciebie osiwiała.
– Nie jestem siwą, tylko platynową blondynką.
– Ojej! Platyna. Przetopimy Babcię i sprzedamy. Zyskamy forsę na dumne świece i strzelające korniszony!
– Jako rzeźba, będzie mniej zawadzać. Gdzie postawiona, tam zostanie.
– Przestańmy bajdurzyć, bo klapa coraz wyżej.
– Co to? Ale wielki karaluch! Uciekajmy po starych śladach.
#
– Mniemam, że państwo spokrewnieni i przyszli ich odwiedzić. A raczej popatrzeć. Tak?
– No jasne. Jak najbardziej. Nasza krew. Żaden wstyd!
– Bardzo mnie to cieszy.
– Nas też cieszy, że pana cieszy.
– No cóż. Sami państwo widzą, że w naszym domku: Radosny Czubek, mają całkiem fajnie. Jeden zawsze jest Dziadkiem, drugi Babcią, trzeci Wnuczkiem czy kimś takim... jeszcze inny Karaluchem... zresztą, po co to mówię. Oni są przecież państwu doskonale znani. Prawda?
– Jeszcze jak prawda.
– Czyli... zresztą nie ważne. Zgodnie ze wcześniejszym uzgodnieniem, państwo nie mają życzenia, na spotkanie w wiele ócz, w tym jedno: szklane.
– Za dużo tego: państwa. Czujemy, że jesteśmy skremowani.
– Popuścić sproszkowane więzy?
– Prosimy.
– Już zdjąłem, ale mam zaprószone oczy.
– Od razu lepiej. A pan niby kto?
– Jestem dyrektorem, tego przybytku.
– Nie podobny pan.
– Do przybytku?
– Do dyrektora.
– Wypraszam sobie. Jestem naczelnym...
– Doprawdy?
– ... dyrektorem od małego.
– W górę, czy w dół?
– Co? Już jako niemowlak miałem podwładnych.
– O ?
– Nie: o, tylko tak. Rządziłem Departamentem Pieluszek. Wyciskałem w nich moje dyrektywy.
– My nie wiedzieli, że to się tak nazywa. Dzięki.
– No cóż. Człowiek całe życie niedouczony.
– I przez to umrze głupim.
– To chyba pan. Nie ja!
– Tak wiemy. Wporzo. My na przykład już dawno nie żyjemy. To są nasze fantomy. Tak naprawdę jesteśmy w zaświatach.
#
– No na dzisiaj dosyć tych zabaw. Idziemy grzecznie do łóżeczek, robimy siusiu i grzecznie śpimy. Musicie przyznać, że nie źle tu. Wesoło. My jako wasi opiekunowie, zagramy jutro. Ja będę Królem a on: Berłem.
– Wcale nie. To ja będę Królem a on Berłem.
– Cicho tam. Jestem waszym Wielebnym Jaśnie Zaświeconym Producentem.
Komentarze (6)
Pozdrawiam:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania