Poprzednie częściPreludium do chaosu (1)

Preludium do chaosu (19)

Zawrócił w stronę samochodu. Mijając ponownie plac zabaw, zobaczył małą, plastikową nóżkę od lalki. Przykryta była kawałkiem szkła. Niemal idealnie pasowała do zabawki, którą ściskała martwa babcia. Różnił ją tylko kolor. Ta była pomarańczowa. Podniósł z ziemi oba przedmioty. W jednej ręce miał szkło, w drugiej część plastikowej pacynki. Zamknął oczy. Myślami wrócił do czteroletniego dzieciaka, któremu amputował kilka tygodni temu nogę. Syn jakiegoś bogacza był ważniejszy, pierwszy w kolejce po nową kończynę. Teraz przypomniał sobie smutną minę młodej anestezjolog, gdy znieczulała dzieciaka – dawcę.

- To tylko witaminki – w jego myślach wróciły słowa lekarki, uspakajające chłopaka.

Malca pozbawiono nie tylko nogi.

Ścisnęło go w sercu.

- Sukinsyn…- powiedział cicho przypominając sobie rękę trzymającą skalpel nad uśpionym dzieciakiem.

Poczuł wiatr na powiekach.

Przecież to była jego dłoń. Jego skalpel. Jego ofiara.

Poczuł łzy w oczach.

- Jezu…co się z tobą dzieje, doktorze Mengele – aż skrzywił się wypowiadając nazwisko zbrodniarza.

Chowając nóżkę lalki do kieszeni, odrzucił kawałek potłuczonego szkła. Ruszył chwiejnym krokiem w stronę parkingu.

Miał już dosyć trupów na dzisiaj. Dosyć wszystkiego.

Wsiadł do samochodu. Zerknął w lusterko wsteczne upewniając się, że to naprawdę łzy w jego oczach. Ostatni raz płakał po śmierci ojca. Ponad dwadzieścia lat temu. Nie były to łzy wywołane stratą kogoś bliskiego. Płakał ponieważ został sam. Sam jak palec. Nie miał żony, dzieci. Żadnej bliskiej rodziny. Teraz miał swoich pracowników. I setki ludzkich istnień na sumieniu.

Ruszył powoli w stronę centrum miasta. Spojrzał na zegar w aucie. Piętnaście minut do dwudziestej pierwszej. Miasto wydawało się jeszcze bardziej wymarłe. Z sześciu lub siedmiu samochodów które minął większość była policyjnym patrolem. Jeden z patroli, ciemnozielony sedan, od dłuższego czasu jechał za nim. Lekarz miał złe przeczucia.

Kogut policyjny zawył krótko, nakazując zatrzymanie się. Zjechał na pobocze. Spojrzał w lusterko boczne. Policyjny patrol zatrzymał się jakieś dwadzieścia metrów za nim.

- Cholera…- powiedział do siebie. – Pewnie ten Olkov wykitował, i ktoś zawiadomił, że byłem przy nim ostatni.

Drzwi od kierowcy sedana otworzyły się. Z samochodu powoli wyszedł wysoki, dobrze zbudowany policjant z megafonem w ręce. Od strony pasażera wyszła policjantka. Wycelowała karabinem w samochód chirurga.

- Kierowco wyłącz silnik i wysiądź z samochodu – usłyszał policjanta mówiącego przez megafon.

- Jezu, o co im chodzi – pomyślał trzymając kurczowo kierownicę. To chyba nie jest rutynowa kontrola. Przecież nigdy mnie nie zatrzymywali.

- Kierowco powtarzam, proszę opuścić natychmiast auto – policjant powiedział odbezpieczając swój pistolet.

Policjantka zrobiła krok w jego stronę.

Poczuł jak ściska go w żołądku. Na czole pojawiły się pierwsze krople potu. Rozglądał się nerwowo.

- Kierowco to jest ostatnie ostrzeżenie. Jeżeli w ciągu trzech sekund nie opuścisz auta z rękoma na karku otworzymy ogień. Kimkolwiek jesteś.

- Jeden…- mundurowy zaczął odliczanie.

- Opamiętaj się – powiedział do siebie, mając wrażenie, że słyszy całkiem obcą osobę.

- Dwa…

- Przecież mnie znają – mówił dalej. - Kimkolwiek jesteś – powtórzył za policjantem. – Anioł i…diabeł.

- Trz…- policjant nie dokończył, widząc otwierające się drzwi kierowcy subaru.

- Ręce na kark – krzyknęła policjantka

Lekarz posłusznie wykonał polecenie. W jego stronę wolnym krokiem zbliżała się para policjantów. Stanął obok auta z rękoma na karku. Policjantka skierowała strumień światła latarki w jego stronę.

- No nie…nie wierzę – powiedział zaskoczony policjant. – Przecież to nasz pan doktorek. – Dlaczego pan nie reagował, mało brakowało, a byśmy przedziurawili ten samochód jak ser szwajcarski.

- Przepraszam…chyba jestem przepracowany – powiedział czując jak strużka potu spływa mu po skroni, mrużył oczy od denerwującego światła.

- Mamy wezwać lekarza? – zapytała policjantka opuszczając latarkę.

- Nie, dziękuję. Naprawdę wszystko już w porządku – spojrzał na policjantkę kierującą strumień światła w tylnią szybę auta.

- To nie jest pana samochód. Jedzie pan sam? – zapytała.

- Tak…dostałem to auto od waszych kolegów. Miałem mały wypadek…

- No tak, słyszeliśmy, ale oczywiście nikt nas nie poinformował o zmianie samochodu. – Zawsze jeździł pan czarnym BMW i nigdy o tak późnej porze – policjant schował broń.

- Jezu, jak dużo o mnie wiedzą – pomyślał wycierając pot z czoła lewą dłonią.

- Na pewno wszystko ok? – Nie wygląda pan najlepiej, doktorze – policjantka wyłączyła latarkę, upewniwszy się, że chirurg jechał sam.

- Tak, potrzebuję tylko snu. Dzięki za troskę – powiedział wsiadając do auta.

- Będziemy pana eskortować, na wszelki wypadek. – Proszę jechać za nami, znamy adres. – Policjanci wrócili do swojego radiowozu.

Doktor Jurij Anghel usiadł w samochodzie. Oddychał głęboko. Kierownica była jeszcze mokra od jego potu. Dopiero teraz zauważył, że od chwili gdy policjant pozwolił opuścić mu ręce, prawą dłonią trzymał mocno nogę lalki w kieszeni. Jak jakiś talizman.

- Gdyby kto inny był na moim miejscu, pewnie uznaliby, że sięgam po broń – pomyślał, machając przez szybę do policjantki w wymijającym go aucie.

Włączył silnik, ruszył wolno za radiowozem. Miasto było wymarłe, ale wampiry z pewnością budziły się do życia. Jutro, gdy będzie jechać do pracy, zobaczy nowe, buntownicze slogany na murach. I nie pomogą żadne patrole. Doktor Katia Zajcew miała rację. Jednostka nie wywoła rewolucji. Ale każda z nich mogła pokąsać. Mogła zabić.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Okropny 10.04.2016
    #piąteczkaskurwysynie
  • Niepasteryzowany 10.04.2016
    hehe dzięki
  • NataliaO 11.04.2016
    Kolejna piątka za dobry rozdział. :)
  • Angela 24.04.2016
    " któremu amputował kilka tygodni nogę." - zgubiłeś wyraz "temu"
    Tekst nadal na najwyższym poziomie : ) 5
  • Niepasteryzowany 24.04.2016
    Dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania