Poprzednie częściPreludium do chaosu (1)

Preludium do chaosu (42)

Choć niewiele pamiętał z krótkiego snu, wiedział, że pojawiały się w nim anioły i demony. W koszmarze cherubiny traciły swoje skrzydła. Zamiast nich wyrastały im ostre szpony i pazury, którymi atakowały diabły. Te natomiast, uciekały przed zmorą własnych grzechów, chowając twarz w krwawiących, powstających czerwonych skrzydłach. Upadłe anioły odgryzały, wyrywały kończyny i głowy bezbronnym, diabelskim synom. Ocalałe czarty wyciągały ręce ku niebu, coraz wyżej, po czym spadały w piekielną otchłań, strącane przez czarne kruki, dziobające ich po wyrastających piórach.

Obudził się z krzykiem. Był cały spocony. Musiał zasnąć w ubraniu. Obok łóżka stała nie napoczęta butelka wódki. Wstał, spoglądając na zegar. Była dopiero siódma rano. Zdjął stare ubranie, wrzucił do kosza na brudy. Wziął szybki, zimny prysznic. Założył czystą bieliznę, luźne bojówki oraz czarną polówkę. Niemal co chwilę rzucał okiem na pogniecioną kartkę z koperty, która leżała na blacie stołu. Zadzwonił do Instytutu, prosząc do telefonu Sztywnego. Od razu poinformowano go, że jego asystent nie przyszedł dzisiaj do pracy.

- No, to pięknie – pomyślał. Cały zespół pracowników szlag trafił. Na placu boju został tylko Teksański. Wiedział, że ordynator się wścieknie. Będzie musiał ruszyć tyłek z biura i pomóc podczas zabiegów, biorcy przecież nie mogą czekać – słyszał diabelski, szyderczy głos w głowie.

- Z drugiej strony, im mniejsza kadra tym mniej zabiegów, trupów i krwi… - podpowiadał mu anielski szept, gdzieś z najdalszych zakamarków podświadomości.

Podniósł butelkę alkoholu i odkręcił nakrętkę. Nalał sobie około pięćdziesięciu gram wódki do szklanki z zamiarem zrobienia drinka. Otworzył barek. W środku stało kilka rodzajów soków. Popatrzał na kartony, pomyślał chwilę. Obejrzał się za siebie, na szklankę z alkoholem. Podszedł do stolika i jednym haustem wypił zawartość. Skrzywił się lekko, założył szybko buty i wyszedł z domu zabierając kartkę z komputerowym wydrukiem. Nawet nie zamknął drzwi na klucz, czując, że nie chce już wracać do tego mieszkania. Do Instytutu Transplantologii, tym bardziej.

Wyszedł z mieszkania, mijając po drodze, gestykulującą Nataszę. Coś do niego mówiła, przynajmniej tak mu się zdawało. Machnął do niej ręką, co mogło oznaczać wszystko i zupełnie nic. Zbiegł szybko na parter, nie oglądając się za siebie. Wsiadł do samochodu, zaparkowanego tuż przy chodniku. Nie dbał już o to, czy ktoś go śledzi. Skierował się w stronę dzielnicy Rubinowej, gdzie mieszkała doktor Katia Zajcew. Nie było godziny policyjnej, mimo to na ulicach sporo było patroli wojskowych. Jeden z nich pakował do czarnego worka młodą kobietę. Obok niej leżała puszka sprayu. Niedokończone graffiti, przedstawiające prezydenta Mocarstwa z łbem świni, ociekało krwią nastoletniej rebeliantki. Różowa farba mieszała się z czerwoną posoką. Świnia wyglądała jakby naprawdę ktoś ją zaszlachtował. Nie zdążył przeczytać podpisu pod malunkiem. Służba porządkowa doprowadzała ścianę do normalnego wyglądu. Przyspieszył, chcąc jak najszybciej opuścić to potworne miejsce. Po drodze, zauważył, że przez noc musiało powstać kilkanaście nowych obrazów szkalujących władzę. Lub jego samego. Świadczyły o tym świeże plamy, zakrywające napisy oraz rysunki. Wjechał w ulicę Kijowską, zaparkował tuż przy placu zabaw. Małe dziecko bawiło się z dziadkiem koło piaskownicy. Starszy pan wrzucał śmieci z piasku do sporej reklamówki. Dziewczynka lepiła wielką babkę za pomocą wiaderka. Doktor Anghel zauważył, że starszy pan zerka co chwilę w stronę Punktu Wydawania Surowców. W oczach miał łzy. Dziecko kopało głębiej, szukając mokrego piachu.

- Dziadku mam, znalazłam! Babcia się ucieszy! – krzyknęła mniej więcej czteroletnia dziewczynka.

W rękach trzymała plastikową, pomarańczową lalkę, oblepioną piaskiem. Starszy pan odwrócił wzrok w kierunku małej. Otarł kroplę z policzka i uśmiechnął się do uradowanej wnuczki.

- Jeszcze tylko musisz wykopać nogę – powiedział smutno starzec, wskazując na brakującą kończynę.

Jurij bez słowa wyciągnął swoje znalezisko z kieszeni i wręczył zdumionemu dzieciakowi.

- Dziadku, dziadku zobacz, pasuje! Chodź, pokażemy babusi – usłyszał doktor, kierując się w stronę bloku pani anestezjolog.

Starszy pan usiadł na pozbawionej oparcia ławce. Schował głowę w dłoniach i głośno zapłakał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • NataliaO 30.04.2016
    zaliczone rozdziały ;miałam co czytać w szpitalu -jak zawsze dobrze mi się czyta, a ostatni rozdział wywołał nostalgię 5:)
  • Niepasteryzowany 30.04.2016
    Dziękuję, pozdrawiam i życzę zdrowia.
  • NataliaO 30.04.2016
    Niepasteryzowany pozdro :)
  • Niepasteryzowany 30.04.2016
    NataliaO Tylko uważaj na lekarzy ;)
  • NataliaO 30.04.2016
    Niepasteryzowany haha to ja wiem;)
  • Angela 29.05.2016
    Zagrałeś na moich uczuciach, pod koniec rozdziału zrobiło mi się tak cholernie smutno na myśl o babci, której już niema. 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania