Poprzednie częściPreludium do chaosu (1)

Preludium do chaosu (35)

Z pobliskich zarośli wyszła grupa ośmiu, uśmiechniętych osób.

- Co to za jedni? – zapytał równie zdziwionego Marka, dowódca Tony.

Mężczyźni mieli na sobie dżinsowe kurtki i spodnie. Dwoje uzbrojonych podniosło uspokajająco karabiny do góry. Wszyscy ruszyli w ich stronę. Starszy sierżant wraz młodym snajper wstali zza drzwi terenówki. Tony opuścił swój karabin.

Grupa mężczyzn minęła patrol myśliwych, dobijając po drodze dwóch zwijających się z bólu rosyjskich żołnierzy strzałami z krótkiej broni.

Każdy z ich wybawców miał na rękawie kurtki naszywkę z wizerunkiem jakiegoś statku. Wyglądali na zadbanych. Każdy miał sporą, starannie przystrzyżoną brodę. Ich ubrania były znoszone, ale czyste. Zbliżyli się wolnym krokiem do Grand Cheronee.

- Komu zawdzięczamy życie? – Tony zapytał mężczyznę, który szedł przodem.

- Przed wami gang meneli – rzucił krótko brodaty mężczyzna z szelmowskim uśmiechem, ukazującym brak obu jedynek w uzębieniu. – Witamy serdecznie – dodał kłaniając się nisko.

- Chyba trafiliśmy z deszczu pod rynnę – powiedział cicho snajper.

- Spokojnie, to tylko taka nazwa naszego oddziału żywych duchów – powiedział niski mężczyzna, stojący obok szczerbatego.

- Mówiłem wam, że to głupia nazwa – dodał kolejny mężczyzna, z wielką szramą na lewym policzku, patrząc z wyrzutem na pozostałych brodaczy.

- Gang meneli prosto z Łodzi…- zaczął szczerbaty uśmiechając się ponownie.

- Pochodzi – dodał krótko niski mężczyzna, wyciągając dłoń do kierowcy terenówki.

- Daj spokój. I tak nie zrozumieją o co chodzi – rzucił kolejny z wybawców, przeładowując kałasznikowa. - Możecie mówić o sporym szczęściu – powiedział do eskortujących. – Mieliśmy się już zbierać dawno z tych zarośli, ale młody – wskazał na zakapturzonego, wysokiego chłopaka – uparł się, że ma przeczucie, że myśliwi w końcu się pojawią.

- Dziękujemy, musimy się dostać za wschodnią granicę – powiedział Tony, potrząsając dłoń niskiego mężczyzny, zerkając na matkę z córką.

- Niby po co? – zapytał szczerbaty podejrzliwie. – Mam nadzieję, że te dwie nie podróżują z wami wbrew swej woli – dodał, wskazując ręką na kobiety. – Bo będziemy musieli sobie inaczej porozmawiać.

Starszy sierżant w skrócie opowiedział ich historię. Mężczyzna bez jedynek przytaknął, odwrócił się w stronę ciężarówki.

- Możecie przebrać się w ich mundury i wziąć pojazd. Nam to do niczego nie jest potrzebne. Weźmiemy tylko ich broń i trochę paliwa – powiedział spokojnym głosem żywy duch. – Kobiety mogą udawać ofiary polowania.

Dowódca Kamiński zastanowił się przez chwilę. Szczerbaty miał rację co do ciężarówki. Inaczej nie dadzą rady przekroczyć granicy. Ten sposób wydawał się najbardziej bezpieczny, jednocześnie aż za prosty.

- Chyba macie rację. Ale właściwie, co robicie tak daleko od swojego miasta? Do Łodzi przecież kawał drogi stąd – powiedział młody snajper, kierując się wraz z mężczyznami w stronę ciężarówki.

- Robimy czasem wypady pod granicę, żeby nie stracić formy – zaśmiał się jeden z mężczyzn, wskazując lufą karabinu rozstrzelany patrol łowców.

Podeszli do pojazdu, przy którym leżało dwunastu martwych żołnierzy.

- Ostatnio oddziały łowców składają się z coraz młodszych rekrutów. Kilka dni temu napotkaliśmy niewielką, czteroosobową formację myśliwych niedaleko Łodzi – powiedział szczerbaty, zabierając karabiny martwym ludziom.

Dowódca Kamiński zerknął na martwych mężczyzn. Faktycznie większość miała najwyżej dwadzieścia lat. Trupów było dwanaście. Broń posiadał co drugi łowca. Niczym w czasie obrony Stalingradu, podczas drugiej wojny światowej. Jeżeli padnie właściciel broni, to najbliższy nieuzbrojony staje się spadkobiercą karabinu.

Szczerbaty kopniakiem przewrócił na brzuch jednego z łowców. Przeszukał kieszenie żołnierza. Zadowolony, wyjął paczkę papierosów z kieszeni munduru rosyjskiego nieboszczyka. Ze schowka w mundurze wypadła jakaś kartka, zgięta na pół.

- Dwoje z tej jednostki, którą ostatnio napotkaliśmy, nie umiało nawet dobrze odbezpieczyć swojej broni – stwierdził, częstując wszystkich zdobyczą.

Po chwili wyrzucił pustą paczkę po fajkach, obok ciała myśliwego.

Starszy sierżant schylił się po zapisaną kartkę. Zdjął okulary balistyczne i zaczął czytać. Notatka wydawała się zleceniem na poszczególne ofiary. Pismo było bardzo niewyraźne, ciężkie do odczytania. Miał wrażenie, że autorem była osoba z chorobą Parkinsona. Na niewielkiej kartce było wypunktowanych sześć pozycji. Siódma pozycja była skreślona. Ktoś tym żołnierzom wydał rozkaz ujęcia trzech młodych, maksymalnie dwudziestoletnich kobiet, dziecko ze zdrowymi oczami oraz nerkami. Ostatnie trzy pozycje opisywały tylko konkretne, potrzebne narządy. Było to sześć par uszu, cztery wątroby oraz taka sam ilość serc. Przy zleceniu na dziecko postawiono wykrzyknik z małą notatką, informującą, że dziecko ma być nieuszkodzone. Widocznie jakieś specjalne życzenie. Pod spodem była jeszcze informacja o zapłacie. Ktoś obiecywał dodatkowe kredyty na surowce za dostarczenie towaru zgodnie z umową. Na samym końcu był podpis zleceniodawcy, ordynatora profesora Wałujewa. Całość opatrzona była pieczątką Instytutu Transplantologii w Nowej Moskwie. Starszy sierżant dopiero teraz zrozumiał, dlaczego notatka była spisana takimi gryzmołami. Było to po prostu typowe, lekarskie pismo. Skreślona pozycja dotyczyła zdrowego serca niemowlęcia. Zlecenie na dziecko było już nieaktualne, lub niestety, już wykonane. Zależy kto je skreślił. Lekarz, czy łowca. Tego nie mogli się już niestety dowiedzieć od martwych żołnierzy. Dowódcy zebrało się na wymioty. Powstrzymał się jednak, spluwając jedynie na młodego łowcę.

- Wszystko w porządku, kolego? Nie wyglądasz za ciekawie – powiedział jeden z mężczyzn, zerkając na bladego jak ściana kierowcę terenówki.

Starszy sierżant podał mu notatkę.

Chłopak powoli przeczytał niezdarnie zapisaną kartkę.

- O, dawno nie trafiliśmy na zlecenie od samego ordynatora głównej siedziby niechlubnych przeszczepów. A co do samego zlecenia, to nie chcę cię załamywać człowieku, ale widziałem dużo gorsze – rzucił mężczyzna, przypalając kartkę papierosem. – Skurwysyny zamawiały sobie konkretne koloru oczu, skóry czy włosów. O różnych zboczeńcach nie będę wspominał przy kobietach – dokończył, zerkając chwilę w stronę matki z córką.

Palącą się kartkę rzucił na martwego żołnierza.

Anna wraz z Leną szły powoli w ich stronę. Dziewczynka nadal miała łzy w oczach. Matka pocieszała ją, obejmując lekko ramieniem. Lena obeszła powoli całą ciężarówkę, patrząc z pogardą na zabitych wojskowych. Zatrzymała się przy jednym z nich. Upewniając się, że nikt nie zwraca na nią uwagi, wyjęła spod brzucha nieboszczyka mały, czarny pistolet. Schowała go szybko do bocznej kieszeni spodni.

- Powiedziałeś, że to główna siedziba wydała zlecenie, a wiecie ile jest takich instytutów w Mocarstwie Rosyjskim? – dowódca eskorty zapytał, przełykając głośno ślinę.

- Według naszych informacji, jest jeszcze jakieś siedem lub osiem filii w różnych miastach. Ale to tylko kropla w morzu, niestety.

- Dlaczego niestety? Chyba im mniej, tym lepiej – stwierdził Tony.

- Nie do końca. Myślisz, że potrzebują ludzi tylko do przeszczepów? – facet z blizną popatrzał zdziwiony na Kamińskiego.

Tony wzruszył ramionami.

- Taka notatka z wytycznymi była niemal przy każdym oddziale, który zneutralizowaliśmy. A wierz mi, że zdjęliśmy już kilkadziesiąt takich formacji do tej pory. Były zlecenia na potrzeby przemysłu farmaceutycznego, chemicznego oraz wojska. Zrozum, że - przykładowo - działanie testowanego leku lepiej sprawdzić na człowieku, niż na zwierzęciu. Królik nie powie jak się czuje, czy co go boli. Efektywność nowej broni też lepiej sprawdzić na takim organizmie, na jakim się w przyszłości taką broń wykorzysta. Oprócz królików doświadczalnych, potrzebują zapewne całej rzeszy niewolników do pracy w fabrykach – powiedział jeden z mężczyzn.

- Często napotykacie na myśliwych? – zapytał snajper, odpalając kolejnego papierosa.

- Ostatnio ich komanda coraz rzadziej nawiedzają naszą dawną ojczyznę – szczerbaty odpowiedział, zaciągając się mocno papierosem. – Albo brakuje chętnych, albo znaleźli jakieś inne źródło niewolników. Może kierują się bardziej na południe – strząsnął popiół z fajki na martwego łowcę. – Ponadto, z tego co nam wiadomo, wielu mieszkańców Mocarstwa zaczyna się buntować przeciwko władzy. Myślę, że bez problemu dotrzecie do krawędzi tego piekła – dodał po chwili. – Tyle, że nie wiem co was może czekać na samej granicy i za nią. Jeżeli te kobiety są tak ważne jak mówisz, to pozostaje nam jedynie życzyć wam powodzenia. Aczkolwiek, ja wierzę tylko w jeden sposób rozwiązania tego konfliktu – dodał, poklepując znaczącą jeden z karabinów.

- Chcecie naszą terenówkę w podzięce? – zapytał snajper. – Polecam szczerze. Mały przebieg, drugi właściciel, niewiele pali. Jedyny minus to brak przeglądu i ubezpieczenia. Poprzedni właściciel zachwalał auto i musimy przyznać, że nie kłamał – Mark puścił oko do uśmiechniętej teraz Leny.

- Czemu nie? – jeden z mężczyzn zaśmiał się. – Przyda się w naszej fortyfikacji w Łodzi. U nas sporo aut zdemolowanych lub rozkradzionych na części.

- Macie jakiś bastion w Łodzi? – zapytał Kamiński, podając kluczyki szczerbatemu brodaczowi.

- Pewnie, że tak – powiedział z entuzjazmem niski mężczyzna. Całkiem dobrze obwarowane osiedle. Imienia Franza Mauera – dodał poważnie.

Większość mężczyzn głośno zarechotała.

- Skończcie już z tymi głupotami – uciszył ich facet ze szramą.

Młody snajper spojrzał na dowódcę. Ten tylko wzruszył ramionami i zaciągnął się papierosem.

- Trzeba przyznać, że dawna Polska powoli rośnie w siłę. Myślałem, że nasza warownia w Stargardzie jest jedyna w strefie buforowej – powiedział wypuszczając dym z płuc. – Ale to dobrze, oczywiście. Od przybytku głowa nie boli.

- Gdybyście zmienili zdanie lub plany, to zapraszamy do centralnej Polski. Każdy zdolny żołnierz jest na wagę złota – stwierdził mężczyzna ze szramą, gasząc pod butem papierosa. – My jedziemy szukać kolejnych łowców.

- A propos myśliwych. Mam do was prośbę – Mark wyciągnął mapę samochodową i wskazał palcem jeden z punktów. – Mniej więcej w tym miejscu znajduje się mały, przydrożny motel. Na tyłach budynku jest skaliste wzgórze. Kilkadziesiąt metrów za nim zginął nasz przyjaciel. Możliwe, że jego ciało nadal tam leży. Jeżeli możecie to pochowajcie go, nie zasłużył by skończyć jak śmieć w kałuży. Muszę was jednak ostrzec, że po drodze, lub w samym budynku przed którym padł nasz przyjaciel, możecie się natknąć na zbrojny oddział łowców.

- Słyszycie chłopaki? Mamy zadanie do wykonania, kilku myśliwych czeka do odstrzału – szczerbaty uśmiechnął się do pozostałych.

- W samym motelu znajdziecie małą nagrodę. W małym magazynku jest pełno zdrowego jedzenia, świeża woda, butle z gazem i tak dalej. Kto pierwszy ten lepszy. Bierzcie śmiało – powiedział Kamiński, zdejmując mundur z zabitego żołnierza.

- Przyda się na pewno – rzucił człowiek z blizną, odwracając się nagle w stronę naczepy ciężarówki.

- Ej, słyszeliście to? – zapytał, po chwili kładąc palec na ustach, prosząc o milczenie.

- Mnie nie pytaj, jestem głuchy jak pień – rzucił krótko Tony.

- Cisza!

Wszyscy popatrzyli zdziwieni na mężczyznę z blizną na twarzy. Rozkładali bezradnie ręce, prosząc o wytłumaczenie. Po chwili zrozumieli o co chodziło jednemu z żywych duchów.

- To płacz dziecka! – krzyknęła Anna, słysząc ciche kwilenie zza ciężarówki.

Wszyscy rzucili się w stronę tylnej części pojazdu. Płacz ustał. Mark wdrapał się szybko na skrzynię ciężarówki, odchylając plandeką. Po chwili krzyknął triumfalnie.

- Znalazłem nasz siódmy punkt z listy z zamówieniem – krzyknął.

Trzymając na rękach spokojne teraz dziecko, zszedł z paki.

Lena zapłakała ze szczęścia, zerkając na niemowlaka. Dzieciak miał około sześćdziesiąt centymetrów. Wyglądał na dobrze odżywionego. Ubrany był w niebieskie body, owinięty w ciepły, zielony kocyk. Miał bujną, blond czuprynę.

- To chłopak – rzucił snajper do pozostałych osób. – Położony był w plastikowym pudełku, na samym końcu paki. – Nawet kilka pieluch tam jest. Mało brakowało, a byśmy sami go dostarczyli do Mocarstwa. – Anna, ile on może mieć miesięcy? – zapytał gapiąc się na śpiące teraz maleństwo.

- Raczej tygodni. Wygląda na mniej, więcej jeden miesiąc – powiedziała, biorąc na ręce malucha. – Nawet nie wiesz jaki szczęściarz z ciebie, kolego – szepnęła cicho, muskając palcem po policzku noworodka.

- Jego matka raczej nie miała tyle szczęścia – odezwał się starszy sierżant Kamiński.

Nastąpiła niezręczna cisza, mężczyźni popatrzyli na siebie. Każdy miał w oczach pytanie, co dalej z dzieckiem. Snajper wszedł z powrotem na pakę. Przeszukał zawartość skrzyni Scanii. Po chwili wyszedł z małą reklamówką. W środku były pieluchy, mleko w proszku, dwie małe butelki oraz termos z wrzątkiem.

- Żołnierze byli dobrze zaopatrzeni – powiedział, zeskakując z paki.

- Widocznie dzieciak, a raczej jego serce, było specjalnym zamówieniem jakiegoś pieprzonego oligarchy – dodał dowódca eskorty.

- Dobra, weźmiemy dzieciaka do fortu w Łodzi. Nasze kobiety będą wiedziały jak się nim zaopiekować – stwierdził po krótkim namyśle szczerbaty brodacz. – Kto wie może wyrośnie z niego porządny, żywy duch. Tylko jakoś trzeba chłopca nazwać.

- Może Kacper, jak z tej bajki o przyjaznym duchu – rzuciła krótko Lena.

Mężczyźni popatrzyli na siebie. Nikt nie wiedział o co chodzi, ale nie protestowali.

- Ok., niech będzie Kacper – zgodził się szczerbaty.

Anna podała dzieciaka mężczyźnie z blizną. Gang meneli pożegnał się z żołnierzami, oraz z Anną i Leną. Wsiedli do Grand Cherokee i ruszyli w drogę powrotną, w stronę Łodzi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Niepasteryzowany 24.04.2016
    Rozdział dedykowany Bogusiowi Lindzie ;)
  • chris_grey 24.04.2016
    e no, to jest naprawdę fajne
  • Niepasteryzowany 24.04.2016
    Dziękuję
  • Angela 25.05.2016
    "wraz młodym snajper wstali " - snajperem
    "Tylko jakoś trzeba jakoś chłopca nazwać." - jedno "jakoś" za dużo.
    Oddział meneli, tym to pojechałeś po całości, nadal czyta się super. 5 : )
  • Niepasteryzowany 25.05.2016
    Dzięki ;-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania