Poprzednie częściPreludium do chaosu (1)

Preludium do chaosu (29)

- A wy, dokąd zmierzacie? - zapytał Artur, przyjmując papierosa od Kamińskiego, jego brat nie był w stanie zapalić.

- Do granicy wschodniej – Tony przypalił papierosa wyższemu uciekinierowi, jednocześnie patrząc z niepokojem na odjeżdżającą terenówkę.

- Po jaką cholerę? – Artur głęboko zaciągnął się papierosem.

- Sam chciałbym to wiedzieć – odpowiedział starszy sierżant, patrząc z wyrzutem na matkę z córką.

- Mnie też nie cieszy ta wyprawa dowódco, proszę mi wierzyć. Robię to wbrew własnej woli, siła wyższa – stwierdziła tajemniczo Anna, trzymając za rękę córkę.

- Jak udało wam się uciec? – zapytała córka Anny.

- Złapało nas w supermarkecie około piętnastu rakarzy – Artur zaczął wspominać, patrząc na żarzącego się papierosa. – Wszyscy byli dobrze uzbrojeni – kontynuował. – Zanim zamknęli nas w jakimś magazynie, każdy z chłopaków dostał porządny łomot. Pamiętam jak ich dowódca mówił, że wystarczy tylko żebyśmy byli żywi do czasu transakcji. Następnego dnia połowa gdzieś pojechała. Pewnie ustalić warunki handlowe z łowcami. Wtedy wszczęliśmy alarm, że dwóch z nas umiera. Widocznie musieliśmy być cennym towarem bo zaraz troje hycli otworzyło drzwi magazynu. Ostatkiem sił rzuciliśmy się na nich, nie mieliśmy nic do stracenia. Zabiliśmy tych, którzy weszli – kontynuował, ponownie wpuszczając dym z papierosa do płuc. – Zanim jednak udało nam się ich obezwładnić, zabili Pawła i Kamila. Młody dostał w rękę, gdy wyszarpywał pistolet jednemu z rakarzy – wskazał na chłopaka, którego opatrzył wcześniej Pająk. Dominik – pokazał kulejącego na prawą nogę uciekiniera – oberwał rykoszetem w stopę, gdy uciekaliśmy przed resztą hycli. Na szczęście chyba zabrakło im odwagi do dalszego pościgu. Widzieli determinację w naszych oczach. Zdobyta przez nas broń też zbytnio nie zachęcała ich do pogoni – powiedział, wypalając papierosa do samego niemal końca.

- I tak mieliście sporo szczęścia – rzekł Tony zerkając zniecierpliwiony na drogę, którą odjechało Grand Cheronee.

Mimo, iż upłynęło dopiero kilka minut coraz bardziej martwił się o swoich ludzi.

- Spokojnie, zaraz wrócą, nie martw się – powiedziała Lena siadając na poboczu. – Mark nie pozwoli na kolejną stratę samochodu – uśmiechnęła się.

- Powinni już być z powrotem – drążył temat starszy sierżant. – Tylko tego by nam brakowała, żeby się napatoczyli na jakichś cholernych maruderów.

- Człowieku, czy tak wyobrażałeś sobie apokalipsę? – zapytał Artur wskazując na swoich towarzyszy niedoli.

- No cóż, nie sprawdziło się wiele scenariuszy filmowych – odpowiedział starszy sierżant, zamyślając się. – Mieszkańcy ziemi nie zamienili się w krwiożercze zombiaki, polujące na zdrowych ludzi. Nie sprawdziła się również koncepcja przejęcia władzy nad światem przez maszyny i sztuczną inteligencję. Ludzie, owszem stali potworami, ale nie dosłownie. Co do maszyn, to te w sumie, wygrały – kontynuował, wpatrując się z niepokojem na autostradę, przypominającą teraz głuche pustkowie. – Większość ludności, nagle pozbawiona tych wszystkich wszechobecnych dotychczas tabletów, telefonów, stała się nagle bezradna i zagubiona. Jak dzieci we mgle.

- Z tymi potworami masz całkowitą rację, ale tego akurat można było się spodziewać. Gdy panuje bezprawie i chaos w ludziach budzą się najmroczniejsze instynkty – Artur zgodził się ze słowami Tonego Kamińskiego, nerwowo rozglądającego po autostradzie.

- Cholera, niepotrzebnie puszczałem ich samych po ten samochód – uciął rozmowę kierowca. - Ile już ich nie ma? Piętnaście minut? – zaczął chodzić zniecierpliwiony po całej drodze.

- Spokojnie, to dopiero niecałe dziesięć minut – próbowała utemperować dowódcę eskorty Anna, chociaż sama czuła, że udzielają jej się obawy Kamińskiego. – Zresztą w tej głuszy z pewnością usłyszelibyśmy strzały, gdyby coś się stało – powiedziała, jednocześnie nabierając sporo szacunku do żołnierza, tak niepokojącego się o swoich towarzyszy broni.

- Żeby komuś zrobić krzywdę nie trzeba od razu otwierać ognia, wystarczą mroczne instynkty – na jego twarzy pojawił się wyraz zadowolenia, gdy zobaczył światła wracających samochodów.

Na wszelki wypadek jednak, wyjął i odbezpieczył swojego Glocka.

Do grupy uciekinierów powoli zbliżał się srebrny Opel Vivaro, prowadzony przez Markusa. Tuż za nim jechał Jeepem snajper.

Żołnierze zatrzymali się i opuścili samochody.

- To tak się wita bohaterów? – zapytał Pająk, zerkając na dowódcę, wciąż trzymającego mocno swojego Glocka.

- Urządziliście sobie piknik, czy co? Mieliście zaraz wracać – nerwowo powiedział Tony, jednocześnie czując, że kamień spadł mu z serca.

- Fura nie chciała odpalić szefie, musieliśmy poszukać po warsztatach w sąsiednim gospodarstwie kabli rozruchowych.

- No, ale znaleźliście jednak – uśmiechnęła się Lena, widząc żołnierzy całych i zdrowych.

- Tak…znaleźliśmy, ale… – powiedział niepewnie młody snajper.

Tony domyślił się, że wojskowi coś ukrywają.

- Ogólnie samochód chodzi jak igła – Pająk wszedł w słowo Markowi. – Nawet ma rezerwę paliwa, kanister z zapasem zostawiłem przy siedzeniu pasażera – powiedział do Artura, wręczając kluczyki. – Szerokiej drogi.

Uciekinierzy zaczęli powoli ładować się do dziewięcioosobowego busa. Kilku z nich trzeba było wybudzać, gdyż ze zmęczenia zdążyli już przysnąć na drodze. Wsiadając do samochodu mieli wyraźną ulgę w oczach. Lena i Anna podeszły do opla, by pożegnać się z mężczyznami. Dowódca Kamiński wziął na bok Pająka.

- Co tam się stało? Dlaczego nie dałeś młodemu dokończyć? – zapytał Tony, chowając swojego Glocka.

- Nie chciałem mówić przy małej. Faktycznie musieliśmy poszukać tych kabli do rozładowanego akumulatora. W pierwszym gospodarstwie, w kuchni, znaleźliśmy zastrzelonych troje dzieci wraz z martwą matką. Najmłodsze nie mogło mieć więcej, niż pięć lat. Mężczyznę znaleźliśmy w pobliskim budynku. To najprawdopodobniej był ojciec dzieci. Powiesił się na belce w stodole. Obok zwisających nóg leżał pusty pistolet – Pająk splunął na drogę.

- Cholera…rodzina wyglądała na zagłodzoną? – zapytał Tony, zaciskając nerwowo pięści.

- A skąd – zaprzeczył Pająk. – W chlewie były trzy dorodne świnki, a w oborze krowa. Pies koło budy miał pełną miskę żarcia.

- Spuściliście go chociaż z łańcucha?

- Nie było potrzeby. Psa też zastrzelił.

- Depresja albo…mroczne instynkty…- powiedział do siebie starszy sierżant.

- Co takiego, szefie?

- Nie, nic. Miałeś rację, lepiej niech mała nie słyszy takich rzeczy, chociaż pewnie dużo już widziała w swoim życiu – powiedział, machając odjeżdżającym uciekinierom.

- Dobra, zbierajmy się, i tak już dużo czasu straciliśmy – powiedział Kamiński, kierując się w stronę terenówki.

- Problem z rakarzami mamy teoretycznie rozwiązany – dodał Markus wsiadając do auta.

- My owszem, ale nie dziesiątki kolejnych, bezbronnych osób – skrzywiła się Anna, zajmując miejsce obok Pająka.

- Całego świata nie zbawisz, kobieto – powiedział starszy sierżant odpalając samochód. – Lepiej poszukajmy jakiejś bezpiecznej miejscówki na nocleg. Zaczyna się ściemniać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • NataliaO 22.04.2016
    Na razie mi się wszystko podoba, więc komentarz nie będzie wielki, jak zwykle 5 :) Genialnie napisane to świetnie się czyta.
  • Niepasteryzowany 22.04.2016
    Dzięki, jeszcze tylko kilka mroczniejszych rozdziałów i wracamy do naszego doktorka ;)
  • Angela 17.05.2016
    Choć bardzo chciałabym się do czegoś przyczepić, nie dajesz mi szansy : P Znowu 5
  • Niepasteryzowany 18.05.2016
    Znowu dziękuję ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania