Poprzednie częściPreludium do chaosu (1)

Preludium do chaosu (2)

"Początek jest końcem"

 

- Dobra, zabierzcie to stąd – rzucił obojętnie do swoich asystentów doktor Jurij Anghel, zdejmując rękawiczki.

Dzisiejszy zabieg wymuszał jego osobisty udział. Mimo, iż ręce mu nie drżały, to czuł lekki stres. Rzadko kiedy przecież zdarza się, by biorcą była sama żona wiceprezydenta. Gdyby coś poszło nie tak, mogłoby się zrobić nieciekawie. Kilka miesięcy temu jego ambitny zastępca Tomaszczuk zniknął w dziwnych okolicznościach po tym, jak organizm ministra sprawiedliwości Antonewa odrzucił przeszczep nerki. Operację prowadził sam Tomaszczuk. Niestety perspektywa awansu i dozgonnej wdzięczności polityka zaślepiły jego asystenta. Ktoś nie przyłożył się zbytnio do badań. I stało się. Przeszczepił ministrowi nerkę z nowotworem. Te dziwne okoliczności zniknięcia Tomaszczuka były oczywiście tylko wyjaśnieniem dla niewtajemniczonych i rodziny. Doktor Jurij Anghel nie wiedział wprawdzie, gdzie trafiło ostatecznie ciało jego asystenta, lecz wiedział, gdzie trafiła jego zdrowa nerka. W końcu sam musiał poprawić jego nieudolną robotę. Dzięki niemu minister Antonew cieszy się zdrowiem do dziś.

Za trzy, góra cztery godziny operacja transplantacji powinna się zakończyć. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem. Jednak to była ta łatwiejsza część operacji, którą powinien wkrótce zacząć ordynator instytutu, profesor Wałujew. Serce trafiło od razu na salę obok, gdzie słodko drzemała już żona wiceprezydenta Iwanowa. To już jego trzecia z kolei małżonka. Iwanow miał 54 lata, jego wybranka była dwa razy młodsza. Jej skrajnie zaawansowana choroba niedokrwienna wymagała transplantacji serca. Jeszcze niedawno wyborcy śmiali się, że młoda, śliczna Lena zajedzie starego polityka. Albo ten Iwanow taki jurny, albo faktycznie miał pecha do swoich wybranek.

Anghel musiał zapalić. Wyszedł na taras. Niebo było lekko zachmurzone. Spojrzał na miernik zapylenia powietrza. Urządzenie wskazywało lekko przekroczoną normę, o jakieś dwadzieścia procent. Im dalej na wschód, tym sytuacja wyglądała znacznie gorzej. Terytorium Mocarstwa odczuło skutki ataku nuklearnego na wschodzie i południu kraju. Opowieści ludzi, którzy ewakuowali się z tych rejonów mroziły krew w żyłach. Ich wygląd jeszcze bardziej. Choroba popromienna zbierała swoje żniwo. Początkowo na czyste tereny przyjmowano każdą „żarówkę”. Udzielano im niezbędnej opieki, zapewniano niemal wszelką pomoc. Co prawda nie z dobroci serca, tylko z czystej ciekawości. Żarówy stanowiły doskonały materiał do eksperymentów i doświadczeń. Wprawdzie większość z nich nie przeżywało tych badań, ale i tak powoli zaczynało brakować miejsc w szpitalach. Zresztą naukowcy niczego nowego nie odkrywali, więc osoby te stały się zbędne. Byli gorszym sortem ludzi, balastem.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Angela 05.04.2016
    Historie opisujące świat po katastrofie nuklearnej są dosyć popularne, ale piszesz w lekki i przyjemny sposób.
    Fajnie się czyta, a zaletą są krótkie rozdziały. Nic na siłę : ) 5
  • Marzycielka29 06.04.2016
    Ten rozdział podobał mi się bardzo. Ciekaie opisujesz. 5 i taka moja rada. Sprawdzaj powtórzenia, bo kilka znalazłam, a to trochę psuje efekt.
  • Karthus 17.05.2016
    Początek wydaje się kiepski. W sensie napisałeś go tak od razu na perspektywę doktora. Przedstawiłeś bohatera. Później wszystko zacząłeś opisywać. Migracje, przeszczep, zniknięcie. W Rosji takie rzeczy się zdarzają. Zostawiam 5 bo opko bardzo wciąga.
  • Niepasteryzowany 18.05.2016
    Dzięki za komentarz, takie rzeczy tylko w Rosji ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania