Poprzednie częściPreludium do chaosu (1)

Preludium do chaosu (38)

Doktor Anghel wszedł do swojego kantorka. Wspominając teraz martwą kobietę z tatuażem, zebrało go na wymioty. Odkręcił wodę w małej umywalce, pochylił się pod kranem. Wyciągnął wyprostowane dłonie pod strumień wody i opłukał swoją zmęczoną twarz. Zdjął szybko brudny fartuch. Wrzucając go do kosza z brudami czuł, jakby się pozbywał narzędzia z miejsca zbrodni. Przebrał się w swoje normalne ubranie, zerknął w lustro.

- To nic nie zmieni – powiedział do siebie. – Nadal jesteś tym samym człowiekiem. Nieważne jak długo będziesz mył się pod kranem, to nadal masz na rękach krew niewinnych ludzi – dodał cicho, zasłaniając prawą dłonią swoje odbicie w lustrze.

Wyszedł ze swojego pokoju. Sztywny siedział przy biurku popijając kawę.

- Reznik zaniósł organy do przeszczepu, do sali numer osiem, jeżeli pan go szuka – powiedział ze spokojem drugi asystent.

- Sztywny, dlaczego tu pracujesz? – zapytał Jurij, nie martwiąc się o Teksańskiego. – W tym piekle?

Sasza Korylew spojrzał ze zdziwieniem na swojego przełożonego.

- Pan się dobrze czuje, panie doktorze?

- Zadałem ci proste pytanie.

- Szczerze mówiąc to inaczej wyobrażałem sobie na początku pracę tutaj – powiedział po chwili wahania Sztywny. – Myślałem, że naprawdę pomagamy ludziom. A teraz… - urwał, zerkając na worek z ciałem, czekający na utylizację.

- Co teraz? – Anghel przysiadł obok zdezorientowanego asystenta. – To jeden wielki, dobrze zorganizowany obóz śmierci, tak myślisz? – dodał po chwili, patrząc głęboko w oczy asystentowi.

- Nie, to nie tak szefie – Sztywny zaczął gwałtownie zaprzeczać. – Z drugiej strony przecież jednak kogoś ratujemy – stwierdził, próbując się uśmiechnąć.

- Spokojnie młody, rozumiem cię. Niestety prawda jest taka, że ten Instytut to fabryka śmierci, a my jesteśmy jej najważniejszym trybikiem i – chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie do gabinetu wszedł Reznik, pogwizdując ze śmiechem.

- Kolejny zadowolony pacjent – powiedział asystent, wracając z pustymi rękoma. – Ojciec biorcy nerek aż się popłakał prosząc, bym podziękował wspaniałomyślnemu dawcy. Idiota – rzucił krótko, siadając przed komputerem. - Przecież pewnie ten zabieg kosztował go kilka dobrych przydziałów w Punkcie Wydawania Surowców – dodał, sporządzając raport z wykonanego pobrania narządów. – Co mamy jeszcze dzisiaj w planach? A pan doktor dlaczego już przebrany, czyżby zabrakło potencjalnych dawców narządów? – zapytał, śmiejąc się głośno.

- Musicie sobie poradzić beze mnie, Teksański – Jurij Anghel dopił kawę, odstawił szklankę.

- Tylko niech pan też się nie rozchoruje. Najpierw nasza piękna anestezjolog, teraz główny chirurg. Kolejki biorców się wydłużą, czeka nas chaos organizacyjny w służbie zdrowia – Reznik śmiał się dalej, nie zwracając uwagi, że tylko jego to bawi.

Doktor Anghel trzymał zaciśniętą dłoń w kieszeni bluzy. Czuł jak narasta w nim złość i agresja. Wstał od biurka, skierował się w stronę okna. Nie było jeszcze godziny policyjnej, chociaż po ostatnich wypadkach i zamachach w kraju wiedział, że niedługo znowu wydłużą czas jej trwania. Od poniedziałku, można było przebywać bez problemu na mieście tylko od godziny szóstej do czternastej. W niedzielę, na dalekiej północy Mocarstwa podobno znaleziono zastrzelonego lekarza jednej z filii Instytutu. Tak podawało pirackie Radio Aktyw. Natomiast jego przełożeni twierdzili, że chirurg miał wypadek samochodowy. Ktoś z pewnością kłamał. Ściskając jeszcze bardziej dłoń w kieszeni, poczuł pierwsze krople potu na skórze ręki. Zerknął przez szybę za ogrodzenie Instytutu. Dwóch mundurowych przeganiało siłą kilkoro dzieciaków bawiących się na chodniku, po drugiej stronie ulicy. Jeden się postawił policjantowi i oberwał kolbą karabinu prosto w twarz.

- Boże, co się wyprawia z tym światem – powiedział cicho, wyjmując spoconą dłoń z kieszeni.

- Od kiedy pan doktor taki wierzący? Bóg tu do nas raczej nie zagląda – stwierdził Sztywny, podpisując raport, wydrukowany przez Teksańskiego.

- No, ale jakieś dzieło boże jednak tu wykonujemy – dodał w swoim stylu Reznik, również zatwierdzając raport swoim autografem. – Można nawet powiedzieć, że jesteśmy jego pomocnikami, naprawiamy to, co zepsuł. Ręce, które leczą – dodał podnosząc wysoko otwarte dłonie.

Znowu usłyszeli denerwujący śmiech asystenta.

- Rozumiem, że pan doktor się nie śmieje bo źle się czuje, ale ty Sztywny – zerknął na Saszę – jesteś jeszcze bardziej drętwy, niż zwykle.

- Jak kiedyś trafisz na mój stół to pokażę ci jaki jestem wesoły. Tylko zamiast w lekarza, zabawię się w reżysera. Jak coś pójdzie nie tak, to powiem: „To się wytnie” – mówiąc to, wziął nożyczki i przeciął powietrze, tuż przy kroczu. - Zamienię ci pewien organ i będziesz cieniutko śpiewał – zaśmiał się tym razem Sztywny.

- Bardzo śmieszne – rzucił krótko Reznik i obrażony wrócił do swojej pracy papierkowej.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Angela 28.05.2016
    Oj, pana Rzeźnika sama bym pokroiła i nawet by mi powieka nie drgnęła : / 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania