Poprzednie częściPreludium do chaosu (1)

Preludium do chaosu (25)

- Dobra, cisza teraz – zatrzymał oddział starszy sierżant przed wysokim, beżowym wieżowcem, obok którego umiejscowiony był osiedlowy parking pełen samochodów.

Było to typowe polskie osiedle, ze skupiskiem kilkunastu bloków. Każdy miał wydzielone miejsce do parkowania, blaszaną wiatę śmietnikową oraz trochę zieleni. Tuż obok parkingu wieżowca przy którym szli, było zadbane boisko asfaltowe z bramkami i sprawnymi konstrukcjami do gry w koszykówkę. Za boiskiem znajdował się plac zabaw dla dzieci z dwiema huśtawkami, karuzelą, piaskownicą oraz niewielką zjeżdżalnią. Wszystkie bloki były ocieplone od zewnątrz. Osiedle wyglądało na dosyć zadbane. Jedynie w niektórych miejscach brakowało na ścianach styropianu i tynku. Wyglądało to raczej na źle wykonaną pracę remontową, niż złośliwe działanie wandali. Ci ostatni, co najwyżej nadali kolorytu tym szarym blokom poprzez mniej lub bardziej ambitne obrazy graffiti. Boczną ścianę budynku, który mijali, zdobiła trzymetrowa ręka z zaciśniętą pięścią z wsuniętym kciukiem, między palec wskazujący, a środkowy.

- A co tu innego masz, oprócz ciszy? – zapytała Anna po chwili, zerkając na wypełniony samochodami parking.

- Coś tu nie gra – powiedział szeptem dowódca, patrząc na piłkę do gry w koszykówkę, leżącą obok ławki na boisku.

Piłka była napompowana.

- A co niby? – Lena rozglądała się po osiedlu. - Wybierzmy jakiś samochód i spadajmy stąd. – O, tam fajna terenówka stoi – wskazała palcem beżowego Land Rovera.

Ruszyła w stronę samochodu. Starszy sierżant zatrzymał ją, łapiąc za ramię.

- Co cię ugryzło? – zapytała z gniewem Lena.

- To miejsce nie wygląda na opuszczone. Szyby w oknach nie są powybijane tak jak w sklepach, które mijaliśmy przed chwilą. Panuje tu względny ład i porządek. Boisko jest zadbane – powiedział, gdy mijali pierwszą klatkę wieżowca.

- Widocznie zostawili wszystko i pouciekali, albo umarli – stwierdziła Anna.

- W takim razie kto dba o te auta, żeby miały napompowane opony? – Markus również zauważył, że coś jest nie tak.

Wszyscy żołnierze, niemal w tym samym czasie sprawdzili czy mają odbezpieczoną broń, rozglądając się niepewnie dookoła.

- Cholera, a jak to ci rakarze? – zapytała Lena drżącym głosem.

- To zaraz ich poczęstujemy…- powiedział Markus trzymając karabin.

- Ołowiem – dokończył Mark, szukając potencjalnego celu swoją snajperką.

Nagle usłyszeli dziwny trzask przy drzwiach wejściowych klatki schodowej, którą właśnie mijali.

- Skończcie wymyślać jakieś niestworzone historie – usłyszeli dziecięcy głos w głośniku domofonu.

Wojskowi spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Markus wzruszył ramionami i podszedł do domofonu. Wszystkie nazwiska i numery domów były zamazane flamastrem.

- Z kim mamy…przyjemność? – zapytał po chwili starszy kapral.

- Nieważne, lepiej powiedzcie czego chcecie – usłyszeli głos chłopaka, który nie mógł mieć więcej niż dwanaście, trzynaście lat.

- Potrzebujemy samochodu, trochę ich tutaj stoi. Zamierzaliśmy sobie jakiś…yyy…pożyczyć.

- No to bardzo dobrze się składa, trafiliście na promocję. Dwa w cenie jednego – zaśmiał się szyderczo młody, ale bardzo pewny siebie chłopak.

- Co o tym sądzisz, szefie? – zapytał cicho Markus starszego sierżanta.

- Tu jest jakiś haczyk – odpowiedział Kamiński.

- Nikt nie powiedział, że będzie lekko – znowu usłyszeli śmiech chłopaka przez głośnik domofonu.

Tony wskazał Markowi najbliższy samochód, czarnego fiata bravo.

- Zobacz, czy jest sprawny – powiedział Tony jednocześnie celując Glockiem po oknach.

- Fajna spluwa, przydałaby się nam – usłyszeli głos z domofonu.

Mark podszedł do samochodu, otworzył drzwi od kierowcy.

- Szefie, są nawet kluczyki w stacyjce – powiedział z uśmiechem.

- Jak w salonie – dodał dzieciak przez głośnik.

Mark chwilę pokręcił bezskutecznie kluczykiem w stacyjce.

- Co jest? – zapytał Tony patrząc na Marka, który spróbował odpalić teraz starego hyundaia, stojącego obok.

- Szefie obawiam się, że paliwa to w tych autach nie ma nawet na jazdę próbną – Mark wysiadł z kolejnego samochodu.

- No i jak panowie żołnierze, zaczynamy negocjacje? – dzieciak zapytał poważnie.

Grupa odeszła od domofonu, by się naradzić.

- Dobra włazimy tam i siłą odbieramy benzynę, nie ma co się bawić w kotka i myszkę – powiedział krótko Markus.

- A jeśli mają gdzie indziej schowaną wachę? Jak wymusisz na dzieciakach tą informację? Pistoletem? – Lena, aż skrzywiła się wypowiadając te słowa.

Tony podszedł do domofonu.

- Możemy wam zapłacić – rzucił krótko, chociaż sam nie wierzył w to co mówi.

- Euro, dolary? – dzieciak wydawał się zainteresowany.

Starszy sierżant odwrócił się do grupy.

- Macie jakąś forsę?

- A niby po co? – Lena pukała się w głowę. – Może jeszcze złotą kartę kredytową?

W tym momencie otworzyły się okna na drugim i trzecim piętrze. Ktoś wyrzucił setki banknotów za parapet, pieniądze powolutku opadały obok nich na chodnik.

- Jakby to powiedzieć…pieniądze straciły trochę na wartości panie wojskowy. Jak chcecie sprawny samochód to dajecie w zamian broń. A jak nie to, adios amigos – dzieciak nie żartował.

- Dobra, koniec tego – powiedział Mark podnosząc swoją snajperkę, strząsając jednocześnie banknoty z ramienia.

W tym momencie dziesiątki okien ponownie otworzyło się i z mieszkań poleciały setki kamieni i cegieł w ich kierunku. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Starszy sierżant Kamiński trzymając się za głowę, schronił się z resztą oddziału pod daszek klatki. Za prawym uchem miał spore, mocno krwawiące rozcięcie. Lena trzymając się za kolano, przysiadła z płaczem pod drzwiami wieżowca. Oprócz ich dwójki, nikt nie ucierpiał.

- Dziewczyno, wszystko ok? Mocno oberwałaś? – Markus przykucnął obok córki Anny, podpierając się karabinem.

- Nie, tylko trochę boli, nic mi nie będzie – powiedziała córka Anny, ze łzami w oczach.

Oprócz łez widział w nich również strach.

- No i co teraz, dowódco? – zapytał młody snajper, wychylając się trochę spod bezpiecznego dachu klatki.

Kolejny kamień po chwili przeleciał tuż obok jego szyi.

- Wchodzimy tam na bezczelnego? Zabieramy paliwo i spadamy stąd? – zapytał zdenerwowany, opierając się o drzwi klatki. - To tylko jakieś dzieciaki.

- Coś mi się zdaje, że to tylko jakaś setka dzieciaków. Lub więcej. Nie będziemy przecież walczyć z dziesięcioletnimi smarkaczami. – sierżant trzymał się za krwawiącą ranę. – Zresztą nie mamy pewności, czy w ogóle mają paliwo.

- Smarkacze są uzbrojeni i niebezpieczni, więc dobrze żołnierzu radzisz, by tu nie wchodzić. Co do paliwa to spokojna głowa, wymienimy je na waszą broń. Potrzebujemy jej – powiedział spokojnie chłopak przez domofon.

- Moze mają jesce cekoladę? – usłyszeli cichy, sepleniący głos młodszego dzieciaka w tle.

- Zamknij się mały – chłopak uciszył niewyraźnie mówiące dziecko.

- Macie jakąś broń w rezerwie? – Tony zapytał swoich żołnierzy.

Markus zdjął swoją torbę, położył na ziemi i otworzył. Po chwili wyciągnął samopowtarzalną, dziewięciomilimetrową, czarną berettę.

- Mam jeszcze do tego dwa magazynki – powiedział cicho, by dzieciaki nie usłyszały.

- Dobra młody, za paliwo możemy wam dać dwa magazynki do zabawy – rzucił w kierunku głośnika starszy sierżant.

- Za magazynki możecie dostać dziesięciolitrowy kanister – odpowiedział szybko chłopak.

Żołnierze spojrzeli na siebie. Każdy przytaknął zgadzając się na taką wymianę.

- Powinno wystarczy na jakieś sto kilometrów jazdy, później coś się wykombinuje po drodze – powiedział Mark.

- Dobra, zaraz otworzymy okno na parterze po lewej stronie klatki, wrzućcie do mieszkania magazynki, wtedy damy wam kanister – powiedział chłopak, słysząc rozmowę żołnierzy.

- Niech będzie, zaryzykujemy – powiedział Markus wyjmując naboje z wojskowej torby.

Tony i Markus wyszli spod daszku klatki, spojrzeli w mieszkanie na parterze. Po chwili rzeczywiście zauważyli za szybą rękę młodego chłopaka, wolno otwierającą okno w najniższej kondygnacji. Dowódca Kamiński, bojąc się kolejnego kamiennego ataku, kazał kobietom i Markowi zostać w bezpiecznym miejscu. Wysoki Markus podszedł pod parapet i wrzucił do wewnątrz dwa magazynki beretty M9. Odszedł kilka kroków w tył.

- Dobra, dawajcie baniak – krzyknął Tony.

Po chwili z mieszkania wyleciał pusty zbiornik na paliwo, trafiając starszego sierżanta prosto w głowę.

- Nie no, jaja sobie robią – powiedział Markus, patrząc na śmiejącą się pod daszkiem Lenę.

Dowódca znowu trzymając się za głowę, podniósł pusty kanister. Zgodnie z umową, dziesięciolitrowy. Zdenerwowany podszedł do domofonu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • NataliaO 20.04.2016
    To taka już chyba tradycja 5 :)
  • Niepasteryzowany 20.04.2016
    Tradycyjnie dziękuję ;)
  • Angela 15.05.2016
    Ode mnie też, jak zwykle zasłużone 5. Jedna z najlepiej napisanych historii jakie można tu przeczytać.
  • Niepasteryzowany 15.05.2016
    Dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania