Pokaż listęUkryj listę

Wierszee <*> Kukukról

Jednak uznałem, że ów tekst{25.8.17}

bardziej pasuje do Rocznicy pobytu tutaj:~)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 

Słowa dopasowane do melodyjki.

Czasy trochę pokręcone.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

@

było to wieczorem

kiedy w głowie miOłem

kiedy w głowie miOłem szum

chodziłem po nocy

strzelałem ja z procy

bo był ze mnie wielki król

 

@

już dawno uciekłem

z kukułczego gniazda

z kukułczego gniazda uciekłem

robiłem co chciałem

byle co gadałem

wszakże ze mnie wielki król

 

@

na drzewie siedziałem

małpę udawałem

lub udawać nie musiałem już

ptaszki odleciały

jeszcze mnie obsrały

chociaż ze mnie wielki król

 

@

tańcowałem w burzy

aż się piorun wkurzył

błyskawicznie walnął w ciało me

iskry ze mnie lecą

dzieciaki się cieszą

bo jest ze mnie wielki król

 

@

biegłem ja do lasa

całkiem na golasa

białe myszki widząc tu i tam

krasnoludki chyba

spieprzyły do grzyba

widząc że ja wielki król

 

@

po dachach skakałem

w gacie strach schowałem

albo w zakamarki mego tchu

panorama miasta

oczy moje chlasta

no bo ze mnie sprawny król@

 

@

szybuję wśród luda

wyczyniając cuda

by poddani pokochali mnie

u psychiatry siedzą

mówią to co wiedzą

o tym że ja w dechę król

 

@

MAM JA WŁASNY ZAMEK

wypatruję klamek

materace wokół śmieją się

a ja myślę sobie

że poddany powie

ale z ciebie

W I E L K I@ K R Ó L

 

*****************************************************************************************************

BONUS→ Nie będzie kotletów z Diplodoka.

Wrzuciłem: 17.8.17. Dziś: 17.8 18.

A co mi tam. Niech sobie będzie na Rocznicę. W końcu nikomu nie zawadza:)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 

Wszystko zaczęło się od tego, że Matka wysłała mnie w Daleką Przeszłość, w celu przyprowadzenia Diplodoka na święta. Oczywiście żywego, bo nie chciała, żeby mi wyskoczył dysk. Nie dziwiłem się jej wcale. Mamy bardzo liczną rodzinę. Tylko wszów na grzebieniu jest więcej. Na dodatek bardzo zjadliwą i zawsze wskazującą na spożycie, poprzez ruszające się żuchwy, oczekujące, że niebiosa ześlą im strawę. Widocznie tym razem, nie ześlą.

 

WŁAŻĘ DO PRZESZŁOŚCI

– Cześć, Diplodok mnie wołaj!

Do jasne kredy, myślę sobie. Nie tylko nie wyginęły, ale jeszcze nauczyły się mówić po ludzku. Widocznie ssak spartolił robotę.

– Wcale nie spartolił – powiedział Dipcio – To myśmy go spartolili. Nogą.

– O kurczę! Macie jedną nogę? Wszystkie?

– Głupi ssak – fuknął Dipcio.

– No, no!! Nie ze mną takie numery. Jak cię palnę w małą główkę, to od razu wyginiesz. Co takie maleństwo, możesz mądrego myśleć, na takie długiej niemądrej szyi. Wygląda jak jabłko, z którego wyjrzał robaczek. Oczywiście o erę mądrzejszy od ciebie.

– Twoja główka jest mniejsza!

– Ale ja jestem człowiekiem!

– A ja mogę cię nadepnąć. Głupi ssak!

– Powtarzasz się Dipcio. To tylko świadczy o twojej inteligencji a raczej o jej braku. Papuga też powtarza i nie wie co i po co.

 

{Ojej, myślę sobie. To nie Dipcio, to Tyrciu. Wpakowałem się w potworną biedę. No nic, muszę być twardy, jak wyschnięta guma do żucia, bo jeszcze sobie pomyśli, że to ja skamienieje. Tu na miejscu, zaraz!}

 

– Głupi ssak!

– No już dobrze, w porządku. Słuchaj Tyrciu: jakie ty masz ładne ząbki, główkę, tułów zgrabniusieńki. No wiesz... ja tylko chciałem zaprosić Dipcia na święta. Pokrajanego. Nie, nie, żartowniś ze mnie. No co tak podnosisz łapkę? Przecież wiesz, że twoja wielkość przyprawia mnie o małość. Nie bójcie się. Nie chce was bić. Wasz czas jeszcze nie minął. Będziecie występować w filmie oraz jako skamieniałości. Nie otwieraj tak gęby, bo ci plomba wyleci. Macie tu dentystę? Tego co pluje, żeby znieczulić. Pozdrów go ode mnie.

– Bo cię zamknę – słodko mruknął Tyrcio-Reksio.

– A gdzie, jeśli można wiedzieć. Nie chcę iść do pudła za zwichnięcie ewolucji. Co by moja Matka na to powiedziała. Ty też zapewne masz Matkę. Nie mogłeś się urodzić z niczego. Też by się martwiła, gdybym cię palnął w mordkę… słodycze ty moje. Gdyby się przytrafiła jej synkowi jakaś krzywda. Masz taką słodką buzię i ogonek, takie tycie łapki i takie większe z tyłu. Jak taka mała świnka.

– W paszczy.

– Co w paszczy?

– W mojej paszczy cię zamknę.

– Miedzy zębami, wzdłuż czy w poprzek? Bo gdyby wzdłuż, to jeszcze miałbym szansę. Pamiętam jak kiedyś, podczas meczu… no wiesz… kopciu kopciu piłeczkę.

– Tyrciu, co on gada? – wtrąca Dipcio – Kopciu kopciu? To jakiś nowy gatunek? Usiądę na nim. Co mówisz?

– Ty i tak ciągle siedzisz, padlinożerco! Masz tyłek, gdzie nie widać końca. A nawet gdyby, to szkoda słów.

– Co się czepiasz Reksio? Mówisz o tych kilku liściach, które spadły z drzew. Wcale nie jem padniętych, tylko te co wiszą.

– A co będzie ze mną? – wrzeszczę jak głupi. – Zostanę wreszcie zjedzony, czy nie? Nie lubię niedomówień przed obiadem. Chcę wiedzieć na czym stoję, do jasnej kredy! W domu się denerwują, święta za pasem, Dipcia nie mogę przyprowadzić, bo dziwak z niego taki, że chciałby jeszcze pożyć, a moja krowa przy nim, to jak Kopernik przy starym pierniku. Co tak patrzycie? Zatkała was moja elokwencja?

– Powiedziałeś, że chcesz wiedzieć na czym stoisz – czule odzywa się Tyrcio.

– W rzeczy samej.

– Otóż dowiedz się, że stoisz na moim ogonie.

– A ty masz ogon?

– Raczej tak, skoro na nim stoisz. Nieprawdaż?

– Mógłbym stać na innym. Pamiętam, że kiedyś stanąłem szczurowi na ogon a on mnie ugryzł w rękę.

– Ogon? – dziwi się Dipcio

– Jaki tam ogon! Drugi szczur zaczął mi podskakiwać, bo tego pierwszego chciałem pogłaskać.

– Pogłaskać? To ty głaszczesz wszystkie ssaki? – tym razem dziwi się Tyrcio.

– Tylko te, którym nadepnę na ogon.

– Jeżeli mają ogon.

– No tak.

– Gady też?

– Chyba tak.

– A po co?

– Odszkodowanie za krzywdę.

– Odszkodowanie za krzywdę, powiadasz. Słyszysz Dipcio, co on gada?

– Słyszę.

– I to cię nie rusza?

– Nie.

– A co o tym myślisz?

– A co to jest?

– Co?

– Myślenie.

– Czy się nad tym zastanawiasz?

– W tej chwili nie, bo jem. Trudno mi się skupić, na dwóch kwestiach naraz.

– To przestań żuć zielsko, bo w mordę zdzielę, twój mózg przy końcu.

– Mózg?! Tylko mnie nie strasz! To jest to coś, czego nie widzę u ciebie?

– Ojej! Jednak myślisz.

– Szukam liści.

– On jest Dobroczyńca!

– No i co z tego – dziwi się Dipcio.

– Znowu żresz!!!

 

Nie wytrzymuję tej jurajskiej konwersacji. Z tej to przyczyny, wrzeszczę na całe gardło:

 

– Kim niby jestem!? Coś wam się pomieszało! Chwileczkę, co tu jest grane. Wczoraj zabiłem muchę i złamałem pająkowi palec, uprzednio złamany przez mojego braciszka. A przedwczoraj, wydłubałem kornika ze starego skrzypiącego dziadka… to znaczy, ze starego fotela dziadka, tak, że biedak zupełnie zdechł na śmierć.

– Biedny dziadek.

– Cholera! Tyrcio!

– Gwiżdżę na pająka i stare rupcie – skrzeczy Ptrecio, co akurat sfrunął. – Dobroczyńca to Dobroczyńca. Wykorzystamy Dobroczyńcę. W razie jakiś niestosownych uwag z jego strony, polecę z nim, by po chwili lecieć bez niego. Rzucę gościa na wypustki Stegcia. Jak mu wejdą w ten ssaczy zadek, to od razy zmieni zdanie.

– Zwiń skrzydła i siedź cicho, bo ci z dzioba świder zrobię! – ryczy Reksio.

– Tylko się nie pozabijajcie – tym razem ryczę ja. – Macie wyginąć przez meteoryt, choroby, oziębienie klimatu, trzęsienie ziemi i co tam jeszcze nadejdzie. A chcecie wyginąć przez własną głupotę. Jaszczury, głowy do góry!

– Żadne do góry – posmutniał nagle Tyrcio.

 

Co mu się stało – chyba myśli Dipcio. – On o czymś wie, o czym my nie wiemy. Coś go odważnie gryzie. Jaki z niego Król, to każdy widzi. Ale to zawsze nasz Król. To prawda, że nie w każdej sytuacji, odpowiednio przykłada się do władzy. Ale jest nam bliski. Nawet niektórym bardzo bliski, zapraszając ich na obiad.

 

– Coście tak posmutnieli? – znowu głoszę słowa. – Tyrcio, co z tobą? Nie opuszczaj tak główki. Przestań płakać, bo i ja się rozpłaczę. Taki duży chłopiec. Dipcio, daj mu chusteczkę.

– Chyba jedynie liść mogę mu dać nadgryziony. Straciłem apetyt i więcej do mnie dociera. Domyślamy się, o czym wie, ale informacja z pierwszej paszczy, jest bardziej wiarygodna. Jego pytaj.

– Reksio, o czym wiesz? Bądź grzeczny. Powiedz co cię trapi.

– Wstydzę się.

– No nie wstydź się. Jesteś groźnym jaszczurem.

– Tak?

– Jak babcię kocham!

– Ja swoją zjadłem. Przez pomyłkę. Naprawdę!

– Wierzę ci. Ale i tak jesteś groźny a nawet straszny.

– Nie robisz mnie w jajo?

– Skądże znowu. Takiego dużego wszyscy się boją co przeżyją. No powiedz co cię trapi? Co smuci twoja gadzią duszę. Wyjaw tajemnicę swojemu tatusiowi. Waszemu Dobroczyńcy. Gadaj co wiesz, zawzięty, uparty jaszczurze, bo sobie pójdę precz!

– Nie krzycz tak na mnie.

– No już dobrze. Przepraszam. Jesteś cacy. Ale mi powiesz, prawda? A może tak na uszko. Tylko żebyś mi nie odgryzł. No co? Sztama?

– No dobrze. Na uszko tak.

Widzę, że jego wielka głowa, zbliża się do mojej, maciupeńkiej, tyci tyci, do prawie niczego.

 

O T W I E R A(vvvv)P A S Z C Z Ę

Mam wrażenie, że to stado strasznych pokrzywionych zębów, jak stado wygłodniałych sępów, tańczy wokół mnie mój łabędzi śpiew, a ja widzę na każdym z nich, bardziej ciemną niż jasną, oznakę jego władzy. Taką mlaskającą i krwistą. Goreje we mnie paskudna obawa, że te głupie jaszczury, bawią się ze mną, bawią się mną i za chwilę zostanę pożarty, przeżuty, pokrojony i zmielony. W takim stanie, nie przyprowadzę Diplodoka na święta, goście nie przyjdą, nie dostanę prezentów – a niby po co, skoro będzie mnie połowa lub zupełnie wcale. Moja ukochana Matka straci resztę życia, na wygadywaniu samej sobie: „Nie wolałam śniętych karpi albo nawet zdechłych” W jej głowie zaświta nieprzyjemna nadzieja, że ujrzy mnie dopiero jako skamieniałości, w rękach uczonego faceta, który z wielkim poświęceniem i oddaniem odkurzać będzie moje skamieniałe szczątki – do niczego nie podobne – delikatną zwiewną miotełką, jak skrzydełka aniołków, oraz ich chóralne śpiewy...

 

– S S A K!

Wylatuję z moich myśli , jak z katapulty.

– Ssak? Co za ssak? Jaki ssak? Ja jestem ssak!

– Ssak żyje. Ten Mały Złośliwiec. Nie taki jak ty. Wstydziliśmy się przyznać. Pomóż nam go wypłoszyć z naszych czasów. Taki jest mały, że bez względu na to gdzie nadepniemy, to i tak nie trafimy.

– Ale jak?

– Co jak?

– Mam go wypłoszyć?

– Nie wiemy – posmutniały ich twarzyczki. – Jeżeli go wygnasz i jemu podobnych gości, to ty sam nie zaistniejesz wyproszony. A wtedy co z nami będzie, na wypadek podobnej awantury. A niech to. Rozklejamy się i logikę czasoprzestrzenną.

– Ale wtedy ssaki się nie rozwiną – a przynajmniej trochę później – i sobie jeszcze pożyjecie.

– A trzęsienie ziemi, meteor i choroby to co? – mruknął Ptercio.

– Co wy sobie do jasnej kredy wyobrażacie!? Mam zatrzymać trzęsienie ziemi i chuchać profilaktycznie w przestrzeń, żeby się klimat nie oziębił. Siatkę nad wami rozwiesić. Szczepionki wam w tyłki powciskać. Takie wielkie jaszczurki, a takie bojące. Powinniście się wstydzić. Musicie się same bronić a ja co najwyżej wytropię Małego Złośliwca i pogadam z nim po dobroci albo odwrotnie. Nie o to chodzi, że nie chcę wam pomóc, ale pomyślcie, czego ode mnie oczekujecie. Na pewne sprawy wpływu nie mam, a na inne jest mi trochę głupio mieć. Jestem w końcu: ssak.

Chcecie mieć podane niewymarcie na tacy, jak ciasteczka na talerzyku? Czy o to wam chodzi? Tylko na tyle was stać? Zachowujecie się jak dzieci. Gorzej! Jak niemowlaki! A może smoczki wam przynieść, co?!

– Tak, tak smoczki. Ojej, będzie nas więcej – wrzasnął Ptercio.

– Głupi, Ptercio, głupi – też wrzasnąłem.

 

Po wygłoszeniu właściwej reprymendy w stronę Ptercia, oraz wewnętrznie do głębi poirytowany, ssaczą przewrotnością, idę do budki telefonicznej, by przekazać Matce wiadomość, że mam sprawę z futerkiem, co nie znosi jajek i muszę tutaj jeszcze chwilkę zostać… albo trochę dłużej. Matka oczywiście nie bardzo rozumie, o co mi właściwie chodzi {ja też bym nie rozumiał na jej miejscu}, ale jej tłumaczę, że wytłumaczę jej później. Teraz nie możemy wyginąć – wrzeszczę do słuchawki. Tyrcio, Dipcio, Stegcio i Ptercio też nie mogą – wysławiam się nadal. Matka odkłada słuchawkę. Widocznie dzwoni gdzie indziej. Dręczy mnie nadzieja, że być może wszystko zakończy się pomyślnie. Ale nie jestem tego taki pewien. A przecież sama mi o tym ssaku wspomniała. Widocznie zapomniała o czym mówiła, w tym całym wirze przygotowań świątecznych. Wcale jej się nie dziwię. Też kiedyś zapomniałem, że są święta. Dopiero jak zaczęto na mnie wieszać ozdoby świąteczne, różnokolorowe bombki a na moje paluszki spływał świąteczny wosk, z uroczych pachnących świeczek – to się ocknąłem. Choinki nie przyniosłem i tyle. Zupełnie wyleciało mi to z głowy.

 

JEST* TAK* JAK* MYŚLAŁEM

Mały Złośliwiec, siedzi pod wystającą skałą i ryje wszystko jak popadnie. Podchodzę bliżej i walę prosto z mostu, by sobie nie ubzdurał, że płochliwy jestem jak zając na nie swojej między: „Sio, do ery w przód, biegiem marsz!!!

Podczas mojej wypowiedzi, tupię nogą i wyszczerzam zęby, żeby mu dać do zrozumienia, że to nie jakieś bzdury, tylko odważne poczynania, mające swój cel. A ssak nic, ryje nadal.

Precz stąd! No już! – Powtórnie tupię nogą, złowieszczo się uśmiechając, jak kiedyś przed myciem szczoteczki do zębów {liczyłem na to, że się przestraszy i da się umyć}.

 

Nagle widzę, że ssak przestaje ryć. Staje słupka, maszeruje do pobliskiej skrzynki, wyjmuje butelkę piwa, bierze ją do tych swoich upartych łapek i kładzie się na ziemi, by po chwili leżeć na niej, jak zadumany plęc. Zakłada nóżkę na nóżkę, łapkę kładzie pod główkę, drugą łapką trzyma butelkę, która wystaje mu z pyszczka i po prostu chla. Przerwa przedśniadaniowa. Ani mnie widzi, ani mnie słyszy. Robi swoje. Chla i już!

 

Wnerwiam się całkowicie. Dosyć mam tego pobłażliwego mediatorstwa. Podchodzę do ssaka, by kopnąć go w tyłek, wyrwać butelkę i wychlać resztę. Tak też zrobiłem, jak pomyślałem. Stoję teraz pod drzewem, popijam piwo i otrząsam się z moich napiętych nerwów, jak młynarz ze zbytecznej mąki. Taki mały brzdąc, a taki złośliwy. Piwo mu w głowie, dinusie chce wyplenić a mleka ma pod nosem, jakby mu w tym miejscu, krasnoludek krowę wydoił. Nagle widzę, że ssak zmierza w moim kierunku. Nie zwracam na niego uwagi. Gdyby przyszło co do czego, złapię go z futerko i wytrząsnę z niego złe maniery. Dam mu nauczkę. Jeszcze mnie popamięta!

 

Ssak podchodzi jeszcze bliżej, a gdy jest całkiem blisko, pluje na mój but i odchodzi. Robi metr ode mnie, tego swojego słupka, znacząco tupie lewą nóżką, łapką podpiera ten swój przemądrzały boczek, główkę z ryjkiem jak kreska kieruje w prawo, patrząc na błękitne niebo i widać od razu, że jest wnerwiony na cały świat. Taki mały a na cały świat. Coś takiego!

Otrząsam się z moich nerwów, jak jesienne drzewko, co przed chwilą miało liście a teraz ma mniej i odzywam się w te słowa: „No dobra stary. Bądź łaskaw wytrzeć swoim ogonkiem, twoją plujkę z mojego buta, a nie rozwalę ci skrzynki z piwem. No co, głupi? Idziesz na to?

Nie – odpowiedział Mały Złośliwiec

Co i tak nie miało żadnego znaczenia, gdyż spadł meteoryt... trafiając w skrzynkę z piwem.

 

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Aisak 17.08.2018
    Trochę się przestraszyłam, jak przeczytałam o klamrze, która zwiastowała poniekąd zakończenie kariery na opowi.
    Óófff.
    Że nie.
  • Keraj 17.08.2018
    Nie każdy przed królem klęka 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania