Właściwy kolor nieba - rozdział 10
Riza Selino czekała pod drzwiami. Nikka poznała ją od razu, choć przecież nie widziały się tyle czasu. Matka ubrała się tak samo, jak kiedyś, gdy chodziły do świątyni z okazji przesileń i równonocy. No, teraz jej biała bluzka miała bardziej bufiaste rękawy i więcej kwiecistych haftów, a sięgająca ziemi spódnica zdobiona była okazalszymi falbanami. W co by się nie ubierano na dworze, Riza nie zamierzała naśladować najnowszej mody. Miała swój styl i pozostawała mu wierna.
Tylko czy matka miała wcześniej tyle siwizny wśród czarnych włosów? I kiedyś była chyba przynajmniej o cal wyższa… Padły sobie w objęcia i słuchała słów Rizy, która nazywała ją swoją małą, kochaną córeczką. Problem w tym, że Nikka wcale tak się nie czuła. Już na samym początku wojny, kiedy podjęła walkę z najeźdźcą, zdecydowała, że nie będzie narażać matki na niebezpieczeństwo. Konsekwentnie trzymała się z dala od domu, by uchronić ją przed aresztowaniem i wywózką do obozu. To ona czuła się w obowiązku bronić ich małej rodziny.
– Już dobrze… Już wszystko dobrze, mamo. Jestem tutaj. I na razie nigdzie się nie wybieram.
– Bogowie mi cię zwrócili, chwała im za to. Niechże na ciebie spojrzę, moje dziecko. – Riza odsunęła córkę na długość ramion i otaksowała ją wzrokiem. Oczywiście nie płakała, jak zwykle nie okazywała takich uczuć publicznie. – Wyrosłaś, wyglądasz zdrowo. Dali ci mundur… To, co o tobie mówią, to prawda?
– Część tak, ale na pewno nie wszystko. Walczyłam z Murkey, dosłużyłam się stopnia komandor. Złapali mnie i wywieźli na północ, do kopalni. Pomogłam królowi stamtąd uciec, a potem byłam na misji, o której nie mogę jeszcze mówić.
W takim skrócie jej historia nie brzmiała szczególnie imponująco.
Również przyjrzała się matce. Oprócz widocznych śladów zbliżającej się starości, Riza wyglądała dobrze, by nie powiedzieć bardzo dobrze. Korpulentna, niewysoka, włosy jak zwykle spięte w ciasny kok. Ale brosza przy kołnierzyku bluzki nie była jak zwykle. Nawet jeśli spory czerwony kamień w złotej oprawie był granatem, a nie rubinem, to i tak nigdy wcześniej Rizy nie było stać na taką biżuterię. Powodziło jej się, i było to widać. O bogowie, przynajmniej tyle dobrego.
– Dziecko, a co się tobie stało w ręce! – wykrzyknęła nagle, podnosząc dłonie Nikki nieco do góry.
– To Murkey, a to lustro – wyjaśniła obojętnym tonem i pokazała odpowiednie miejsca. Powoli zaczynała mieć dość pytań o te blizny.
– Jak to lustro?
– Normalnie, rozbiłam je pięścią.
– Dlaczego?
– Potrzebowałam szkła, żeby coś przeciąć… Ale nieważne, i tak się nie udało.
Nikka zawczasu odpowiedziała na niezadane jeszcze pytania. Pewne rzeczy jednak się nie zmieniały: minęło pięć minut, a matka już zdążyła się do czegoś przyczepić. Pochwyciła naglące spojrzenie młodej służącej stojącej przy przejściu do głównego korytarza; no tak, powinny się stąd zbierać.
– Chodź, mamo, pójdziemy do mojej komnaty. To prywatna świątynia króla, nie możemy tu stać przez całą noc.
Zadowolona służąca poprowadziła je na miejsce. Nie było daleko, Selino dostała pokoje w samym centrum pałacu.
– Dziwne, że znalazłam cię w świątyni. Po tym wszystkim, co o tobie słyszałam… Komandor. – Riza wypowiedziała to słowo z pogardą, co odrobinę zirytowało Nikkę. – Na wojnie zabijałaś ludzi, tak?
– Na tym właśnie polega wojna, trzeba zabić ich, zanim oni zabiją nas. Zresztą to było dawno, trochę się od tamtego czasu pozmieniało. Wiesz, mamo, nawet zdarzało mi się prowadzić ceremonie w takiej małej świątyni – dodała.
– Wreszcie coś, z czego możesz być dumna.
– I jestem. Z tego też. I z munduru, ze stopnia, i z wielu innych rzeczy, które robiłam. Nie wiem, czy to zrozumiesz, mamo, ale tak trzeba było.
Służąca przerwała coś, co mogło przerodzić się w kłótnię.
– Zapraszam panie do środka – powiedziała, otwierając przed nimi drzwi. Nikka podziękowała i weszła do ciemnego pomieszczenia.
– System, włącz światła – nakazała.
Lampy zapaliły się niemal natychmiast. Najpierw ich oczom ukazał się niewielki hol z ławą dla oczekujących i ścianami wyłożonymi drewnem. Po lewej stronie znajdowały się zwykłe zamknięte drzwi, na wprost zaś duże otwarte wejście ukazujące bogato wyposażony salon utrzymany w odcieniach brązu i ciemnej czerwieni. Rezydencja w Łoszintonie była ładna, ale to… Weszły do środka. Nikka dałaby sobie rękę uciąć, że te jasne błyski na meblach i obiciach to nie mosiądz, lecz szczere złoto. Największe wrażenie robiła jednak tapeta. Liście klonu w jesiennych barwach zachwycały odwzorowaniem najdrobniejszych detali. Musiał malować ją prawdziwy artysta. Było tu trochę chłodno, Nikka poleciła więc systemowi podnieść temperaturę. Płyta grzewcza w obudowie fałszywego kominka rozjarzyła się ciepłą barwą ognia. Ten pokój był piękny, tak miękki i przytulny, że mogłaby zostać tu na dłużej. Zauważyła dwie pary drzwi prowadzących gdzieś dalej, obie były zamknięte.
– Czy panie jeszcze czegoś potrzebują? – spytała służąca.
– Właściwie to tak. Przynieś, proszę, dwa kubki gorącego naparu i jakieś przekąski, trochę zgłodniałam.
– Dobrze, pani. – Służąca skłoniła lekko głowę i odeszła, by wypełnić polecenie. Riza zaś patrzyła na córkę z nieskrywanym niepokojem.
– Ja wszystko rozumiem, ale od kiedy jesteś panią? Od kiedy korzystasz ze służby? Nie poznaję cię, moje dziecko.
Nikka zaśmiała się gorzko w myślach. Oczywiście, że matka niczego nie rozumiała, niczego o niej nie wiedziała. Ale dość, nie było sensu wszczynać kłótni. Opadła ciężko na fotel przed kominkiem i zaczęła mówić:
– W ostatnim czasie mieszkałam w podobnym miejscu. Może nie było tam służby, ale często podawano mi jedzenie, kupowano suknie, czesano, wożono w piękne miejsca. Brzmi dobrze, ale bywało ze mną naprawdę źle. Jedyne, czego pragnęłam, to wrócić tutaj, do domu. Tak bardzo tęskniłam…
Riza usiadła w fotelu naprzeciwko, ostrożnie, na samym brzegu. Słuchała i na razie nie przerywała.
– Modliłam się o siłę, by to wszystko przetrwać. Na szczęście bogowie byli łaskawi, bo inaczej… – Głos uwiązł jej w gardle. – Inaczej dziś byśmy nie rozmawiały.
– O czym ty mówisz, dziecko?
– Chcę powiedzieć, że bogowie uratowali mi życie, dwa razy. Mówiłam, że wiele się pozmieniało. I nie chcę być niegrzeczna, ale nie jestem już twoją małą dziewczynką. Zobacz, mamo. Spójrz na mnie i powiedz, co widzisz.
Wstała i wyprostowała się, jakby miała przed sobą dowódcę. Riza podeszła do niej i zgodnie z poleceniem oglądała Nikkę dokładnie, od stóp do głów. Posłuchała bez żadnego sprzeciwu, ton głosu wzorowany na Irrim i Hillu zadziałał.
– Widzę młodą kobietę w mundurze, która ma oczy po Lamirze, jego zacięcie i ten sam cholerny upór. Robił taką minę, kiedy znów chciał wypłynąć… Masz rację, nie jesteś już dzieckiem, ale zawsze będziesz moją córką. Naszą córką.
Wzruszyła ją wzmianka o ojcu. Słabo go pamiętała, a w domu raczej się o nim nie rozmawiało. Jeszcze raz przytuliła matkę i w takiej sytuacji zastała je służąca powracająca z tacą pełną napoi i jedzenia. Kobieta bez słowa rozstawiła posiłek na niskim stoliku i zrobiła to tak cicho, że odwrócona tyłem Riza nawet jej nie zauważyła.
– Dziękuję, to na razie wszystko. – Nikka odprawiła służącą, która ukłoniła się, mówiąc, że będzie w służbówce i mają ją wezwać przez system, gdyby tylko czegoś potrzebowały.
Napar pachniał lipą i miodem, a jedzenia było zdecydowanie za dużo dla dwóch osób. Nikka ominęła ciastka maślane z cukrem, faszerowane jajka, roladki z mięsem i grzybami, i zabrała się za płaty śledzi w śmietanie ponabijane na krótkie wykałaczki. Brakowało jej dobrych ryb. Na Erf było z tym kiepsko, na Burzy śledzie były niezłe, ale nie wytrzymywały porównania z tymi na królewskim dworze. Białe mięso bez skóry wręcz rozpływało się w ustach.
Riza też spróbowała ryby.
– Biorą je od starego Awenego – skomentowała. – Nie wiem, czemu ma aż taką dobrą renomę, przecież moje nie są wcale gorsze. Zresztą sama zobaczysz, jak wrócisz do domu.
– Na razie król... życzy sobie, bym została tutaj – odpowiedziała Nikka niewyraźnie, gdyż usta wciąż miała pełne jedzenia. Przełknęła i dokończyła normalnym tonem. – Nie wiem jak długo. Wspominał o tym, że zamieszkam w skrzydle oficerskim.
– Król… To dobry król, dał mi pół kamienicy w uznaniu twoich zasług. Otworzyłam jadłodajnię.
– Widziałam ją z łodzi, jest piękna – wtrąciła Nikka, ale ona zdawała się tego nie słyszeć.
– A na odsłonięciu pomnika stałam tuż koło niego. Wygłosił mowę na twoją cześć. Tak, miałaś publiczny pogrzeb, chociaż nie było prochów, które mógłby wsypać do rzeki. – Matka zacięła się i w zamyśleniu podniosła porcelanowy kubek z naparem. – Ja nie mówiłam tego głośno, ale nie wierzyłam w twoją śmierć. Powiedziałam sobie, że nie uwierzę, dopóki nie zobaczę ciała. Nie wierzyłam, że mogłaś odejść bez pożegnania...
Nikka pozwoliła matce wyrzucić z siebie to wszystko, ale słuchanie o pogrzebie, prochach i ciele – jej martwym ciele – nie wpłynęło na nią zbyt dobrze. Wzięła się w garść, zacisnęła dłonie na kubku i upiła trochę ciepłego napoju.
– Ale w mojej jadłodajni się nie pojawił. – Riza zmieniła temat. – Gdyby rozniosło się, że król u mnie jada, zyski wzrosłyby może nawet czterokrotnie. Ale nie przyszedł.
– Obecność jednej sławnej komandor nie wystarczy?
– Ty? Może, ale wtedy najwyżej dwukrotnie. Raczej nie przyciągniesz bogaczy, ale wielu cię uwielbia, przyjdą, żeby cię zobaczyć. Nie wydadzą za dużo. Właściwie to już pojawiają się twoi wielbiciele, ale mam z nimi same kłopoty.
– Jak to? Mów, mamo, pomogę jeśli tylko będę mogła.
To ją zaciekawiło. Po pierwsze, ma wielbicieli? Samo to było wystarczająco dziwne, nie musieli dodatkowo sprawiać problemów w jadłodajni.
– Przychodzą wieczorami, zwykle większą grupą, zajmują dwa albo trzy stoły. Kupują najtańsze wino, piją za ciebie i wspominają tę cholerną wojnę. Siedzą długo i odstraszają mi klientów. W porze obiadowej mam duży ruch, ale jak robi się ciemno, zostają tylko oni.
Znów usiadły przy fałszywym kominku. Nikka zachęciła matkę, by opowiadała dalej.
– Mówią, że mnie znali? A ty ich znasz?
– Pewnie. Ten rudy chłopak od Faradinów, najstarszy syn Takinów, którego nazywają kapitanem, chociaż ja tam żadnych gwiazdek na jego mundurze nie widziałam. Zwykle też są siostry Ritten, biedne dziewczyny, resztę ich rodziny zabili Murkey. Młody Gerret, jego ojciec sprzedawał nam warzywa, pamiętasz go?
Przytaknęła. Pamiętała ich wszystkich. Kell Faradin, stary znajomy. Leom Takin, jeśli dochrapał się stopnia kapitana, to zapewne przejął po niej dowództwo. Logiczny wybór, znał dzielnicę portową równie dobrze, jak ona. Zelia i Zanna, świetne dziewczyny, bardzo je lubiła. Aris Gerret zawsze potrafił jakoś załatwić świeżą żywność od podmiejskich rolników, chłopak był nieoceniony. Jak mogła zapomnieć, wszyscy byli z jej oddziału.
– Renardo Beleti? Mia i Tret Emmer? Beren Henemal? – Wymieniła pozostałych, z którymi miała bliskie relacje.
– Oni tak… A Mię też wspominają.
Czyli żona Treta nie dożyła końca walk. Nikka zwiesiła głowę. Kolejna żołnierka, którą straciła. To, że wtedy już nie dowodziła, nie miało znaczenia, zawsze będą jej ludźmi. Wbiła kciuk prawej dłoni w lewy nadgarstek. Potrzebowała trochę bólu, by nie porwały jej złe wspomnienia.
– Na tej wojnie zginęło zdecydowanie zbyt wielu dobrych Akuryjczyków – powiedziała tylko.
– A co ty robiłaś na tej wojnie? Słyszałam tak wiele historii, że nie wiem już, w co mam wierzyć… – W głosie matki brzmiała troska. – Faradin opowiada takie rzeczy, jakbyście co najmniej planowali ślub.
Cóż za nonsens. Spotykała się z Kellem dawno temu, ale nie było między nimi niczego poważnego.
– Chyba muszę coś wyjaśnić, bo pewnie połowa tych opowieści to bzdury. Najlepiej będzie zacząć od samego początku. To był szósty dzień Miesiąca Żurawia, Werro-Perk odesłała mnie do gabinetu dyrektorki, bo weszłam do klasy dosłownie pół minuty po niej i uznała to za wielkie spóźnienie… Siedziałam w poczekalni z Maleną, która podobno próbowała uciec przez okno z pracowni naukowej, i z Aną Birk, ją chyba przysłano po jakieś dokumenty… Albo też coś przeskrobała, chociaż to nie było w jej stylu. Trochę się bałam, bo naprawdę chciałam skończyć tę szkołę, zresztą pamiętasz, mamo, zależało mi. I wtedy zaczęły spadać pierwsze bomby.
Nikka otworzyła się i mówiła, szczerze i z głębi serca. Opisywała tę wojnę tak, jak ją zapamiętała, jako czas pełen gniewu, strachu, niepewności i poczucia, że trzeba coś zrobić, bo król i arystokracja zawiedli. Teraz nie targały nią już tak mocne emocje i była w stanie mówić spokojnie. Riza czasem dopytywała o szczegóły, więc skupiała się dłużej na jakimś temacie, ale niektóre rzeczy postanowiła jednak przemilczeć, bo rozmawianie o nich z matką byłoby krępujące. Kiedy opowiadała o pierwszym aresztowaniu i pobiciu w areszcie Murkey, w oczach Rizy pojawiły się łzy.
Trwało to dobrą godzinę, ale w końcu Nikka wyrzuciła z siebie wszystko. Nie wspomniała ani słowem o wydarzeniach z Ameriki, na to nie miała już sił. Zresztą wciąż nie wiedziała, jaka będzie oficjalna wersja, nie chciała chlapnąć za dużo, nawet własnej matce. Powtórzyła ogólniki o tajnej misji i utracie łączności, Rizie to wystarczyło.
– Nadal uważam, że moja córka nie powinna nikogo zabijać. Ale widzę, że starałaś się postępować słusznie. – W jej głosie wreszcie dało się usłyszeć aprobatę. Nikka nie spodziewała się, że przyniesie jej to taką ulgę.
– Z jednej strony to miło, że o mnie pamiętają. – Komandor Selino wróciła do podwładnych z oddziału. – Ale jeśli przeszkadza ci to w pracy, to porozmawiam z nimi najszybciej, jak tylko będę mogła. Zresztą za chwilę całe miasto dowie się, że jednak żyję, nie będą mieli już powodu, by tam siedzieć i mnie wspominać.
Zrobiło się późno, Riza musiała wracać. Mogłaby zostać na noc w pałacu, zapewne nikomu by to nie przeszkadzało, ale nie wyraziła takiej chęci. Nikka pożegnała się więc z matką i wezwała służącą, by odprowadziła ją do łodzi. Cieszyła się, że Riza żyje i że mogła z nią porozmawiać, choć nie było to łatwe, ale teraz potrzebowała trochę samotności.
Służąca powróciła zaskakująco szybko.
– Czy życzysz sobie, pani, czegoś jeszcze? Może mam przygotować kąpiel? – spytała.
– Później. Potrzebuję bielizny, butów i świeżego munduru na jutro. Ten trzeba wyprać i odesłać na korwetę Burza 19 do mat Zeny Pirall z podziękowaniem ode mnie. Pasek zostaje, dała mi go w prezencie. I jeszcze czarne rękawiczki, będą mi potrzebne. – Nikka miała już serdecznie dość tego, że wszyscy użalają się nad jej bliznami.
– Oczywiście, pani – potwierdziła służąca.
Przerwała na chwilę, zjadła jajko. Niestety w kubku nie zostało już ani kropli naparu. Nie chciała prosić o nowy, najwyżej napije się wody z kranu. Takie komnaty dla gości na pewno mają gdzieś własną łazienkę.
– Chciałabym dostać też pisak i trochę papieru, mam kilka listów do napisania.
Patrzyła, jak służąca kłania się i odchodzi w pośpiechu, by przynieść potrzebne przybory. Sprawdziła drzwi, jedne prowadziły do niewielkiej biblioteczki z biurkiem, drugie do sypialni z wielkim łożem. Przy sypialni oczywiście była łazienka. Wanna… Naprawdę nie pamiętała, kiedy ostatni raz kąpała się w wannie pełnej gorącej wody. To musiało być lata temu, podczas jednej z wizyt u wujka.
Wróciła do biblioteczki i zajęła miejsce za biurkiem. Ustawiła światła i ogrzewanie, wciąż było trochę chłodno. Tam znalazła ją służąca i rozłożyła na blacie wszystko o co Nikka prosiła. Podziękowała jej i zabrała się do pracy. Napisała do państwa Lin-Mollari i Warez, musieli się jak najszybciej dowiedzieć, że ich córki żyją i są bezpieczne. Napisała też dwa listy do sztabu Pierwszej Brygady Zachodniej Floty w Ellis. W pierwszym opisała pokrótce swoją współpracę ze starszą mat Ingą Warez i rekomendowała ją do Wydziału Wewnętrznego, o ile wyrazi taką chęć. W drugim ze smutkiem informowała o rozbitej Mewie i martwym chorążym. Chciałaby osobiście przekazać rodzinie wieść o jego śmierci, ale nie wiedziała, czy pozwolą jej na podróż do Ellis. Tamtejsze dowództwo zrobi to równie skutecznie. Spojrzała na podpis. Komandor Nikka Selino, to wyglądało tak poważnie… Ale miała ten stopień i już nikt jej go nie odbierze.
Po chwili zastanowienia zaczęła piąty list adresowany do Any. Ten pisało się jej najtrudniej. W końcu wyszła dość sucha notka, w której informowała o swoim powrocie i zapraszała koleżankę do Port Albis na spotkanie w dogodnym dla niej terminie. Miała nadzieję, że odpisze i zostaną w stałym kontakcie, chociaż to, co wcześniej powiedziała Malena, nie brzmiało zachęcająco.
Ostatni raz wezwała służącą i kazała dopilnować wysłania korespondencji. Odmówiła pomocy przy kąpieli, chciała położyć się spać jak najszybciej. Z listami trochę zeszło, a wszystko wskazywało na to, że następny dzień również będzie intensywny. Szybko załatwiła wieczorne czynności i przebrała się w długą koszulę nocną. Łóżko było trochę twardsze niż to, na którym sypiała w Łoszintonie, ale to nawet bardziej jej odpowiadało. Owinęła się kołdrą i spróbowała oczyścić umysł ze wszystkich myśli. Tuż przed zaśnięciem dotarło do niej, że nawet nie zapytała służącej o imię. Wystarczył jeden wieczór w pałacu, a już zachowywała się jak pieprzona arystokratka… Była tak zmęczona, że ta myśl wywołała tylko głupi uśmiech. Przekręciła się na drugi bok i pozwoliła świadomości odpłynąć.
Komentarze (18)
spodziewałbym się bardziej entuzjastycznego i emocjonalnego wydarzenia.
Czepiam się? ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania