Właściwy kolor nieba - rozdział 14
Rzeczywiście było ich dwoje: starszy chorąży Breti Liwano oraz bosman Hella Tiro-Sabal. Nikka zdziwiła się, słysząc podwójne nazwisko dziewczyny, ale nie dała tego po sobie poznać. Irri przedstawił ich krótko, po czym pozwolił Nikce odejść. Nowi adiutanci zaprowadzili ją do kwatery, bo przecież sama nie miała pojęcia, gdzie to jest. Były to pokoje na trzecim piętrze przy końcu korytarza. Breti Liwano otworzył przed nią drzwi i zaczął mówić:
– Proszę, pani komandor. Tutaj po prawej jest nasz pokój, ale to pewnie pani nie interesuje... Dalej prosto pani gabinet, salon i sypialnia. Nie ma jadalni, bo przecież jemy w mesie na parterze. To znaczy, przepraszam, pani będzie jeść w mesie oficerskiej, na pierwszym piętrze…
Chłopak chyba się denerwował, bo plótł trochę bez ładu i składu, ale Nikka nie kazała mu przestać. Przytakiwała mu udając skupienie, ale jej uwagę przykuło co innego: stojak na broń w niewielkim przedpokoju, na którym ktoś umieścił trzy karabiny. Co prawda były to tylko Skry, nie jej ulubione Żary, ale dobrze było mieć broń pod ręką.
– W porządku, przejdźmy teraz do mojego gabinetu. Chciałabym was lepiej poznać. – Poczuła się nieswojo, wymawiając te słowa, ale Breti zamknął się natychmiast i bez żadnego sprzeciwu otworzył przed nią kolejne drzwi.
Wnętrza zostały urządzone podobnie do pokojów Wielkiego Admirała, lecz były dziwnie puste. Stały tu tylko podstawowe sprzęty i brakowało jakichkolwiek ozdób, obrazów, luster czy nawet książek. Nikt nie zaciągnął zasłon i przez wychodzące na wschód okna wpadało dostatecznie dużo światła późnego popołudnia, by nie trzeba było jeszcze zapalać lamp. Przy biurku stał tylko jeden fotel. Niedobrze, nie chciała rozmawiać z adiutantami, trzymając ich w pozycji na baczność. Postąpiła krok w stronę przejścia do salonu, ale przypomniało jej się, że teraz ma od tego ludzi.
– Starszy chorąży, proszę przynieść dwa krzesła, zakładam, że jakieś są w salonie – rozkazała chłopakowi.
W myślach nazywała go chłopakiem, choć był od niej starszy o jakieś pięć lat, może więcej. Poczekała, aż ustawi siedzenia przed biurkiem i kazała im zająć miejsca. Dopiero wtedy sama usiadła i poświęciła chwilę na przyjrzenie się swoim nowym adiutantom.
Breti był duży i barczysty, wyglądał jak doker albo robotnik rolny. W ostatnim czasie zajmował się jednak czymś innym, bo twarz miał bladą, a dłonie gładkie. Brązowe włosy ścinał krótko. Wciąż wyglądał na zdenerwowanego, kładł dłonie na blacie, zdejmował, nie wiedział, co z nimi zrobić. Jak taki nieśmiały chłopak dosłużył się stopnia starszego chorążego? Musiało być w nim coś więcej. Rozkręci się, kiedy tylko poczuje się tu trochę pewniej.
Za to Hella siedziała prawie bez ruchu, na samym brzegu krzesła, spięta i czujna. Na pierwszy rzut oka wyglądała niewinnie z drobną twarzą, zadartym noskiem i wydatnymi ustami. Ciemnoblond, nieco szarawe włosy wymykały się z warkocza – Nikka też miała ten problem. Ale spojrzenie brązowych oczu było zimne i nieufne. Komandor nie mogła sobie pozwolić na jakąkolwiek nieufność ze strony swoich adiutantów. Będzie musiała nad tym popracować.
– Na początku ustalimy zasady – zaczęła wreszcie. – Wygląda na to, że spędzimy ze sobą dużo czasu. Będziecie moim wsparciem, moimi podwładnymi, towarzyszami, powiernikami i przyjaciółmi. – A przynajmniej mam taką nadzieję, dodała w duchu. Pochyliła się do przodu, by być bliżej adiutantów. – Kiedy jesteśmy sami, mówimy sobie po imieniu. Nie bójcie się zadawać pytań i wyrażać wątpliwości, nie zjem was. To na pewno chwilę potrwa, ale wierzę, że nasza współpraca ułoży się korzystnie dla nas wszystkich. Jestem Nikka Selino, komandor Wojsk Królestwa Akurii, a wy jesteście moimi ludźmi. Pewnie słyszeliście o mnie różne rzeczy, ale najlepiej będzie, jeśli o nich zapomnicie i poznamy się od nowa. Na razie zapamiętajcie jedno: ja zawsze dbam o swoich.
Skończyła przemowę, która chyba zabrzmiała poważniej, niż to zaplanowała. Trudno, w końcu musieli zająć się poważnymi sprawami.
– A teraz chciałabym porozmawiać z wami na osobności. Może zaczniemy od ciebie, Breti. Hella, proszę, zaczekaj na zewnątrz. To nie potrwa długo.
Delikatnie uśmiechnęła się do dziewczyny. Ta nie zmieniła wyrazu twarzy, mruknęła coś, co miało być potwierdzeniem, i wyszła bez słowa. Nikka zdziwiła się, że nie trzasnęła drzwiami do kompletu. Nie miała pojęcia skąd ta wrogość, przecież dopiero co się poznały. Zapyta o to za chwilę, najpierw zajmie się łatwiejszym przypadkiem.
– Breti Liwano, tak? – zaczęła, a on gorliwie potwierdził, kiwając głową. – Powiedz mi, proszę, dlaczego tak się denerwujesz? Przecież nie jestem aż tak straszna.
– Sam nie wiem, może dlatego, że wszyscy tutaj panią znają i wychwalają? – odpowiedział niepewnie. Nikka musiała mu przerwać.
– Poczekaj, zapominasz o ważnej rzeczy. Jesteśmy sami, więc zwracamy się do siebie po imieniu, dobrze?
– Tak jest, pa… – Zamilkł, zarumienił się i poprawił. – Dobrze, Nikka.
– Widzisz, tak jest o wiele prościej. Nikt mnie tu nie zna, Breti. Nie było mnie tu… o wiele za długo. Założę się, że co najmniej połowa opowieści, które o mnie krążą, to kłamstwa. Może więcej, bo wyssane z palca historie o moich wyczynach słyszałam już w trakcie wojny. Zresztą sam niedługo przekonasz się, jaka naprawdę jestem..
– Przecież wszyscy wiedzą, że pani… przecież jesteś bohaterką – oświadczył gwałtownie. Nikka przymknęła oczy. Chłopak był taki dobry i szczery… Miła odmiana po tych wszystkich dwulicowych Amerikanach.
– Nie większą niż każdy, kto walczył w tej wojnie. A właśnie, możesz mi krótko opowiedzieć, co robiłeś i jak dotarłeś aż tutaj?
– Nic takiego, po prostu dołączyłem do oddziału i siedzieliśmy w lasach koło Wschodniego Traktu. Nauczyliśmy Murkey, że lepiej nie poruszać się po nim małymi grupami. – Uśmiechnął się z dumą. – Czasem podchodziliśmy pod miasto i robiliśmy trochę zamieszania koło ich garnizonu.
Nikka słyszała o tym oddziale i chyba nawet raz czy dwa spotkała jego dowódcę na odprawie. Irri wykorzystywał takie podmiejskie grupy do odwrócenia uwagi wroga, gdy planował jakąś większą akcję w stolicy. Murkey zajmowali się ganianiem po lasach i zostawało im mniej ludzi do pilnowania ulic, więc mogli działać bardziej swobodnie.
– Służyłeś pod komandorem Cerilem Adderem, prawda? Chudy, czarne włosy, siwe skronie. Udało mi się go poznać, ale niespecjalnie dobrze. Nie był zbytnio gadatliwy.
– Tak, to cały komandor Adder. Rano wydawał rozkazy na cały dzień, i jeśli nic się nie działo, mógł nie odzywać się do następnego ranka. Po wojnie wrócił do swojego warsztatu i znów robi meble – powiedział Breti jakby z żalem. Uspokoił się już i rozmawiał normalnie. Czyli była to tylko kwestia onieśmielenia rzekomą sławą komandor Selino, nic poważnego.
– A ty zostałeś?
– Tak, trafiłem tutaj, do sztabu. Właściwie do dziś byłem sternikiem, prowadziłem łodzie i auta, jeśli było trzeba. No bo przed tym wszystkim jeździłem ciężarówkami po całej Akurii, woziłem kaszę, zboże i warzywa.
– Ja chodziłam jeszcze do szkoły i nie wiem, kim bym została, gdyby nie wojna – przyznała szczerze Nikka. – A zdarzyło ci się siedzieć za sterami statku powietrznego?
– Jeszcze nie – przyznał ze smutkiem. – Ale chciałbym kiedyś zobaczyć, jak się lata.
– No to pewnie będziesz mieć okazję. Słyszałeś pewnie, że zostałam ambasadorką i będę reprezentować króla w Americe, a tam da się dotrzeć tylko drogą powietrzną, będziemy więc latać, i to często.
– A zwykłe statki? Nie możemy tam popłynąć? – spytał przytomnie.
– Breti… Nie do końca wiem, ile mogę powiedzieć, ale skoro król ogłosił to publicznie, to i tak wszyscy się dowiedzą, więc… Amerika nie jest kolejnym państwem na Amarze, jakąś nowo odkrytą wyspą, z którą wcześniej nie mieliśmy kontaktu. Leży na innej planecie zwanej Erf i żeby się tam dostać, trzeba przelecieć przez przejście, które otwiera się na niebie. Wiem, jak to brzmi, ciężko to wytłumaczyć, ale sam zobaczysz – ucięła temat. Na razie nie chciała o tym szczegółowo rozmawiać. – Jeśli masz jakieś pytania, pytaj śmiało, jeśli nie, możesz poprosić Hellę.
Starszy chorąży Liwano może i chciałby jeszcze porozmawiać o Americe, ale z miny komandor wyczytał, że lepiej odłożyć to na kiedy indziej. Wyszedł, przepuszczając w drzwiach bosman Tiro-Sabal. Usiadła na tym samym krześle, znów sztywno, znów wpatrywała się w swoją przełożoną niemiłym wzrokiem. Ściągnęła łopatki i uniosła podbródek dokładnie tak, jak Kalia kiedyś uczyła Nikkę. Ale z tym spojrzeniem nie zrobiłaby dobrego wrażenia na żadnym przyjęciu.
– Hella Tiro-Sabal… – zaczęła komandor i zrobiła umyślną pauzę. Była ciekawa reakcji dziewczyny.
– Nie podobają ci się moje nazwiska? – spytała niemal natychmiast. Głos miała cichy, lecz napastliwy.
– Jeśli już, to imię – odpowiedziała Nikka spokojnie. – Poznałam jedną Helenę, która chciała zostać moją fałszywą przyjaciółką. Ale Hella to nie Helena i ty też nią nie będziesz. To znaczy przyjaciółką może kiedyś tak, ale między nami nie ma miejsca na fałsz.
– Świetnie. Powiedz mi więc, dlaczego nienawidzisz arystokracji?
Zagrała ostro, ale przynajmniej szczerze. Kolejna, która nasłuchała się plotek i myślała, że Nikka najbardziej na świecie chciałaby ustawić wszystkich arystokratów pod murem i oddać do nich salwę z karabinu. Znów będzie trzeba prostować nieścisłości. Przynajmniej miała już w tym wprawę po kilku rozmowach z Kalią.
– Twoje pytanie jest nieprecyzyjne i sugeruje odpowiedź... Spokojnie i tak wszystko ci wyjaśnię – dodała, widząc, że dziewczyna spięła się jeszcze bardziej. – Kiedyś rzeczywiście nie żywiłam do arystokratów ciepłych uczuć, ale potem nadeszła wojna i okazało się, że są poważniejsze zmartwienia. Ludzie się zmieniają, Hella. Teraz nie lubię tylko tych, którzy nie lubią mnie, nieważne ile mają nazwisk. Mówiłam, żebyście zapomnieli o wszystkich plotkach i poznali mnie sami, tak będzie najlepiej.
Bosman nie wyglądała na przekonaną. Trudno, teraz Nikka miała pytanie.
– Skąd w ogóle o tym wiesz, co? Z plotek?
– Wszyscy to wiedzą. Komandor Selino, bohaterka ludu i pogromczyni Murkey, arystokratów zjada na śniadanie.
– I wierzysz w takie głupoty. – Nikka westchnęła. – Słuchaj, Hella, Mertin Albis-Zaro i Malena Elihard... Przepraszam, Malena Albis-Elihard, to moi przyjaciele. Możesz ich znać jako króla i królową Akurii. – Uśmiechnęła się. – Przez ostatnie dwa i pół roku opiekowałam się Kalią Lin-Mollari z Ellis, na pewno kojarzysz ród Lin. Dziewczyna uważa mnie za kogoś w rodzaju starszej siostry… Powiedz mi, proszę, czy przyjaźniłabym się z nimi wszystkimi, gdybym naprawdę nienawidziła arystokracji?
Czekając na odpowiedź, Nikka wróciła myślami do kwestii dat. Od przejścia na Erf minęło zaledwie dwa i pół roku. Po tamtej stronie pory roku zmieniały się szybciej, miała więc wrażenie, że pobyt tam trwał o wiele dłużej. Długi, niemal niekończący się koszmar w amerikańskim więzieniu pod czujnym okiem Hilla...
– Chyba nie… – Głos adiutantki nie brzmiał już tak pewnie.
– Sama widzisz. Słuchaj, skoro byłaś przekonana, że nie będę cię lubić już za samo pochodzenie, to dlaczego przyjęłaś ten przydział? Mogłaś odmówić, znaleźliby kogoś innego.
Nikka oparła twarz na dłoniach, była bardzo ciekawa odpowiedzi. Skóra nowych rękawiczek zaskrzypiała, gdy splatała palce.
– Chyba chciałam coś udowodnić… Że my też jesteśmy coś warci… – Hella oklapła, spuściła głowę.
– Oczywiście, że jesteście. – Przynajmniej niektórzy, doprecyzowała w myślach. Nadal uważała, że część odpowiedzialności za upadek Akurii ponosili arystokraci. Nie tacy jak Hella, tylko ci chciwi i bogaci, których własna sakiewka obchodziła bardziej niż dobro królestwa. To jednak nie był dobry moment na rozmowę na ten temat. – Przyznam jednak, że wybrałaś ciekawą metodę na to udowodnienie. Od samego początku odnosiłam wrażenie, że masz ochotę mi przywalić. Moja adiutantka nie może mieć takiego nastawienia.
– Nie, ja nie chciałam! Nie miałam na myśli nic złego!
– Wiem, Hella, wiem – uspokoiła ją Nikka. – Chcesz tu zostać, prawda?
– Tak.
– Świetnie. Widzę, że jesteś szczera i odważna, a to dobre cechy. Dogadamy się, jeśli przestaniesz traktować mnie w ten sposób. Wchodzisz w to, bosman Tiro-Sabal?
– Tak jest, pani komandor! – Dziewczyna gwałtownie wstała i wyprostowała się w postawie zasadniczej. Wyglądało na to, że udało im się osiągnąć porozumienie.
Rozmowy z adiutantami nie były najłatwiejsze, ale Nikka miała jako takie pojęcie o zarządzaniu ludźmi, więc dała sobie radę. Resztę popołudnia spędziła w mesie, gdzie zaczepił ją admirał Nakin Pewell, i to w jego towarzystwie zjadła kolację. Wieczorem rozmawiała ze służącą o mundurach, koszulach i bieliźnie. Ku jej zaskoczeniu, kobieta przyniosła też ubrania, w których dotarła tu z Erf. Nikka postanowiła je zachować, bynajmniej nie z sentymentu. Uznała, że kiedyś mogą się przydać.
Została sama dopiero późnym wieczorem. Adiutanci byli w swoim pokoju, nie powinni już jej niepokoić. Siedziała przy biurku i słuchała dźwięczącej w uszach ciszy. Zdjęła rękawiczki i znów przyglądała się bliznom. Dopiero teraz zaczęły wracać do niej słowa, które dziś usłyszała. Bohaterka wojenna… pupilka Mertina… wszyscy ją znają, wychwalają… Co, do jasnej cholery, się tu działo? Modnie jest się z nią przyjaźnić… To ostatnie przynajmniej wyjaśniało, dlaczego dworzanie byli dla niej tacy mili. Riko-Martel, Beker-Sewero… Nawet Irri przy świadkach witał ją jak przyjaciółkę, bo to było modne. O bogowie, jak ona ma sobie z tym wszystkim poradzić?
I jeszcze ten niespodziewany awans na ambasadorkę. Rozumiała króla, rzeczywiście tylko ona znała Amerikanów, więc to był logiczny wybór. Mimo wszystko jej pierwszym odruchem było błagać Mertina, by wysłał kogoś innego. Nie dość, że tam wróci, to jeszcze będzie musiała znosić Hilla lub mu podobnych, i to znosić z uprzejmym uśmiechem na ustach.
Wstała powoli, by nie narobić hałasu. Drżącymi dłońmi odpięła pas z bronią, delikatnie odłożyła go na blat. Rozpięła guziki kurtki, zdjęła ją i powiesiła na oparciu fotela. Oddychała szybko i czuła, że fala paniki jest coraz bliżej.
Wyjęła nóż, który dostała od Wielkiego Admirała. Ostrze nie było szczególnie długie, miało może z sześć cali, ale najważniejszy był ostry szpic na końcu. Przytknęła go do wnętrza lewej dłoni i od razu poczuła się trochę lepiej. Nie, dłoń musi zostawić w spokoju, mimo rękawiczek ktoś może zauważyć nowe blizny i zaczną się niewygodne pytania. Z powrotem usiadła, podwinęła rękaw w koszuli i położyła na blacie całe obnażone przedramię. W zgięciu łokcia nie było widać już czerwonych kropek, śladów po drutach, którymi kłuła się jeszcze na Erf. Tam była ostrożna, nigdy nie skaleczyła się do krwi. Ale dziś… Dziś nie było miejsca na ostrożność.
Przyłożyła czubek ostrza do najdelikatniejszej skóry w zgięciu. Ominęła wyraźnie widoczne żyły, nie chciała się przecież zabić. Teraz Nikka Selino potrzebowała jedynie trochę bólu… Przycisnęła i uważnie obserwowała stal zagłębiającą się w ciele. Tylko odrobinę, by przebić skórę… Zapiekło, ale nie ruszyła ręką. Zabrała ostrze i patrzyła, jak ślad po nim wypełnia się krwią. Ciemnoczerwona kropla pęczniała powoli, aż w końcu spłynęła w dół gorącym strumykiem. Nikka patrzyła na to z fascynacją przez długie minuty. Krew zdążyła wyschnąć i zbrązowieć, a ona wreszcie pozbyła się z głowy gonitwy uporczywych myśli. Dopiero teraz była w stanie wziąć się w garść, powiedzieć sobie, że jest bezpieczna w domu, i że wszystko będzie dobrze.
Komentarze (12)
Mózg mobilizuje się do obrony, przed fizycznym zagrożeniem umiejscowionym tu i teraz a nie lękami bez kształtu, bez początku i końca.
Ale mi się na filozofowanie zebrało z rana??
Portal stabilny:)
Oni tam maja prościej z tymi bogami: puki nie zmieniłeś się popiół możesz uznać, ze cię lubią:)
A Nikka wynalazła sposób na spuszczanie złych myśli pijawkami — bez pijawek.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania