Poprzednie częściWłaściwy kolor nieba - rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Właściwy kolor nieba - rozdział 37

Wszystkie miejsca na pokładzie Płaszczki były zajęte. W przednich fotelach usiedli komandor Selino i ambasador Majers, w drugim rzędzie Kalia, Samuel Griir i pan Holden. Z tyłu wcisnęła się jeszcze trójka ludzi: kobieta i dwóch mężczyzn, którzy mieli uzupełnić amerikański personel w Akurii.

Nikka rozgrzewała silniki, jednocześnie sprawdzając w systemie dane ostatniego lotu. Zaraz po przejściu przez portal oznaczyła koordynaty tego miejsca, więc pokładowy system miał punkt odniesienia do sporządzenia szczątkowej mapy terenu, pod którym przelatywali. Trochę przy tym głupiał, myśląc, że leci nad Trzema Siostrami, a potem dalej na zachód, ku Bennu. Dało się to jednak opanować, a właściwie system sam podpowiedział rozwiązanie, prosząc o zgodę na utworzenie nowej mapy w wewnętrznej pamięci. Cała powierzchnia Amaru została już zbadana i zmierzona, więc w domu ta opcja była właściwie zbędna, ale jednak ktoś zostawił taką możliwość, być może z myślą o kartografach-amatorach pragnących osobiście zmapować teren, nad którym latali. Nikka stwierdziła w duchu, że twórcy systemu byli prawdziwymi geniuszami.

W drodze do Łoszintonu przelecieli czterysta trzydzieści trzy mile, ale w linii prostej odległość zmniejszała się do niecałych czterystu trzech. Nie miała zamiaru nadkładać drogi o trzydzieści mil tylko dlatego, że Amerikanom tak się podobało. Oznajmiła to Samuelowi.

- Panie Griir, proszę powiedzieć łącznościowcowi, że lecimy najbardziej optymalnym kursem. Oczywiście wasza eskorta może mi towarzyszyć - dodała wspaniałomyślnie, choć akurat to było już dawno ustalone.

- Pani ambasadorko, plan lotu…

- Proszę powiedzieć łącznościwocowi, że zmieniam plan lotu - zdecydowanie przerwała. - System wskazuje mi krótszy kurs i nie mam zamiaru marnować tellarium tylko dlatego, że zachciało wam się prowadzić nas okrężną drogą nad morzem.

Samuel już nie dyskutował, najpierw porozmawiał z ambasadorem Majersem, potem przez radio z łącznościowcem w porcie lotniczym. W tym celu musiał wychylić się do przodu, pomiędzy fotelami, ale mikrofon Płaszczki dobrze zbierał dźwięk; głośnikom również niczego nie brakowało. Nikka zrozumiała pojedyncze słowa: “statek”, “lot”, “ambasadorka Selino”... W końcu potwierdził, że Amerikanie zaaprobowali zmiany, wydała więc systemowi polecenie włączenia silników i poderwała statek z płyty lądowiska. Sterowanie Płaszczką przychodziło jej coraz łatwiej i dawało nieodmiennie tyle samo radości.

Mogła poświęcić sporo czasu na obserwację okolicy. Lecieli nad gęsto zabudowanym terenem, potem nad głęboko wciętą w ląd zatoką, następnie zaś nad wioskami, pomiędzy którymi jednak nie brakowało mniejszych miasteczek. Mniejszych jak na standardy amerikańskie - w Akurii byłyby to spore miasta. Nikka uparcie ignorowała lecące obok dwie kanciaste maszyny, trochę inne od tych, które ostrzelały ją za pierwszym razem. Starała się na nie nie patrzeć, wystarczyły jaskrawe kropki na wyświetlaczu stale przypominające o ich obecności.

Gdy dolecieli nad morze, Samuel odebrał jakiś komunikat radiowy i poprosił ją, by skorygowała kurs kilka stopni na wschód. Rzekomo po to, by nie przeszkadzać innym statkom powietrznym, gdyż ich ruch nad wybrzeżem miał być dość intensywny. Poprosił tak grzecznie, że zgodziła się bez problemu; zresztą oni również zgodzili się, by leciała wybranym przez siebie kursem.

Do portalu została mniej niż godzina, czyli przelecieli ponad połowę trasy. Nikka z pomocą Samuela spytała ambasadora czy wszystko w porządku. Było. Potem o to samo zapytała Kalię, która również czuła się dobrze. System Płaszczki nie zgłaszał żadnych problemów, więc przynajmniej statek i pasażerowie byli, jak to mawiali Amerikanie, okej. A ona? Niby trochę cieszyła się z powrotu do domu. Trochę… Znów dopadała ją dziwna obojętność. Oby Wielki Admirał albo król Mertin znaleźli wystarczająco wiele zajęć, by mogła wypełnić czymś kolejne trzydzieści dni, które miała spędzić w Akurii. Jeśli nie… Jeśli znów najdą ją natrętne myśli… Wiedziała jak to się skończy, chociaż nie chciała się znów kaleczyć. Jednak tylko w taki sposób mogła uciszyć burzę, która czasem zaczynała szaleć w jej głowie.

Przelot na drugą stronę portalu zdał się komandor Selino wręcz rutynowy. Komandor, tak zaczęła myśleć o sobie od razu, gdy tylko dostrzegła nad głową piękne, niemal bezchmurne szare niebo. Dziś w rejonie przejścia pływały trzy statki; rozpoznała znajomą fregatę Sztorm ozdobioną aparaturą naukową i o połowę mniejszą korwetę Burza, łudząco podobną do tej, na którą natrafiła po powrocie do kraju. Trzeci statek wyglądał na cywilny prom przeznaczony do krótkich podróży, ale jego obecność na pewno nie była przypadkowa. Uczeni z Elby? To była prawdopodobna hipoteza.

Próba nawiązania łączności. Otworzyć kanał?

- Otwórz kanał - zgodziła się Nikka.

- Porucznik Arran, oficer łącznościowy fregaty Sztorm 3, do pani komandor Selino - odezwał się znajomy głos. - Mam nadzieję, że słyszy mnie pani głośno i wyraźnie.

- Komandor Nikka Selino, statek powietrzny Płaszczka 14, głośno i wyraźnie, panie poruczniku. Ma pan coś dla mnie? - Po przejściu i opanowaniu statku, który jak zwykle na chwilę się wyłączył, Selino zataczała szerokie kręgi nad okrętami poniżej. Nie widziała momentu, w którym portal zgasł, ale teraz nie było po nim ani śladu.

- W rzeczy samej, pani komandor, rozkaz prosto ze sztabu głównego, podpisany przez pana admirała Wella-Lysena, który polecono mi przekazać niezwłocznie po pani przybyciu.

- W takim razie słucham, panie poruczniku. - Była niezmiernie ciekawa, czego też mogą od niej żądać tak szybko… Oby nie stało się nic złego…

- Pani komandor Nikka Selino winna udać się niezwłocznie do Ellis, na lądowisko Pierwszej Brygady Zachodniej Floty, gdzie przekaże panienkę Lin-Mollari pod opiekę rodziny, po czym bez zbędnej zwłoki winna udać się na lądowisko w bazie Serraney, skąd wraz z Amerikańską delegacją zostanie przetransportowana do pałacu, gdzie winna zgłosić się do Wielkiego Admirała Setiena. Podpisano: admirał Sein Wella-Lysen, sztab główny Floty w Port Albis.

Och, czyli to były tylko instrukcje dalszego postępowania. Trochę dziwne, bo najpierw powinna odstawić ambasadora do pałacu, no ale w końcu Ellis było bliżej. Trudno, ktoś tak postanowił i nie będzie się z tym kłócić.

- Przyjęłam, panie poruczniku - potwierdziła rozkaz. - Niezwłocznie znaczy niezwłocznie, żegnam więc pana i życzę spokojnej służby.

- Wzajemnie, pani komandor. U mnie będzie spokojnie, jeśli uczeni nie wysadzą niczego w powietrze.

Usłyszała wesołość w jego głosie i sama uśmiechnęła się odrobinę. Przerwała połączenie i poprosiła Samuela, by przekazał najświeższe wieści ambasadorowi Majersowi. Amerikanie zareagowali całkiem dobrze, nie protestowali ani nie narzekali. Griir spytał tylko, ile potrwa podróż. System twierdził, że całą trasę powinni przelecieć w niecałe trzy godziny.

Kalia wyglądała na spokojną, nawet trochę zadowoloną, ale gdy Nikka wprowadziła kurs, osiągnęła niemalże maksymalną prędkość i wygodny pułap dwóch tysięcy ośmiuset stóp, a następnie odwróciła się do niej z całym fotelem. Zauważyła, że dziewczyna udaje. Znała ją zbyt dobrze, by się nabrać: Kalia znów miała obawy związane z powrotem do domu.

- Wszystko jest w porządku, Nikka - zaczęła rozmowę, bo dobrze wiedziała, o co chodzi komandor. Również znała ją wystarczająco dobrze.

- I to mnie cieszy. Pamiętaj, że możesz do mnie zawsze napisać albo przyjechać z wizytą. Znajdę dla ciebie czas - obiecała, choć zdawała sobie sprawę, że to może być trudne.

- Wiem, ja wiem, będę pamiętać. Dobrze jest to znowu zobaczyć. - Ruchem głowy wskazała niebo widoczne poprzez przezroczyste panele kabiny. - Po takim czasie… Szarość wydaje mi się trochę dziwna.

Młoda zmieniła temat, nie chciała rozmawiać o swoich prawdziwych uczuciach, przynajmniej nie teraz. Nikka postanowiła to uszanować.

- Przywykniesz, i to bardzo szybko, jutro, góra pojutrze. Wstaniesz rano, wyjrzysz przez okno i wszystko będzie tak, jak trzeba, ja tak miałam. To jest nasze niebo, nasze mózgi są do niego przyzwyczajone od dziecka.

- Mam nadzieję, że tak będzie - odpowiedziała z lekkim westchnięciem. W uszach komandor Selino zabrzmiało to niezwykle dwuznacznie.

Bez żadnych przeszkód Nikka posadziła Płaszczkę na sporym lądowisku na zachodnich obrzeżach Ellis. Jeszcze raz przeprosiła ambasadora za nagłą zmianę planów. Miała nadzieję, że zrozumieją; nie mogła przecież odmówić wykonania bezpośredniego rozkazu.

Jakieś siedemdziesiąt jardów dalej zauważyła grupę czterech bogato odzianych osób w towarzystwie dwóch żołnierzy w mundurach i dwóch służących, trzymających się nieco na uboczu. Za nimi stało spore, brązowe auto. Kobieta w jasnozielonej sukni wyrwała się do przodu energicznym krokiem, tuż za nią podążył niewysoki mężczyzna. Drugi, wyraźnie młodszy, został z tyłu; pomagał iść siwowłosej staruszce. Czyżby to była słynna Sienna Lin-Baltar, babka Kalii, jedna z najpotężniejszych osób w całej zachodniej Akurii? Na to właśnie wyglądało. A więc na spotkanie wyszła cała rodzina dziewczyny: oprócz babki również jej rodzice, Iwar Lin-Baltar oraz Polinea Lin-Mollari, a także brat, Helias Lin-Mollari. Nikka dobrze poznała ich imiona i nazwiska, choć oczywiście widziała ich teraz pierwszy raz w życiu.

Matka uścisnęła Kalię, serdecznie lecz krótko, jakby wstydziła się publicznie okazywać uczucia. W oczach kobiety Nikka widziała łzy, więc niewątpliwie kochała córkę i cieszyła się ze spotkania. Zresztą jaka matka nie cieszyłaby się ze szczęśliwego powrotu dziecka? Kalia zawsze mówiła o swojej rodzinie w pozytywny sposób, miała z nią bardzo dobre stosunki. Ojciec zachował większą powściągliwość, lecz i na jego twarzy gościł szczery uśmiech.

Państwo Lin przywitali Kalię szybko: wystarczył ten jeden uścisk, kilka czułych słów rzuconych zduszonym szeptem, wymiana intensywnych spojrzeń. Na prawdziwe uczucia przyjdzie czas w domu, z dala od obcych.

- Pani Selino, dziękujemy za opiekę nad córką. Oczywiście zostanie pani za to odpowiednio wynagrodzona. - Ojciec Kalii zwrócił się do Nikki poważnym, dość chłodnym tonem. A więc to był ten rodzaj arystokraty…

- Panie Lin-Baltar, jestem komandor Selino - zaakcentowała swój stopień. - Zapewnienie bezpieczeństwa cywilom należy do moich obowiązków, a kiedy ostatnio sprawdzałam, za ich wykonywanie płacił mi dowódca, Wielki Admirał Setien.

Mężczyzna nie zdążył odpowiedzieć, gdyż na miejsce dotarła właśnie pani Sienna.

- Iwar, nie bądź niegrzeczny - upomniała syna, jakby ten wciąż był małym chłopcem. Głos miała dość cichy, lecz wyraźny i przyjemny dla ucha. Nikka mogłaby postawić kilka złotych monet na to, że włożyła wiele wysiłku w perfekcyjne opanowanie niełatwej sztuki publicznego przemawiania. - Serdecznie witamy w Ellis, pani komandor.

Ukłoniła się, mimo wieku całkiem sprawnie. Nikka odpowiedziała podobnym, może nawet nieco głębszym ukłonem. Jeśli ktoś był dla niej miły, potrafiła to odwzajemnić.

- Cieszę się, że mogłam panią poznać osobiście, pani Lin-Baltar, słyszałam o pani mnóstwo dobrych rzeczy, nie tylko od panienki Kalii.

- My o pani też. I jesteśmy wszyscy głęboko wdzięczni, że zajęła się pani naszą Kalią, nawet jeśli to należało do pani obowiązków.

Nikka skinęła głową. Nie chciała wchodzić w dłuższą dyskusję, tak jakby odrobinkę jej się spieszyło. Poprosiła, by zdjęto spod statku bagaż Kalii, co też niezwłocznie uczynili służący. Były to trzy wypełnione po brzegi skrzynie, do których swą działkę dołożył również Kester, chcący przekazać trochę rzeczy rodzinie.

- Państwo wybaczą, lecz obowiązki wzywają. Mam na pokładzie amerikańskiego ambasadora i muszę odstawić go do pałacu królewskiego - oświadczyła Nikka.

- Oczywiście, w takiej sytuacji nie śmiemy pani zatrzymywać. Proszę jednak pamiętać, iż zawsze jest pani mile widziana w naszym domu - powiedziała pani Sienna.

Wymienili jeszcze zdawkowe słowa pożegnania oraz ukłony, i Selino już miała odejść w stronę statku, gdy Kalia niespodziewanie rzuciła się jej na szyję.

- Nikka… Nikka… - szeptała jej do ucha i chyba zaczęła szlochać.

- Spokojnie młoda, wszystko będzie dobrze. Jesteś z rodziną, jesteś silna, dasz radę… A ja też będę za tobą tęsknić - dodała, bo Kalia najprawdopodobniej właśnie tego potrzebowała.

Dała dziewczynie jeszcze chwilę, po czym delikatnie uwolniła się z uścisku. Ponad jej ramieniem widziała zszokowane miny wszystkich zgromadzonych na lądowisku członków zacnego rodu Lin. Nie chciała już nic więcej mówić, posłała Kalii pocieszający, może trochę przepraszający uśmiech, i wróciła do Płaszczki, by móc wykonać resztę rozkazów. Skupiła się na sterowaniu statkiem, by nie myśleć o malejącej w dole figurce młodej arystokratki, którą nazywała siostrą.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • MKP rok temu
    Taki przelot płaszczki nad miastem to musiało być nie lada widowisko dla miejscowych.
    Na pewno te statki musiały się pięknie prezentować na niebie.
  • Vespera rok temu
    Chciałabym to zobaczyć :) Zwłaszcza że oni latają na niskim pułapie, byłoby na co popatrzeć.
  • MKP rok temu
    Vespera i wolniej, zatem byłoby miło - może kiedyś się zobaczy?
  • Vespera rok temu
    MKP Wolałabym nie... W sensie wolałabym, żeby moje postaci nie zaistniały nagle w tym świecie.
  • MKP rok temu
    Vespera Chodziło mi raczej o konstrukcję statku ?
  • Vespera rok temu
    MKP No to wiesz, że Amerykanie robią już samoloty które od frontu są podobne do Płaszczek.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania