Poprzednie częściWłaściwy kolor nieba - rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Właściwy kolor nieba - rozdział 59

Komandor Selino wyprostowała się na krześle. Spojrzała na Bretiego Liwano: stał przed jej biurkiem wyprężony na baczność; wysoki, postawny, jak zwykle prezentował się nienagannie i śmiało mógł stanowić wzór akuryjskiego żołnierza. Postanowiła trochę z niego zażartować. Wczoraj jej narzeczony wrócił do stolicy, co wprawiło Nikkę w niespodziewanie dobry humor, mimo że większość wieczoru spędziła w jadłodajni, bo właśnie tam Riza urządziła spotkanie zapoznawcze z rodzicami Natela.

– Mam złą wiadomość, starszy chorąży – zaczęła poważnie. – Zwalniam cię ze stanowiska mojego adiutanta.

Na twarzy Bretiego wymalowały się kolejno: zaskoczenie, niedowierzanie i rezygnacja. Nikka milczała, więc nadal trwał w postawie zasadniczej i nic nie mówił, chociaż bardzo miał na to ochotę.

– Chcesz o coś spytać? – Komandor nie wytrzymała i pociągnęła dalej tę grę.

– Dlaczego?... To znaczy wydaje mi się, że dobrze wypełniałem swoje obowiązki, ale jeśli pani komandor uważa, że bosman Tiro-Sabal da sobie radę…

– Jestem bardzo zadowolona ze służby bosman – wpadła mu w słowo.

Aktualnie Hella przebywała na Erf, a Bretiemu właśnie skończyła się przepustka i za kilka dni miał ją zmienić. Dziewczyna świetnie radziła sobie z mówieniem w inglisz, chociaż to był jej ledwo trzeci pobyt po tamtej stronie portalu. Widać miała do tego naturalny talent.

– Przepraszam, że zawiodłem pani oczekiwania, pani komandor. Do kogo mam zwrócić się o kolejny przydział?

Biedny chłopak… Nie umiał ukrywać uczuć tak dobrze jak Nikka i jego głos wręcz ociekał rozżaleniem.

– Och, poproszono mnie, żebym ci przekazała informacje. Od tej pory służysz wyłącznie jako dowódca straży ambasady Królestwa Akurii w Americe. A jako że mnie już tam nie będzie, a liczba żołnierzy pod twoimi rozkazami prawdopodobnie wzrośnie… – przerwała i sięgnęła do szuflady. Wyjęła z niej niewielki płaski przedmiot i położyła na blacie, nadal zakrywając go dłonią. – Nie możesz być dalej tylko moim adiutantem. Gratuluję awansu, panie podporuczniku.

Podniosła rękę, by mógł zobaczyć nowe pagony z jedną gwiazdką, pustą w środku jak zawsze przy niepełnych stopniach.

– Pani komandor, to jest… Ale przecież… Co z egzaminem? Ja nawet nie starałem się jeszcze o patent oficerski.

– Breti, dajże spokój. Jak myślisz, ile ja zdałam egzaminów? A jakoś jestem komandor i świat się nie zawalił. Z ciebie już jest lepszy oficer, niż ja kiedykolwiek będę.

– Proszę tak nie mówić. Ja… dziękuję. Nie wiem, jak to pani załatwiła, pani komandor, ale bardzo serdecznie dziękuję.

Nikka uśmiechnęła się do siebie. To akurat było proste, wystarczyło poprosić Wielkiego Admirała. Irri wyznał, że wygrał zakład z admirałem Pewellem, który uważał, że komandor Selino w ciągu roku od powrotu będzie chciała wykorzystać uprzywilejowaną pozycję i spróbować ugrać coś dla siebie. Minęło prawie dwa lata i pierwsza prośba, z jaką Nikka przyszła do dowódcy, dotyczyła jej podwładnego. Irri podpisał odpowiednie papiery, na przemian żartując z niej i gratulując rychłego zamążpójścia. Był zaproszony na ślub i obiecał, że zjawi się z żoną, której komandor Selino jeszcze nie miała okazji poznać.

– No, nie ma co roztrząsać, bierz, nie mamy całego dnia – ponagliła Bretiego. – Jak chcesz, to od razu mogę ci to przyszyć. Byłeś wspaniałym adiutantem i tyle razy czyściłeś mi buty, że teraz ja mogę coś dla ciebie zrobić.

Breti rozluźnił się, wreszcie dotarło do niego, że komandor Selino żartowała, a wszystko, co usłyszał, to pozytywne informacje. Pozwolił, by zajęła się pagonami. Usiedli razem w miękkich fotelach pod ścianą gabinetu. Igła błyszczała w promieniach nisko stojącego słońca; ledwo minęła druga. Nikka wezwała Bretiego wcześnie, rzeczywiście nie miała całego dnia.

– Podporucznik Liwano – powtarzał. – Kto by pomyślał? Przecież byłem tylko zwykłym sternikiem ciężarówki.

– A ja sprzedawałam zupę rybną po lekcjach. No i proszę, siedzimy tu teraz, oficerowie akuryjskiej armii.

Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nikka nie chciała mówić, że z pocałowaniem ręki wymieniłaby swoje gwiazdki na szorowanie garnków w jadłodajni matki. Może teraz, z mężem u boku, będzie łatwiej? Miała taką nadzieję, na bogów, tak bardzo pragnęła spokoju.

– Myślałem o tym, ale dopiero za parę lat. Podporucznik – powtórzył. – Teraz będę mógł się oświadczyć – oznajmił niespodziewanie.

– No proszę! Breti, ty mi mów wszystko! Masz już kogoś na oku? Jakbyś chciał, to mogę zapytać matkę, ona zna mnóstwo ludzi, pewnie też jakąś odpowiednią pannę…

– Samia Raden… Podoba mi się i ja jej chyba też – powiedział cicho i odwrócił wzrok, jakby się trochę wstydził.

– Nasza Samia? To jest super dziewczyna! – prawie wykrzyknęła podekscytowana.

Lubiła Samię, służącą w ambasadzie, która formalnie wciąż pracowała dla Kestera Lin-Werro. Kiedy Nikka zajmowała się gapieniem w okno i wbijaniem ostrych przedmiotów w zgięcie łokcia, ta dzielna kobieta dbała, by mieli co zjeść i w co się ubrać.

– Zobaczymy. Może mnie zechce.

– Oby. Powodzenia, Breti. Z mojego świeżo nabytego doświadczenia mogę ci powiedzieć, że ważne jest nawiązanie porozumienia na jakiejś płaszczyźnie, no i poczucie humoru. Jeśli bawią was te same rzeczy, powinno być dobrze.

Odgryzła nitkę, zawiązała supełek i przekręciła mundurową kurtkę Bretiego. Został jeszcze jeden pagon. Pracowała szybko, rękawiczki w ogóle nie przeszkadzały w wykonywaniu precyzyjnych ruchów. Nosiła je tak długo, że były niczym druga skóra.

– Jeździłeś ciężarówką… A chciałbyś polecieć Płaszczką? Posadzę cię za sterami, zawieziesz mnie w pewne miejsce. Ostatni raz będziesz moim adiutantem.

– Z wielką przyjemnością, pani komandor. Płaszczka to piękna maszyna. Dokąd lecimy?

– A to musimy jeszcze sprawdzić na mapie. Wielki Admirał o wszystkim wie i pozwolił mi wziąć statek – zaznaczyła. – Generalnie rzecz biorąc, dostarczymy zaproszenie na mój ślub komuś, kogo nie widziałam od wieków.

 

Nikka zadzierała głowę, ale i tak nie dała rady odczytać nazw najmniejszych wiosek. Dlaczego północ musiała być tak wysoko na mapie? Oczywiście wiedziała, że chodzi o najważniejszy punkt orientacyjny północnej półkuli, gwiazdę Oko Belony zawsze wiszącą nad biegunem i umożliwiającą nawigację w czasach przed wynalezieniem radia i sonaru, stąd wzięło się orientowanie wszystkich map północą do góry.

– Na północny zachód od Tamerlan, Rawin, Rawin… – powtarzał Breti, wodząc palcem po wielkim arkuszu pełnym akuryjskich miast, wiosek, gór i rzek.

O tej porze dnia sala narad sztabu była pusta i cicha, mogli więc w spokoju odnaleźć cel podróży na jednej z licznych map, szczelnie pokrywających ściany sporego pomieszczenia. Akuria, jej sąsiedzi, Amar i inne kontynenty, najbardziej uczęszczane szlaki morskie i drogi lądowe, nawet skute wiecznym lodem okolice obu biegunów. Irri miał tu wszystko.

W końcu świeżo upieczony podporucznik Liwano znalazł Rawin, wioskę, która przycupnęła u stóp Północnych Skalników. Kiedyś zamieszkiwali ją górale zajmujący się wypasem owiec i kóz, ale po odkryciu złóż tellarium przekształciła się w niewielkie, aczkolwiek prężnie działające centrum górnicze. Niedalekie miasteczko Tamerlan również skorzystało na rozwoju Rawin i wyrosło na coś pomiędzy osadą targową zaopatrującą pobliskie wsie w artykuły, których rolnicy i pasterze nie są w stanie wytworzyć samodzielnie, a małym miastem przemysłowym. Z wielkości kropki symbolizującej miasteczko Nikka wnioskowała, że Tamerlan liczy nie więcej niż pięć tysięcy mieszkańców.

Większość złóż cennego metalu leżało na ziemi należącej do rodziny Birk, to oni założyli pierwszą, największą kopalnię i zarobili tyle złota, że mogliby kupić Tamerlan, Rawin i jeszcze kilka okolicznych miejscowości. Wedle wiedzy Nikki jedyną dziedziczką tej fortuny była Ana Birk, jej dawna przyjaciółka, która nie odpowiadała na listy i nie odzywała się do nikogo od zakończenia wojny. Komandor Selino lubiła Anę i żałowała, że nie odwiedziła jej wcześniej, ale teraz miała do tego znakomitą okazję: chciała osobiście zaprosić ją na ślub.

Najbliższa rodzina Any nie żyła, ona sama wróciła do Rawin, a kopalnią zarządzał dalszy kuzyn, Mirel Askire – Nikka była pewna tylko tych trzech informacji. Nie wiedziała, gdzie dokładnie szukać przyjaciółki, ale miejscowi na pewno pomogą. Oficerski mundur pomagał załatwić niejedną sprawę.

– Ta wieś leży nad jeziorem, będziemy mogli na nim wylądować – odezwał się Breti, przerywając rozmyślania Nikki. – Z jaką prędkością lata Płaszczka, dwieście węzłów?

– Wyciągnie dwieście trzydzieści, ale rozsądnie jest trzymać się dwustu.

– To i tak jakieś cztery godziny lotu. W jedną stronę. Jeśli trochę przycisnę, to powinniśmy być na miejscu koło południa.

– Raczej się nie wyrobimy, musimy jeszcze popłynąć do Serraney, a to pół godziny minimum. Tam stacjonuje moja Płaszczka… Znaczy, nie moja osobista, tylko ta, której zwykle używam.

Uśmiechnęła się do Bretiego z zakłopotaniem. Nie powinna tak mówić. To Hill zawsze uparcie nazywał ten statek „jej Płaszczką”… I bardzo starał się, by przeszedł na własność amerikańskiego rządu.

Wyciągnęła dłoń, stanęła na palcach i dotknęła mapy tam, gdzie leżało Rawin.

– W szkole trzymałyśmy się razem, ja, Ana i Malena – powiedziała, by zmienić temat i przestać myśleć o dawno już zamkniętej sprawie Płaszczki i o tym cholernym amerikańskim szpiegu. – Potem, w trakcie wojny, też pozostawałyśmy w kontakcie, no i bogowie tak pokierowali naszym losem, że ostatecznie wylądowałyśmy w tej samej kopalni. Ana zawsze była najmądrzejsza z naszej trójki, miała najlepsze stopnie. A teraz jest tam, a my z Maleną tutaj… – Opuściła dłoń i dotknęła miejsca, gdzie w delcie Albii rozłożyło się Port Albis. – Nie wiem, czy to dobrze o nas świadczy.

– Pani komandor, proszę powstrzymać się od takich haniebnych komentarzy, plami pani nimi swój mundur!

Nikka prawie podskoczyła, słysząc za plecami groźny, męski głos. Odwróciła się błyskawicznie i od razu rozpoznała admirała Welesa Azuriego, jednego z zaufanych ludzi Irriego Setiena. Stanęła na baczność. Kątem oka zauważyła, że Breti również się wyprostował.

– Niech pani pomyśli, co by było, gdyby te słowa dotarły do niewłaściwych uszu? Nie każdy pochwala pani swobodny sposób bycia, musi pani sobie zdawać z tego sprawę. Poza tym jaki przykład daje pani młodszemu oficerowi?

A więc tylko opierdol, Azuri beształ ją jak nieposłuszną córkę. Nie powinna wypowiadać się w ten sposób o królowej, na pewno nie w miejscu, w którym mogła zostać tak łatwo podsłuchana. Wchodząc do sali, nie zamknęli za sobą drzwi, więc każdy mógł wejść do środka. Dobrze, że to tylko Azuri, Nikka wiedziała, że raczej ją lubi.

– Panie admirale, ma pan całkowitą rację. Przepraszam za swoje słowa, nie powinny paść z moich ust – powiedziała pokornie, gdy wyczuła, że Azuri oczekuje jej tłumaczenia. Trafiła: lekko skinął głową z aprobatą.

– Proszę nie zapominać, że Jej Królewska Wysokość Malena Albis-Elihard jest teraz kimś więcej niż pani przyjaciółką z dzieciństwa – ostrzegł jeszcze Nikkę. – Słyszałem, że ma pani gdzieś lecieć, proszę więc zmykać, zanim na korytarzu utworzy się kolejka chętnych do podsłuchiwania.

– Bardzo panu dziękuję, panie admirale.

Zmyła się szybko, odprowadzana czujnym spojrzeniem Azuriego. Może i nie powinna tego mówić, ale czuła, że powiedziała prawdę. No bo skoro rozsądna Ana uciekła jak najdalej od stolicy, to może to właśnie było najlepsze wyjście? Pałacowe życie chyba odpowiadało Malenie, chociaż ciężko to ocenić: jak zwykle piła trochę za dużo i zachowywała się w sposób nieprzystający do zajmowanej pozycji, ale dla niej to norma. Ale Nikka? Nie mogła liczyć na spokój na prowincji, chociaż byłoby to spełnieniem marzeń. Na razie zostaje w mieście razem z Natelem, mieli już wynajęte mieszkanie, w którym zamieszkają po ślubie. Niezła lokalizacja blisko portu pasażerskiego, dwie sypialnie, salonik, gabinet, dwie łazienki, kuchnia i służbówka, gdyby chcieli zatrudnić służącą – na razie powinno im wystarczyć. Teraz zatrzymali się tam przyszli teściowie. Niby cieszyła ją perspektywa nowego rozdziału; życia z kimś, kto wzbudzał w niej sympatię i zaufanie, co mogło doprowadzić do uzyskania względnej stabilizacji, ale…

…ale przez całą podróż na północ nie mogła pozbyć się myśli, że Ana, jej mądra Ana, miała cholerną rację, uciekając jak najdalej od tego miasta, Floty, dworu, króla i polityki.

 

Breti gładko posadził Płaszczkę 14 na spokojnej tafli górskiego jeziora otoczonego poszarpanymi szczytami gór. Na ich wierzchołkach wciąż zalegały połacie nigdy nie topniejącego śniegu, jaśniejące teraz w ostrym świetle wczesnego popołudnia. Rawin leżało w głębi sporej, podłużnej doliny, przytulone do wschodniego brzegu równie podłużnego jeziora. Zabudowania dzieliły się z grubsza na dwie kategorie: tradycyjne gospodarstwa przylegające do niezbyt okazałych pól i pastwisk oraz większe, kilkupiętrowe domy usytuowane w centrum wioski, zapewne mieszkania robotników z kopalni. Wszystko wzniesiono z drewna, którego nie brakowało w pobliskich iglastych lasach. Okolica, widziana zarówno z pokładu statku powietrznego, jak i teraz z poziomu gruntu, robiła wrażenie na mieszkańcach nizin. Groźne skalne masywy wydawały się nachylać nad wioską, bliskie niemal na wyciągnięcie ręki, a chłodne powietrze kłuło w płuca swoją rześkością, choć przecież był środek lata.

Bez trudu zacumowali przy wrzynającym się w głąb jeziora pomoście. Swym przybyciem wywołali niemałe poruszenie: dzieciarnia z iście dziecięcą ciekawością oglądała statek, kobiety przyciszonym głosem wymieniały uwagi, a jeden z gospodarzy zapewniał Nikkę, że dobrze trafiła, że to jest Rawin, a państwo Askire i panienka Birk mieszkają we dworze tamoj za laskiem, będzie dwie mile, może ciut więcej. Nikka i Breti zostali usadzeni na furmance ciągniętej przez dwa myszate górskie koniki – „Toż nie wypada, by państwo oficerowie pieszo szli taki kawał” – i zapewnieni, że zostaną bezpiecznie dostarczeni na miejsce, a furka zaczeka tyle, ile trzeba, by przywieźć ich z powrotem do statku.

Dwór Any nie przypominał pałacu rodu Lin, choć zarządców kopalni tellarium byłoby stać na podobny zbytek. Piętrowy, drewniany, z podmurówką z rzecznych kamieni, kryty gontem budynek wyglądał przyjemnie, a dwa boczne skrzydła tworzyły namiastkę frontowego dziedzińca, gdzie na środku starannie przystrzyżonej murawy pyszniły się kwiatowe klomby i marmurowa fontanna, większa i bardziej skomplikowana niż w pałacowym ogrodzie Mertina i Maleny. W oddali dało się zauważyć kilka budynków gospodarczych. Przed jednym z nich młody służący czyścił i tak już lśniące ciemnoczerwone auto.

Na spotkanie gości wyszła kobieta w średnim wieku, Polinka Askire, żona Mirela. Nalegała, by Nikka weszła do środka i raczyła odpocząć po podróży.

– Serdecznie pani dziękuję, ale najpierw chciałabym porozmawiać z Aną – upierała się komandor Selino.

– Jest na pastwisku. Ma parę owiec, parę koni… Chciała, to ma, takie zajęcie dla zabicia czasu. My dbamy o nią, naprawdę, ale ona woli ciągle siedzieć w polu albo przy koniach.

Przepraszający ton głosu Polinki sugerował, że chce wytłumaczyć dziwactwa kuzynki, jakby bogata panienka nie mogła zajmować się hodowlą zwierząt, pal licho, że pochodziła z wioski, w której niegdyś wszyscy z tego żyli.

– Pójdę do niej – postanowiła Nikka. – Czy ktoś mógłby pokazać mi drogę?

– To ja zaraz każę przyprowadzić ciężarówkę albo konia osiodłać!

– Dziękuję, pani Askire, ale chciałabym rozprostować nogi. Lecieliśmy parę godzin, a powietrze w górach jest wspaniałe, żal się nim nie nacieszyć. No i nie umiem jeździć konno – przyznała z rozbrajającą szczerością. – Podporucznik Liwano chętnie się rozgości, cały czas sterował statkiem i jest trochę zmęczony.

Bez skrupułów wrobiła byłego adiutanta. Polinka jeszcze przez chwilę próbowała zaciągnąć Nikkę do saloniku i uraczyć lokalnymi specjałami, ale komandor twardo obstawała przy swoim. W końcu służący poprowadził ją na spotkanie z Aną. Piaszczysta droga wiodła ciągle pod górę, wijąc się między niedużymi sadami owocowymi, kępami zarośli i jodłowymi lasami. Przepędzano tędy zwierzęta: musiała uważać, by nie wdepnąć w śmierdzącą niespodziankę. Na pierwszym ogrodzonym pastwisku kilka czerwonych krów leniwie przeżuwało trawę, a duży śnieżnobiały owczarek czujnie podniósł łeb i powęszył w powietrzu, jakby chciał ocenić, czy przechodnie są zagrożeniem dla jego bydła.

– Czasem wilki schodzą z gór – rzucił służący. – Musimy trzymać harde psy, boby nam wszystkie owce wybrały, a i cielęta, zdarzało się, ginęły.

Nikka przytaknęła; o wilkach wiedziała tyle, że można je spotkać w całym królestwie, choć, oczywiście, nie zapuszczały się do miast. Hodowcy lubili białe owczarki, które znakomicie strzegły stad. Podczas wędrówki przez góry słyszała i wilcze wycia, i poszczekiwania wielkich psów, ale nigdy nie miała bliższych kontaktów z żadnym z tych zwierząt.

Kolejne pastwisko, z rzadka porośnięte drzewami, było znacznie większe i starannie ogrodzone. Pomiędzy pniami wiekowych świerków, jodeł i buków migały to okazałe poroża, to rudawe futra – hodowano tu jelenie. Gdzieś w zakamarkach pamięci Nikka odnalazła informację, że jest to proces wymagający odpowiedniego podejścia i dużej wiedzy, bo nawet udomowione wiele pokoleń temu zwierzęta sprawiały problemy i bywały płochliwe zupełnie jak ich dzicy pobratymcy. Naliczyła aż trzy psy strzegące stada.

– Ot, jelenie – znów odezwał się prowadzący ją mężczyzna. Musiał zauważyć, że zaciekawiona Nikka nieco zwolniła kroku. – Rogi zrzucą, zarobek godziwy z tego jest. Młode się sprzedaje arystokratom do parków, chętnie biorą. Czasem się któremuś w łeb da, ale mięsa mało, lepiej byczka ubić albo świniaka… My świni nie trzymamy, te krów parę, jelenie, konie, no i te owce, co o nie panienka dba. Tu już zaraz niedaleko jej pastwisko jest – zapowiedział, a Nikka wbiła wzrok w drogę przed nimi.

W odległości dwustu, może dwustu pięćdziesięciu jardów, między drzewami majaczyło coś jak otwarta przestrzeń. Wreszcie spotka się z Aną, po prawie pięciu latach… Cieszyła się na to spotkanie, chociaż przecież tak naprawdę nie wiedziała, czego się spodziewać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • MKP 3 tygodnie temu
    Nie możesz być dalej tylko moim adiutantem. Gratuluję awansu, panie podporuczniku. - podła istota:) Utożsamiam się:)

    Może teraz, z mężem u boku, będzie łatwiej? Miała taką nadzieję, na bogów, tak bardzo pragnęła spokoju - tak, ten mityczny spokój... Czasami jest tak, że człowiek potrafić rozwalić całe swoje życie za ten "spokój". W sensie każdy chce mieć święty spokój, ale desperacja, żeby go osiągnąć bywa jeszcze bardziej destruktywna niż konfrontacja, której próbujemy uniknąć. Ot, takie rozkminy przed poranną kawą.

    "Jeśli bawią was te same rzeczy, powinno być dobrze." - też uważam, że to fundament dobrej relacji.

    "…ale przez całą podróż na północ nie mogła pozbyć się myśli, że Ana, jej mądra Ana, miała cholerną rację, uciekając jak najdalej od tego miasta, Floty, dworu, króla i polityki" - im dalej od tego bagna, tym lepiej

    "Wreszcie spotka się z Aną, po prawie pięciu latach… Cieszyła się na to spotkanie, chociaż przecież tak naprawdę nie wiedziała, czego się spodziewać." - chyba spoko babka
  • Vespera 3 tygodnie temu
    Tam podła istota, takie to tylko żarty Selino, gdy jest w odpowiednim nastroju,

    Ona próbuje uciec od bagienka, jak to sam niżej określiłeś, więc generalnie dobrze robi. Zresztą poznałeś jej narzeczonego, nie ukrzywdzi jej. Co do wspólnego poczucia humoru - to jedna z podstaw.

    A Ana... Ana jest... specyficzna, zobaczysz w następnym rozdziale (może dziś wrzucę).
  • MKP 3 tygodnie temu
    Vespera Wrzuć
  • Vespera 3 tygodnie temu
    MKP Powiedz, kiedy będziesz miał czas na czytanie.
  • MKP 3 tygodnie temu
    Vespera jak wrzucisz
  • Vespera 3 tygodnie temu
    MKP To w domu wrzucę, za jakieś pół godzinki.
  • Vespera 3 tygodnie temu
    MKP Wrzuciwszy.
  • MKP 3 tygodnie temu
    Vespera Oklasków chcesz? 🤣
  • Vespera 3 tygodnie temu
    MKP Możesz nagrać i przesłać.
  • Tjeri 3 dni temu
    Coś wisi w powietrzu... Jakby zamiast spokoju (albo przed jego nastaniem) rewolucja miała być. I to pewien Amerikanin mi tu pasi. Coś on jeszcze zaśpiewa. I Ana... nie bez powodu do niej sięgasz... Zapewne też dostanie konkretną rólkę. Bardzo jestem ciekawa!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania