Właściwy kolor nieba - rozdział 53
Zanim nadszedł wielki moment balu u króla Mertina, Nikka musiała wziąć udział w jeszcze jednym oficjalnym wydarzeniu towarzyskim: niewielkim przyjęciu dla ambasadorów w skrzydle dyplomatycznym. Niewielkim tylko z nazwy, bo byli tam wszyscy aktualnie obecni w pałacu akuryjscy dyplomaci oraz ambasadorowie wszystkich krajów Amaru. W długiej i wąskiej sali panował taki tłok, że zrezygnowano ze stołów i krzeseł, jadło i trunki roznosiła służba, zupełnie jak na przyjęciu u amerikańskiego prezidenta. Wyraziła zdziwienie, że nie zorganizowano tego wydarzenia w którejś z większych sal balowych, lecz Karamyr Pereno-Lan wyjaśnił jej, że tradycyjnie te coroczne przyjęcia odbywają się w skrzydle dyplomatycznym.
A tradycje na Amarze bywały silne, co pokazywał choćby przykład obecnych w pomieszczeniu ambasadorów Lytenu i Lytenu Zachodniego. Obaj panowie założyli podobne mundury i stalowe kirysy, trzymali się z daleka od siebie, no i trzeba było uważać, by w rozmowie z nimi stosować nazwę „Lyten”, niezależnie z którego państwa pochodzili, bo każdy uważał swój kraj za ten właściwy. Podzielili się ponad dwieście lat temu, ale nienawiść między wschodnimi a zachodnimi Lyteńczykami wciąż płonęła żywym ogniem.
– Poprzednim razem była pani na swojej placówce, więc to wszystko panią ominęło. To jest moje… dwunaste przyjęcie. Byłoby więcej, gdyby nie wojna – westchnął Pereno-Lan i gestem przywołał służącą z tacą pełną słodkich przekąsek.
Idąc za jego przykładem, Nikka wzięła talerzyk z kawałkiem miodownika. Pomyślała, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie to jej pierwsze i ostatnie przyjęcie. Praca w dyplomacji jej nie leżała. Komandor Selino – tym była na pierwszym miejscu. Może Kester miał rację, gdy mówił, że jest niezłą ambasadorką, ale tylko dlatego, że się starała. Wypełnianie obowiązków oficer politycznej Wojsk Królestwa Akurii przychodziło jej praktycznie naturalnie. Dlatego też założyła mundur paradny, w nim czuła się lepiej niż w sukni.
Karamyr Pereno-Lan ruszył przez tłum, rozdając uśmiechy i uprzejme ukłony, Nikka poszła za nim, głównie dlatego, że nie do końca wiedziała, co ze sobą zrobić. Oddała innej służącej pusty talerz, odmówiła proponowanego wina – nie lubiła jego smaku, a poza tym i tak nie zadziałałoby rozluźniająco. Od czasu interwencji Pani Zoyanny musiała radzić sobie ze wszystkim na trzeźwo, co wychodziło jej raz lepiej, raz gorzej. Po rozstaniu z Hillem marzyła o wieczorze spędzonym w towarzystwie butelki okowity, ale musiała wystarczyć modlitwa i nocne gapienie przez okno ambasady na zamierający ruch uliczny. Przez chwilę rozmyślała nawet nad tym, jak zniósł to Itan – nie Itan, Aleksander, wreszcie raczył wyjawić prawdziwe imię. Czy nie powinien zrobić tego na początku bliższej znajomości? Czy samo to nie świadczyło, iż on również nie traktował tego poważnie? Ostatecznie postanowiła nie zaprzątać sobie głowy byłym kochankiem. Cokolwiek ich łączyło, minęło, a teraz czeka ją nowa, wcale nie łatwiejsza przyszłość, i to właśnie na niej powinna się skupić. W końcu poszła spać, a potem jej myśli wracały do Hilla coraz rzadziej.
Nikka nie była jedyną osobą, która przyszła na to przyjęcie w mundurze. Nagle znalazła się naprzeciw szczupłego, żylastego wręcz mężczyzny w zgniłozielonym uniformie wojsk Murkey. Na czerwonych pagonach nosił cztery admiralskie złote gwiazdki ułożone nie w jednej linii, lecz jakby spoczywające na wierzchołkach niewidzialnego rombu. Słyszała o tym człowieku, ale do tej pory robiła wszystko, by nie spotkać go osobiście. Ponoć w czasie wojny siedział w swoim kraju i był jednym z tych, którzy zaplanowali i przeprowadzili zamach na poprzedniego Najwyższego Wodza, Dawida Wolsha. Mertin nigdy nie wpuściłby do pałacu oficera, który brał czynny udział w napaści na jego królestwo, ale mimo wszystko… Murkey to Murkey.
– Komandor Nikka Selino – przedstawiła się i złożyła krótki, wojskowy ukłon.
– Admirał Miron Benesz. – Mężczyzna zrewanżował się nazwiskiem i skinieniem głową. Wiedziała, że będzie wolał stopnie wojskowe od tytułu ambasadora. – Miło jest zobaczyć kogoś właściwie ubranego. Podoba się pani mój mundur, pani komandor? – zapytał, a Nikka uświadomiła sobie, że gapi się na niego jak na jakieś dziwadło, a wokół zapadła nienaturalna cisza.
Przez chwilę widziała żołnierzy Murkey na patrolu, jak zwykle w grupie, jak zwykle z karabinami gotowymi do strzału. Bali się chodzić samotnie, skurwysyny… Widziała żołnierza Murkey nocą, na polu pod Ellis, który zabiłby ją, gdyby nie Pani Ina. Widziała żołnierzy w kopalni, żołnierzy w więzieniu i w prowizorycznym szpitalu prowadzonym przez zdrajczynię, zlewali jej się w jedną pozbawioną twarzy osobę w zielonkawym mundurze z czerwonymi pagonami. Z trudem powstrzymała odruch położenia ręki na kaburze z bronią, której nie miała, i zmusiła się do powrotu do rzeczywistości.
Wspaniale, znów wszyscy będą o mnie gadać co najmniej do następnej pełni – pomyślała, zebrała się w sobie i kontynuowała rozmowę, starając się brzmieć jak najbardziej swobodnie:
– Och, po prostu kiedy ostatni raz widziałam ludzi w takich mundurach, próbowali mnie zabić. Na szczęście nie musimy już do siebie strzelać.
– Mądrego to i miło posłuchać, pani komandor – zaśmiał się Benesz. – Dzięki niech będą bogom, że możemy dziś normalnie rozmawiać.
Nikka wyczuła, że tłum stracił zainteresowanie, jakby nie dała oczekiwanego przedstawienia. Chciała odpowiedzieć admirałowi, ale nie zdążyła, bo oto do sali wszedł król Mertin i zgarnął całą uwagę. Ledwo wszyscy zdążyli oddać mu należny pokłon, a dopadł go odziany w zwyczajową czerń, biel i czerwień ambasador Królestwa Tellarii. Usłyszała coś o złocie i spłacie, zanim słowa ambasadora utonęły w powodzi podjętych od nowa rozmów.
Admirał Benesz został zaczepiony przez kobietę o urodzie Wyspiarki, więc Nikka zaczęła krążyć, pozornie bez celu, ale ostatecznie znów znalazła się u boku Pereno-Lana. Arystokrata nie wyglądał na zachwyconego jej towarzystwem, jednak nachylił się i rzucił coś, co mogło być zarówno komplementem, jak i obelgą:
– Całkiem dobrze sobie pani poradziła, zupełnie jak prawdziwa dyplomatka.
Na drugie, ważniejsze przyjęcie, Nikka włożyła suknię; nową, czerwoną kreację z gorsem bogato zdobionym srebrnym haftem, obszernym dołem i nieodzowną, półprzezroczystą pelerynką. Najpierw wybrała intensywną czerwień, a dopiero potem przypomniała sobie, że Hill lubił ją w tym kolorze. Nie zmieniła sukni, w końcu szła tam, by spodobać się jakiemuś mężczyźnie. Trzy godziny przed rozpoczęciem imprezy Malena wysłała do Nikki swoje służące, dzięki czemu komandor miała teraz porządnie spięte włosy i modny makijaż. Ostatni raz przejrzała się w zwierciadle, założyła rękawiczki i poprawiła mankiety.
– Wyglądasz świetnie – stwierdziła Hella, która bacznie śledziła przygotowania. – Jeśli nie zwrócą na ciebie uwagi, to znaczy, że są ślepi.
Nikka posłała adiutantce uśmiech. Powiedziała jej o wszystkim, bo właściwie dlaczego miała tego nie robić? Ufała swoim ludziom. W pewnym momencie chciała zapytać, czemu Hella jeszcze nie wyszła za mąż, ale stwierdziła, że nie powinno jej to obchodzić.
– Dzięki. Ech, gdyby teraz widziała mnie matka… Chociaż lepiej nie, narobiłaby tu niepotrzebnego zamieszania.
– To twoja matka o niczym nie wie?! – zdziwiła się Hella i zainteresowana podeszła bliżej.
– Nie chciałam dawać jej fałszywej nadziei. Szuka mi męża, odkąd wróciłam na Amar. Słyszałam już o kilkunastu synach, bratankach i kuzynach tego czy owego sąsiada czy dostawcy. Porozmawiam z nią, kiedy będę mieć jakieś konkrety.
– Mówisz o tym, jakby to była jakaś misja do wypełnienia.
Nikka roześmiała się w głos. W gruncie rzeczy Hella trafiła w samo sedno: podchodziła do sprawy w ten sposób. Operacja zamążpójście… Tak, zdecydowanie coś w tym było.
– W końcu jestem tą komandor, nie? Mam we krwi realizację misji, takich czy innych. A w tym może i ładnie wyglądam, ale lepiej czułabym się w mundurze.
I z pistoletem u boku – pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno. Zdarzało jej się potajemnie wnosić broń na spotkania z królem, lecz tym razem wolała tego nie robić. Nadal nie wierzyła, że idzie na małe przyjęcie. Na pewno będzie orkiestra i tańce, a w tańcu jej mały sekret mógł łatwo wyjść na jaw. Suknia, jak każda inna, którą zamawiała u Koriny Wella-Miko, miała rozciętą kieszeń, ale pistolet laserowy spoczywał bezpiecznie w szufladzie biurka.
– Chyba trochę współczuję twojemu przyszłemu mężowi – stwierdziła Hella, na co Nikka tylko wywróciła oczami, jeszcze raz zerknęła w lustro i odwróciła się w stronę wyjścia z sypialni.
– Bardziej gotowa już nie będę, więc, proszę, zaprowadźcie mnie do Złotej Sali, gdziekolwiek by się ona znajdowała – poleciła służącym. – Proszę życzyć mi powodzenia, bosman.
– Tak jest, pani komandor, życzę pani powodzenia.
Nikka słyszała wesołość w pozornie poważnym głosie Helli. Może nie były przyjaciółkami, ale całkiem dobrze się dogadywały, a o to chodziło Nikce od samego, trochę burzliwego początku.
Złota Sala nie ociekała złotem jak w wyobrażeniach Nikki, wzięła nazwę od koloru sztukaterii na jasnej panelowej boazerii i lśniących kotar przysłaniających spore okna. Przestronne pomieszczenie podzielono na dwie części za pomocą ażurowego parawanu, na środku zostawiono przejście, przez które zobaczyła kilkuosobową orkiestrę strojącą instrumenty na małym podium. Bliżej wejścia rozstawiono nakryty do sutej kolacji stół, przy którym rozmawiała trójka gości: Arissa Elihard-Denal z mężem i sympatycznie wyglądający młodzieniec w bogatym stroju.
Selino przywitała się z arystokratami i z nieznajomym, którym okazał się Amador Allanar, były podwładny Kestera. Przystojny był z niego chłopak, brązowowłosy, niebieskooki, przeciętnego wzrostu. Wygadany jak urodzony dyplomata, tak serdeczny, że nie dało się go nie lubić. Nikka pomyślała, że jedyne, czego mu brakuje, to podwójne nazwisko. Nosił się jak arystokrata i mówił, jakby pobierał nauki w najlepszych szkołach, ale bez odpowiedniego pochodzenia niektóre drzwi nadal pozostawały przed nim zamknięte – albo droga do nich została znacznie utrudniona.
Niedługo potem w sali zjawił się komandor Filen. Wszedł tak dziarskim krokiem, że mundurowa peleryna aż za nim trzepotała. Krzepki i barczysty, bardzo krótko ostrzyżony, natychmiast zwracał na siebie uwagę. Ze wszystkimi witał się tak, jakby byli dawno niewidzianymi przyjaciółmi.
– A pani komandor dziś po cywilnemu? – zapytał.
– Pani Selino, wygląda pani przepięknie – wtrącił Allanar.
Nikka złowiła porozumiewawcze spojrzenie Arissy. Nie była pewna, czy wszyscy zaproszeni goście domyślili się prawdziwego celu tego przyjęcia, ale arystokratka na pewno wiedziała.
– Uznałam, że specjalna okazja zasługuje na specjalny strój. Dziękuję za komplement, panie Allanar. – odpowiedziała obu mężczyznom.
Orkiestra zaczęła grać wolną melodię, przybyli kolejni goście – trzech uczonych: wysoki Natel Ber, Luka Serkal, blondyn o bardzo jasnej, wręcz przezroczystej urodzie, oraz zupełnie przeciętny i niewyróżniający się praktycznie niczym Samin Petro, który z łatwością mógł wtopić się w tłum w praktycznie każdym mieście kontynentu Amar i Wielkiej Kordyliery.
Nie usiedli przy stole, dopóki nie dołączyła do nich para królewska w towarzystwie Ikera Ellis-Rettela i jego żony. Wymienili wymagane przez etykietę uprzejmości, dopiero po tym zajęli wyznaczone miejsca, a służba zaczęła znosić dania i trunki. Jadło, jak zwykle u Mertina, smakowało wybornie. Pałacowe kucharki i kucharze potrafili przyrządzić i podać pospolite śledzie tak, by rozpływały się w ustach niczym najrzadsze ryby z wód opływających Południowy Archipelag. Gdyby Selino miała wybierać, postawiłaby wyżej kuchnię matki, lecz tylko przez wzgląd na sentyment i wspomnienia. Nie mogła nie przyznać, że bogactwo smaków i finezja podania potraw na królewskim dworze przewyższają wszystko, czego do tej pory próbowała.
Nikka wylądowała pomiędzy Amadorem Allanarem a Saminem Petro. Ten pierwszy zagadywał ją nieustannie, aż poczuła się jak na obiedzie z Amerikaninem, drugi raczej milczał, ale kiedy już wtrącał się do dyskusji, zawsze miał coś ciekawego do dodania, zwłaszcza w temacie Erf.
– Ciekaw jestem, jak bawią się tamci ludzie, wie pani, na tamtej planecie – powiedział Amador. – Czy też mają takie przyjęcia? Bale? Tańce w gospodach?
– Zdarzyło mi się gościć u amerikańskiego władcy i wyglądało to dość podobnie. Inna moda, inna muzyka, inne jedzenie, ale różnice nie były na tyle duże, bym czuła się zagubiona – odpowiedziała mu Nikka. Nie bawiła się wtedy najlepiej, ale sprawił to Hill i jego szef, nie gospodarz przyjęcia ani amerikańskie obyczaje.
Samin Petro nachylił się w stronę dziewczyny i zadał pytanie:
– Mają tam święta jak nasze równonoce i przesilenia? Wolne dni, jak nasze zmiany księżyca? Proszę wybaczyć wścibstwo, lecz szukałem tych informacji i nie znalazłem ich w książce… – urwał niezbyt zręcznie, ale Nikka dobrze wiedziała, o jaką książkę mu chodzi.
– Mają święta, ale większość z nich jest związana z różnymi religiami i wierzeniami, a tych tematów nie chciałam poruszać i udało mi się przekonać panią Pik, by je ominęła. Pan zapewne słyszał o tym, co się dzieje, gdy Amerikanie za bardzo interesują się naszymi bogami.
– Ten redaktor – potwierdził Samin. Chyba każdy w Akurii słyszał o spaleniu Amerikanina przed świątynią. – A czy to nie jest… niebezpieczne w drugą stronę? Dla nas? Tam?
Nikka odpowiedziała po namyśle, ale ostatecznie była pewna swych słów:
– Nie; sądzę, że na Erf nic nam nie grozi. Mają tam wielu bogów, których czczą na wiele sposobów, ale kiedy pozna się trochę tamtejszej kultury i historii, śmiało można dojść do wniosku, że te wszystkie bóstwa to tylko opowieści ze starych ksiąg.
Obaj mężczyźni popatrzyli na nią z niepokojem, gotowi odsunąć się od bluźnierczyni na bezpieczną odległość, ale nic się nie wydarzyło. Nikka obojętnym ruchem podniosła kielich i upiła wina. Chwilę później sięgnęła po półmisek z rybą, Amador wyrwał się z transu i pomógł jej przy nakładaniu potrawy. Nie wracali już więcej do tematu bogów.
Pomiędzy duszoną w śmietanie solą a jagnięcymi kotlecikami wydało się, że Samin wkrótce wybiera się na drugą stronę portalu, będzie badał amerikańską kulturę. Słynną już książkę Kamilli Pik znał na pamięć i całkiem nieźle mówił w inglisz. Mężczyzna ośmielał się coraz bardziej, aż w końcu wdał się w ożywioną rozmowę z Allanarem, a Nikka, korzystając z chwili spokoju, zwróciła wzrok ku Mertinowi i Malenie, siedzących przy przeciwległych szczytach stołu.
Uwagę królowej całkowicie i niepodzielnie skradł jej stary dowódca. Pili wino i wspominali coś ze wspólnej przeszłości, gdyż raz po raz wybuchali śmiechem. Król obserwował żonę z pozornym spokojem, ale Nikka widziała jego minę: nienaturalnie zaciśnięte usta i lekko przymknięte oczy. Nie podobało mu się to, wcale a wcale. Komandor Filen zachowywał się w stosunku do jego żony zdecydowanie zbyt swobodnie. By przerwać tę niezręczną sytuację, Mertin poprosił Malenę do tańca, a za jego przykładem poszli inni.
– Czy pozwoli mi pani porwać panią na parkiet? Pani obecność sprawi, że każdy krok będzie wyjątkowy.
Amador wstał i wyciągnął ku niej dłoń. Nikka podała mu rękę. Nie lubiła tańczyć, nie przykładała się do tego w szkole, nie ekscytowało ją poszukiwanie małżonka – ale skoro zgodziła się tu przyjść, musiała grać według reguł.
– Oczywiście, niech pan prowadzi – odpowiedziała miłym głosem.
Mertin rzeczywiście zadbał, by Nikka czuła się dobrze: gości było niewielu, atmosfera całkiem przyjemna, a orkiestra grała tylko stare, wolne kawałki, do których zatańczyłby każdy. Gdy trunki zaszumiały w głowach gości, towarzystwo nieco się przemieszało, rozmawiano ze sobą w luźnych grupkach, a co trochę któryś z panów prosił jakąś panią do tańca. Trzy panie były już mężatkami, więc siłą rzeczy uwaga kawalerów skupiała się głównie na Nikce, która, o dziwo, nie czuła się z tego powodu źle.
Komentarze (14)
"Pani Zoyanny musiała radzić sobie ze wszystkim na trzeźwo, " - okrutni są ci bogowie twoi
Operacja zamążpójście… 🤣🤣
No, ciekawe na kogo padnie? Kto zostanie oblubieńcem?
Żeby chociaż jej nie przytapiał, albo nie przypalał😪😪
Zajrzałem na twój profil i chciałbym się dowiedzieć czy na /lubimy czytać/ jesteś amatorsko czy bardziej zaangażowana...
cul8r
https://www.opowi.pl/forum/ostatnio-przeczytane-ksiazki-niezwykle-w1646/
Pani komandor pięknie się dostosowuje, nawet przy okazywanej jej atencji broni nie szuka.
A! Bo nie wzięła.
A tak serio — jakoś nie mogę się pogodzić z tą nagłą akceptacją, przerodzoną wręcz w chęć. Ciekawe czy to będzie takie podkreślenie inności wychowania (bo która współczesna ziemska bohaterka pozwoliłaby na takie akcje... No niemodne zupełnie:D), czy też, za przeproszeniem, gówno z tego wyjdzie...
Dzięki! Lecem pendzem
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania