Poprzednie częściWłaściwy kolor nieba - rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Właściwy kolor nieba - rozdział 40

Miała, ku swemu zaskoczeniu miała ochotę na zabawę. Ale, jak to mawiał sam Hill, najpierw obowiązki - Nikka musiała powiadomić Kestera o swoich zamiarach. Wymyśliła szybko plan, po czym zwróciła się do Itana z prośbą.

- Jakoś tak wyszło, że dziś chętnie się z tobą pobawię, ale najpierw odwróć uwagę tych szpiegów. Niech przez chwilę patrzą tylko na ciebie.

Nie zareagował, wbił uważny wzrok w ambasadorkę, a na jego ustach błąkał się wieloznaczny uśmieszek, na który Nikka miała ochotę albo odpowiedzieć, albo strzelić z liścia prosto w tę ucieszoną gębę. Znów przymknęła oczy i dostarczyła mu więcej wyjaśnień.

- Chcę, jak wy to mówicie… zadzwonić do pana Lin-Werro i poinformować go o naszej wspólnej wyprawie. I nie chcę, żebyś tego słuchał. Więc proszę, panie Hill, byś raczył oddalić się na dwie, góra trzy minuty i ściągnąć na siebie uwagę tych miłych panów.

Nie potrafiłaby wytłumaczyć, dlaczego właśnie tego żądała. Może tylko chciała dać Hillowi jakieś zajęcie, by nie przyszło mu do głowy podsłuchiwać jej rozmowy, może jeszcze zająć tamtych szpiegów, by nie podeszli bliżej. Gdzieś tu jeszcze kręcili się Amerikanie przydzieleni do ochrony ambasady, podświadomie nie chciała zostać podsłuchana również przez nich... Według umowy mieli pozostawać niewidoczni, i tak właśnie było. Nikka nie podejmowała prób identyfikacji strażników wśród przechodzących wokół cywili. Ufała sojusznikom. Musiała.

- Jakże mógłbym odmówić uprzejmej prośbie takiej damy? - powiedział Hill i wstał.

Już bez słowa wziął pusty kubek po kofi i ruszył prosto w stronę szpiegów z obcego kraju. Wyglądał, jakby szedł się z nimi przywitać.

Mężczyźni nie okazali zniecierpliwienia, ale jeden z nich wsiadł do auta i odjechał. Przejechał przez skrzyżowanie i podążył prosto, ku sporemu obiektowi, który służył Amerikanom do oddawania się jednej z ulubionych rozrywek, jakiejś sportowej grze drużynowej. W Akurii znano wyścigi łodzi wiosłowych i żaglowych, wyścigi konne oraz z rzadka już praktykowane walki bronią białą. Tutejsze sporty polegały głównie na bieganiu i chwaleniu się tężyzną fizyczną. W wielu dużą rolę grała piłka. Miały jakieś zasady, ale Nikka jeszcze nie zdołała ich przyswoić.

Drugi z mężczyzn spokojnie odszedł i skręcił w lewo, a Hill, jakby nigdy nic, wyrzucił kubek do kosza stojącego na skrzyżowaniu. Odwrócił się i już wracał, a ona dopiero co wyjęła fon i nie nawiązała połączenia…

Podniosła klapę urządzenia, wprowadziła numer, na końcu nacisnęła odpowiedni przycisk. Drugi fon miał Kester, oboje uczyli się z nich korzystać z nieocenioną pomocą Pam, która zresztą nabyła dla nich te dziwaczne radiostacje. Jakkolwiek różne od sterowanych systemem amarskich urządzeń komunikacyjnych, sprawdzały się całkiem dobrze.

Kester Lin-Werro zgłosił się - czy też, bardziej po amerikańsku, odebrał połączenie - niemal natychmiast. Nikka nie traciła czasu, nieco nieskładnie przeszła do rzeczy.

- Ja i Hill idziemy zobaczyć miasto, nic mi nie będzie, poinformuję cię, kiedy wrócę. Będziemy przechodzić obok drugiego wyjścia, a za nami pójdzie dwóch mężczyzn… Breti ci ich wskaże, przed chwilą rozpierzchli się, bo Hill poszedł w ich stronę. Oni są… - chwilę zajęło jej przypomnienie nazwy kraju, z którego pochodzili - z Rasziji, słyszeliśmy o tym państwie… No, to jeśli chcesz z nimi pogadać tak, żeby Amerikanie nie słyszeli, to masz szansę, weź Bretiego i zgarnijcie ich z ulicy.

Urwała, Itan był blisko. Zresztą przekazała już wszystko, co uznała za ważne.

- Dobrze, pani ambasadorko… Proszę na siebie uważać - odpowiedział jej Kester.

Nawet poprzez urządzenie komunikacyjne dobrze słyszała dezaprobatę w głosie zastępcy. Jutro będzie traktował ją jak niegrzeczną, nieodpowiedzialną córeczkę, bo przecież kto to widział, by włóczyć się po obcym mieście z nieznajomym mężczyzną, bez choćby służącej przy boku… A Breti wcale nie byłby lepszy, z tym że ten chciałby, by wzięła ze sobą co najmniej dwóch uzbrojonych żołnierzy.

- Nic mi nie będzie - powtórzyła. - Postaram się wrócić przed wieczorem - obiecała i złożyła fon, co zakończyło połączenie.

- Gotowa? - spytał Hill.

Stanął tuż nad ambasadorką Selino. To było niepokojące… Nie lubiła, gdy ludzie górowali nad nią w ten sposób, wstała więc i trochę wyzywająco patrzyła mu prosto w oczy.

- Oczywiście. Możemy iść, tamtędy - machnęła ręką w stronę skrzyżowania - a potem w prawo.

- Dlaczego? - dociekał.

- Bo mam taki kaprys. Idziesz czy nie idziesz? - ofuknęła mężczyznę, a ten, zamiast wpaść w gniew, wręcz przeciwnie, wydawał się być spokojny i zadowolony.

Zupełnie jak nie Hill, którego znała wcześniej, jak nie Hill, który na wszelkie próby oporu reagował stanowczo i zdecydowanie, a przede wszystkim skutecznie. Przypomniała sobie jak usadził Ingę, gdy tej zachciało się go zaczepiać… Najwidoczniej był dziś w dobrym humorze, co jak najbardziej pasowało Nikce Selino.

Nie poczekała na odpowiedź, po prostu ruszyła, a on, chcąc nie chcąc, poszedł za nią. Przeszli na drugą stronę ulicy i dość szybkim krokiem mijali usytuowany na rogu budynek ambasady Królestwa Akurii.

- A więc masz fon - zagadał Itan.

- A mam. I czy coś z tego wynika? Nie bój się, i tak nie dam ci numeru… No wiesz, numeru do mnie.

- Nawet jeśli obiecam, że będę dzwonił co wieczór, by życzyć ci dobrej nocy? - spytał, wciąż z tą przeklętą, podejrzaną wesołością w głosie. Nie wytrzymała, parsknęła lekkim śmiechem.

- Nawet wtedy, ty przebiegły… Gdzie mnie zabierasz? Do twojej ulubionej gospody? - zmieniła temat.

- Pójdziemy do mnie - odpowiedział już całkiem poważnie. - Tylko najpierw musimy… zgubić ogon… Mówi się tak u was? Wiesz, o co mi chodzi?

- Nie chcesz, żeby nas śledzili, wiem. Prowadź więc, znasz się na tym o wiele lepiej ode mnie.

Teraz, gdy minęli już boczne wejście do ambasady, Nikce było wszystko jedno, jaką trasą pójdą. Może nie do końca, bo skoro już Hill wspomniał o swoim domu, uświadomiła sobie, że chętnie obejrzy to miejsce. Mieszkał w kamieniczce, jednej z takich wąskich, kolorowych budowli, koło których właśnie przechodzili, a których pełno było w tym mieście? Może trochę większej, z czerwonej cegły, podobnej do kamienic w Port Albis? Albo w domu otoczonym rozległym ogrodem i potężnym płotem, choć może nie tak wystawnym, jak rezydencja, w której jeszcze do niedawna była więziona Inga… Amerikanie wreszcie ją wypuścili, a Nikka wyprawiła do domu niemal natychmiast, razem z narzeczonym Erikiem. Obstawiała, że już są po ślubie.

Itan zboczył z głównej drogi. Zaraz za kamieniczkami skręcił w dość wąską, ocienioną szpalerem drzew uliczkę biegnącą w prawo. Później prowadził jakimiś zakamarkami, aż dotarli do szerokiej jezdni, po której w obu kierunkach toczyły się niemal nieprzerwane potoki aut. Nie zauważyła, by szczególnie wyglądał śledzących ich ludzi - ogona, tak to nazwał. Parł przed siebie zdecydowany, jakby dokładnie wiedział, gdzie i po co idzie. Wreszcie przystanęli przy krawężniku ruchliwej jezdni.

- Proszę, byś raczyła zachować ciszę w aucie - sformułował żądanie w ten sam sposób, co ona wcześniej. - Wiem, że uczysz się inglisz, ale każdy rozpozna, że nie pochodzisz stąd.

- Jakże mogłabym odmówić tak uprzejmej prośbie - odparła z przekąsem, ale postanowiła zastosować się do tego polecenia.

Hill, kiwnął głową, po czym podniósł dłoń i zamachał nią energicznie. Gest był może i dziwny, lecz odniósł skutek: tuż przed nimi stanęło żółte auto. Itan otworzył tylne drzwi i z lekkim, bardzo akuryjskim ukłonem, zaprosił Nikkę do środka.

Wnętrze natychmiast przypomniało jej tę małą wycieczkę do innej bazy wojskowej, gdzie oglądali Mewę, a w drodze powrotnej rozbili auto. Pomijając pewne aspekty, był to całkiem przyjemny wypad… Rozsiadła się wygodnie na tylnej kanapie i słuchała, jak Hill gada ze sternikiem. Nie było tak źle, zrozumiała przywitanie i kilka innych słów. Zgodnie z obietnicą przez całą drogę nie odezwała się ani słowem.

A droga nie była długa - Nikka odniosła wrażenie, że na piechotę dałaby radę pokonać ją w góra pół godziny. Wysiedli z auta, ale to jeszcze nie był koniec, Hill poprowadził dziewczynę przez kilka skrzyżowań. Zatrzymał się na ładnej, wręcz urokliwej uliczce. Po jednej stronie stały standardowe Łoszingtońskie kamienice średniej wielkości, po drugiej wyższe, pięcio i sześciopiętrowe gmachy. Duże drzewa rzucały migotliwe cienie na dość wąską, upstrzoną żółtymi liśćmi jezdnię. Przy krawężnikach parkowały auta, mniejsze i większe, ustawione równo jeden za drugim. Selino stwierdziła w duchu, że całkiem jej się tu podoba. Zwłaszcza te drzewa… Po wojnie większość drzew w Port Albis była zaledwie małymi sadzonkami, które dopiero za kilkanaście lat zaczną dawać mieszkańcom ochłodę w gorące dni.

- No cóż, to tutaj - oznajmił, przystając przed jedną z mniejszych kamienic z czerwonej cegły.

- Nikt nas nie śledził?

- Gdyby śledził, to byśmy tu nie przyszli - powiedział twardo.

Nikka zrozumiała, że musiał mieć pewność, że przecież nie przyprowadziłby szpiegów obcego państwa pod swój dom. Nie zadawała już więcej głupich pytań, pozwoliła poprowadzić się przez ciemną sień i klatkę schodową na piętro, gdzie Hill otworzył drzwi z mosiężną siódemką. Ta cyfra była podobna na obu planetach, lecz tutaj pisano ją najczęściej bez kreseczki pośrodku.

- To bynajmniej nie jest pałac, ale zapraszam do środka.

Przepuścił ją przodem, wciąż uśmiechał się przyjaźnie. Nikka zauważyła, że po powrocie z Akurii używał bardziej wyszukanych słów i ogólnie mówił płynniej. No tak, w końcu w pałacu rozmawiał z każdym, kto tylko chciał go słuchać… Selino przeciwnie, wolała, by zostawiono ją w spokoju.

Z ciekawością rozejrzała się po wnętrzu mieszkania. Wieszak na ubrania, szafa we wnęce, mocne buty równo ustawione na wzorzystym dywaniku. Dalej beżowa kanapa, dobrze widoczna na tle nieco ciemniejszych, brązowych ścian, fotel, niski stolik, lampy, różne małe meble w rodzaju komódek i półeczek… Niebieski dywan z białym, geometrycznym wzorem stanowił najmocniejszy akcent kolorystyczny. Można byłoby dorzucić kilka niebieskich poduszek na kanapę, ale nikt o tym nie pomyślał. Salon nie przypominał pałacowej komnaty, lecz Nikka nie odczuwała ciasnoty powszechnej w akuryjskich lokalach dla gminu.

Wszędzie panował porządek, tylko na stoliku obok kanapy zauważyła niedbałą, trochę przekrzywioną stertę gazet. O, i to było ciekawe - kuchnia znajdowała się w tym samym pomieszczeniu, oddzielona od salonu wysokim blatem, przy którym można było usiąść na wysokich stołkach. Hill pochował wszystkie sprzęty, na kuchence nie stał ani jeden garnek, w zlewie nie leżał ani jeden brudny talerz. Czy zawsze utrzymywał taką czystość? Mogła założyć się, że tak. Do innych pomieszczeń prowadziły dwie pary białych, teraz zamkniętych, drzwi.

- Może nie pałac, ale całkiem przyjemne miejsce - stwierdziła Nikka. - Mieszkanie, w którym dorastałam… było niewiele większe od tego - zatoczyła łuk ręką - a składało się na nie dwie izby i łazienka.

Wróciła wspomnieniami do czasów dzieciństwa. Po wejściu z korytarza kamienicy, wchodziło się do kuchni, w której sypiała na szerokiej, całkiem wygodnej ławie. Następnym pomieszczeniem była sypialnia rodziców. Potem już tylko matki… Nikka rzadko tam wchodziła - nie dlatego, że Riza jej zabroniła, ale czuła, że sobie tego nie życzy. Prawie wcale nie wspominała Lamira, jakby milczenie pomagało jej uporać się ze stratą. Skoro matce było tak lepiej… Nikka nie tęskniła za kimś, kogo prawie nie pamiętała, ale często rozmyślała o tym, jakby to było jednak mieć ojca. Oczywiście przed wojną, po ataku Murkey jej głowę zaprzątały zgoła inne problemy.

- To również nie jest wyjątkowo wielkie - zauważył Hill. - Większość Amerikanów żyje w przestronniejszych wnętrzach. Ale mieszkam sam, więc… No i dostałem to od firmy, można powiedzieć, że jest służbowe.

Przytaknęła, sama też przecież mieszkała w przydzielonej kwaterze.

- Usiądź, proszę. - Wskazał jej kanapę. - Czy chcesz coś do picia? Powinienem mieć coś poza kofi

Gospodarz przeszedł do części kuchennej i zaczął otwierać szafki, a Nikka, zamiast spocząć, wpadła na pewien pomysł.

- Itan - pierwszy raz nazwała go po imieniu - daj mi jakiegoś mocnego alkoholu. Naprawdę mocnego, takiego wiesz, który się pali i można nim dezynfekować rany…

Mężczyzna spojrzał na nią tak, jakby właśnie oświadczyła, że chce jechać na ryby na pustynię. Oparł dłonie na blacie i czekał. Znów, po staremu, zmuszał ją do mówienia.

- No co, chcę się po prostu napić - wyjaśniła, rozkładając ręce.

Hill zwiesił głowę, ale Nikka i tak zauważyła, że się uśmiecha. Sięgnął do wiszącej szafki, wyjął dwie nieduże szklaneczki. Odstawił je na blat, a wtedy dziewczyna usiadła na jednym z wysokich stołków. Nie było to łatwe, musiała wręcz wspiąć się na to dziwne siedzenie, a stopami nie dotykała podłogi.

- Chyba mam coś odpowiedniego, tylko nadal nie jestem pewien…

- Daj spokój, co złego może się stać? - przerwała. - W najgorszym wypadku odwieziesz mnie nieprzytomną do ambasady, wniesiesz do środka, odłożysz gdzieś w ciepłym miejscu i powiesz Kesterowi, że kazałam mu się jutro porządnie opierdolić.

- Skoro tak stawiasz sprawę, niech będzie.

W jasnoniebieskich oczach Hilla zauważyła rozbawienie, ledwo uchwytne radosne iskierki, które do tej pory uważała za wymysł literatów. Ten zimny drań, zdolny do najgorszych czynów, w tej chwili wydawał się naprawdę szczęśliwy. Nikka nie wiedziała, co właściwie ma o tym myśleć.

Przyniósł w końcu częściowo opróżnioną butelkę z przezroczystego szkła z równie przezroczystym płynem w środku, usiadł obok i odkręcił metalową nakrętkę. Powoli wlał do obu kieliszków małe porcje alkoholu.

- Gorzałka. - Rozpoznała Nikka, bo ostra woń trunku była nie do pomylenia z niczym innym.

- Tak na to mówicie - zgodził się Hill. - U nas to po prostu wodka. Powinniśmy przepić, podam sok.

- Poczekaj, ja chcę… więcej. Nalej mi tyle, żeby na pewno zaszumiało mi w głowie. Chcę się upić jedną szklanką. Sok chyba nie będzie konieczny.

- Selino, to zdecydowanie nie jest dobry pomysł.

- Zaufaj mi, dobrze? - Prawie położyła mu dłoń na ramieniu, ale powstrzymała ten gest i z zakłopotaniem cofnęła rękę. - Chociaż ten jeden raz, proszę. Chcę tylko coś sprawdzić…

Widziała, że zacisnął usta i przez chwilę intensywnie myślał, ale w końcu skapitulował i dolał gorzałki do jednego z naczyń. Tę trzy razy większą porcję przesunął po blacie w jej stronę, sam został przy pierwotnej ilości. Ujął szklaneczkę w dłoń i wzniósł toast:

- Jak to mówią? Na zdrowie!

- Na zdrowie!

Dopełnili pijackich rytuałów, zadźwięczało szkło. Nikka zignorowała zapach, z rozmachem pociągnęła solidny łyk, po czym zakrztusiła się, rozkaszlała, a na domiar złego rozpłakała. Gorzałka znalazła jednak drogę do żołądka - w przełyku czuła płynny ogień.

- Już? Wszystko okej? Może jednak chcesz soku?

Troskliwe pytania Hilla dotarły do niej z lekkim opóźnieniem. Zaprzeczyła ruchem głowy; z obrzydzeniem - bo zdążyła już prawie zapomnieć, że gorzałka nigdy nie była jej ulubionym trunkiem - dopiła resztę; wykrzywiła się paskudnie, otarła łzy i chyba trochę zbyt mocno odstawiła szklankę na blat.

- No - oznajmiła. - To teraz czekamy.

- A na cóż to czekamy, jeśli można wiedzieć?

- Aż zacznie działać. Czy też, jak przypuszczam, nie zacznie.

Zerknęła na Hilla, który odstawił szklaneczkę z resztką gorzałki. Wypił ledwo z połowę i nie zrobiło to na nim jakiegoś większego wrażenia.

- To ciekawe - rzucił. - Dlaczego miałoby nie zadziałać?

Jemu mogła powiedzieć, w końcu był przy tym, od samego początku.

- Pamiętasz nasze pierwsze przesłuchanie? - Bez strachu nazwała rzecz po imieniu. - To z żółtym lekiem w strzykawce? Najpierw zadziałał, a potem, dzięki Pani Zoyannie, przestał. I nigdy później nie udało ci się mnie tym odurzyć. W ogóle od tamtej pory ani razu się porządnie nie schlałam, chociaż czasem popłynęło tyle wina, że kiedyś już dawno rzygałabym w pierwszych lepszych krzakach. No, raczej w kącie komnaty, bo to było w pałacu… Wtedy, po przyjęciu na cześć królewny Idalii, kiedy spotkałam cię na korytarzu… Powiedziałeś, że piłam, i tak, to była prawda, ale bynajmniej - zaakcentowała to słówko - nie byłam pijana. Wygląda na to, że po interwencji bogini trucizny nie mają na mnie wpływu.

Itan słuchał uważnie, kiwał nawet głową ze zrozumieniem, jakby dokładnie wiedział, o czym mówi Nikka. Tymczasem ona sama dopiero pierwszy raz z pełną świadomością potwierdzała hipotezę, którą wysnuła po wyjątkowo suto zakrapianym spotkaniu u Mertina. Zdawało się, że miała rację - mimo wypitej gorzałki, zachowywała czysty umysł.

- No i nic, zero. Po czymś takim powinno być mi przynajmniej ciepło - oświadczyła po krótkiej przerwie. Podniosła szklankę, ale zaraz odstawiła z powrotem. - Chyba jednak poproszę o sok. Efekt będzie taki sam, a gorzałka nie ma praktycznie żadnych walorów smakowych. Znaczy ma… Jest paskudna.

Zaśmiał się i wstał, by uzupełnić szklankę. Poszła za nim, bo nie chciała dłużej siedzieć na niewygodnym stołku

- To jest bardzo ciekawe - mówił, stojąc tyłem. Wyjął z lodówki dużą butlę z tworzywa, po czym powoli nalewał żółty sok. - Pewnie gdybyśmy teraz zbadali ci krew, nie znaleźlibyśmy w niej śladu alkoholu…

- Czyli wtedy badaliście moją krew? - spytała bez gniewu. Była po prostu ciekawa.

Odwrócił się i wręczył jej przeraźliwie zimny napój. Ku niemałemu zdziwieniu Nikki, odpowiedział:

- Tak, wtedy i już wcześniej… Badaliśmy zakrwawione waciki po tym, jak lekarz opatrzył cię zaraz po wylądowaniu, badaliśmy też krew Ingi, gdy leżała w szpitalu. Chcieliśmy sprawdzić, czy jesteście ludźmi.

- Chyba widać, że jesteśmy. Oglądałeś mnie całkiem uważnie, czy różnię się czymś od tutejszych kobiet?

Specjalnie napomknęła o czasach, gdy Hill widywał ją bez ubrania, o mrocznych czasach w leśnym domku… Może chciała go sprowokować, ale nie połknął tak oczywistej przynęty.

- Nie o to chodzi, Selino. Wygląd to tylko wygląd, szukaliśmy głębszego podobieństwa. Jesteśmy praktycznie pewni, że pochodzicie z tej planety, z kontynentu, gdzie wciąż mówią językami, które byłabyś w stanie zrozumieć.

- Mamy dokładnie takie same podejrzenia - podsumowała krótko, bo były to sprawy, o których rozmawiała do tej pory tylko z królem, nikim więcej.

- Usiądźmy wreszcie, porozmawiajmy o czymś miłym. Niekoniecznie musimy wspominać dawne dzieje. A przynajmniej nie wszystkie - zaproponował.

Nikka Selino poszła więc do salonu, lecz minęła kanapę, postawiwszy jedynie sok na stoliku. Zbliżyła się do okna, częściowo przysłoniętego jasną, dobraną pod kolor tapicerowanych mebli materią. Chciała je trochę uchylić, wpuścić do środka rześkie jesienne powietrze, a także zobaczyć ulicę z góry - no chyba że gałęzie drzew, na których zostało jeszcze sporo liści, zasłaniały widok.

Odchyliła zasłonę, ale Hill gwałtownie powstrzymał ją przed dalszymi poczynaniami.

- Co ty wyprawiasz, Selino, odejdź od okna - syknął głośno.

Dziewczyna poczuła, że łapie ją za rękę; odwróciła się szybko, zanim zacisnął palce. Zdążyła, więc nie zależało mu na jej obezwładnieniu. W takich przypadkach działał błyskawicznie.

- Chciałam… Ja chciałam tylko… - tłumaczyła się jak uczennica przyłapana przez nauczyciela na psocie.

Stał tak blisko, że musiała unieść głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nie zobaczyła w nich gniewu ani złości, jedynie coś w rodzaju zaniepokojenia. No tak, tamci szpiedzy… Hill dbał o jej bezpieczeństwo. Powodowana jakimś odruchem uniosła dłoń i położyła na jego klatce piersiowej. Odpięła jeden guzik swetra, potem drugi… Nie protestował, lekko przymknął powieki i czekał na rozwój wydarzeń. Przy reszcie guzików użyła już obu dłoni, rozpinała je coraz szybciej, coraz bardziej gorączkowo, aż w końcu przylgnęła do torsu mężczyzny, przytuliła policzek do zaskakująco twardych mięśni. Poczuła ciepło przesączające się przez cienką koszulę i zrozumiała, jak bardzo potrzebowała takiej bliskości.

Wciąż bez słowa objęła Itana, włożyła ręce pod sweter. Pod lewym ramieniem natrafiła na coś twardego: no tak, miał broń.

- To chyba nie będzie ci teraz potrzebne - stwierdziła cicho.

Uśmiechnął się, odsunął na chwilę i zdjął z siebie sweter oraz mały pistolet, który nosił w kaburze zawieszonej pod pachą na czymś w rodzaju szelek. Gdy tylko skończył, przylgnęła do niego ponownie. Tym razem również ją objął, otoczył ramionami jak małą, przestraszoną dziewczynkę, którą należało uspokoić i pocieszyć. Poczuła przyjemne mrowienie, gdy opuszczał dłoń wzdłuż kręgosłupa, coraz niżej i niżej, aż napotkał jej laserówkę. Pozwoliła mu wyciągnąć broń zza paska.

- Ty również nie będziesz tego potrzebować - powiedział, kładąc amarski pistolet obok własnego.

Nie potrzebowała. Dziś była bezpieczna.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MKP rok temu
    Czy ja dobrze rozumiem, że ona się nie może upić?????
    Toć to piekło, armagiedun na ziemii??????

    A to, że się bzykną to było wiadomo od dawna ???
  • Vespera rok temu
    Z jednej strony to błogosławieństwo, z drugiej przekleństwo. A co do bzyknięcia, to wiem, że są tacy, co czekali na to od dawna :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania