Właściwy kolor nieba - rozdział 26
– Przewidywany czas dotarcia do portalu: dwie godziny dwanaście minut. – Ambasadorka przeczytała przygotowany przez system komunikat. – Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar podziwiać widoki i po prostu cieszyć się lotem – dodała.
Prowadziła statek nisko, na pułapie zaledwie tysiąca stóp. Mijali Port Albis od północnego zachodu, ale leżące w dole miasteczka i wsie też stanowiły widok miły dla oka. Zresztą już za chwilę wlecą nad morze; fale, statki i bezkresne szare niebo będą równie piękne. Dziś, siedemnastego dnia Miesiąca Koła, pierwszego miesiąca osiemset trzydziestego szóstego roku, pogoda sprzyjała obserwacjom. Niebo przecinały wąskie pasma chmur, słońce świeciło mocno, a południowy wiatr niósł zapach wiosny, chociaż w kabinie Płaszczki oczywiście nie mogli go poczuć. Nikka pamiętała tę okolicę, to właśnie tutaj kręciła się z oddziałem na samym początku wojny, zdobyła wóz bojowy i sławę. Może i mogłaby opowiedzieć o tym ambasadorowi, ale nie było nikogo, kto mógłby tłumaczyć.
Lecieli z prędkością dwustu węzłów, więc szybko zostawili ląd za sobą. Powierzchnia morza odbijała światło tak mocno, że trzeba było mrużyć oczy. Nikka podniosła maszynę, a system uczynnie zaproponował przyciemnienie kabiny. Cóż za interesująca opcja… Selino zgodziła się i tafle szkła zabarwiły się ciepłym, bursztynowym odcieniem, dając wytchnienie pasażerom. Czego jeszcze nie wiedziała o tym statku? Powinna poświęcić dzień czy dwa na szkolenie u kogoś bardziej doświadczonego.
Co z ciebie za komandor, skoro nawet nie potrafisz obsługiwać głupiej Płaszczki – wyrzucała sobie w myślach. Denerwowała się, nie samym lotem i przejściem, ale tym, co czeka ją później. Mocniej zacisnęła dłonie na sterze, by mieć choćby wrażenie kontroli, i nad statkiem, i nad własnym życiem. Nie miała złudzeń, ludzie prezidenta Busza nie dadzą akuryjskiej delegacji tyle swobody, ile dostał tu ambasador Majers. Amerikanie nie mieli honoru, nic nie powstrzyma ich przed szpiegowaniem, zastraszaniem i próbami wymuszenia jak najkorzystniejszych warunków. W ocenie Nikki król pozwalał im na zbyt wiele. Ot, choćby pierwsza sprawa, z którą będzie musiała zmierzyć się tuż po przybyciu: wyjawienie jej prawdziwej tożsamości. Zgodnie doszli do wniosku, że nie ma sensu dłużej ukrywać wojskowej przeszłości nowej ambasadorki, nawet Hill uważał, że teraz muszą powiedzieć prawdę. Ale zamiast po prostu wygłosić oświadczenie, najpierw miała skonsultować je z amerikańskimi władzami. Niepotrzebne ustępstwo, które niczego nie zmieni, i tak przecież nie mogła powiedzieć całej prawdy. Z tymi skurwielami trzeba grać ostro, bo inaczej nie będą uważać Akurii za równorzędnego partnera. Ech, dobrze, że był z nią Kester… Sama prędzej doprowadziłaby do wojny, niż do podpisania jakiegokolwiek traktatu.
Nikka uśmiechała się do gniewnych myśli, ambasador Majers chyba zdrzemnął się na chwilkę, z tyłu Samia mówiła żołnierzom, że wszystko z nią w porządku i po prostu nie chce patrzeć w dół. Biedna dziewczyna najwyraźniej bała się wysokości. Powinna cieszyć się, że to amarski statek powietrzny, nie ta potwornie głośna maszyna z Erf, która na dodatek lata na tak dużym pułapie, że zmiany ciśnienia wywołują ból głowy i uszu. Jal i Kester i szeptali do siebie, Nikka wychwyciła słowa „pensja” i „złoto”, więc pewnie omawiali wydatki ambasady. Breti natomiast wydawał się być zafascynowany konsolą Płaszczki i zerkał ponad fotelem pierwszej sterniczki, by zobaczyć jak najwięcej. Wpuściłaby go za stery, ale nie chciała robić zamieszania. Leciała dalej w ciszy, próbując przepędzić z głowy ponure i gniewne myśli.
Nie było jednak tak, że Nikka ustawiła kurs w systemie i mogła więcej nic nie robić. Odpowiadała na komunikaty nadawane z mijanych okrętów, zarówno wojskowych, jak i cywilnych jednostek pasażerskich i rybackich. Spytała Samię, czy aby na pewno nic jej nie jest. Dziewczyna siedziała sztywno i patrzyła prosto przed siebie, ale twierdziła, że da radę. Oby, nikt nie chciał, żeby zarzygała kabinę. Ambasadorka spróbowała złapać jakąś stację radiową, żeby zająć ją muzyką. Z szumem, ale Płaszczka odbierała już transmisję ze Starszej Siostry.
– Już niedługo, moi drodzy pasażerowie – stwierdziła. – Do celu mamy trzydzieści osiem minut, portal otworzy się za pięćdziesiąt dwie.
Powinien się otworzyć, jeśli Amerikanie niczego nie schrzanią – dopowiedziała w myślach. Żadnego pesymizmu, morale załogi ma być jak najwyższe. Ale kilka ostrzeżeń nie zaszkodzi, odwróciła więc fotel i oznajmiła:
– Przejście nie będzie przyjemne. Reaktor się wyłączy, przez jakiś czas będziemy bezwładnie spadać. Może szarpać, ale w końcu odzyskamy moc i sterowność. Nic nam nie grozi, robiłam to już dwa razy – zapewniła.
Na wyświetlaczu pojawiły się dwie zielone kropki oznaczające akuryjskie statki. Wkrótce potem oficer łącznościowy większego z nich, niszczyciela typu Sztorm, nawiązał kontakt z Płaszczką. Porucznik najpierw przywitał się według wojskowego ceremoniału, ale zaraz potem zaczął na wpół żartobliwie narzekać na uczonych, którzy zamienili jego statek w pływające laboratorium. Nikka rozmawiała z nim z prawdziwą przyjemnością.
Na horyzoncie ukazały się najeżony działami niszczyciel i mniejsza korweta. Według wskazań systemu portal znajdował się gdzieś pomiędzy nimi na wysokości około czterech i pół tysiąca stóp. Nikka poinformowała łącznościowca, że wzbija się na ten pułap, pochyliła maszynę na bakburtę i zaczęła zataczać kręgi po spirali, niczym sęp. Widziała ludzi bez mundurów kręcących się na pokładach obu jednostek wokół sonarów i innej aparatury, której nie potrafiła rozpoznać. Anteny, przewody, chyba stanowisko sterowania systemem… Naukowcy mieli ręce pełne roboty.
Pilnowała wysokościomierza, osiągnęli dwa, potem trzy tysiące stóp. Wyżej słoneczne odblaski przestały być tak dokuczliwe, szkło kabiny stopniowo odzyskiwało pełną przezroczystość. Samia nie wyglądała na zadowoloną, ale Nikkę cieszyło ręczne sterowanie statkiem. Płaszczka gładko sunęła w powietrzu, osłony były aktywne od samego początku. Na czterech i pół tysiącach Nikka wyrównała i wydłużyła tor lotu z kręgów w elipsę rozciągniętą na północny wschód. To z tego kierunku musiała podejść do portalu, nie mieli bowiem pojęcia, czy przejście od drugiej strony daje takie same efekty. Tak wiele rzeczy trzeba jeszcze sprawdzić… Miała nadzieję, że uczeni wiedzą, co robią, i pływające laboratoria zbiorą jak najwięcej cennych danych.
Ambasador Majers sprawdził godzinę, spojrzał na Nikkę i pierwszy raz podczas tego lotu powiedział bezpośrednio do niej:
– Nikka Selino. – Nie spytał, po prostu chciał zwrócić uwagę ambasadorki.
– Tak, to znaczy jes – użyła słówka, które zapamiętała.
Wyciągnął zegarek, aby mogła widzieć tarczę, wskazał palcem dłuższą wskazówkę i zatoczył palcem krótki łuk. Nikka potrafiła odczytać godzinę, tylko najpierw musiała przypomnieć sobie, że dwunastka oznacza południe lub północ, w zależności od pory dnia oczywiście, a amarska pierwsza to u nich szósta. Teraz zrozumiała, że chodziło mu o minuty, konkretnie o piętnaście minut pozostałych do otwarcia portalu. System wskazywał szesnaście, ale różnica była nieznaczna.
– Jes, portal. – Stuknęła w miejsce, w którym za piętnaście minut znajdzie się dłuższa wskazówka zegarka. Co mogła jeszcze dodać? Znała w inglisz żałośnie mało słów. – Ewryfing is okej, ewryfing is guud – powiedziała. Miało to znaczyć, że wszystko jest w porządku.
– Jes, ewryfing łill bi guud, aj hołp so – odrzekł ambasador. Nikka nie zrozumiała końcówki. Mężczyzna obdarzył ją jeszcze specyficznym, odrobinę sztucznym amerikańskim uśmiechem i zamilkł.
– Będzie dobrze, ale nie zaszkodzi się pomodlić – westchnęła. – Proszę was, bogowie, wesprzyjcie nas w tej trudnej misji i czuwajcie naszą podróżą, byśmy cali i zdrowi dotarli do Ameriki.
W myślach poprosiła Panią Zoyannę o szczególną opiekę nad przerażoną wysokością Samią. Nie chciała mówić tego głośno, by nie zawstydzać dziewczyny. Modląc się, podniosła oczy ku niebu. Szary przestwór w niczym nie przypominał niebieskiego nieba Erf.
– Tam, na miejscu – zwróciła się do swoich towarzyszy – wiele rzeczy będzie wyglądać inaczej. Nie powiem wam, żebyście się przygotowali, bo to niemożliwe – uśmiechnęła się. – Proszę tylko, żebyście zachowali spokój i godność, jak na reprezentantów króla przystało.
– Oczywiście, pani ambasadorko – od razu przytaknął Kester. – Nikt z nas nie ma zamiaru okryć hańbą naszego królestwa.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, jednak dobrze wiem, jakie wrażenie robi tamten świat. Ich domy, auta, stroje, tłok na ulicach, sklepy… I niebo, to dopiero będzie szok. Zobaczycie sami.
– Pani ambasadorko, mądrzy meldują mi, że w górze coś zaczyna się dziać – przerwał jej dobiegający z radia głos łącznościowca ze Sztormu. – Zmiany pola elektromagnetycznego i fale radiowe o niskiej częstotliwości, ale to nic konkretnego, tylko szum. System mi to filtruje i odrzuca, wydają się mu być zwykłymi zakłóceniami.
– Dziękuję panie poruczniku, to znaczy, że na nas już czas. Zwiększam prędkość do maksymalnej, przygotowuję się do przelotu – poinformowała.
– Przyjąłem. Życzę powodzenia, pani ambasadorko, i niech bogowie wam sprzyjają.
Podziękowała i zajęła się sterowaniem Płaszczką. Sześć minut, według zegarka ambasadora Majersa pewnie tylko pięć… Zdążyła zatoczyć kilka okrążeń po coraz bardziej wydłużonej elipsie.
– Pani ambasadorko, z tyłu, na bakburcie! – Pierwszy przejście zauważył marynarz Berik. – Tam niebo… Jakby zmieniło kolor…
– Zgadza się, to nasz portal – potwierdziła Nikka, rzucając szybkie spojrzenie przez ramię.
Czyli trzeba będzie zrobić szeroki nawrót i przelecieć na pełnej mocy – pomyślała i położyła statek w szeroki skręt na bakburtę.
Teraz jeszcze ostatnia prosta. Wskazania systemu były dobre, wysokość cztery tysiące pięćset sześćdziesiąt stóp, prędkość dwieście dwadzieścia osiem węzłów. Miała wrażenie, że dałaby radę wycisnąć z silników trochę więcej, ale tyle w zupełności wystarczy. Otwór w niebie rósł z każdą sekundą, aż w końcu pochłonął całą Płaszczkę. Przeszli.
Komentarze (5)
Szkoda, że Hill się nie wybrał: lubię tech ich dziwną relacje.
Git!
Opis lotu, nawigacji, aż do przejścia — super, bardzo wiarygodnie.
Dzięki!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania