Właściwy kolor nieba - rozdział 29
Nawet później, w hotelu - słówko oznaczające wielki zajazd było zgrabne i Nikka postanowiła je zawłaszczyć i odmieniać w amarski sposób - zamiast na łóżko rzuciła się w wir zajęć. Najpierw zorganizowała szybką odprawę w swoich komnatach. Dostała do dyspozycji sypialnię, salon i jadalnię z przylegającą do niej małą kuchnią, no i oczywiście łazienkę z prysznicem i wanną, jakby projektanci tego miejsca nie mogli się zdecydować. Styl urządzenia wnętrza kojarzył jej się ze strojami Kamilli: prosty, lecz niewątpliwie elegancki. Biel, beż, błękit, naturalne drewno, jasny marmur, wielkie okna… Tak wyglądał tutejszy luksus. Wolała pałacową komnatę gościnną, w której nocowała zaraz po powrocie do kraju, czy choćby swoją kwaterę w skrzydle oficerskim, ale potrafiła docenić urodę tego miejsca. Resztę delegacji zakwaterowano w podobnie komfortowych warunkach na tym samym piętrze. To dobrze, będzie łatwiej strzec wejścia.
Siedzieli przy drewnianym stole w jadalni. Nikka właśnie wydała Bretiemu rozkaz wystawienia warty na korytarzu i sprawdzenia bagaży. Podejrzewała, że Amerikanie mieli ochotę zerknąć do środka, ale z drugiej strony byłoby to wręcz nieprzyzwoite chamstwo… Żołnierze wyszli, została z arystokratami i służącą.
- Samia, teraz nie będę potrzebować twoich usług, ale wróć proszę po zachodzie słońca, oddam ci suknię do prania. Amerikanie prali nasze rzeczy i chętnie dam im bieliznę i koszulę, ale nie chcę, żeby się do tego dotykali. - Przejechała urękawiczoną dłonią po gładkim materiale na obcisłym mankiecie. Chodziło jej o to, by nie zauważyli rozciętej kieszeni. Ludzie pokroju Hilla domyśliliby się, że ma broń w mniej niż dziesięć sekund. - Na razie możesz odejść.
Dziewczyna wręcz zerwała się z krzesła, ukłoniła się i wyszła.
- No dobrze, panie Lin-Werro, jak ocenia pan nasze dzisiejsze poczynania? - przeszła do poważniejszych spraw.
- Wszystko idzie zgodnie z planem, pani ambasadorko. Może spodziewałem się tylko bardziej uroczystego powitania, poza tym przekazaliśmy wszystko, co mieliśmy do przekazania.
- Niech mi pan uwierzy, to było całkiem ciepłe przyjęcie - powiedziała, uśmiechając się. W sumie ona doświadczyła cieplejszego, ognia amerikańskich torped. - Dostaliśmy też porządne zakwaterowanie, choć styl jest co najmniej dyskusyjny… Ale to nieważne. Myślę, że mogą nas podsłuchiwać.
- Nie zrobiliby czegoś takiego… - mruknął sekretarz.
- Doprawdy? To byłoby dokładnie w ich stylu, więc wolę zachować ostrożność. Nie jesteśmy już na Amarze, zapomnijmy o honorze. Ci ludzie mają go bardzo mało. Spędziłam tu trochę czasu i zdążyłam ich poznać. Wy mieliście do czynienia z dwoma, ale Majers to ambasador, więc musiał zachowywać się odpowiednio, a Hill udawał kogoś, kim nie jest… Tutejsi politycy będą dla nas wyzwaniem. Nawet prezident… - Nerwowo postukała palcami w blat przypominając sobie, że to on wydał rozkaz, że kazał… Nie, to nie pora na rozpamiętywanie tamtych chwil. Jak powiedziała wcześniej Kamilii, nic jej się nie stało. - Nawet prezident może nas potraktować szorstko.
- Król wyraźnie rozkazał nam nawiązać przyjazne stosunki, więc mamy być dla nich mili… - stwierdził Kester. Odwrócił głowę w stronę okna wychodzącego na ruchliwą ulicę ciasno zabudowaną wysokimi kamienicami. Wyglądał na zamyślonego.
- Dokładnie tak. Postaram się o tym pamiętać i nie wywołać skandalu dyplomatycznego - zapewniła go Nikka. - Dobrze panowie, ja na razie dziękuję. To był długi dzień, niech panowie odpoczną przed kolacją. Poproszę, by podano ją tutaj, zjemy wspólnie. Teraz pójdę do naszego starszego chorążego sprawdzić, co z bagażami.
Arystokraci wstali, pożegnali ją kurtuazyjnymi ukłonami. Wyszli razem, nie wypadało, by mężczyźni zostali w kwaterze kobiety, choć Nikka nie dbała o głupie konwenanse. Każdy dostał własne komnaty, więc na korytarzu rozdzielili się. Marynarz Berik stał na straży, a w głębi, obok windy, zauważyła dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach. Na pierwszy rzut oka nie wyglądali na wojskowych, ale mieli rozpięte kurtki - a to oznaczało, że mogą mieć broń. Nikce nie przeszkadzała sama obecność amerikańskich strażników, przydzielenie dodatkowej ochrony było podkreśleniem wysokiego statusu akuryjskiej delegacji. Będzie mieć problem dopiero wtedy, jeśli okaże się, że w jakikolwiek sposób zabronią jej opuszczać to miejsce. Dziś nie miała siły tego sprawdzać. I do cholery, mogli dać tu normalnych żołnierzy w mundurach, nie kolejnych szpiegów w tutejszych szaroburych łachach.
Zapukała do drzwi Bretiego. Odpowiedziało jej gromkie “Wejść!”, więc weszła.
- Och, to pani. - Zakłopotany chłopak szybko wyprostował się znad skrzyń, które Amerikanie znieśli do jego kwatery. Breti Liwano jako dowódca straży zajął pierwsze wolne lokum, by mieć oko na wszystkich wchodzących i wychodzących.
- Nie wygłupiaj się, lepiej mów, co ze skrzyniami - żartobliwie zganiła go Nikka. - Na pewno próbowali którąś otworzyć, mogę się założyć…
- Wydaje mi się, że ruszyli tę. - Breti delikatnie kopnął skrzynię leżącą na samym spodzie sterty. Pokoje, które dostał, nie były aż tak przestronne, jak komnaty ambasadorki, składały się zaledwie z saloniku, sypialni i łazienki, ale były równie komfortowo wyposażone i utrzymane w takiej samej kolorystyce. Teraz z salonu pozostało tylko wąskie przejście, po którego obu stronach piętrzyły się podłużne skrzynie z tworzywa oznaczone zielono-niebieskimi pasami. Nikka przeliczyła je szybko: dwadzieścia trzy, więc żadnej nie brakowało. Specjalnie dodatkowo ich nie podpisywali, więc nie wiedziała, do kogo należała ta, którą wskazywał Breti. Skoczyła do łazienki po papier i wspólnie zabrali się do pracy - on podważał wieka nożem, ona wycierała klej. Jak na razie wszystko wyglądało dobrze, przezroczysty klej ciągnął się i zastygał pod wpływem kontaktu z powietrzem. Ale podejrzana sztuka bagażu wyglądała trochę inaczej: otworzyła się bez prawie żadnego oporu, a w miejscach klejenia zobaczyli stężałe już, pokruszone pasma.
- Wiedziałam, że te skurwiele czegoś takiego spróbują… Widzę to tak: otworzyli jedną, zorientowali się, że my się zorientujemy, więc resztę zostawili w spokoju - podsumowała.
- Raczej wątpię, spójrz na to. - Breti, o dziwo, nie zapomniał, że w sytuacjach sam na sam nie musi jej w żaden sposób tytułować. Odwrócił skrzynię i wtedy to zobaczyła: jeden dolny kant był wgnieciony i zarysowany. - Myślę, że po prostu spadła i klej puścił przy uderzeniu o posadzkę
- Taa… Może i tak, nie będę się upierać przy swojej wersji. Tylko wiedz, Breti, że ja im praktycznie wcale nie ufam. A tak w ogóle to jak ci się tu podoba?
Nikka uniosła wieko naruszonej skrzyni by sprawdzić, co też takiego zobaczyli Amerikanie. Na wierzchu leżał gorset i koszula nocna, ale nie jej - jeśli tu grzebali, znaleźli tylko bieliznę i ubrania Samii. Albo lubiła żółty, albo Kester wymagał, by jego służba się tak ubierała, bo miała co najmniej trzy suknie w różnych odcieniach tego koloru.
Starszy chorąży usiadł na pierwszej lepszej skrzyni, w końcu dojście do foteli stojących w jego salonie było zastawione. Milczał przez dłuższą chwilę.
- Jest dziwnie, ale nie miałem czasu jeszcze się nad tym zastanowić. Służba to służba, równie dobrze mogę stać na warcie tutaj, jak i przed twoją kwaterą w pałacu.
- Wymagam od ciebie czegoś więcej niż tylko stania na warcie. Masz myśleć! - Podniosła głos, ale nie chciała straszyć chłopaka. - I wiem, że to potrafisz, nawet nie próbuj zaprzeczać. Komandor Adder nie awansowałby tak wysoko byle idioty.
Uśmiechnął się z zakłopotaniem i spuścił głowę. Nikka nie wspominała, że zamierza awansować go jeszcze wyżej, bo nie chciała składać obietnicy bez pokrycia. Teraz awanse polowe nie wchodziły już w grę, musiała wystarać się w sztabie o prawdziwy patent oficerski. Trochę szkoda, że Irri nie okazywał jej żadnych specjalnych względów.
Nie drążyła tematu. Reszta skrzyń była w porządku, sprawdzili je w ciągu godziny. Potem kazała Bretiemu Liwano zawołać Doriana i poroznosić skrzynie do ich właścicieli. Ze swojego bagażu rozpakowała na razie jedynie niedużą walizeczkę. Był to przenośny ołtarz kryjący w środku portrety bogów - poważnych, wręcz zasępionych; namalowanych na wprost. Każde z nich mierzyło dziewczynę przenikliwym spojrzeniem wielkich oczu, i dlatego właśnie kupiła ten ołtarz - ze względu na spojrzenia. Nikka ustawiła go na szafce nocnej, wygrzebała ze skrzyni świecę i paczkę zapałek, podpaliła knot. Było widno, więc mały płomyk ginął w zalewie wpadających przez okna promieni słońca, ale przecież tam był i to było właściwe. Uklękła i podziękowała za bezpieczną podróż. Na razie nie prosiła o nic - miała wrażenie, że przychylność bogów będzie jej jeszcze potrzebna.
Odpoczęła do kolacji, którą zjedli u niej w jadalni. Służący zatrudnieni w hotelu obsłużyli ich nie gorzej niż pałacowa służba Mertina. Znali się na swojej pracy tak dobrze, że nie był potrzebny żaden tłumacz. Atmosfera przy stole była dziwna: niby rozmawiali o podróży, niebie i zakwaterowaniu, ale wyczuwała pewne napięcie. Samia chyba wstydziła się jeszcze jeść przy jednym stole z państwem, jak zapewne określała w myślach Kestera, Jala, no i może samą Nikkę. Myrril Berik wciąż strzegł korytarza, odłożyli mu więc porcję na później. Po posiłku zatrzymała jeszcze na chwilę swego zastępcę, chciała porozmawiać, tak o wszystkim i niczym, prawie po przyjacielsku.
Służba sprzątała ze stołu, przeszli więc do sypialni. Z okien pomieszczenia rozciągał się niesamowity widok na Łoszinton. Nie zapadły jeszcze całkowite ciemności, ale miasto już rozbłysło setkami świateł.
- Czy to świątynia? - spytał Kester mając na myśli duży biały budynek nakryty kopułą.
- Nie, ale na początku też tak myślałam. To coś jak siedziba rady… Tylko że u nich rada ma chyba z pięćset osób. Dyskutują tam i piszą prawa - wyjaśniła mu Nikka. Była na to jakaś nazwa, której w tej chwili nie mogła sobie przypomnieć.
- Pięćset osób… Jak oni się ze sobą dogadują…
- Nie mam pojęcia - przyznała ambasadorka. Do tej pory była ledwo na trzech spotkaniach rady Mertina, na których nigdy nie było obecnych więcej niż trzydzieścioro radnych, wliczając w to gości zaproszonych specjalnie dla omówienia jakiegoś tematu, takich jak ona. Tylko trzydzieścioro, a czasem ciężko było osiągnąć porozumienie. Na szczęście ostateczne słowo i tak zawsze należało do króla. - Ten biały szpic z lewej to wierzchołek pomnika, byłyśmy tam z Kalią i Ingą, bardzo ładne miejsce. Obok jest statua jednego z ich najbardziej znanych prezidentów, Linkolna, potem staw, park, trochę pomników, jakiś admirał na koniu… Chociaż nazywali go inaczej, u nich wojskowi służący na morzu mają stopnie podobne do naszych, a reszta jakieś inne. Wygrał wojnę domową, a potem został prezidentem. Uczyli nas historii, coś tam pamiętam.
- To dobrze, przyda nam się znajomość ich dziejów i zrozumienie kultury. - Kester spojrzał na nią oceniającym wzrokiem. Chyba mówiła zbyt chaotycznie. - Cieszę się, że się tak przykładałaś. I że reprezentowałaś nas godnie. Jeszcze w Port Albis ambasador Majers mówił, że nie mieli z tobą większych kłopotów.
Zacisnęła usta wspominając swój pobyt tutaj. Nie mieli kłopotów… Oczywiście, że nie mieli, ze względu na dziewczyny nie mogła pozwolić sobie na żaden wyskok. Gdyby tylko przyleciała tu sama… Ech, zabiliby ją, a nawet gdyby uciekła, zamarzłaby w lesie przy pierwszych przymrozkach.
- Moim priorytetem była ochrona Kalii i Ingi, musiałam współpracować. - Nie wspomniała o ochronie amarskiej technologii, Kester nie musiał być świadom kolejności celów, które sobie obrała. - W ogóle Kalia bardzo mi pomogła, cała moja godność wynikała z tego, że ciągle przypominała mi, że mam zachowywać się odpowiednio. Mówiłam jej, że gdyby tylko była trochę starsza, to powierzyłabym jej wszystkie kontakty z Amerikanami. Ma do tego naturalny talent.
- Ty też.
Nikka Selino tylko uśmiechnęła się smutno i pokręciła głową. Kester szybko zmienił temat, jakby wyczuł, że o tym nie chce rozmawiać.
- Słyszałem, że często się modlisz, ale jakoś nie pasowało mi to do obrazu twardej i pyskatej komandor Selino. Ale chyba coś musi w tym być, skoro jedyną rzeczą, którą wypakowałaś, jest ołtarz.
- Ta plotka jest akurat prawdziwa - przyznała mu rację. - Nie mam zamiaru ukrywać, że bardzo wiele zawdzięczam bogom. Uratowali mi życie, co najmniej dwa razy.
Pani Ina pomogła jej, gdy napotkała patrol Murkey pod Ellis, Pan Reed zatrzymał wybuch Płaszczki, a Pani Zoyanna zniwelowała działanie żółtego leku Hilla. Chyba mogła uznać tę trzecią interwencję za kolejne ocalenie życia, przecież gdyby wtedy zdradziła, musiałaby zginąć.
- Niech więc bogowie dalej strzegą nas i nasze rodziny - pomodlił się Kester rozkładając dłonie na boki i wznosząc wzrok ku niebu.
- Niech nas strzegą - zgodziła się Nikka.
Nie słyszeli już krzątaniny służących, po modlitwie zapadła między nimi krępująca cisza.
- Hm, jeśli to wszystko, to wrócę już do siebie.
- Jasne, jak tam chcesz, Kester. Musimy przygotować się do spotkania z prezidentem, ale to jutro… Sam słyszałeś, Holden mówił, że nie przyjmie nas wcześniej niż za dwa lub trzy dni.
- Na pewno pójdzie nam świetnie. Dobrej nocy, pani ambasadorko. - Arystokrata ukłonił się oficjalnie.
- Dobrej nocy, panie Lin-Werro - również odpowiedziała ukłonem. Została sama i podeszła bliżej okna, do samej szyby. Patrząc na sznury hałaśliwych aut zaczęła odczuwać nieokreślony niepokój. Obawiała się, że nie zaśnie, ale zmęczenie podróżą zrobiło swoje - odpłynęła wkrótce po tym, jak Samia przyszła wziąć suknię do prania.
Komentarze (13)
Oj przestań bo cała pokraśniałam.
Najwierniejszą i oddaną, a czasami taką nawet psychofanką:):):)
Nie no śmieje Noico, ale serię bardzo lubię.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania