Właściwy kolor nieba - rozdział 21
Kester Lin-Werro wrócił, i teraz Nikka z nim właśnie spędzała najwięcej czasu. Dogadywali się dobrze, ale arystokrata dbał, by był pomiędzy nimi zawodowy dystans. I dobrze, bo komandor Selino czasem zapominała, że jest jego szefową i aż za bardzo próbowała się zaprzyjaźnić. Przez opowieści Kalii ciągle wydawało jej się, że zna Kestera znacznie dłużej niż w rzeczywistości. Za to na spotkaniach z ambasadorem Majersem i, rzecz jasna, Itanem Hillem, zachowywała wyniosły spokój. Powoli ustalali plan powrotu do Ameriki. Według Hilla przejście powinno otworzyć się za niecałe dwa miesiące. Raz czy dwa ten cwaniak sprytnie sugerował jej, że chętnie pogadałby sam na sam, ale zawsze wykręcała się brakiem czasu. Dla własnego dobra wolała nie mieć z nim zbyt wiele wspólnego.
Spotkała się też z królową, wreszcie. Powoli przechadzały się korytarzami, Malena narzekała na ból kręgosłupa, Nikka przytakiwała, ale nie wiedziała jak to jest. Bolało ją w życiu wiele rzeczy, ale kręgosłup jeszcze nie. Królowa była markotna i ożywiła się dopiero, gdy komandor poprosiła ją o polecenie dobrej krawcowej. Potrzebowała strojów, w których mogłaby się pokazać na Erf. Ambasador Majers sugerował, że mundur nie będzie najlepszym wyborem, a po tym, co widziała w Białym Domu, musiała się z nim zgodzić.
– Musisz iść do Koriny, ona uszyje ci co tylko zechcesz. – Malena zachwalała krawcową, z której usług sama korzystała. – I powołaj się na mnie, to nie będziesz musiała czekać trzech miesięcy.
– To się świetnie składa, bo nie mam trzech miesięcy.
– Cieszysz się, że tam wracasz?
„Tam” oznaczało Amerikę. Przystanęła, spojrzała na królową w skupieniu.
– Nie bardzo – zdecydowała, że nie będzie kłamać. – Tu jest mój dom i najchętniej bym go nie opuszczała.
– Ale Mertin musi wysłać kogoś, komu ufa – stwierdziła królowa. – W ogóle to chętnie też bym tam poleciała, żeby zobaczyć coś nowego, choćby to niebo, o którym mówiłaś. No ale widzisz – wskazała na swój brzuch – w najbliższych latach to raczej nie będzie możliwe.
– Z tobą to nawet mogłoby być zabawne. – Nikka wyobraziła sobie przyjaciółkę, której Amerikanie próbowali czegokolwiek zabronić lub wyperswadować. – Kiedyś polecimy, jak dziecko podrośnie – obiecała.
Malena uśmiechnęła się promiennie, a potem skrzywiła, jęknęła i oznajmiła, że musi odpocząć. Nikce nie pozostało nic innego jak odprowadzić ją do komnaty, gdzie zajęły się nią zatroskane służące. Ukłoniła się, podziękowała za poświęcony czas i wróciła do siebie. Rozmowa, mimo że krótka, sprawiła jej wiele przyjemności.
Oprócz obowiązków ambasadorki miała też obowiązki komandor. Odwiedziła w końcu szkołę, gdzie przemawiała, rozmawiała z uczniami i obejrzała swój portret wiszący w głównym holu naprzeciw portretu królowej Iwany Albis-Cotto. Dobrze, że nie zapomniano o starej patronce, w końcu to ona założyła tę szkołę. Kilkukrotnie brała udział w oficjalnych uroczystościach przy boku króla Mertina. Miło było pisać własne mowy i wygłaszać je przed entuzjastycznie nastawionym tłumem, choć zawsze konsultowała ich treść z którymś z królewskich sekretarzy. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby palnęła coś głupiego przed obliczem tylu ludzi, dla których jej słowa były ważne.
Najlepiej wspominała wizytę pod jej pomnikiem, choć patrzenie na własną podobiznę wciąż wywoływało poczucie zażenowania. Część oficjalna skończyła się i stali teraz z Mertinem pod cokołem, a wiatr szarpał ich peleryny. W górze kamienna Nikka stanowczym gestem wznosiła karabin ku niebu. Na czubku lufy przysiadły dwie mewy, za nic mając całe zamieszanie w dole. Gwardziści zapewnili im namiastkę prywatności, odsuwając ludzi, którzy jeszcze nie chcieli się rozejść, mogli więc rozmawiać cicho, nie bojąc się, że zostaną podsłuchani. Jedynie dwóch zwykłych wojskowych strażników pełniących wartę pod statuą stało wystarczająco blisko, ale ich Mertin zdawał się nie zauważać.
– I jest następna… – zaczął król i ruchem głowy wskazał czaszkę w koronie przekrzywionej na bakier, schludnie namalowaną czarną farbą na cokole. Wyglądała na świeżą, jakby pojawiła się tu ledwo kilka godzin temu. – Kazałem postawić tu straż i nic to nie dało, ktoś ciągle to maże. Cóż za całkowity brak szacunku.
– To raczej wyraz uznania – stwierdziła Nikka, patrząc na jednego ze strażników, starszego marynarza Pawena Jasso. Znała go dość dobrze, w końcu służył w jej oddziale. I to właśnie on zaczął malować czaszki w różnych miejscach Port Albis, dopiero potem pomysł podchwycili inni. Nie wątpiła, że ta konkretna czaszka również jest jego dziełem. Teraz ze wszystkich sił starał się zachować spokój, puściła mu więc oczko, by miał jeszcze trudniej. – W trakcie wojny to był symbol.
– Twój symbol?
– Symbol Królowej Piratów, a ona… ona zawsze była czymś więcej niż ja – powiedziała, nie troszcząc się o to, czy król zrozumie, co ma na myśli. Przez chwilę znajdowała się w zupełnie innym czasie, wypełnionym dymem pożarów i ciągłą niepewnością.
– Ta korona… Moja korona tak nie wygląda. – Mertin chyba jednak niczego nie rozumiał. – Dlaczego w ogóle Królowa Piratów, co?
– Piratów, no bo przecież kradliśmy, jak piraci. A królowa… Tak wyszło, ja tego nie wymyśliłam. Musiałam mieć jakiś pseudonim, a to się szybko przyjęło. W każdym razie niech tu zostanie. – Wskazała dłonią malowidło. – Podoba mi się.
Stojący na baczność Pawen Jasso zacisnął wargi tak mocno, że zmieniły się w wąską kreseczkę.
Musisz trochę popracować nad udawaniem, kolego – pomyślała, Nikka posyłając mu przelotny uśmiech.
– Skoro tak twierdzisz… I proszę, nie mów o kradzieży, nie mogłaś kraść, działając w moim imieniu. Jest takie ładne określenie „rekwirować”. Wiesz, że Murkey dawali sto sztuk złota za twoją głowę?
Nie wiedziała. Może nagrodę wyznaczono już po tym, jak została wywieziona do kopalni? Aż sto… To przecież był majątek… Zakładając, że każdy miesiąc byłby udany, i nie wydawałyby pieniędzy na nic, przed wojną na taką sumę musiały pracować z matką co najmniej czterdzieści miesięcy. Prawie trzy lata.
– A złapali mnie całkiem za darmo – mruknęła. Murkey zgarnęli ją po prostu z ulicy i do samego końca nie mieli pojęcia, kogo mają w swych rękach. Oczywiście tak było lepiej, gdyby znali prawdę, powiesiliby ją w ciągu kilku dni. Nigdy nie czekali zbyt długo z wykonywaniem wyroków na członkach Armii. Skurwysyny… – Zgłodniałam. Czy zechciałbyś może zjeść ze mną obiad w jadłodajni mojej matki? Byłaby zaszczycona – spytała króla, nie tyle mając na uwadze interes Rizy, co po prostu chciała już zakończyć tę wizytę. Dziś wspomnienia wojny wyjątkowo działały jej na nerwy.
Mertin spojrzał na nią dziwnie, chyba nieco zaskoczony propozycją. Wyciągnął z kieszeni zegarek na łańcuszku, sprawdził godzinę, dopiero potem odpowiedział:
– Z miłą chęcią, Nikka, ale trochę się tu zasiedzieliśmy. Dziś muszę wracać do pałacu. Odwiedzimy twoją matkę przy najbliższej okazji.
Rozpoznała uprzejmy frazes bez pokrycia, ale uśmiechnęła się z wdzięcznością, jakby była to najprawdziwsza obietnica. Nie miała mu tego za złe, nic z tych rzeczy. Wszyscy wiedzieli, że Malena mogła urodzić lada dzień i Mertin nie chciał tego przegapić. Nawet gdyby nie miał żadnego powodu, to i tak nie musiał tłumaczyć się z odmowy. Był królem.
– Ty oczywiście możesz odejść, nie będę ci bronił iść do rodziny – dodał.
– Dziękuję, mój panie, ale jednak też wrócę. Mam wrażenie, że co najmniej połowa tych ludzi poszłaby za mną i nie byłby to już miły rodzinny obiad.
– Zaczynasz się robić oficjalna, więc rzeczywiście pora to kończyć. Chodźmy do łodzi. – Podał jej ramię.
Na bogów, nienawidziła, gdy to robił. Była oficer sztabową, nie damą dworu… Gdyby chociaż miała na sobie suknię, ten gest byłby bardziej na miejscu. Nie powiedziała nic, dała się poprowadzić przez tłum wąskim szpalerem utworzonym przez gwardzistów.
– Hej, Nikka!
– Komandor Selino! Niech nam żyje!
– Nikka, popatrz tutaj, pamiętasz mnie?
Zaczynały do niej dobiegać pojedyncze okrzyki. Podczas różnych spotkań zdążyła już zorientować się, że większość ludzi myśli, że ją zna, ba, część zdawała się nawet uważać, że jest ich przyjaciółką, choć widzieli się na oczy pierwszy raz w życiu. Czasem miała wrażenie, że należy do mieszkańców Port Albis, że powinna przywitać się z każdym i każdego wysłuchać. Kilka razy ktoś nawet próbował ją przytulić na ulicy, choć przecież byli to powściągliwi Akuryjczycy, nie wylewni Amerikanie. Teraz cieszyła się z towarzystwa króla i gwardii pałacowej.
Z drugiej strony nikt nie krzyczał imienia Mertina, nikt nie życzył mu pomyślności i długiego życia, a to przecież on był władcą. Czyżby na tych ulicach komandor Selino miała większą władzę? Co by się stało, gdyby przemówiła do tłumu, każąc zrobić mu… coś rewolucyjnego?... Zostałaby wysłuchana? Nie miała pojęcia. To były dziwne myśli, niebezpieczne myśli, i lepiej było odsunąć je bardzo daleko. Odsunąć i zapomnieć.
Ludzkie uwielbienie jednocześnie ją peszyło, ale w dziwny sposób dodawało sił. Widziała teraz, że jej walka nie poszła na marne, że jest pamiętana i doceniana. Tak, to było przyjemne uczucie. Mimo, że przed wystąpieniami publicznymi zawsze się denerwowała, to potem w nocy spała spokojnie.
Komentarze (7)
Zaczolem?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania