Właściwy kolor nieba - rozdział 46
Tłum bogato odzianych gości nie był w stanie onieśmielić Nikki, choć w mundurze paradnym wyglądała w tym towarzystwie nader skromnie. Na bal wydany przez ród Lin zaproszono przede wszystkim arystokratów, kilkoro radców miejskich wywodzących się z pospólstwa, najbogatszych kupców i oficerów – słowem śmietankę towarzyską miasta Ellis. Komandor Selino stanowiła w tym gronie ciekawostkę, dlatego też ludzie podchodzili do niej i zagadywali kurtuazyjnie, pytając o wieści z królewskiego dworu oraz o to, czy świat po tamtej stronie portalu jest rzeczywiście tak dziwny, jak słyszeli.
Rozmawiała z nimi uprzejmie, uśmiechała się, wymieniała ukłony i popijała wino z kryształowego pucharka. Nikt nie poprosił jej do tańca, ale to akurat pasowało Nikce. Nie miała ochoty być porwaną na parkiet lśniący w blasku imitujących świece lamp rozpraszających półmrok w olbrzymiej sali balowej.
W Ellis nie oszczędzano złota, bal w pałacu rodu Lin robił wrażenie. Wyszukane dania, wyborne trunki, wszechobecna służba, znamienici goście, wazy pełne ciętych kwiatów, siedmioosobowa orkiestra na podwyższeniu… Nikka nawet nie próbowała zgadnąć, ile to wszystko musiało kosztować. Nie chciała się denerwować, chociaż gdzieś z tyłu głowy pojawiały się pytania typu: ilu dzieciom z portu dałoby się za to zapewnić godną przyszłość.
Wcześniej członkowie rodu Lin powitali ją życzliwie, lecz krótko. Pani Sienna Lin-Baltar znów podziękowała za uratowanie wnuczki. Nikka poznała też żonę oraz syna Kestera. Przeprosiła ją za to, że trzyma jej męża daleko od domu, ale kobieta zdawała się rozumieć istotę obowiązków zastępcy ambasadorki.
Kalia, dobra, miła dziewczyna, była bardziej wylewna, ale odciągnęły ją obowiązki w postaci kilku mężczyzn żywo zainteresowanych poznaniem jej bliżej. Nikka obserwowała, jak purpurowa suknia przyjaciółki wiruje pomiędzy tańczącymi parami. Chwilowo została sama, uwolniona od towarzystwa. Uwagę komandor przyciągnęła inna postać stojąca samotnie i odziana w mundur: Inga Warez bądź Czen, zależnie od tego, czy po ślubie przyjęła nazwisko męża. Nikka nawet tego nie wiedziała… Inga również została zaproszona, oczywiście wraz z małżonkiem, który jednak teraz został odprowadzony na bok i otoczony szczelnym wianuszkiem tutejszych arystokratów – ot, kolejna atrakcja wieczoru.
– Inga! Jakże miło cię widzieć! – Nikka powitała ją serdecznie i nie było w tym powitaniu ani uncji kłamstwa.
– Pani komandor! Ja… Och… – Inga nie do końca wiedziała, co zrobić z trzymanym w dłoni kielichem, w końcu przyjęła coś na kształt postawy zasadniczej.
– Inga, nie wygłupiaj się, to bal, nie koszary. Spocznij, chorąża – powiedziała, zerkając na pagony przyjaciółki, na których widniały dwie pełne kropki stopnia chorążej. – Tak w ogóle to gratuluję awansu. Mnie Wielki Admirał powiedział, żebym zaczekała chociaż z dziesięć lat, bo wcześniej nie zwolni się żaden stołek, tylu ma oficerów. A ty, proszę, od razu w górę o dwa stopnie. Przyjęłaś propozycję Wydziału Wewnętrznego, prawda?
– Ja nie mogę…
– Tak, wiem, nie możesz mówić, jasne, wszystko rozumiem. Gratuluję jeszcze raz, praca w Wewnętrznym jest równie ważna jak służba każdego innego żołnierza. Ktoś musi pilnować porządku w naszych szeregach, a ty sobie na pewno poradzisz. Słuchaj, ja bardzo przepraszam, że nie pojawiłam się na twoim ślubie – Nikka zmieniła temat – Wielki Admirał nie dał mi przepustki. Mieliśmy wtedy urwanie głowy w Port Albis. Teraz, wyobraź sobie, wręcz kazał mi jechać, żebym pokazała, że król pamięta o rodzie Lin i nie faworyzuje rodu Ellis, bo wiesz, pierwszy sekretarz to Iker Ellis-Rettel, a w Radzie Królewskiej nie ma nikogo z Linów. Ale nie mówmy o polityce. Mam nadzieję, że jesteś z Erikiem szczęśliwa. Jak się teraz nazywasz? Wzięłaś jego nazwisko?
– Inga Czen – oświadczyła z dumą i odruchowo potarła ślubny pierścionek, złoty z białym diamentem. – A kiedy pojedziemy do Ameriki, by wziąć tamtejszy ślub, będę mieć dwuczłonowe, Czen-Warez. U nas to nie będzie mieć znaczenia, ale mimo wszystko… – urwała, chyba na widok miny Nikki, która uśmiechała się blado.
Dla komandor Selino Inga mogła mieć nawet i trzy. Szanowała ją za charakter i niezłomną postawę, nie za ilość nazwisk. Ale pani Czen zawsze chciała dorównać wyżynom społecznym, tak bardzo, jak to tylko było możliwe.
– To świetna wiadomość! No co, widzę, że ciebie to cieszy… Ze mną to dobrze wiesz, jak jest, plotki nie ustają: jestem znanym postrachem arystokratów – zażartowała Nikka.
– Dziękuję, ale… Mogę mówić otwarcie?
Inga przysunęła się i ściszyła głos prawie do szeptu, jakby nie chciała, by ktoś ją usłyszał.
– Oczywiście, ale dlaczego w ogóle o to pytasz? Dobrze wiesz, że ze mną zawsze możesz być szczera – stwierdziła zdziwiona Nikka.
– No właśnie, właśnie. Jakby to powiedzieć?… Nie wiem. Ja właśnie tego nie wiem, Nikka, rozumiesz? Już od dawna – przerwała i westchnęła głęboko – nie jestem w stanie stwierdzić, kiedy kłamiesz, a kiedy mówisz prawdę. I nie wiem, czy mogę ci zaufać. Napisałam to w raporcie. Przepraszam. – Ostatnie zdania wymówiła tak cicho, że komandor Selino ledwo to usłyszała poprzez gwar rozmów i muzykę.
– Dajże spokój! Za nic nie musisz przepraszać! – oburzyła się. – Dobrze wiesz, jak było, musiałam nauczyć się kłamać bardzo szybko i bardzo skutecznie. Ale pamiętasz tę naszą rozmowę z ogrodu? – Inga przytaknęła bez słowa. – Wtedy byłam szczera. Naprawdę życzę tobie i Erikowi wszystkiego najlepszego i żałuję, że nie mogłam przyjechać na ślub. Wszystkie te kłótnie i moje złośliwości były udawane. Nie wiem, czy to coś dało, ale przynajmniej nie próbowali nas poróżnić, bo myśleli, że zrobiłyśmy to same. Jeżeli czujesz się przez to źle, to ja przepraszam. I olej raport, nie mam żadnych pretensji, że napisałaś prawdę o swoich odczuciach. Napijmy się lepiej. – Wyciągnęła w stronę Ingi kielich, w którym miała jeszcze trochę wina.
Chorąża najpierw patrzyła w twarz Nikki, znów przytaknęła i jakby odrobinę się rozluźniła. Komandor Selino uznała to za dobry znak. Cieszyła się, że Inga praktycznie od razu przeszła do rzeczy i mogły szybko wyjaśnić nieporozumienia. Uważała ją za przyjaciółkę – bardziej niż królową Malenę – chociaż były przecież tak różne i ostatni raz widziały się jeszcze w Americe, jakiś rok temu.
– Ale ja chyba nie powinnam pić – stwierdziła Inga. No tak, jej kielich był pełny, Nikka nie zwróciła na to uwagi. – To znaczy nie wiem na pewno, jest bardzo wcześnie i jeszcze nikomu nie mówiłam. Jeśli to prawda, to będzie drugi miesiąc.
– Moja droga, serdeczne gratulacje! Niech Pani Zoyanna da zdrowie tobie i całej twojej rodzinie! Ja się za to napiję – Nikka szybko rozprawiła się z resztką swojego trunku – a teraz chodź, niech cię uściskam.
Padły sobie w ramiona; uścisk trwał krótko, ale Inga wyraźnie zmieniła nastawienie. Nikka wątpiła, by od razu wyzbyła się wszelkich wątpliwości, lecz na pewno weszły na drogę wiodącą w dobrym kierunku. Przynajmniej jej się udało, miała dobrego męża, dostała awans, być może spodziewała się dziecka, słowem życie dało jej wszystko, czego mogła oczekiwać młoda kobieta. A Nikka… Nikka miała pracę, na którą nie zasługiwała, pozycję na dworze, którą zawdzięczała tylko sympatii króla i zero widoków na zamążpójście. Powinna liczyć worki z kaszą gdzieś w garnizonie na prowincji i rozglądać się za jakimś statecznym mieszczaninem, który zechciałby wziąć sobie taką szaloną dziewuchę o dziwnej reputacji.
Mogłaby na długo pogrążyć się w niewesołych rozmyślaniach, ale nie miała na to czasu, gdyż nagle Kalia wpadła pomiędzy nie, tworząc rozradowane, purpurowe zamieszanie.
– Tu jesteście! Jak się bawicie? Jest super, nie? Orkiestra świetna… Ech, zmęczyłam się już, pozwólcie, że sobie z wami trochę postoję – zalała je potokiem słów.
– Pewnie, młoda, śmiało, to w końcu twój dom – odpowiedziała Nikka.
– Dom?! To jest pałac, piękny pałac. Podoba mi się tu, bardzo – zapewniła Inga i jakby na potwierdzenie swych słów rozejrzała się po sali balowej.
Chyba ściągnęła męża wzrokiem, bo Erik zaraz zjawił się tuż obok nich.
– Panienko Lin-Mollari, pani komandor Selino – przywitał się zgodnie z etykietą i ukłonił obu kobietom.
Inga niemalże natychmiast przysunęła się do niego i ochoczo pozwoliła objąć ramieniem. Nikka powstrzymała uśmiech – wyglądało na to, że najchętniej zaczęliby się obściskiwać przy wszystkich. Na balu można było sobie pozwolić na śmielsze zachowania i państwo Czen bez wahania wykorzystywali każdą sposobność.
– Panie Czen, wspominałam już o tym pańskiej małżonce, ale pragnę jeszcze raz osobiście przeprosić za moją nieobecność na ślubie. – Nikka zaczęła oficjalnie, ale zmieniła ton, gdyż Erik wyglądał na zakłopotanego. – Życzę wam wszystkiego najlepszego i mam nadzieję, że przynajmniej prezent dotarł, skoro ja nie mogłam.
Wyciągnęła do Erika dłoń na sposób amerikański, ujął ją i delikatnie potrząsnął.
– To lustro? Tak, dziękujemy, jest piękne – odezwała się Inga.
– O! Właśnie, ja też mam coś dla ciebie – wtrąciła Kalia. – Dobrze, że Inga to wzięła z naszej rezydencji w Łoszintonie. Niby są moje, ale pomyślałam, że będziesz chciała je mieć. Hej, służba! – Nagle krzyknęła na przechodzącego nieopodal mężczyznę w ciemnoszarym stroju z czerwonymi akcentami, który niósł pustą tacę i wyglądał, jakby przynajmniej chwilowo nie miał nic do roboty.
Służący zatrzymał się, podszedł do ich małej grupki i pozdrowił nieznacznym ukłonem.
– Słucham, panienko.
– Idź do mojej komnaty i przynieś teczkę, leży… na sekretarzyku, tak, tam powinna być, taka spora teczka kartonowa. Tylko może nie tutaj, może do ogrodu, koło zegara słonecznego. Wyjdziesz ze mną do ogrodu? – Kalia położyła dłoń na przedramieniu Nikki i spojrzała na nią pytająco. – Chciałabym odpocząć, a pewnie zaraz ktoś poprosi mnie do tańca…
– Jasne, Kalia, chętnie się z tobą przejdę.
– Świetnie! Więc teczka, do ogrodu koło zegara – powtórzyła dyspozycje, służący potwierdził je skinieniem głowy i odszedł.
– A może ja bym wreszcie zatańczył z moją piękną żoną? – zapytał Erik.
– Nie mam sukni… – W oczach Ingi zalśniło coś na kształt paniki.
– No i co z tego? Mundur jest dobry na każdą okazję i nie powinnaś się go wstydzić. Mężczyźni jakoś tańczą w mundurach i nikt im nie każe się przebierać – stwierdziła Nikka.
– Nigdy nie powiedziałam, że się wstydzę munduru! – Inga od razu zaprotestowała.
– No to jaki masz problem? Bierz męża i leć na parkiet, tak ci mówię ja, starsza oficer.
– Słyszałaś? To był chyba rozkaz, tak mi się zdaje – powiedział Erik i delikatnie poprowadził zadowoloną, wcale nie opierającą się Ingę na środek sali, pomiędzy tańczące pary. Nikka i Kalia zostały same.
– Chodź, zanim ktoś się do mnie przyczepi! – krzyknęła arystokratka, złapała Nikkę za rękę i pociągnęła do wyjścia: szeroko otwartych przeszklonych drzwi prowadzących na wewnętrzny dziedziniec.
Pałac rodu Lin miał kształt z grubsza przypominający wielką literę U, którą tworzyły krótki, lecz wysoki na pięć pięter front i niższe, dłuższe skrzydła wcinające się głęboko w ogród. Sala balowa znajdowała się w lewym skrzydle. Dziewczyny wyszły na wyłożony kamiennymi płytami dziedziniec, który rozświetlały niskie latarnie. Nikka zauważyła, że część towarzystwa postanowiła przenieść się na świeże powietrze, w tym brat Kalii, który stał przy jednym z klombów, otoczony grupką młodych osób, zapewne swoich znajomych. Kalia szła w stronę ogrodu tak, by nie zbliżyć się do nikogo i nie musieć zaczynać rozmowy. Ciągle trzymała dłoń komandor Selino, dość mocno, jakby bała się, że przyjaciółka gdzieś jej ucieknie, chociaż Nikka absolutnie nie miała takiego zamiaru.
Najpierw szły ścieżką między ładnie przystrzyżonymi bzami i berberysami, potem krzewy zmieniły się w drzewa: stare rozłożyste dęby i buki, a ścieżka w parkową aleję. Teren zaczął się wznosić, ale Kalia nie prowadziła na wzgórze, odbiła w prawo, gdzie drzewa ustąpiły miejsca kwietnym rabatom. Ścieżki znów zwęziły się, rozwidlały, tworząc miniaturowe labirynty i zaułki porozdzielane cisowymi żywopłotami, drewnianymi płotkami i murkami z czerwonej cegły. W powietrzu unosił się delikatny zapach róż i wilgotnej ziemi.
– Dziwne, że jeszcze nikt tu nie przyszedł – burknęła Kalia. Nikka wyczuła, że młoda nie oczekuje odpowiedzi ani nie życzy sobie żadnego towarzystwa.
Wyobraziła sobie pary wymykające się ukradkiem z balu, by szukać prywatności na tej czy innej ogrodowej ławce, ale chyba rzeczywiście było na to jeszcze za wcześnie, zmrok zapadł ledwo pół godziny temu. Generalnie rzecz biorąc, nie różniło się to niczym od ustronnych miejsc na zachodnich zboczach Szczelinek – ten sam mechanizm, inne okoliczności przyrody. Tylko dlaczego Kalia prowadziła ją tak daleko, by dać jakiś prezent?
Wreszcie przystanęły w zaułku z zegarem słonecznym. Nikka Selino widziała takie ustrojstwo pierwszy raz, przynajmniej na własne oczy i z tak bliska. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu taki zegar zdobił ścianę ratusza w Port Albis, ale wymieniono go na nowoczesny i tamten zachował się tylko na starych obrazach i rycinach. Ten w ogrodzie państwa Lin wyglądał zresztą zupełnie inaczej: umieszczony płasko na ziemi, miał mosiężną wskazówkę, która przypomniała Nikce wydłużoną płetwę rekina, mierzącą w niebo pod ostrym kątem. Jej cień powinien wskazywać godziny oznaczone mosiężnymi cyframi doskonale widocznymi na tle białego marmuru, z którego wykonano tarczę. Teraz, po zachodzie słońca, zegar oczywiście nie pokazywał czasu; wskazówka rzucała tylko kilka słabych cieni w różnych kierunkach, wywołanych światłami ogrodowych latarenek.
Służący już czekał, a w dłoniach miał sporą teczkę. Wręczył ją Kalii, a ta kazała mu odejść.
– Nic mi nie grozi, chroni mnie sama komandor Selino. Zresztą cóż może mi się stać we własnym ogrodzie? – Młoda uprzedziła ewentualne obiekcje sługi. Jeszcze nie była opryskliwa, ale w jej głosie Nikka bez problemu usłyszała wyraźne oznaki zdenerwowania.
Mężczyzna dał się przekonać, obrzucił Nikkę oceniającym, niezbyt przychylnym spojrzeniem, ukłonił się i odszedł niespiesznie. Kalia czekała, aż zniknie z pola widzenia.
– No to… Proszę, to dla ciebie.
Drżącymi dłońmi rozwiązała sznureczki, otworzyła teczkę i wyciągnęła karty z portretami bogów, te same, które namalowała do ich małej świątyni w Americe. Trzymała obrazki blisko siebie, zapatrzyła się w wielkie niebieskie oczy Pana Navarro, którego wizerunek akurat spoczywał na wierzchu. Nikka odniosła wrażenie, że mała arystokratka zaraz się rozpłacze.
– Jeśli chcesz je zatrzymać, to proszę bardzo, w końcu to ty je stworzyłaś i masz do nich wszelkie prawo – spróbowała pocieszyć Kalię.
– Nie, nie o to mi chodzi, ja… – Dziewczyna upuściła rysunki i teczkę, wieczorny wiatr rozsypał kolorowe karty po białym marmurze.
Zaniepokojona Nikka postąpiła krok do przodu, a wtedy arystokratka rzuciła jej się w ramiona, przytuliła mocno i rozpłakała. Selino trzymała dziewczynę w objęciach, poklepała kilka razy uspokajająco po plecach. Dała jej chwilę, bo może Kalia właśnie tego potrzebowała – wypłakania się w przyjaznych ramionach.
– Już dobrze, wszystko będzie dobrze – zaczęła cicho, ale młoda przerwała gwałtownie:
– Nie będzie, Nikka, ja wiem, że nie będzie! Wiem, że zaraz powiesz, że jestem w domu z rodziną i już nigdy nie spotka mnie nic złego, ale ja tak nie chcę, rozumiesz? Ja… ja cię kocham! – wyznała nieco zduszonym głosem, bo wciąż wtulała się w przód mundurowej kurtki komandor Selino. – I chciałabym być z tobą, mieszkać, nawet tak, jak w Americe, jeżeli nie chciałabyś czegoś więcej.
Przez chwilę Nikka nie wiedziała, jak ma zareagować. Nigdy nie ciągnęło jej do kobiet i nie przypominała sobie, by kiedykolwiek choćby zasugerowała Kalii, że może być inaczej. Nie zauważyła, by arystokratka miała się ku niej, wszelkie przejawy bliskości interpretowała jako siostrzaną więź. Tak, Kalia często się do niej przytulała, lubiła, gdy Nikka czesała jej włosy, kładła się z głową na jej kolanach… To było to? Na bogów, nawet nie pomyślała, by odczytać zachowania siostrzyczki w ten sposób. Postanowiła mówić prawdę, łagodnie, by nadmiernie nie zranić uczuć dziewczyny. Delikatnie odsunęła ją od siebie, tak, by mogły patrzeć sobie w oczy.
– Kalia, ja kocham cię jak siostrę i uważam za członka rodziny – powiedziała spokojnie. – To jest pierwszy raz, gdy ktoś wyznaje mi miłość… To miłe, ale niestety nie mogę odwzajemnić twojego uczucia tak, jakbyś tego chciała.
– Wiedziałam… ale musiałam to powiedzieć. – Kalia zwiesiła głowę. – Powiedz mi, co mam zrobić, żeby wrócić do Ameriki i pracować z tobą w ambasadzie. Nie potrzebujesz sekretarki? Ja mogę robić wszystko, układać ci przemówienia, porządkować dokumenty. Skończę szkołę i co potem? Do kogo się zgłosić? Chyba do wuja Kestera, on mi pomoże.
– Zostanę w Americe jeszcze dwa, góra trzy lata, potem wracam do Port Albis. Wielki Admirał i król chcą mnie mieć pod ręką – sprostowała Nikka. – Praca w dyplomacji nie jest tak łatwa, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka, ale jeśli to właśnie pragniesz robić, to sądzę, że sobie poradzisz, jesteś mądra. A my możemy być w kontakcie niezależnie od tego, jaką drogę wybierzesz. Są listy, wiadomości systemowe… Ja raczej zostanę w stolicy, ty, jeśli chcesz, możesz przyjechać na dwór. Królowa na pewno ucieszy się z towarzystwa takiej wspaniałej dziewczyny.
– Taa, i wtedy rodzice będą chcieli wydać mnie za mąż dwa razy bardziej niż teraz. Widziałaś tych wszystkich chłopaków? Pół prowincji się zjechało i każdy ma nadzieję, że wybiorę właśnie jego. Jeśli zostanę damą dworu, będą się do mnie zalecać wszyscy nieżonaci arystokraci z całego królestwa.
– Hej, dobrze wiesz, że nikt nie nakaże ci wziąć ślubu. Moja matka też naciska, ciągle napomina o synu czy kuzynie tamtego czy innego sąsiada, ale dobrze wie, że to zależy ode mnie. Nasi rodzice chcą dla nas dobrze i martwią się o naszą przyszłość. Nie uwierzę, że ktokolwiek z twojej rodziny chciałby cię skrzywdzić.
– No nie, ja wiem, że oni to w dobrej wierze, ale ja nie chcę. Nigdy nie wyjdę za mąż! – oświadczyła Kalia tak zdecydowanie, że gdyby nie powaga sytuacji, Nikka parsknęłaby śmiechem.
– Nie musisz, siostrzyczko, nie musisz – uspokoiła ją.
– Niech mój brat się żeni i płodzi następców. Ja będę sama. – Arystokratka kontynuowała ponurym tonem, zupełnie jakby ktoś umarł.
No tak, może nie ktoś, ale coś umarło: Nikka zabiła nadzieję Kalii na odwzajemnienie czystego, młodzieńczego uczucia. Musiała to zrobić, zdrowiej było nie karmić czegoś, co nie miało szans na przeżycie. Czy Nikka była kiedykolwiek tak zakochana? Może przed wojną, w Derwenie, z którym kilka razy chodziła na wieczorne spacery w ustronne miejsca? Nie, to chyba nie było to, a nawet jeśli wtedy było, to teraz uczucia wyblakły tak, że tamten chłopak nic dla niej nie znaczył. Kell i inni z oddziału? To było coś zupełnie innego, powodowanego strachem przed śmiercią, nie miłością. A Itan, amerikański kochanek? Co tak naprawdę do niego czuje? Wdzięczność, że może porozmawiać na tematy, których boi się poruszać z innymi; wdzięczność za chwile, w których może się rozluźnić i być sobą, po prostu sobą, nie ambasadorką, nie komandor, lecz tylko i wyłącznie Nikką Selino. Wdzięczność za ulgę, której doznaje po zbliżeniach, nazywanych przez nich „terapią”. Itan Hill dawał jej poczucie bezpieczeństwa i spokój, ale to za mało, by planować wspólną przyszłość – zwłaszcza że wcześniej mocno się napracował, by jej to wszystko odebrać. Chyba od początku, od tamtego dnia w jego mieszkaniu wiedziała, że to tymczasowa sytuacja. W końcu będzie musiała nauczyć się z tym żyć, sama, bez ramienia Itana, w które może się wypłakać. Nawet nie spytała o jego uczucia. Jeśli to coś więcej niż czysto fizyczny pociąg i chęć wyciągnięcia informacji, to trudno, będzie musiała zabić również jego nadzieje.
– Zawsze będę twoją szaloną, plebejską siostrą – przypomniała Kalii.
– Wiem… I chyba wiedziałam, że tak zareagujesz, ale musiałam ci powiedzieć. Siostra… Niech będzie siostra, skoro tylko na tyle mogę liczyć.
Dziewczyna pociągnęła nosem, otarła łzy. Przynajmniej nie wyglądała na załamaną, raczej na zrezygnowaną i trochę smutną. Nie bacząc na suknię, uklękła na marmurowej tarczy zegara, by pozbierać rozrzucone rysunki. Nikka pozwoliła jej to zrobić, wiedziała, że praca jest dobra w odganianiu myśli z niepożądanych rejonów.
– Dla mnie to bardzo dużo – zauważyła mimochodem.
Wolała teraz nie wspominać, że ma siostrę: małą, przygarniętą Raję. Uznała, że lepiej dla Kalii będzie uważać się za kogoś wyjątkowego.
– Będę do ciebie pisać – oznajmiła arystokratka, gdy już podniosła się z ziemi. Oddała rysunki i teczkę pani komandor. – Dużo pisać, zobaczysz, zasypię cię listami. Wiem, że możesz nie mieć czasu, by na wszystkie odpowiedzieć, ale ja o tobie nigdy nie zapomnę.
Nikka zanotowała w głowie, by kazać Helli odkładać korespondencję od panienki Lin-Mollari do osobnej szuflady. Lepiej, by adiutantka tego nie czytała. Obiecała dziewczynie, że odpisze za każdym razem, gdy będzie na Amarze i zaproponowała przechadzkę po ogrodzie, by mogła uspokoić się przed powrotem na bal. Kalia narzekała na konieczność wypełniania obowiązków pani domu i zabawiania gości, Nikka przypomniała więc, jak dobrze radziła sobie z Amerikanami na Erf. Pocieszała młodą, wspominając jej wszystkie sukcesy, i nie przesadzała przy tym ani trochę. Naprawdę uważała, że bez Kalii nie poradziłaby sobie nawet w połowie tak dobrze.
Powoli kroczyły ścieżkami i alejkami, omijały miejsca, skąd zaczynały dochodzić stłumione chichoty i namiętne szepty. Szły blisko siebie, ale Kalia nie trzymała już dłoni Nikki. Wyglądała na pogodzoną z losem i komandor Selino pomyślała, że chyba rzeczywiście spodziewała się odrzucenia.
Bogowie, błagam was, dajcie choć trochę szczęścia tej biednej dziewczynie. Naprawdę na nie zasługuje – pomodliła się, patrząc na trzymany w dłoni wielkooki wizerunek Pani Iny.
Komentarze (22)
"Żyj tak tak, żeby tylko inni ludzie uważali cię za lepszego od nich samych"
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania