Poprzednie częściWłaściwy kolor nieba - rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Właściwy kolor nieba - rozdział 49

Ethan Hill czekał, aż ambasadorka Selino skończy swoją część konferencji prasowej. Dziś wyglądała bardzo poważnie: granatowa suknia, włosy gładko zaczesane do tyłu, podstawowy makijaż, by nie błyszczeć w świetle telewizyjnych lamp. Trochę żałował, że nie pomalowała ust szkarłatną pomadką, ale to nie była dobra okazja. W końcu zebrali się tu, aby mówić o śmierci człowieka.

Wyraziła już żal z powodu tego, co wydarzyło się na akuryjskiej ziemi, jeszcze raz przekazała rodzinie zmarłego najszczersze wyrazy współczucia. Wdowa i dwójka dorosłych już dzieci denata wpatrywali się w Nikkę z mieszanką niechęci i lęku, jakby to wszystko było jej winą. Chcieli, by ktoś został pociągnięty do odpowiedzialności, by wskazano im osobę, przez którą zginął ich ukochany mąż i ojciec. Hill dobrze wiedział, że będzie to niemożliwe i nawet zrobiło mu się ich trochę szkoda.

Selino mówiła dziś po angielsku, wspomagając się kartką, ale to nie to sprawiało, że akurat ta przemowa była chyba najtrudniejsza w jej karierze. Widział, jak męczy się z doborem słów, wyobrażał sobie, jak kombinowała przy tworzeniu tego tekstu. Musiała jednocześnie uspokoić amerykańską opinię publiczną i uważać, by nie rozgniewać kogoś jeszcze. Niełatwe zadanie, ale dawała radę. Westchnął w duchu, bo zaraz nadejdzie jego kolej, by wykazać się talentem dyplomatycznym, którego przecież nie posiadał.

– W moim królestwie, ba, w całym moim świecie, nie istnieją prawa zabraniające bluźnierstwa. Wiem, że tutaj sytuacja wygląda inaczej, że w różnych krajach zabronione jest wypowiadanie się o bogach w taki czy inny sposób, niszczenie świątyń czy innych symboli kultu. Żaden Amerykanin, żaden mieszkaniec tej planety, nie zostanie nigdy ukarany za coś takiego przez żadną amarską ludzką władzę.

Przemawiała powoli, podkreślając dobitnie kluczowe słowa. Pochwalił ją w myślach, lecz niestety wątpił, że ten prosty w gruncie rzeczy przekaz trafi do wszystkich. Niektórzy byli tak zaślepieni swoim światopoglądem, że nie potrafili otworzyć oczu na prawdę, która była z nim sprzeczna.

– Nigdy nie potrzebowaliśmy i nie potrzebujemy takich praw. Nasi bogowie nie lubią, gdy się ich obraża, ale sami uznają, co jest bluźnierstwem i jak na nie zareagować. Nie wiem… teraz już nikt oprócz bogów nie wie, co naprawdę wydarzyło się przed świątynią w Port Albis. To się czasem zdarza również nam. Nie jesteśmy doskonali, zapominamy się, nie panujemy nad gniewem, mówimy lub robimy coś, czego później bardzo żałujemy. A bogowie reagują tak, jak uważają za stosowne. Z pewnych źródeł wiem – wykonała ruch, jakby miała obrócić się w jego stronę, ale ostatecznie zrezygnowała – że nasi bogowie działają również na waszej planecie i przynajmniej raz zareagowali gwałtownie na człowieka, który najprawdopodobniej przeciw nim bluźnił.

Nikka musiała przerwać, to nieoczekiwane wyznanie poruszyło dziennikarzy i gapiów zgromadzonych przed budynkiem akuryjskiej ambasady. Hill sugerował wybór innego miejsca, ale Selino uparła się i ostatecznie przemawiała na małym podium ustawionym przed drzwiami, na tle zielono-białych flag i żołnierzy w popielatogranatowych mundurach.

Wiedział, że nawiązuje do Scotta, niefortunnie wtopionego w asfalt bazy w Hanscom. Nie powinna mówić takich rzeczy… Teraz to on będzie musiał jakoś się z tego wytłumaczyć, i to tak, by nie powiedzieć całej prawdy, ale i nie skłamać. Kurwa, wkopała go, ale nie mógł mieć do niej żalu. Coś wymyśli.

Ale myśli Ethana Hilla popłynęły w inną stronę. Przypomniał sobie, jak amerykańskie społeczeństwo zareagowało na wiadomość o śmierci rodaka. Najpierw wybuchło ogólnonarodowe oburzenie, które jednak ustąpiło miejsca… niepokojowi? Tak, to chyba było najlepsze określenie. Od Akuryjczyków płynął jednomyślny, spójny przekaz, który można zawrzeć w nieco ironicznym, lecz prawdziwym: „No tak, bogowie czasem palą ludzi, o co chodzi?”.

Selino mówiła dalej:

– Bogowie i kwestia bluźnierstwa, która, jak uważamy, doprowadziła do śmierci pana Williama Goodalla, znajdują się całkowicie poza jurysdykcją władz Królestwa Akurii. Obiecuję, że dołożymy wszelkich starań, by Amerykanie odwiedzający nasze królestwo zostali szczegółowo zapoznani z informacjami, które, jak wierzymy, pomogą uniknąć tego typu zdarzeń.

Powinna powiedzieć „tragedii” – pomyślał Hill, ale zaraz doszedł do wniosku, że Nikka nie mogła użyć tego słowa. Przecież nie nazywało się poczynań bogów w tak negatywny sposób.

– Proszę też, abyście potraktowali nasze zalecenia poważnie. – Zmieniła ton i, jeśli dobrze widział ze swojego miejsca, spojrzała na zgromadzonych trochę inaczej: jak matka, która troszczy się o swoje dzieci. W tej chwili przypominała Ethanowi Rizę Selino, którą zdążył już poznać. Czasem przychodził do jej jadłodajni, ale tak, by Nikka się nie dowiedziała. – Nie chcę organizować takich konferencji. Nie chcę składać kondolencji kolejnej pogrążonej w żalu rodzinie. Wiem, że wy też tego nie chcecie. Proszę, pomóżmy sobie nawzajem, zróbmy to, na co mamy wpływ. Ja ze swojej strony zacznę od tego.

Selino rozłożyła ręce na boki, wnętrza dłoni skierowała ku niebu, podniosła też głowę. Rozpoznał tę pozę; na Amarze często modlono się w ten sposób.

– Panie Reed, Pani Zoyanno, Panie Navarro, Pani Ino! – zaczęła od inwokacji. – Proszę was, bogowie, o wyrozumiałość dla mieszkańców tej planety, którzy nie doświadczyli jeszcze w pełni waszej obecności i dopiero uczą się odpowiednich zachowań. – Jak zwykle modlitwy Nikki były maksymalnie zwięzłe; dobrze pamiętał jej wystąpienia podczas świąt, kiedy w kilku zdaniach przekazywała treść, którą inni mogliby rozwlec do godzinnej ceremonii. Wróciła do normalnej pozycji i zakończyła poważnie:

– Przedstawiłam w tym wystąpieniu oficjalne stanowisko Królestwa Akurii. Nie odpowiem na pytania. Teraz porozmawia z państwem pan Ethan Hill, były tłumacz, aktualnie mianowany osobą odpowiedzialną za przygotowanie amerykańskich gości do wizyty w moim królestwie. Dziękuję za uwagę i jeszcze raz pragnę podkreślić, że jest mi bardzo przykro, że musieliśmy się spotkać w takich okolicznościach.

Skinęła głową i odstąpiła od mównicy. Stanęła nieco dalej, obok swojej czarnoskórej tłumaczki. Tak, teraz nadeszła jego kolej. Machinalnie poprawił krawat. Czerwcowy dzień był gorący, ale uszyty z przewiewnych akuryjskich materiałów garnitur sprawiał, że Hill czuł się całkiem komfortowo. Jego też umalowano do telewizji i cały czas walczył z odruchem otarcia twarzy. Stanął przed mikrofonem, starał się wyglądać poważnie i profesjonalnie.

Selino miała rację: przez to, że ten idiota Goodall nie potrafił się zachować, on został zmuszony do zmiany stanowiska. Miał przeczucie, że wysyłanie konserwatywnego chrześcijańskiego dziennikarza Fox News do Akurii nie będzie dobrym pomysłem, ale nie przypuszczał, że skończy się taką katastrofą. To nie koniec zmian: szefową sekcji amarskiej została Helena Kirby, a jej pierwszą decyzja było przeniesienie Hilla do czegoś, co w myślach nazywał ochroną kretynów przed anihilacją. Co miał teraz powiedzieć? „Czytajcie tę pierdoloną broszurkę?” Naprawdę tylko tyle by wystarczyło, brał przecież udział w jej powstawaniu i wiedział, że przestrzeganie kilku prostych zaleceń nie było niczym trudnym. Gdyby było inaczej, bogowie paliliby ludzi codzienne, nie tylko w USA, ale i na całym świecie. Tolerowali wszystkich wyznawców innych bóstw, prawdziwych czy nie, ale nie mogli ścierpieć, kiedy ktoś intencjonalnie ich obrażał.

Taki cwaniak kończył jak Goodall: kupka popiołów rozsypana na schodach świątyni pod obcym, szarym niebem.

– Ethan Hill, Departament Stanu – przedstawił się krótko i przez minutę czy dwie powtarzał ogólniki o tym, jak bardzo mu przykro, lecz w duchu nie przestał wyzywać zmarłego dziennikarza od idiotów.

Zaczął temat postępowania i odpowiedział na kilka pytań. Strona akuryjska współpracowała wzorowo, bez szemrania wpuścili całą ekipę dochodzeniową i zorganizowali regularne połączenia z Ziemią tym ich nowym samolotem przypominającym przerośniętą Cessnę. Widział, że było im przykro, ale nie wyrazili ani grama chęci przyjęcia odpowiedzialności za śmierć Goodalla.

Bo przecież nie byli niczemu winni. Hill doskonale rozumiał, że to jakiś bóg postanowił zakończyć życie tego biednego kretyna, a jeśli tak się stało, to żaden człowiek nie mógł go powstrzymać. Selino przed chwilą próbowała wytłumaczyć to, co dla każdego mieszkańca Amaru było jasne od dziecka. Z jakim skutkiem? Trudno ocenić, ale raczej z marnym. Ziemianie mieli zupełnie inną mentalność.

– Wszyscy odwiedzający planetę Amar zostaną zobligowani do uczestnictwa w ośmiogodzinnym szkoleniu, najprawdopodobniej prowadzonym przeze mnie – oznajmił w końcu. – W jego trakcie przedstawię wam zasady, których trzeba przestrzegać, by podróż do Królestwa Akurii była bezpieczna.

– Jeśli tam jest niebezpiecznie, to po co tam jeździć? – Dobiegło go pytanie rzucone z tłumu i musiał uśmiechnąć się kącikiem ust.

– Pani ambasadorka wspominała, że amarscy bogowie działają również na naszej planecie. Tak, jest to prawda, byłem naocznym świadkiem ich interwencji. I to nie tylko gwałtownych. Wiem, że potrafią pomóc ludziom, którzy naprawdę tego potrzebują.

Tego był całkowicie pewny: Pani Zoyanna pomogła Nikce, gdy chciał nafaszerować ją narkotykami, a Pan Reed uratował Diega. Był też przekonany, że bogowie działali na całym świecie: powoli, bez fanfar i fajerwerków, wspierali ludzi w potrzebie – osobliwie dzieci. W wolnym czasie szukał informacji o cudownych ozdrowieniach i niemalże magicznych interwencjach; znalazł wiele wydarzeń, które pasowały do wzorca, jaki zaczął wyłaniać mu się z tego, co roboczo przyjął za boskie czynności.

Przeczekał szemranie, które podniosło się po jego oświadczeniu. Na czas konferencji zamknięto ulicę dla ruchu samochodowego, ale kilku przypadkowych zaciekawionych przechodniów zatrzymało się i dołączyło do zgromadzonych przed ambasadą dziennikarzy. Hill zwrócił uwagę na dwójkę młodych ludzi: dziewczynę przed dwudziestką i młodszego od niej o jakieś pięć lat chłopaka. Chyba byli rodzeństwem. On szeptał coś gorączkowo do siostry, oboje wbijali w niego intensywne spojrzenia. Nie znał tych gówniarzy i nie wiedział, o co może im chodzić, ale na wszelki wypadek postanowił zwracać na nich baczniejszą uwagę.

– Oczywiście gdybym był w posiadaniu dowodów, z radością przedstawiłbym je publicznie – dodał. Dowody istniały, nagranie Pani Zoyanny z pokoju przesłuchań i to z bazy Hanscom, na którym wyraźnie widać cudowne zatrzymanie wybuchu statku. Były jednak ściśle tajne i nie mógł przekazać ich dziennikarzom. Helena urwałaby mu łeb przy samej dupie… – Nie musicie wierzyć mi na słowo, jednak proszę, żebyście mieli na uwadze jeden ważny fakt: amarscy bogowie są inni. Pani Selino próbowała wytłumaczyć to delikatnie, ja powiem wprost: oni potrafią o siebie zadbać. Nie potrzebują świętych ksiąg, katechizmów, tafsirów i pośredników, sami załatwiają swoje sprawy w sposób, który nie zawsze nam się spodoba.

– Pan w nich wierzy? – Usłyszał pytanie zadane przez zniecierpliwionego dziennikarza.

Przelotnie zerknął na stojące z tyłu rodzeństwo; teraz chłopiec zdawał się oczekiwać na jego odpowiedź z zapartym tchem.

– Nie. Ja wiem, że istnieją i oddaję im cześć – odpowiedział w jedyny właściwy sposób.

Wypowiedział te słowa i poczuł dziwną pewność siebie, coś w rodzaju wewnętrznego spokoju i poczucia, że postępuje dobrze. Kierowany impulsem posłał uśmiech chłopakowi, który zmieszał się i spuścił wzrok.

Jedno pytanie wywołało lawinę kolejnych. Hill odpowiadał na nie spokojnie, starając się wyjaśnić zgromadzonym swój punkt widzenia. Wychodził od osobistych doświadczeń, a potem rozszerzał temat, bo nie chciał skupiać się tylko na sobie – w końcu chodziło o bezpieczeństwo publiczne. Podkreślał, że bogowie nie chcą czci za wszelką cenę, że wystarczy im pełna szacunku obojętność – dobrze wiedział, że na Amarze są ludzie, którzy z różnych przyczyn żyją w ten sposób. Nawet Selino wspominała kiedyś, na samym początku, że przez większość życia nie była przesadnie religijna.

– Podstawowe informacje na temat akuryjskich bogów i zwyczajów znajdą państwo w książce autorstwa doktor Camilli Peake i pani ambasadorki Selino. Myślę, że powinny powstać kolejne, bardziej obszerne publikacje na ten temat. – Spojrzał wymownie na Nikkę, a ona powoli przytaknęła. – Ja sam niezwłocznie zajmę się przygotowaniem materiałów do szkoleń i jak najszybciej opublikuję je na rządowych stronach. Do czasu opracowania szkoleń loty do Królestwa Akurii zostaną ograniczone.

Akurat to uważał za przesadę. Nie było potrzeby zamykać Amerykanom dostępu do tamtego świata, należało tylko uważniej prześwietlać chętnych i zadbać o to, by przeczytali tę cholerną broszurkę ze zrozumieniem. Ale takie było zdanie prezydenckiej administracji, a i Kirby doradziła większą ostrożność. Dopóki nie zaczną się regularne szkolenia dla podróżnych, na Amar będą latać wyłącznie dyplomaci.

Kolejne dziesięć minut poświęcił dziennikarzom. Odpowiadał na pytania szybko i zwięźle, by nie odnieśli wrażenia, że mogą wyciągnąć z niego nie wiadomo jakie sensacje. W końcu pożegnał się i odszedł od małego pulpitu. Spojrzał na Selino, ale nie wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Akuryjscy żołnierze wystąpili nieco do przodu. Ich karabiny plazmowe wisiały luźno przy bokach, ale to wystarczyło, by zwykle dość agresywni amerykańscy dziennikarze zaczęli zbierać się do odejścia. Żaden nie chciał ryzykować, nie tyle spotkania ze strażnikami ambasady, lecz wkurzenia obcych bogów z innego świata. Hill nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział tę bandę hien tak spokojną.

Obserwował rzednący tłum, jednocześnie kątem oka zerkał na Selino i zastanawiał się, czy nie zechce z nim pomówić. Tak, podeszła bliżej, więc ukłonił się lekko.

– Panie Hill – zaczęła. – Dziękuję, że wziął pan udział w tym spotkaniu. Oczywiście służymy pomocą przy sporządzaniu materiałów szkoleniowych, o których pan wspominał.

– Pani Selino, z pewnością zwrócę się w tej sprawie do ambasady – odpowiedział tak samo oficjalnie i zdołał ukryć rozbawienie. Gdy byli sami, rozmawiali zupełnie inaczej.

Nikka nie była dziś w odpowiednim nastroju, widział to w jej pięknych, zmęczonych oczach.

– Znakomicie. Proszę sporządzić listę zagadnień i zostawić ją mojemu sekretarzowi. Jeszcze raz dziękuję panu za pomoc, a pańskiemu rządowi za wyrozumiałość, ale teraz muszę wracać do swoich obowiązków.

To znaczyło, że chce już odejść. Ethan miał ochotę pobyć z nią dłużej, przytulić i zapewnić, że wszystko się ułoży, znał jednak tę dziewczynę na tyle dobrze, by wiedzieć, że nigdy nie wygra z obowiązkiem, tym przeklętym obowiązkiem wobec królestwa, który zawsze będzie stał na pierwszym miejscu.

No cóż, trzeba było wracać do domu. Wymienili ukłony; odprowadził Nikkę wzrokiem aż za drzwi. Kiedy odwrócił się, by pójść do samochodu, ze zdziwieniem zauważył, że dwójka młodych ludzi, których wcześniej obserwował, nadal stoi na chodniku pod budynkiem i zdaje się czekać. Na niego.

W sumie dlaczego nie – pomyślał i wyszedł im na spotkanie.

Dzieciaki nie spłoszyły się, wręcz przeciwnie – nieco stremowany chłopak zagadał go już z daleka.

– Dzień dobry! Ja przepraszam, ale mam z siostrą takie pytanie… Moglibyśmy porozmawiać?

– Jasne. – Uśmiechnął się przyjaźnie, ale dość powściągliwie; w końcu przed chwilą zakończyła się konferencja prasowa zwołana z powodu śmierci człowieka.

– Bo my tak słuchaliśmy, jak opowiadasz o bogach i w ogóle… A my się tak jakby tym interesujemy…

– Po prostu chcielibyśmy się zapisać do tamtej religii – wtrąciła dziewczyna. – Abbey Bradford, a to mój brat, Jordy.

Wyciągnęła dłoń, więc Hill przywitał się, najpierw z nią, potem z Jordim. Jednak byli rodzeństwem, wcześniej poczynił słuszne założenie. Wyglądali zupełnie przeciętnie, jak zwykłe dzieciaki z klasy średniej. Bez trudu wyobraził sobie ich rodziców jako szanowanych urzędników zasilających tryby rozbuchanej waszyngtońskiej administracji.

– To tak nie działa – zastrzegł od razu. – Nie ma struktur, spisu wyznawców, księży, papieży i tego wszystkiego, co znamy z ziemskich religii.

Słuchali go uważnie, oboje, choć Abbey udawała mniej zainteresowaną.

– Ale mają świątynie – zauważył przytomnie Jordy.

– Owszem, mają. Ludzie chodzą tam, żeby skupić się na modlitwie, ale obowiązku nie ma, możecie się modlić gdziekolwiek. Bogowie usłyszą, a może i odpowiedzą.

– Odpowiedzą? Nam, Ziemianom?

– Tak, to akurat nie robi im różnicy. Jeśli ogólnie interesujecie się Amarem, słyszeliście pewnie, że jego mieszkańcy pochodzą stąd, z Europy Środkowo-Wschodniej.

Chłopak przytaknął.

– Mamy książkę, czytaliśmy ją, oglądaliśmy wywiady i w ogóle.

– No to już całkiem dobrze wiecie, co robić. Ważne jest to, żeby nie prosić bogów o czyjąś krzywdę – powiedział całkowicie odruchowo, dopiero potem przypomniał sobie okoliczności, w których pierwszy raz usłyszał o tej zasadzie.

Piwnica domku na skraju lasu w Hrabstwie Rutland, przerażona Nikka i to, co musiał jej zrobić… Czy aby na pewno przerażona? Nie, raczej smutna. I zaskakująco pogodzona z losem, jakikolwiek los by jej nie czekał.

– Ale o coś dla siebie możemy prosić? – drążył Jordy.

– Jak najbardziej, dla siebie, dla innych. No i starajcie się być przyzwoitymi ludźmi, dobrymi dla dzieci, dla zwierząt. Bogowie są w stanie dużo nam wybaczyć… – zastanowił się i zmienił końcówkę wypowiedzi: – są w stanie przymykać oko na nasze wady, bo nie obchodzi ich nasze życie minuta po minucie, nie są wszechmocni ani wszechwiedzący; nie tak, jak wmawiały nam nasze ziemskie religie. Ale jeśli odwalicie coś grubego i się dowiedzą… – Znacząco zawiesił głos i pozostawił resztę domyślności młodych ludzi. Nie wyglądali na głupich.

Oboje pokiwali głowami ze zrozumieniem.

– Czy my moglibyśmy przyjść na ten kurs, o którym mówiłeś? – zapytała Abbey. – Nie mamy zamiaru tam lecieć, ale tak po prostu, żeby się czegoś nauczyć. Ile to będzie kosztować?

Ethan nie myślał o pieniądzach, chociaż Helena pewnie pomyśli za niego, bo w tym kraju przecież nic nie mogło być za darmo. Ile by nie kosztowało, nie chciał brać kasy od tej dwójki.

– Dla was nic – odrzekł więc. – Nie mam jeszcze terminów, więc chyba najlepiej będzie, jeśli dacie mi do was jakiś kontakt. Zadzwonię i wtedy porozmawiamy o szczegółach.

Dziewczyna podyktowała mu numer, który zapisał w swojej komórce, a on jeszcze raz obiecał, że zadzwoni. Jeśli młodzi Bradfordowie naprawdę chcieli iść tą drogą, było wiele rzeczy, których musieli się nauczyć.

– Powinna być jakaś świątynia, a ty byłbyś dobry jako pastor, czy jak na to mówią na Amarze – powiedziała Abbey na odchodne.

Później Ethan Hill wracał do tych słów zaskakująco często.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MKP pół roku temu
    "Niektórzy byli tak zaślepieni swoim światopoglądem, że nie potrafili otworzyć oczu na prawdę, która była z nim sprzeczna." - tak jest bezpieczniej, a każdy kto próbuję zniszczyć ten kokon jest wrogiem.

    "„No tak, bogowie czasem palą ludzi, o co chodzi?”. - Szok! ci bogowie istnieją i nie są bierni.

    "uszyty z przewiewnych akuryjskich materiałów" - te słynne stopy metali i polimerów 🤣

    " I to nie tylko gwałtownych. Wiem, że potrafią pomóc ludziom, którzy naprawdę tego potrzebują." - zajebiste. Próbuje sobie wyobrazić co teraz się dzieje w głowach słuchaczy: "Kurwa, muszę być teraz naprawdę dobry, bo zostanę spopielony"🤣

    "Później Ethan Hill wracał do tych słów zaskakująco często." - może pan Reed wybrał go na kapłana swojej wiary.

    Cudowny wątek aktywności bogów na ziemii🤗🤗🤗
    Dwa przemyslenia po przeczytaniu:

    Ludzie dostaliby pierdolca gdyby musieli być dla siebie mili że strachu. Po części świat byłby politycznie poprawną arena sztucznych zachowań: Global Corpo.

    Obecnie, Religie też posługują się systemem kary, ale po śmierci - co usprawiedliwia bierność tego czy innego boga za życia, ale jest mniej skuteczne, bo ludzie nie boją się tak bardzo czegoś odległego w czasie.
  • Vespera pół roku temu
    Szok! ci bogowie istnieją i nie są bierni. - dla ludzi z Amaru to jest jaśniutkie jak słoneczko i ten brak wątpliwości zbija Ziemian z tropu.

    Ludzie dostaliby pierdolca gdyby musieli być dla siebie mili że strachu. Po części świat byłby politycznie poprawną arena sztucznych zachowań: Global Corpo. - niekoniecznie. Amar też nie wygląda jak ten kawałek ze Strugackich, który czytaliśmy ostatnio. Bogowie nie wtrącają się w zwykłe kłótnie i spory, nie interweniują w czasie wojen - pomogą jednostkom, ale nie opowiadają się za żadną ze stron. Nawet jeśli ktoś zrobi coś, co łapie się na boską interwencję, to może być ona odsunięta w czasie. U nas ludzie wygrywają w totolotka, ale nie oznacza to, że wszyscy są milionerami, nie? Wielu mieszkańców Amaru twierdzi, że nie ma sensu się modlić i czekać na cud, trzeba się zająć swoim życiem, bo bogowie to nie złota rybka spełniająca życzenia. Możesz ich błagać o coś całe życie i się nie doczekać, a możesz pomyśleć sobie mimochodem "O bogowie, jakbym ja chciał nie być łysy" i jeb, kudły odrosły. Loteria, a nikt normalny nie zbuduje sobie życia na tak niepewnych podstawach. Dla Amerykanów to wszystko jest nowe, nie wiedzą, jak reagować, a wielu ma to totalnie gdzieś.

    te słynne stopy metali i polimerów - nie inaczej :)

    może pan Reed wybrał go na kapłana swojej wiary. - tam nie mają kapłanów, ceremoniom przewodzi ktoś poważany w lokalnej społeczności.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania