Poprzednie częściWłaściwy kolor nieba - rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Właściwy kolor nieba - rozdział 33

Jeśli tutejsze więzienia są strzeżone w taki sam sposób, to nic dziwnego, że Nikka ciągle z nich uciekała - myślał Hill, obserwując z drugiego brzegu rzeki tylne wejście do pałacu królewskiego w Port Albis. Właśnie trwał rozładunek sporej barki z towarami. Niepilnowani przez nikogo tragarze wnosili na teren pałacu skrzynie i beczki. Większe brali we dwóch, czasami we czterech. Niektórzy, rozgrzani pracą i ostrym słońcem, rozebrali się od pasa w górę. Klimat południowej Akurii można było śmiało porównać do południa Europy.

Rozładunek nadzorowała starsza kobieta w szaro-zielonej sukience, pałacowa służąca. Nie należała do osobistej służby króla, ci nosili niebiesko-biało-szare stroje, tego zdążył się już nauczyć.

Mężczyźni pracowali spokojnie, podawali sobie pakunki, gawędzili. Znikali w otwartych drzwiach pałacu, wychodzili po dobrych kilku, kilkunastu minutach. Wystarczyło tylko nająć się na tragarza, wziąć skrzynkę, wejść do środka, i już można było bez przeszkód wędrować przez labirynt pałacowych korytarzy. Trzeba by mieć inne ubranie, roboczy strój za bardzo rzucałby się w oczy. Ale to nic trudnego, można ukryć ciuchy w skrzyni i przebrać się w pierwszym lepszym zakamarku. Rozważył w myślach kilka scenariuszy, które mogły się udać. Największym problemem byli gwardziści, ale to tylko ludzie. Znacznie gorzej, gdyby w pałacu był monitoring albo czujniki ruchu…

Porzucił snucie teoretycznych rozważań, najlepiej było mieć swojego człowieka w środku, możliwie najbliżej króla. Nie było z tym pośpiechu, w końcu to sojusznicy… Ale i sojusznicy nigdy nie byli całkowicie szczerzy, więc dodatkowe źródło informacji nie zaszkodzi.

Przypomniał sobie plan miasta, które zdążył już jako tako poznać. Wziął łódkę spod pałacu i zostawił ją jakąś milę w górę rzeki. Wczoraj zwiedzał północno-zachodnie rejony, pełne dostatnio wyglądających kamienic i rezydencji bogatszych kupców. Jeszcze bardziej na północ natrafił na dzielnicę magazynową, w której składowano towary sprowadzane do stolicy lądem. Sterowanie łódką było proste, pływał szerokimi kanałami rzeki Albii nie zwracając na siebie żadnej uwagi. Dziś planował wyprawę bardziej na wschód, ale najpierw pooglądał pałac. By wrócić na łódź, musiał znaleźć most, gdyż zacumował ją na drugim brzegu.

Wybrał trochę inną drogę, może okrężną, ale w przerwie między budynkami mignęło mu coś, co chciał obejrzeć z bliska: tutejszy samochód. Na razie Hill widywał je tylko z pokładu łódki, a były to konstrukcje niezmiernie interesujące. Ciężarówki wyglądały dość normalnie, miały funkcjonalne, pudełkowate nadwozia, zupełnie jak na Ziemi. Za to osobówki…

Dogonił samochód, czy też, jak je tu nazywano, auto. Zajmowało prawie całą szerokość wąskiej drogi. Pomyślał, że ktoś musiał je tu przetransportować statkiem, bo nie zmieściłoby się na żadnym prowadzącym tu moście. Ale kto bogatemu zabroni. Wehikuł wyglądał dziwacznie, jak skrzyżowanie minivana z łazikiem księżycowym. Miał sześć kół umocowanych na trzech osiach, które wystawały poza obrys pojazdu. Przednia i środkowa były skrętne, a napęd chyba rozkładał się jak w terenówce, na wszystkie, ale tego nie był pewien. Kabina była obszerna i wyglądała na wygodną. Akuryjczycy lubili wygodę w środkach transportu, o czym świadczyło chociażby zagospodarowanie wnętrza Płaszczki. U niego na takiej powierzchni upchniętoby co najmniej dwanaście osób, nie osiem. Może jakieś elementy podwozia zostały wykonane z metalu, ale na zewnątrz widział tylko tworzywo, przedziwny polimer, o którego wszechstronnym zastosowaniu pierdolił mu Haynes jeszcze po tamtej stronie portalu. Ostatnio pod wpływem akuryjskich artefaktów zachowywał się bardziej jak naukowiec niż agent, jakby przeniesiono go do naukowo-technicznego. Trzeba będzie kupić takie cacko i podrzucić mu do zabawy, powinien się ucieszyć.

Obejrzał dokładnie pomalowane na turkusowy odcień i zdobione miedzianymi akcentami auto, po czym poszedł jeszcze kawałek tą ulicą. Skręcił w zaułek prowadzący w pobliże mostu, którym chciał przejść na drugą stronę kanału. Kiedy kupią auto, trzeba będzie jakoś przetransportować je do Stanów. Chyba w częściach, bo całe nie zmieści się na pokładzie Płaszczki…

Pogrążył się w myślach o Haynesie i tutejszej technologii, ale musiał powrócić do rzeczywistości, gdyż drogę zastąpiło mu trzech mężczyzn. Nie wyglądali przyjaźnie, co gorsza, nie wyglądali, jakby znaleźli się tu przypadkowo. Nie zauważył, by ktoś go śledził. Przystanęli u wylotu zaułka, więc Hill odwrócił się, by wycofać się z tej niezbyt komfortowej sytuacji. Ale tam też na niego czekali, znowu trzech.

Powstrzymał odruchową chęć potarcia prawego ucha, na które nic nie słyszał od spotkania z panem Reedem. Taka była cena początkowego nieposłuszeństwa. Ukrył ten fakt przed wszystkimi. Był pewien, że gdyby jego przełożeni się dowiedzieli, znów zesłaliby go do Analiz, ewentualnie do emerytury robiłby jako tłumacz w Waszyngtonie i nigdy nie znalazłby się tutaj. Niestety, na jedno ucho był głuchy jak pień, i może między innymi dlatego dał się teraz zaskoczyć jak pierwszy lepszy gówniarz.

Zresztą mieli przewagę, znali miasto. Rozpoznał dwóch gości z grupki, która odcięła mu drogę ucieczki - Wielki Admirał Setien we własnej osobie, dziś w zwykłych, burych portkach i białej koszuli, a koleś obok niego, najstarszy ze wszystkich, też był admirałem i nazywał się Azuri. Wszyscy mieli na sobie cywilne ubrania, ale Hill podejrzewał, że gdyby przyszli w mundurach, to w tej alejce byłoby więcej gwiazd niż w niejednym gwiazdozbiorze.

Tylko Setien ruszył w jego stronę. Czego mógł chcieć? Porozmawiać? Bardzo wątpliwe, biorąc pod uwagę okoliczności. Gdyby chciał gadać, wezwałby go do siebie, albo chociażby zaczepił na korytarzu. Ethan łaził po pałacu, sprawdzając, jak daleko przepuści go gwardia, i mijał się z nim co najmniej parę razy. Nie, tu chodziło o coś poważniejszego, inaczej nie zastawiałby na niego takiej pułapki. Chyba nie zamierzali go zamordować… Nie wziął broni, miał tylko nóż, a to trochę za mało. Zresztą nie chciał sprawdzać, na jak wiele może sobie pozwolić. Immunitet dyplomatyczny immunitetem, ale gdyby zabił powszechnie szanowanego, wręcz kochanego Wielkiego Admirała, to wkurzeni Akuryjczycy mogliby mu tego nie darować.

Gdyby było ich trzech, mógłby uciec. Sześciu… Nie miał szans. Rozluźnił się więc i czekał na pierwszy ruch Setiena, który zatrzymał się tuż przed nim i mierzył go gniewnym spojrzeniem. Akuryjczyk był od niego szczuplejszy, trochę wyższy, no i z piętnaście lat młodszy. Milczał przez chwilę i Hill zaczął się zastanawiać, czy nie powinien się jednak ukłonić. Ale to było przecież bardzo nieformalne spotkanie… Jak bardzo, o tym przekonał się, dostając zamiast powitania mocny cios pięścią w wątrobę. Zdążył go zauważyć, napiął więc mięśnie, ale i tak zgiął się wpół i zachwiał na nogach. Setien uderzył go jeszcze kilka razy, wciąż bez słowa, potem kopnięciem obalił na bruk.

Dobrze, że oprócz walki nauczyli go też przyjmować ciosy… To nie był może najgorszy wpierdol, jaki Hill dostał w życiu, ale Setien umiał bić tak, żeby bolało. I żeby nie zostawiać widocznych śladów. Ani razu nie uderzył go w głowę.

- Ethan Hill… - wysyczał w końcu Setien z pogardą. - Dlaczego nie próbujesz znęcać się nad kimś, kto dorównuje ci siłą i wielkością, co?

Przykucnął nad nim, oddychał ciężko, a twarz miał zaróżowioną, raczej z gniewu niż z wysiłku. Hill uznał, że lepiej będzie się nie odzywać.

- Przysięgam, że gdyby poskarżyła się na ciebie chociaż jednym słowem, skończyłbyś dziś w Albii jako karma dla ryb. A sumy żyją tu wielkie na prawie osiem stóp… Nikka ci wybaczyła. To dobra dziewczyna - stwierdził, a Hill w duchu przyznał mu rację. - Ale ja nie pozwolę, by ktokolwiek bezkarnie traktował tak moich ludzi. I to, że udajesz dyplomatę, wcale ci w tym nie pomoże, szpiegu. - Wręcz wypluł to określenie. - I wiesz co? Gdybyśmy chcieli, moglibyśmy cię aresztować i ściąć, a twój… prezydent nie powiedziałby nam ani jednego złego słowa.

Hill może nie powinien, ale spojrzał na niego z zainteresowaniem. Co ten Setien pieprzył?

- O, widzę, że nie dowierzasz. - Wielki Admirał złapał jego zdziwione spojrzenie. - Słuchaj, idioto, jak myślisz, co by było, gdyby Nikka zaczęła się na ciebie żalić przed całym dworem? Twój ambasador poświęciłby cię bez mrugnięcia okiem. Myślę, że przysłali cię tu specjalnie, żeby w razie czego można było zrzucić na ciebie winę. Wiesz, okazałoby się, że źle zrozumiałeś rozkazy, albo wręcz działałeś sam i nikt nie miał pojęcia o tym, co odwaliłeś. Spytasz, skąd wiem? Sam bym tak zrobił. A wasi rządzący nie mogą być głupsi ode mnie.

Setien wstał, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Kopnął go jeszcze kilka razy w brzuch i żebra, a Hill odruchowo zwinął się w kłębek, próbując chronić narządy wewnętrzne. W końcu odszedł wraz ze swoją świtą. Ethan jeszcze przez jakiś czas leżał w zaułku. Miał siłę się podnieść, ale musiał przemyśleć ostatnie słowa Wielkiego Admirała. Czy byli w stanie coś takiego wymyślić? Może nie politycy, może nie ludzie Busha, ale ktoś w Firmie jak najbardziej mógł wpaść na taki plan. Zresztą czy to byłby pierwszy raz, kiedy jakąś pomyłkę zwalono na kozła ofiarnego? Teraz padła kolej na niego… Roześmiał się bezgłośnie, aż zabolały go skopane żebra. Miał czterdzieści osiem lat i wciąż pracował w terenie. To znaczy odkąd zajął się sprawą dziewczyn, było to trochę bardziej skomplikowane, ale gdyby nie one, wciąż siedziałby w Pradze czy innym Bukareszcie. Często pomijano go przy awansach. Nigdy się tym nie przejmował, bo lubił to, co robił, ale zawsze zdawał sobie sprawę, że nie cieszy się zbytnim poważaniem w Firmie. Tak, scenariusz, jaki nakreślił tu przed chwilą Setien, wydawał się bardziej niż prawdopodobny.

Z głupawym uśmiechem podniósł się z bruku, delikatnie otrzepał ubranie z kurzu. Przez kilka dni będzie obolały, ale to nic poważnego. Siniaki znikną, a żebra nie były połamane. Setien mógł załatwić go o wiele gorzej. Mogli załatwić go… nieodwracalnie. I pomyśleć, że żył tylko dlatego, że Selino mu wybaczyła. Ogarnęło go dziwne uczucie, którego nie potrafił zdefiniować. Chciałby jej podziękować, ale podejrzewał, że nie wie nic o tej akcji swojego dowódcy. Lepiej będzie zachować to wydarzenie w sekrecie.

Powolnym krokiem powlókł się w stronę mostu i łódki. Odechciało mu się wycieczek, postanowił wrócić do pałacu i iść do swojej komnaty. Musiał się napić.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania