Właściwy kolor nieba - rozdział 31
Ostateczny skład delegacji ustalono na cztery osoby: Nikka Selino, Kester Lin-Werro, Breti Liwano oraz Myrril Berik. Wojskowi mogli wziąć pistolety, ale nie będą wpuszczeni do Białego Domu. Nikce to pasowało, chodziło tylko o to, by mieć własną eskortę od auta do wejścia. Prezent dla prezidenta Busza został przekazany poprzedniego dnia. Była to spora, nieporęczna rzecz, i lepiej, żeby zajęła się tym służba. Listy, to dla Amerikanów było ważne, nie mogli ich zapomnieć. Kester wsunął je do wewnętrznej kieszeni kurtki i klął się na honor, że będą u niego bezpieczne. Nikka włożyła niebieską suknię zdobioną jedynie białymi perłami imitującymi guziki na zakrytym dekolcie i delikatną, półprzezroczystą peleryną; Kester skomplikowany zielono-złoty strój składający się ze spodni wpuszczonych w wysokie buty, kamizelki wyszywanej w roślinny wzór oraz kurtki uszytej tak, że nie dało się jej zapiąć, co zapewne było modne, ale bardzo mało praktyczne. Nikka ozdobiła spięte włosy kilkoma wsuwkami z perłami, Kester uczesał się gładko, a nawet pozwolił utrwalić fryzurę tym dziwnym kosmetykiem z syczącej puszki. Oboje przed wyjazdem musieli poddać się kolejnej sesji malowania, co zwiastowało obecność kameras.
Przysłano po nich dwa czarne auta, pana Holdena i Kamillę Pik. Musieli się rozdzielić, ale to nie był żaden problem. Podróż trwała krótko, choć na ulicach Łoszintonu ruch był jak zwykle mocno natężony. Breti z widoczną ciekawością obserwował otaczające ich pojazdy. No tak, w końcu kiedyś zarabiał na życie prowadząc ciężarówkę, więc wciąż mogło go to interesować.
Wjechali na teren prezidenckiej rezydencji przez automatycznie otwieraną bramę strzeżoną przez żołnierzy w przyzwoitych biało-czarnych mundurach. Większość redaktorów została na zewnątrz, ale i tak ich przybycie czujnie śledziły dwie czy trzy ekipy zaopatrzone w kameras. Podczas wysiadania uważała na suknię, by nie opięła się na udzie i nie ujawniła zarysów laserówki. Oczywiście wzięła broń.
A teraz, jak zwykle, musiała wyprostować plecy i uśmiechnąć się odrobinę. Nie za wiele, by nikt nie pomylił jej z Amerikanką, ale wystarczająco, żeby uszanować tutejszą kulturę. Zaczekała na Kestera, dalej poszli razem. Ledwo parę kroków, ale była pewna, że redaktorzy dostali ładny obrazek: dwoje Akuryjczyków w asyście żołnierzy w obcych barwach.
Poprowadzono ich do prezidenta bez zbędnej zwłoki. To miało być tylko krótkie, kurtuazyjne spotkanie, do wszystkich poważnych negocjacji został upoważniony pan Holden. Przywitanie, kilka miłych słów, tego typu arystokratyczne bzdury, o których wolała nie myśleć, bo zaczynała się niepotrzebnie denerwować. Owszem, potrafiła się zachować i nie miała zamiaru przynieść królestwu hańby, ale nie sprawiało jej to przyjemności. Po drodze naliczyła przynajmniej czterech strażników, tych w cywilnych strojach, którzy to niby mieli wtopić się w tłum prezidenckich urzędników, ale dla Nikki byli widoczni tak, że równie dobrze mogli paradować w jaskrawożółtych kapokach ratunkowych.
Gabinet nie zmienił się, wciąż był niedorzecznie okrągły, urządzony w bladych odcieniach żółci i błękitu. Przystanęli na dywanie z orłem, ptakiem uważanym za symbol tego kraju, a prezident Busz wstał zza wielkiego biurka i uśmiechając się szeroko wyszedł im na spotkanie. Oczywiście nie był sam, towarzyszyli mu urzędnicy i redaktorzy wyposażeni w dwa rodzaje kameras: te do nagrywania obrazu i te do wykonywania fotos. Pani Pik i pan Holden stanęli trochę z boku, lecz wystarczająco blisko, by bez żadnego problemu dobrze słyszeć rozmowę.
Nikka wiedziała, że klękanie byłoby przesadą, poprosiła jednak wcześniej, by mogli wykonać porządny dworski ukłon. Nie rozmawiała o tym z nikim, ale miała pewną koncepcję inspirowaną zachowaniem Kalii. Dziewczyna podczas publicznych wystąpień zawsze była miła i przyjacielsko nastawiona, ale nie pozbyła się przecież wzorców wyniesionych z domu: sposobu mówienia, chodzenia, czy choćby traktowania tych, których uznała za służbę. Ambasadorka Selino chciała, by Amerikanie postrzegali Akuryjczyków trochę przez pryzmat stereotypów o arystokratach, jako ludzi poważnych i zdystansowanych, co w tym świecie pełnym uśmiechów i fałszywej serdeczności było jakimś rodzajem egzotyki i wywoływało zainteresowanie. Jednocześnie jej delegacja miała sprawiać wrażenie otwartej na nowości, więc tuż po złożeniu ukłonu ściskali dłoń prezidenta, a Kester ze wszystkich sił starał się wyglądać tak, jakby witał się z dawno niewidzianym wujkiem, którego może nie zna najlepiej, ale to wciąż rodzina - przynajmniej tak radziła mu Nikka przed audiencją.
- Cóż za niespodzianka, pani Selino została ambasadorką. Gratuluję. - Usłyszała za pośrednictwem Kamilli.
- Dla mnie to również było zaskoczeniem, mister prezident - odpowiedziała skromnie. - Jednak Jego Królewska Wysokość Mertin Albis-Zaro powierzył mi zadanie kierowania jego misją dyplomatyczną w Stanach Zjednoczonych Ameriki, więc teraz stoję przed panem jako Nikka Selino, ambasadorka Królestwa Akurii, a to pan Kester Lin-Werro, mój zastępca.
- To dla nas wielki zaszczyt, mister prezident - powiedział Kester.
Przekazali prezidentowi listy, wymienili dalsze uprzejmości. Busz wspomniał o prezencie, ręcznie malowanej mapie Amaru - kontynentu, nie całej planety. Była to kopia najsłynniejszej mapy autorstwa Kai Lewento-Bertel, genialnej akuryjskiej artystki żyjącej i tworzącej dwa wieki temu. Pozostawiła po sobie wiele obrazów i map, zwłaszcza te ostatnie cieszyły się sporą popularnością wśród arystokratów. Oryginał tej konkretnej niegdyś zdobił ściany królewskiego gabinetu, ale, jak prawie wszystko, został zniszczony podczas wojny. Mertin kazał sporządzić kopię na podstawie ocalałych rycin i uwspółcześnić granice, które przez dwieście lat uległy zmianom. Wykonano dwa jednakowe egzemplarze: jeden znów wisiał w królewskich komnatach, drugi właśnie podarowano amerikańskiemu prezidentowi.
Kiedy Busz mówił o tym, że przekazuje Akuryjczykom budynek w stolicy, aby mogli urządzić tam własną ambasadę, Nikka aż zaniemówiła. Taka hojność była ostatnim, czego spodziewała się po Amerikanach, a ponadto zepsuła ich sprytny plan… Wymienili z Kesterem porozumiewawcze spojrzenia: musieli zareagować natychmiast. Zaczerpnęła więc powietrza i wygłosiła krótką mowę.
- Dziękujemy, mister prezident, to dar, o którym nawet nie śmieliśmy marzyć. Szczerze mówiąc my również mamy dla pana niespodziankę. Jego Królewska Wysokość Mertin Albis-Zaro szczególnie liczy na udaną wymianę naukową i technologiczną. Aby ją pomyślnie zapoczątkować, pragniemy w imieniu króla przekazać panu i całemu narodowi amerikańskiemu - pamiętała by wspomnieć o narodzie, oni to lubili - reaktor wraz z zapasem tellarium oraz silnik i system sterujący, aby wasi uczeni mogli dokładnie zapoznać się z osiągnięciami naszych.
To wywarło na nich jakieś wrażenie, Nikka usłyszała kilka zduszonych szeptów. Może się jeszcze rozczarują, reaktor i silnik nie były wielkie jak w Płaszczce. Wybrano typowy model stosowany w amarskich autach i małych łodziach, w stu procentach sprawny i gotowy do działania. Naukowcy z Erf mogli badać wrak Mewy ile chcieli, ale naprawdę niewiele z niego zostało. Nie widziała silnika, został zabrany przed jej przybyciem, ale skoro nie dali rady nawet odpalić systemu, to uszkodzenia musiały być poważne.
Zapewnili się jeszcze o chęci obustronnej współpracy, a Lin-Werro zaprosił Busza do Akurii, oczywiście w dogodnym dla niego terminie. Prezident podziękował i wyraził chęć podróży, ale Nikka wiedziała, że nie jest to do końca szczere. Zresztą, co w tej grze pozorów było szczere? Na pewno nie jej uprzejma uniżoność i grzeczne frazesy. Gdyby byli sami, a Selino miałaby gwarancję, że nie poniesie konsekwencji za swoje słowa i czyny, porozmawialiby inaczej.
Prezident zrewanżował się ofertą ugoszczenia króla w Americe, na co akuryjska delegacja miała gotową odpowiedź:
- W imieniu Jego Królewskiej Wysokości przyjmuję zaproszenie - powiedziała Nikka, starając się brzmieć możliwie jak najbardziej neutralnie, może nawet odrobinę radośnie. - Jego Królewska Wysokość chętnie przybędzie na Erf, by osobiście poznać naszych nowych sojuszników, jednak wizyta ta będzie możliwa najwcześniej za dwa, może trzy lata. - Przerwała na chwilę, by dać czas tłumaczce. - Dwa miesiące temu świętowaliśmy narodziny następczyni tronu, królewny Idalii, i teraz Jego Królewska Wysokość musi skupić się przede wszystkim na córce.
- Wychowanie następcy to jeden z najważniejszych obowiązków każdego z naszych władców - dopowiedział Kester.
- Pan prezident gratuluje narodzin królewny i rozumie jak to jest, sam jest ojcem dwóch córek - przetłumaczyła Kamilla z trochę większym niż zwykle entuzjazmem. Ona też była matką, kiedyś wspominała o dzieciach… No tak, to było wtedy, gdy prosiła Nikkę, by powstrzymała autodestrukcję Płaszczki. Komandor była gotowa wysadzić siebie i wszystkich w bazie nie bacząc na to, kim są i ile mają dzieci. Czy dziś byłaby w stanie zabić Kamillę bez mrugnięcia okiem, na przykład na rozkaz? Nie, na pewno nie bez mrugnięcia okiem. Zażądałaby wyjaśnień i nacisnęłaby spust dopiero wtedy, gdy okazałyby się satysfakcjonujące.
Kester zauważył, że Selino odpłynęła myślami, i podtrzymywał rozmowę, która i tak zresztą dobiegała końca. Pożegnali się, tym razem bez ukłonów. Przed wyjściem z budynku Nikka przystanęła, dotknęła ramienia Kamilli i zapytała:
- Pani Pik, co z moimi książkami? Przecież wie pani, gdzie mieszkam, zapraszam o każdej porze dnia i nocy. Dostaliśmy nową siedzibę, ale nie możemy się jeszcze przeprowadzić.
Prezident wspomniał o konieczności remontu, który mieli przeprowadzić Amerikanie… Potem musi spytać Lukasa Holdena o konkrety.
Tłumaczka przelotnie nakryła dłoń Nikki własną ręką, spontanicznym, czułym gestem.
- Ja… Nie chciałam przeszkadzać, pani ambasadorko…
Naprawdę? To była wyjątkowo słaba wymówka. Nie chciała przeszkadzać, czy może ktoś nie pozwolił jej na odwiedziny?
- Pani Pik, proszę… Jeśli będzie potrzebne oficjalne zaproszenie, to ja go chętnie napiszę. - Posunęła się do małej groźby.
- Dobrze, przyniosę książki jutro, pani ambasadorko.
- Świetnie, i tak mamy umówione spotkanie, będziemy mogły później porozmawiać prywatnie - zaznaczyła Nikka i ruszyła do drzwi, gwałtownie kończąc rozmowę. Amerikanie zostali odrobinę w tyle, ale Kester czujnie podążył za swoją przełożoną. Drzwi otworzył im tutejszy strażnik, po czym w asyście własnych żołnierzy wsiedli do aut i zostali odwiezieni do tymczasowego miejsca zakwaterowania.
Komentarze (10)
Dla tego w u mnie też będzie polityka
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania