Poprzednie częściWłaściwy kolor nieba - rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Właściwy kolor nieba - rozdział 50

Słońce prażyło, a Ethan opuszczał chłodne wnętrze akuryjskiej ambasady, by wsiąść do rozgrzanego auta, które musiał zaparkować dwie przecznice dalej, gdyż coś działo się na stadionie i okoliczne ulice były szczelnie zastawione samochodami. Ostatnio często odwiedzał to miejsce, nie tylko ze względu na przygotowanie materiałów do szkoleń, bo to skończył kilka tygodni temu, zdążył nawet poprowadzić dwa kursy. Selino siedziała w Stanach wyjątkowo długo, a Hill wraz z nią: zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Szczerze mówiąc, wolałby wyłącznie prywatnie, ale Helena Kirby się uparła.

– Nie wierzę, że otwiera przed tobą gębę tylko po to, żeby ci possać – mówiła mu nie raz w swoim charakterystycznym bezpośrednim stylu. – Nie wierzę, że nie potrafisz niczego z niej wyciągnąć, To, co mi dajesz – stukała palcem w najświeższy raport – to gówno, które zna każdy, kto potrafi włączyć telewizor. Ciebie stać na więcej. Chyba że taki szczwany lis, zgłupiał na starość i się zaangażował… – Zawieszała głos, chcąc sprowokować go do zaprzeczeń, ale nigdy nie dał się wciągać w te gierki.

– Czy próbujesz mi zasugerować konieczność prowadzenia agresywnych działań operacyjnych wobec ambasadorki sojuszniczego państwa? – odpowiadał wtedy, a na to Kirby nie znajdowała ciętej riposty.

Już wszyscy w Firmie wiedzieli, że mają romans, nie dało się tego ukrywać w nieskończoność. Kirby naciskała, co było zupełnie zrozumiałe, jako że nawiązanie intymnych relacji ze źródłem było działaniem wręcz podręcznikowym. Ale Selino była nadzwyczaj ostrożna i nawet gdyby chciał ją zmanipulować – a nie chciał – to nie poszłoby mu najlepiej. Czasem mówiła o dzieciństwie, czasem o jakichś drobnostkach z pobytu w Waszyngtonie czy w Hanscom, ale na temat swojej pracy w pałacu nie puszczała pary z ust. Dobrze wiedział, że przy jakichkolwiek próbach nacisku straci tę cudowną dziewczynę.

Bo było mu z nią dobrze, tak, zdecydowanie mógł tak powiedzieć. Nikka go rozumiała, co okazało się najważniejszą rzeczą w tym dziwnym związku. Ale czy jej było tak samo dobrze z nim? Nie był pewien. Bywały dni, kiedy wręcz rzucała mu się w objęcia i nie chciała odchodzić, bywały też takie, gdy czuł się wykorzystywany. Traktowała go wtedy mechanicznie, jak zabawkę, którą można użyć i odrzucić w kąt. W takich przypadkach mówiła mało, szybko wracała do siebie, a raz, gdy chciał ją po prostu przytulić, ugryzła go w ramię – i to bynajmniej nie delikatnie.

Nie wiedział, co ma o tym myśleć.

Na rękach Nikki wciąż pojawiały się nowe ślady, na szczęście płytkie i niepozostawiające blizn, jednak nie było tygodnia, by nie zauważył nowego zaczerwienienia albo zadrapania. Kategorycznie odmawiała specjalistycznej pomocy i twierdziła, że ma to pod kontrolą, co w jakimś stopniu musiało odpowiadać stanowi faktycznemu, bo w końcu jej stan się nie pogarszał. Nie było też poprawy, co go bardzo martwiło. Między innymi dlatego nie traktował jej jak zwykłego źródła osobowego. Oczywiście zorientowałaby się od razu i rzuciła go szybciej, niż zdołałby powiedzieć „Nikka, to nie tak, jak myślisz”, ale nie wiadomo, czy nie odreagowałaby tego za pomocą noża. Nie chciał mieć jej na sumieniu. Kirby mogła się wściekać za każdym razem, gdy przychodził złożyć raport, ale nie był już tym samym Ethanem Hillem, który podtapiał ledwo dwudziestoletnią dziewczynę, a potem normalnie przesypiał noc zdrowym snem zadowolonego z siebie patrioty.

Teraz zachowywał się tak, jak życzyła sobie jego młodziutka kochanka: profesjonalnie w sytuacjach oficjalnych, w prywatnych ulegał jej zachciankom. Jak długo miał trwać w takim zawieszeniu? Nikka mówiła, że za rok, góra dwa, przestanie być ambasadorką i odda stanowisko Kesterowi Lin-Werro, to nie była tajemnica. Więc może wtedy? Ona nie będzie już tu przyjeżdżać, więc czy powinien przeprowadzić się do Port Albis? Co z jego pracą, którą wykonywał teraz głównie w Waszyngtonie? Centrala mogła go wysłać za granicę, ale w zamian oczekiwałaby wyników, których nie chciał osiągać.

Otarł czoło z potu i skręcił w lewo. Trzymał się cienia rzucanego przez rosnące wzdłuż ulicy drzewa, co przynajmniej dawało wrażenie temperatury niższej niż zapowiadane osiemdziesiąt pięć stopni. Chwilowo porzucił temat Nikki i przypomniał sobie, po co w ogóle chodził teraz do ambasady.

Oczywiście chodziło o bogów. Kryzys związany ze śmiercią Goodalla został zażegnany, a dla podróżujących na Amar ruszyła nowa akcja informacyjna, ale temat dalej był świeży i pojawiał się w mediach. Selino uparcie częstowała dziennikarzy tą samą porcją informacji, aż chyba mieli jej dość, więc przychodzili do niego.

Traktował ich mniej oschle, niż miał w zwyczaju. Nie dlatego, że nagle zapragnął być miły dla pismaków, ale pomyślał, że dzieciaki w rodzaju Abbey i Jordy’ego potrzebują rzetelnego źródła informacji, których nikt inny nie mógł dostarczyć. Nikka służyła pomocą, ale ze względu na skromny stan osobowy nie dała rady nikogo oddelegować, więc cała robota spadła na niego. Z innych źródeł wiedział, że Akuryjczyków przerażały wysokie koszty życia w Waszyngtonie i ociągali się z wynajmem mieszkań dla personelu, więc na razie nie sprowadzali ludzi i działali tymi kilkoma urzędnikami, których mieli. Ostatnio zrobiło się im luźniej, bo stary, chytry Ferro-Denal wreszcie wrócił do domu. Hill widział spojrzenia, jakimi Nikka obrzucała arystokratę i słyszał chyba wszystkie krążące po pałacu w Port Albis plotki na ich temat. Był pełen uznania, że dziewczyna nigdy nie powiedziała o nim złego słowa. Taka lojalność… Dyrektorzy Firmy oddaliby wiele, by ich pracownicy zachowywali się zawsze aż tak honorowo.

Pracował więc sam, ale tak lubił, więc nie narzekał. Cieszył się nawet, że ma pretekst, by móc często odwiedzać ambasadę Królestwa Akurii. Trochę mniej cieszył się z tego, że kierowano do niego wszystkich duchownych z każdej możliwej religii, którzy nagle postanowili półoficjalnie poszukać informacji, a do Selino nie poszli, bo jakoś im „nie wypadało”. Biskupowi nie wypadało, rabinowi, imamowi tak samo, jak i zresztą z pięciu pastorom, jakimś Hindusom, buddystom i dziwnym sekciarzom, których miał ochotę wyrzucić za próg swojego mikroskopijnego biura w Budynku Trumana, gdzie rezydował w ramach udawania pracownika Departamentu Stanu.

W rozmowach z takimi gośćmi był bardzo bezpośredni, wręcz ostry.

– Pomyśl o tym, co by się działo, gdyby Allah zszedł z nieba i stanął przed bluźniercą – mówił do imama, a ten kiwał głową na znak, że potrafi to sobie zwizualizować. – To jest dokładnie to samo, a ja to widziałem, na własne oczy. Powiem ci coś jeszcze: moi bogowie nie lubią, kiedy ktoś krzywdzi dzieci, więc radzę ci przekazać znajomym, żeby przestali zmuszać dziewczynki do małżeństwa i wycinać im łechtaczki. – Nachylał się groźnie do rozmówcy, który, zszokowany, ciągle kiwał głową.

– Radzę ci powiedzieć kolegom, żeby odpierdolili się od ministrantów – przestrzegał biskupa. – Bogowie dbają o dzieci i w końcu zaczną interweniować, o ile już nie zaczęli, a wy to ukrywacie. – Patrzył na biskupa badawczo i chyba dostrzegł w jego twarzy coś, co potwierdziło jego domysły. I bardzo dobrze: wszyscy odpowiedzialni za przemoc wobec najmłodszych powinni zacząć się bać.

Na każdym kroku podkreślał, że Amarscy bogowie troszczą się o dzieci. Wiedział o tym tak dobrze, że teraz prawie nie zdziwił się na widok małej, chudej czarnej dziewczynki stojącej tuż obok jego samochodu. Wyglądała na przestraszoną i nieco zaniedbaną, a dziwna niebieska sukieneczka, którą miała na sobie, wisiała na niej tak, jakby została w nią przebrana, nie ubrana.

Na widok dwóch idących chodnikiem mężczyzn dziewczynka zanurkowała pomiędzy samochody. Hill przyspieszył kroku; bał się, że mała wybiegnie na ulicę. Ileż mogła mieć lat, pięć, sześć? Na pewno mniej niż Diego, kiedy do niego przyszedł. A więc to miała być jego nowa córka? Tym razem nikt nie uwierzy, że biologiczna…

Kiedy przechodnie odeszli, dziecko wyszło na chodnik, rozejrzało się i powoli podeszło do Ethana. Mała nie odezwała się, tylko wyciągnęła ręce, jakby chciała, żeby Hill ją podniósł. Zrobił to i zdziwił się, jaka jest lekka – nie ważyła więcej niż trzydzieści pięć funtów.

– Dzień dobry – przywitał się. – Czekałaś tu na mnie?

Odczuwał tę cudowną, zesłaną przez któregoś boga pewność, ale chciał jakoś zacząć rozmowę. Dziewczynka milczała.

– Zabiorę cię w bezpieczne miejsce. W moim domu nic ci nie grozi – obiecał.

Tym razem przecząco potrząsnęła głową, aż jej czarne włosy uderzyły Hilla w twarz.

– Chcę do mamy – wyszeptała mu prosto do ucha.

A więc nie o to chodziło, miał odnaleźć rodzinę dziewczynki. Podświadomie odetchnął z ulgą, nie był gotowy na przyjęcie kolejnego dziecka.

Zrobię dla niej wszystko, co będzie w mojej mocy – pomyślał w stronę bogów.

– Oczywiście, do mamy. Znajdę twoją mamusię, znam ludzi, którzy znają ludzi… – mówił bardziej do siebie niż do niej.

Nie poszedł do samochodu, z dzieckiem na ręku zawrócił do ambasady. Będzie musiał zadzwonić w kilka miejsc, być może osobiście pojawić się u tego czy innego znajomego. Absolutnie nie bał się zostawić małej pod opieką Nikki. Wiedział, że w takiej sprawie ambasadorka udzieli mu wszelkiej możliwej pomocy.

Próbował zagadywać dziewczynkę, ale nie odpowiadała na pytania, czasem tylko kiwała lub kręciła głową, co zapewne miało znaczyć „tak” i „nie”. Dowiedział się, że najprawdopodobniej nie pochodziła z Waszyngtonu, i że ktoś zabrał ją od rodziców. Czyli ofiara porwania… A sposób, w jaki zareagowała na tamtych mężczyzn, nasunął mu na myśl coś jeszcze paskudniejszego.

Jeśli to była prawda i ktoś ją skrzywdził… Hill zacisnął zęby i pomyślał, że wtedy załatwi tę sprawę po swojemu, bez oglądania się na sądy i policję.

Jego nie uważała za zagrożenie, co zapewne było wynikiem boskiej interwencji. Ethan znów stwierdził, że tacy bogowie byli warci oddawania im czci, chociaż mogliby działać przed szkodą, nie po… Porzucił te rozważania, bo nie dość, że nie były bezpieczne, to dotarł właśnie pod budynek akuryjskiej ambasady.

– Muszę się widzieć z ambasadorką, to pilne – poinformował stojącego na warcie marynarza.

Z niepokojem zauważył, że dziewczynka odwróciła się od strażnika i zaczęła drżeć. Odsunął się by zapewnić jej komfortową odległość od mężczyzny. Drugi strażnik wezwał przez radio dowódcę, czyli starszego chorążego Liwano. Hill znał go już trochę i wiedział, że nie darzy go zbytnią sympatią.

– To znowu pan. – Liwano przywitał go chłodno. – Czy nie wyszedł pan od ambasadorki kilka minut temu?

– Owszem, wyszedłem, ale teraz muszę wrócić. Chodzi o to dziecko.

Nie chciał tracić czasu na tłumaczenia, ale Akuryjczycy byli uparci i sumienni, nie wpuściliby go na ładne oczy.

– Co z nim?

– To sprawa między mną a bogami. Chcę prosić panią ambasadorkę o pomoc.

To powinno przekonać zawziętego chorążego – i tak się stało. Powoli pokiwał głową i oznajmił poważnym głosem:

– Proszę za mną.

Hill wszedł więc do chłodnego budynku i podążył do biura Nikki. Liwano dał mu znak, by zaczekał przed wejściem, sam zniknął w czeluściach gabinetu.

– Zostawię cię z moją przyjaciółką, taką miłą panią, i pójdę szukać twojej mamy – zapewnił dziewczynkę, która na szczęście rozumiała, co do niej mówi i przytaknęła. – Ale wrócę i dopilnuję, żeby wszystko było dobrze.

– Pani ambasadorka zaprasza. – Usłyszał Liwano, który otworzył przed nim drzwi, a potem również wszedł do środka.

Nikka była sama, bez tłumaczki, bez zastępcy, bez służącej. Patrzyła z zaciekawieniem to na niego, to na dziecko skryte w jego ramionach. Mała znów skuliła się i przytuliła do Ethana, bo chorąży stał zdecydowanie zbyt blisko.

– Słyszałam, że potrzebuje pan pomocy – zaczęła Nikka. Według ich etykiety to ważniejsza osoba powinna rozpoczynać konwersację.

– Nie ja, ona. – Wskazał głową na dziewczynkę. – Ale na początku proszę, żeby pani nakazała wyjść swojemu strażnikowi. Ona boi się mężczyzn.

– Dlaczego? – spytała, a Ethan przeklął w myślach jej dociekliwość. Postanowił przejść do sedna sprawy:

– Może dlatego, że jakiś ją zgwałcił? Nie jestem całkowicie pewien, ale podejrzewam, że tak było.

– Przecież to dziecko! – wykrzyknęła przerażona. – Breti, wyjdź! Zawołaj Samię, zajmiemy się nią, oczywiście…

– I każ wezwać tłumaczkę, pojawi się tu nasz lekarz i policja – przerwał jej bezceremonialnie.

Nikka, przytaknęła, wydała rozkazy, a gdy chorąży opuścił pomieszczenie, podeszła bliżej, ostrożnie, jakby bała się spłoszyć dziewczynkę.

– Co się stało? – zadała proste pytanie. Hill miał wrażenie, że powstrzymuje się przed zasypaniem go gradem kolejnych.

– Była koło mojego samochodu, czekała na mnie. Na pewno bogowie jej pomogli.

– Niechże wam za to będą dzięki… – wyszeptała modlitwę. – I… co z nią? Potrzebuje lekarza? Nie bój się, tu ci nic nie grozi. Jak masz na imię? – zwróciła się bezpośrednio do małej.

– Wątpię, by rozumiała po amarsku. – Hill ostudził jej zapędy. – Mało mówi, dowiedziałem się tylko tyle, że chce wrócić do matki. Wygląda nieźle, może bogowie ją uzdrowili, ale ja i tak muszę to zgłosić.

– To całkowicie zrozumiałe…

Do biura weszła służąca, Nikka przywołała ją skinieniem dłoni.

– Poproszę o coś do picia dla małej – powiedział, bo wydawało mu się, że może być trochę odwodniona.

– Tak, i dla mnie też. Panie Hill?

– Ja dziękuję, będę musiał iść. Chciałbym ją tu zostawić, dopóki nie znajdę jej rodziny.

– Oczywiście, zajmiemy się nią. Samia, przynieś, proszę, jakiś wystudzony napar, a potem pomożesz mi z dzieckiem.

Selino wyraźnie czekała, aż służąca wyjdzie, bo wróciła do poważnej rozmowy dopiero po tym, jak zamknęły się za nią drzwi.

– Co mam robić, gdy zjawi się tu wasza policja?

Dobre pytanie. Nie chciał, żeby opieka społeczna zabrała małą. Za dużo wiedział o pracy rządowych instytucji, by mieć do nich pełne zaufanie.

– Współpracuj, ale nie pozwól jej stąd wziąć. Powiedz, że udzielasz jej azylu na terytorium królestwa. Wymyśl coś. Wpuść lekarzy… lekarki, poproszę, żeby przysłali kobiety – poprawił się. – Odpowiadaj na pytania, ale niech zostawią ją w spokoju. Zresztą postaram się tu być, pomogę ci. Tylko powiedz, że to ktoś od ciebie znalazł dziewczynkę, dobrze? Tak będzie łatwiej ją tu zatrzymać, w razie czego.

– Jasne. Jak ludzie mogą być tacy… źli… – westchnęła.

– Też nie wiem, Selino… Masz, potrzymaj ją. Muszę zrobić zdjęcie.

Zmienił temat i oddał dziecko ambasadorce. Wykonał kilka fotek komórką, bo może ktoś już zgłosił zaginięcie i zdjęcie dziewczynki już wisiało w policyjnej bazie. Potem wróciła Samia z orzeźwiającą lipowo-miętową herbatą, którą napoił swoją nową podopieczną. Wypiła całą szklankę i chciała jeszcze.

– Zobaczymy się później – tłumaczył dziecku. – Idę szukać twojej mamy, a ty zaczekaj na mnie z tymi fajnymi paniami.

– Hill. – Głos Selino zatrzymał go, gdy był w połowie drogi do wyjścia. – Kiedy ona wróci do domu, znajdziemy tego, kto…

– Ja go znajdę – oświadczył twardo. – I zajmę się nim tak, jak trzeba.

Ich spojrzenia spotkały się, oboje mieli podobny, poważny i zacięty wyraz twarzy. Nikka pokiwała głową z aprobatą. W tym momencie rozumieli się bez słów.

 

Osobiście odwiedził najbliższy posterunek. Nieco nagiął fakty, twierdząc, iż to pracownicy ambasady poinformowali go o dziecku, które wyglądało na zagubione, a on, kierowany obywatelskim obowiązkiem, postanowił pomóc. Dyżurna policjantka przyjęła zgłoszenie i pokierowała go do detektywa, który miał prowadzić sprawę. Czas dłużył się Hillowi niemiłosiernie, choć obiektywnie musiał stwierdzić, że policyjne młyny mieliły dość sprawnie. Wszystko potoczyło się błyskawicznie, gdy zdjęcie dziewczynki pojawiło się w wyszukiwarce osób zaginionych. Olivia Thompson, pięć lat, zamieszkała na przedmieściach Columbii w Karolinie Południowej, matka, ojciec, dwóch starszych braci. Rodzice zgłosili zaginięcie sześć dni temu. Uruchomiono Amber Alert, ale chyba nikt nie spodziewał się, że mała Olivia odnajdzie się prawie pięćset mil od domu.

Sześć dni. Ethan spiął się, słysząc tę informację, a poczciwy policjant, któremu chyba niewiele brakowało do emerytury, spojrzał na niego z niepokojem.

– Proszę dzwonić do rodziców, muszą umierać ze strachu – ponaglił policjanta.

– Najpierw wyślemy patrol i opiekę społeczną…

– Słuchaj, Cliff – przeczytał tabliczkę z imieniem spoczywającą na biurku detektywa – sam mam dziecko i wyobrażam sobie, co przeżywają teraz państwo Thompson. Olivia jest teraz w dobrych rękach. Selino nie dopuści, by pod jej opieką dziewczynce stało się cokolwiek złego, honor jej na to nie pozwoli. I wątpię, by wpuściła twój patrol do swojej ambasady. Nie lubi naszych mundurowych.

– To ta kosmitka z telewizji, co? A ty…

– Jestem tłumaczem – wyjaśnił krótko. – Wezwij tam zespół medyczny, koniecznie z lekarką. Wyglądała na nieco wyczerpaną.

– Z lekarką – powtórzył Cliff. – Koniecznie z lekarką. Tłumacz – podniósł wzrok na Hilla. – A pracujesz…

– W Departamencie Stanu – dokończył gładko. – Proponuję, żebyś poinformował kolegów z Columbii, że dziewczynka jest cała, niech dadzą znać rodzinie. A my pojedziemy do ambasady i zaczekamy, aż przyjadą odebrać dziecko.

Stary gliniarz jeszcze przez chwilę patrzył na niego bez słowa i Hill miał wrażenie, że przejrzał na wskroś wszystkie jego bajeczki.

– Ja też mam dzieci, panie „jestem tłumaczem” – powiedział w końcu. – Proszę poczekać na mnie na korytarzu. Przedzwonię w parę miejsc, wezwę lekarkę – podkreślił to słowo – a potem zaprowadzisz mnie do tej ambasady. Coś czuję, że będę potrzebował tłumacza.

Hill wolałby zacząć szukać porywacza, bo w takich sprawach czas ma priorytetowe znaczenie, ale stwierdził, że najpierw dopilnuje, by Olivia wróciła bezpiecznie do rodziny.

 

Jeszcze tego samego dnia, przed północą, poznał koszmarnie zmęczonych, lecz szczęśliwych państwa Thompson i był świadkiem rodzinnego pojednania. Przed ambasadą zjawili się Federalni, którym musiał złożyć krótkie zeznanie. Selino też raczyła do nich wyjść. Oświadczyła sucho, iż cieszy się, że mogła pomóc niewinnemu dziecku i nie potrzebuje żadnych podziękowań, przecież każdy zrobiłby to samo na jej miejscu.

Nie każdy, Nikka, nie każdy… – myślał, idąc do samochodu.

W ambasadzie słyszał rozmowę Cliffa i lekarki, która uważała, że Olivia mogła zostać zgwałcona, ale musieli to jeszcze sprawdzić na badaniach w szpitalu. Cokolwiek się tam wydarzyło, modlił się, by Pani Zoyanna pomogła dziewczynce wyjść z tego z nienaruszoną psychiką i nigdy wcześniej nie pragnął tak mocno, żeby jego modlitwy zostały wysłuchane.

Była już prawie druga, ruch na ulicach niemalże zamarł, jednak kawalkada spieszących dokądś wozów straży pożarnej przytrzymała Ethana na skrzyżowaniu. Czerwone i niebieskie światła kładły upiorne cienie na jego zmęczonej, szczupłej twarzy. Zaczął myśleć o czekającym go śledztwie i znajomościach, jakie musi uruchomić, by znaleźć tę bandę zwyrodnialców – podejrzewał, że to nie jeden człowiek, pojedynczy pedofil wykorzystałby dziewczynkę i być może zabił gdzieś blisko domu. To zdecydowanie była grubsza sprawa.

Najpierw jednak musiał się wyspać. Do pracy zabierze się jutro, ze świeżym umysłem i w miarę wypoczętym ciałem.

 

Rano pospiesznie przełykał śniadanie, zerkając jednym okiem na lokalne wiadomości poświęcone głównie nocnemu pożarowi domu w szeregowej zabudowie na Szesnastej Północno-Wschodniej, który osobliwie strawił tylko jeden lokal. Miał już wyłączać telewizor, gdy zaaferowana spikerka podała wieści z ostatniej chwili: w ogniu zginął senator Partii Republikańskiej Harold Parry i pięciu jak dotąd niezidentyfikowanych mężczyzn. Wciąż nie ustalono, co senator robił tak daleko od swojego miejsca zamieszkania.

Ethan Hill nagle poczuł pewność, niezachwianą pewność, że boska sprawiedliwość dosięgła odpowiedzialnych za krzywdę Olivii. Powinno mu ulżyć, ale gniew wciąż dawał o sobie znać. Miał ochotę pytać bogów, dlaczego nie zapobiegają takim tragediom, ale to mijało się z celem. Nie byli wszechmocnymi, wszechwiedzącymi istotami, sam kładł to ludziom do głów. Reagowali, gdy tylko mogli, ale na tym świecie tak wielu potrzebowało pomocy… Uspokoił się trochę, ale wstrzymał z modlitwą dziękczynną, bo jeszcze nie byłaby szczera. Przynajmniej winni zostali ukarani.

Nie zdziwił się, że pedofilem okazał się senator, do tego z tej ponoć bardziej praworządnej, konserwatywnej partii. Dobrze wiedział, że ludzie u władzy również mają swoje słabości, które można wykorzystać, a czasem są takimi skurwysynami jak Parry. Co gorsza, w pewnym momencie zaczynają odklejać się od rzeczywistości i uważać, że są bezkarni. Jakże przyjemnie było widzieć, że jednak nie mają racji.

Obstawiał, że tamtych pięciu to handlarze żywym towarem, którzy zaopatrywali Parry’ego. Skąd wzięli się razem w jednym miejscu? Tylko bogowie raczyli to wiedzieć, choć gdyby ktoś spytał Hilla o zdanie, powiedziałby mu, że to właśnie amarscy bogowie spędzili całe towarzystwo do jednego domu, bo przecież nie stanowiło to dla nich większego problemu.

Wierzył, że prędzej czy później sam by ich odnalazł i zrobił to, co obiecał Selino: odpowiednio się nimi zajął. Senator mógł stanowić problem, ale przecież kiedyś musiał przestać być senatorem, a i sam Ethan nie był przecież jakimś tam tłumaczem z Departamentu Stanu.

Porzucił te rozmyślania i postanowił zadzwonić do Nikki, by podzielić się z nią najnowszymi wiadomościami. W końcu dała mu swój numer. I czasem dzwonił tylko po to, by życzyć jej dobrej nocy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • MKP pół roku temu
    "– Czy próbujesz mi zasugerować konieczność prowadzenia agresywnych działań operacyjnych wobec ambasadorki sojuszniczego państwa?"– tak, zajebać kogoś służbowym spokojnym tonem😈

    "Nie było też poprawy, co go bardzo martwiło." - bo to straszne jest. Emocje tak skumulowane że trzeba je zagluszyć, stłamsić ból psychiczny fizyczny, bo fizyczny ma koniec i początek, ma też miejsce przez co lepszy jest od leku: daje złudne poczucie kontroli.

    "Biskupowi nie wypadało, rabinowi, imamowi tak samo, jak i zresztą z pięciu pastorom, jakimś Hindusom, buddystom i dziwnym sekciarzom, -" o tak, chciałby zobaczyć tych wszystkich spódniciarzy sekciarzy i turbanistów, jak to gęby krzywią, bo jak to taki bóg może być, co istnieje i działa.

    "Ethan znów stwierdził, że tacy bogowie byli warci oddawania im czci, chociaż mogliby działać przed szkodą, nie po…" - ooo tak Dawać mi tu tych Zwierzchników niech porządek zrobią 😈😈👏

    "Też nie wiem, Selino… Masz, potrzymaj ją. Muszę zrobić zdjęcie." - On to by ją tylko przytopił (musiałem, ale już go lubię)

    ": w ogniu zginął senator Partii Republikańskiej Harold Parry i pięciu jak dotąd niezidentyfikowanych mężczyzn" - piękne, cudowna sprawiedliwość 😌😌😌
  • Vespera pół roku temu
    Wiesz, Ethan miał już różnych przełożonych i nigdy jakoś specjalnie nie przejmował się ich ględzeniem. Może dlatego nie awansował wysoko? To typ, który robi swoje i ma gdzieś tych z Centrali. I mówisz, że wystarczy, żeby uratował jakiegoś dzieciaka, to wybaczysz mu tortury?...

    A z bogami, proszę pana, to jest tak, że ja w tym wątku uzewnętrzniam swoje tęsknoty za sprawiedliwością, więc nie ma się czego bać, jakby nam tacy zaistnieli, to byłoby dobrze.
  • MKP pół roku temu
    Vespera Ależ ja się nie boję, ja podzielam tęsknotę
  • Vespera pół roku temu
    MKP No to możemy uznać, że założyliśmy wspólnotę i oczekujemy Nadejścia.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania