Poprzednie częściWłaściwy kolor nieba - rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Właściwy kolor nieba - rozdział 44

Ambasadorka Królestwa Akurii spędziła na Erf cztery długie miesiące, przerwane jedynie krótką, ledwo kilkudniową wizytą w domu. Musiała wracać, gdyż Kester zachorował tak paskudnie, że niemalże wylądował w szpitalu, ale na szczęście wystarczyło kilka wizyt amerikańskich doktorów i ichniejsze leki. To były płuca i przy tej okazji Nikka przypomniała redaktorom swoją rzekomą chorobę, na którą cierpiała po przylocie na tę planetę. W trakcie wywiadów wspominała tamten czas z wielkim zaangażowaniem i znów dziękowała lekarzom oraz amerikańskim władzom, w domu zaś modliła się o zdrowie dla swojego zastępcy. W tutejszej prasie ponoć pojawiły się teorie, iż przebywanie na Erf może być niebezpieczne dla Akuryjczyków i zaraz po przylocie powinni przechodzić jakieś dodatkowe procedury medyczne, ale Nikka wiedziała, że to bzdury. Przecież ani jej, ani Indze, tak naprawdę nic nie było, a na płuca chorowano, a czasem i umierano, również na Amarze. Teraz była dobrej myśli, z własnego doświadczenia wiedziała, że Amerikanie mają mocne lekarstwa, ale modlitwa nie mogła zaszkodzić. Kester doszedł do siebie po niecałym miesiącu, dodatkowo wspomagany rosołem i zupą cebulową, które sama dla niego gotowała.

W tym czasie prowadzeniem ambasady zajmował się głównie Brego-Ryfin. Nie wracał już więcej do tematu rezygnacji, a Nikka robiła wszystko, by nie utrudniać mu życia – zwłaszcza kiedy Allen Ferro-Denal gościł po tej stronie portalu. Arystokrata sprowadził swoją służbę, kucharza, a nawet meble, o strojach nie wspominając. Płaszczka potrzebowała trzech kursów, by dostarczyć to wszystko do Łoszintonu. Ambasadorka, zgodnie z zapowiedzią, oddała swoją kwaterę, załatwiła dodatkowego tłumacza i starała się nie wchodzić mu w drogę. W zamian Ferro-Denal wziął się ostro do pracy i odnosił sukcesy w negocjacjach, chociaż do czterdziestu funtów złota za sto funtów syntetycznego tellarium jeszcze mu trochę brakowało. Ostatecznie dogadano się co do kwoty – trzydzieści sześć funtów, z czego dwa miało trafiać do kieszeni starego arystokraty, reszta do królewskiej szkatuły.

Ale Selino również nie próżnowała. Może na początku zajmowała się głównie Kesterem, a potem sporo czasu spędzała z żołnierzami, których w ambasadzie było już ośmiu, ale później znalazła sobie zajęcie – były nim rozmowy z Amerikanami na temat statków powietrznych. Ku jej zdziwieniu, wykazali chęć do nieodpłatnego dzielenia się wiedzą; nieodpłatnego przynajmniej w początkowej fazie projektu. Pan Lukas Holden, wciąż główny reprezentant prezidenta Busza, przekazał Akuryjczykom sporą porcję dokumentów dotyczących konstruowania tutejszych maszyn latających. Oboje zgodzili się co do tego, że przydałby się bardziej pojemny środek transportu. Płaszczki mogły zabrać na pokład jedynie siedem osób plus sternika, loty odbywały się coraz częściej, ale to wciąż było mało. Portal przepuszczał tylko amarską technologię, przez co oczywistym było, że nowy statek powietrzny musi powstać w Akurii. Amerikanie szybko wyrazili chęć zakupu przynajmniej jednej sztuki na własny użytek. Nikka zapewniła, że to nie powinno być problemem.

Mertin chętnie przyjmie ich złoto – pomyślała.

 

Kiedy wreszcie wróciła do domu, temat nowych statków przez dobre pół miesiąca rozgrzewał radę i cały dwór królewski, przyćmiewając nawet kwestię korzystnie podpisanego traktatu, który Ferro-Denal przywiózł raptem jedną fazę księżyca przed przylotem Nikki. Uczeni wręcz rzucili się na dokumentację techniczną maszyn, skarbnik Loren Elihard-Mak stwierdził, że funduszy wystarczy na budowę trzech statków, z których jeden będzie można sprzedać Amerikanom, Irri zastrzegł, że sztuka na eksport musi zostać pozbawiona broni i osłon, a król Mertin… Był zafascynowany bogato ilustrowanymi księgami, które Nikka zakupiła z pomocą nieocenionej Pam.

Tłumaczka twierdziła, że to książki dla pasjonatów lotnictwa, rzecz bardzo zwykła i każdy może takie nabyć. Zwykłe czy niezwykłe, były świetne. Nikka znalazła w nich zarówno prymitywne maszyny, które dawno temu oglądała w muzeum, jak i statki widywane w porcie lotniczym, a nawet dokładnie taki, jakim miała okazję lecieć do Łosznintonu. Obrazki powalały żywymi barwami i oddaniem szczegółów. Pam przetłumaczyła większość podpisów i tytułów rozdziałów, zapełniając odręcznymi notatkami całe marginesy. Ambasadorka Selino wiedziała, że amarscy uczeni szybko dadzą sobie radę z przekładem całości – inglisz był dla nich sporą ciekawostką i wręcz stał się modny wśród naukowego światka w Elbie jako nowość, której można poświęcić badania.

Na razie jednak książki trzymał Mertin, przeglądał przy posiłkach, nosił ze sobą na spotkania Rady i obiecywał, że je odda, za dwa dni, za trzy, na pewno po pełni… Ekarin Atollas, nadworny inżynier, nieśmiało nalegał na pośpiech, ale nie mógł przecież króla do niczego zmusić. Jego ludzie i tak mieli sporo pracy z dokumentacją i przygotowaniem prototypu, który miał nosić nazwę Albatros.

W końcu fascynacja Mertina statkami powietrznymi minęła, ale wcześniej nie omieszkał wprawić Nikkę w kolejne zakłopotanie.

– Nadałbym ci ziemię, ale uciekniesz mi na prowincję i co ja tu bez ciebie zrobię? – oświadczył na jednym z prywatnych spotkań, na którym, bagatela, była obecna chyba połowa stronnictwa młodych arystokratów. – Ale jakoś musimy cię nagrodzić. Najpierw traktat, teraz statki, spisujesz się lepiej, niż ktokolwiek mógłby oczekiwać. Loren, wypłać jej jutro trzydzieści sztuk złota. Wiem, że to za mało, ale dobrze wiesz, jaką mamy sytuację.

Mertin podszedł i pocieszającym gestem poklepał ją po ramieniu. Stał bardzo blisko i poufale dotykał kobietę, która nie była jego żoną. Na oczach wszystkich. Brakowało tylko tego, by ją objął… Uciekła wzrokiem, szukała jakiegoś punktu zaczepienia. Globusy, czarno-złote globusy Amaru i Erf, takie okrągłe, takie lśniące w ciepłym blasku lamp… Zupełnie niemetaforycznie odetchnęła z ulgą, gdy w końcu zabrał rękę.

– Dziękuję. Dla mnie największą nagrodą i tak jest to, że mogę się do czegoś przydać – oświadczyła zmieszana.

– No nie bądźże już taka skromna. Napijmy się! – Wzniósł kielich, wszyscy obecni natychmiast mu zawtórowali. Nikka wykorzystała okazję i podeszła bliżej służącej, by ta dolała jej wina. – Za naszą dzielną małą komandor!

Uśmiechnęła się i spełniła toast, prawie nie czując smaku krwistoczerwonego trunku.

 

Oprócz oficjalnych, półoficjalnych i ćwierćoficjalnych spotkań z Mertinem, Nikka Selino sporo czasu spędziła z Amerikanami. Tym razem miała zdecydowanie więcej obowiązków jako ambasadorka niż jako komandor. Nie narzekała. Praca z ambasadorem Majersem oznaczała ni mniej ni więcej to, że mogła praktycznie bez przeszkód spotykać się z Itanem.

A spotykali się nie tylko służbowo. Późne lato osiemset trzydziestego szóstego roku urzekało piękną pogodą i Nikka postanowiła to wykorzystać. Pewnego dnia odważyła się zerwać z pałacu i zabrać Itana na długi spacer do dzielnicy portowej. Mężczyzna zgodził się bez chwili wahania.

Zostawili łódkę przy targu rybnym, dalej poszli pieszo.

– Zwykle tutaj rozstawiałyśmy z matką nasz kramik. – Nikka wskazała miejsce na obrzeżach niewielkiego placyku utworzonego przez budy i stragany różnorakich kupców, nie tylko rybnych.

Targ składał się z kilkunastu takich placyków połączonych ze sobą siecią dłuższych i krótszych uliczek utworzonych przez stragany. Rybacy handlowali tu owocami swych połowów i ich stoiska zajmowały najwięcej przestrzeni, ale oprócz intensywnie pachnących ryb sprzedawano tu i kupowano wszystko, co mogło przydać się w czasie rejsu kutrem, to jest liny, skrzynie, sieci, beczki, bukłaki, butelki, wiadra, solidne ubrania w sam raz na morskie sztormy, buty, rozmaite części metalowe, których przeznaczenia mogli się jedynie domyślać, łańcuchy, a nawet wielkie, fantazyjnie powywijane kotwice z dwoma, czterema lub sześcioma ramionami. Bardziej wyrafinowane towary można było znaleźć na targu zamorskim albo rzemieślniczym.

No i jedzenie. Ryby wędzone, smażone, pieczone, gotowane w zupie, podawane z chlebem, kaszą, warzywami… Od znajomych zapachów Nikka doznała dziwnego uczucia, swoistej melancholii. Stragany, kram i zupa rybna, to już nie wróci. Chętnie złapałaby Itana za rękę, by podnieść się nieco na duchu, ale nie tylko zapachy były znajome, twarze również. Co chwilę ktoś ją rozpoznawał, pozdrawiał z daleka, machał albo podchodził się przywitać. Specjalnie założyła dziś najmniej rzucającą się w oczy szarą suknię, ale niewiele to dało, w końcu spędziła na tym targu pół życia. Udawała bardzo zajętą oprowadzaniem amerikańskiego gościa i szybko spławiała dawnych znajomych, ludzi, których jako tako kojarzyła oraz tych, których twarze widziała dziś chyba pierwszy raz.

– O, popatrz, takie bardzo podobne stoisko miałyśmy, tylko ryb wędzonych tu nie ma, a u nas wisiały na takiej kracie metalowej – paplała do Itana.

Kątem oka zauważyła dwie dziewczynki może w wieku Rai, nie starsze. Schludnie ubrane blondyneczki podobne do siebie jak dwie krople wody, pewnie bliźniaczki. Na jej widok najpierw zastygły w bezruchu, potem zaaferowane wymieniły szeptem kilka uwag, aż w końcu porwały z kramu dwie ścierki i zarzuciły je na ramiona, jakby chciały naśladować pelerynę, którą Nikka miała przy sukni.

Posłała dziewczynkom radosny uśmiech i nagle wróciły do niej słowa Kalii: „…kiedyś sama chciałam być jak ty”. Dlaczego? Niby miała świadomość, że już w czasie wojny stała się legendą, ale nadal nie rozumiała, jak ktokolwiek mógłby uważać ją za autorytet. Nie była lepsza od tysięcy Akuryjczyków. Nie zrobiła nic aż tak bardzo wyjątkowego.

– Jesteś głodna? – zainteresował się Itan i to pytanie przerwało gonitwę myśli powoli rozkręcającą się w głowie komandor Selino.

– Może trochę – przyznała. – Ale matka zabiłaby mnie, gdyby dowiedziała się, że nie przyszłam do niej, tylko jadłam ryby na mieście, u obcych. Tam smażą pączki… Po jednym?

Itan przytaknął, podeszli więc do małego kramiku, gdzie jedynym sprzedawanym przysmakiem były pączki z nadzieniem z owoców róży, smażone na miejscu w głębokim tłuszczu. Ich zapach z trudem, ale jednak przebijał się przez wszechobecny rybi smród, do którego zresztą szło się przyzwyczaić po kilku minutach przebywania na targu.

– Uważaj na mewy, czasem kradną. – Nikka ostrzegła swego towarzysza. – Potrafią wyrwać człowiekowi jedzenie z ręki, bezczelne ptaszyska.

– Nasze są takie same. Chodźmy stąd… To ciekawe miejsce, ale mam wrażenie, że wszyscy nas obserwują.

– To nie wrażenie, to szczera prawda. Chodźmy na wzgórza. Dziś jest taka pogoda, że będzie widać prawie całe miasto – zaproponowała, a on zgodził się ochoczo.

Musieli opuścić targ, przejść przez dzielnicę mieszkalną gęsto zabudowaną podobnymi do siebie, kilkupiętrowymi kamienicami. Na większości budynków czas odcisnął widoczne piętno, niektórym przydałby się już solidny remont. W porównaniu z centralną częścią Port Albis tutaj mniej było nowych domów, odbudowanych z powojennych zgliszczy. Murkey chętniej plądrowali i niszczyli bogate kamienice, miejską biedotę zostawiali we względnym spokoju, o ile nie sprawiała kłopotów, karnie wykonywała rozkazy okupantów i nie była zamieszana w działania Armii Wyzwoleńczej. Wielu mieszkańców dzielnicy portowej pomagało Armii tak, jak tylko mogło: od brania czynnego udziału w walce, do drobnostek takich jak dostarczanie informacji.

Te skurwiele z Murkey długo nie zorientowały się, że całe miasto jest przeciwko nim – pomyślała Nikka, niezwykle dumna ze swoich sąsiadów. To oni byli prawdziwymi bohaterami.

Po przejściu niecałej mili krajobraz wokół się zmienił. Zamiast kamienic, przy ulicach stały niskie domy otoczone ogrodami, w których hodowano kwiaty i warzywa. Czasem pojawiał się nawet mały sad owocowy. Mimo iż wciąż znajdowali się w stolicy, zrobiło się tak jakoś wiejsko. Ale cóż, weszli na przedmieścia, które właściwie wiodły donikąd. Na południe stąd zaczynały się olchowe lasy pokrywające bagnistą część delty Albii, na północy leżała dzielnica biedniejszych kupców, a na wschodzie rozciągał się cel ich podróży: pasmo wzgórz nazywanych Szczelinkami. Nazwa pochodziła od rozrzuconych na ich szczytach i zboczach skał: mniejszych i większych, znaczonych spękaniami, zniszczonych przez wiatr i wodę. Nie były to wzgórza strome ani trudno dostępne; wręcz przeciwnie, wiodła na nie szeroka ścieżka, w dzień często wybierana przez spacerowiczów, wieczorami i nocą zaś przez młodych ludzi, żądnych wrażeń, podkradniętego rodzicom swojskiego wina i rozkoszy pierwszej miłości.

– Wiesz, że traktujemy wasze przedstawicielstwo dyplomatyczne inaczej niż całą resztę? – Gdzieś w jednej trzeciej drogi na szczyt, pomiędzy krzewami, skarlałymi sosnami i pożółkłą już trawą Hill zdecydował się jednak poruszyć poważniejszy temat. – Inne ambasadorki nie latają sobie do domu na każde zawołanie.

– Wiesz, że my was też traktujemy inaczej – odgryzła się. – Inni ambasadorzy nie kupują pałaców.

– Czyli stosujemy wobec siebie zasadę wzajemności. To dobrze, przynajmniej tak myślę, ale to ty tu jesteś ambasadorką, pewnie wiesz lepiej. – Zamilkł, ale Nikka nie kontynuowała. Akurat o tych sprawach nie chciała rozmawiać, więc Itan zmienił temat: – Ale pałac to my to kupiliśmy za nasze złoto, od prywatnej osoby i będziemy to sami remontować. Nikt nigdy nie zabronił nam nabywania akuryjskich nieruchomości.

– A sądzisz, że król nie wydał na to zgody? Sądzisz, że Pereno-Lan sprzedałby wam tę jego ruderkę bez konsultacji z Mertinem? – Nikka aż przystanęła i spojrzała na Hilla z niedowierzaniem.

– Nie wiedzieliśmy, że musimy prosić o pozwolenie.

– Nie musieliście. Pozwalamy wam na wiele rzeczy. Wiemy, że jesteście dziwni, żeby nie powiedzieć… – zamilkła, bo jednak nie chciała tego głośno mówić.

– Szaleni? Głupi? Kompletnie popierdoleni? – podsunął usłużnie.

I uśmiechał się. Szczerze, to znaczy delikatnie, samymi kącikami ust. Nikka już dobrze znała ten uśmiech i lubiła, gdy rozjaśniał jego twarz i sprawiał, że w oczach lśniło rozbawienie.

– Hmm… – Udała, że się zastanawia. – Według mnie wszystkie pasują. Chociaż najbardziej chyba „szaleni”, bo jeszcze jest dla was nadzieja. Wiesz, to da się leczyć – zakończyła teatralnym szeptem.

– Proszę, mamy tu prawdziwą ekspertkę! Jaką terapię pani zaleca, chętnie wysłucham dobrych rad.

– Ja ci tu zaraz wysłucham… Widzisz skręt w prawo, ten tu zaraz za krzakiem? Idziemy tam – zarządziła, ale zapamiętała rozmowę o terapii. Miała pomysł, ale musiał poczekać, aż dotrą na szczyt.

Tymczasem za małym rozwidleniem szlaku kryła się skałka zwana przez wszystkich Balkonikiem: duża, płaska i wystająca ponad roślinność. Była idealnym punktem widokowym, z którego przy sprzyjających okolicznościach rozciągał się widok na większość miasta. A dziś pogoda była świetna. Może i wiało, jak zawsze od morza, ale przejrzyste powietrze gwarantowało, że będą mogli bez przeszkód podziwiać panoramę Port Albis: miasta położonego na rozlicznych wyspach w delcie rzeki. Lśniąca w słońcu woda opływała je, tworząc plątaninę odnóg i kanałów, gęstą niczym żyły na nadgarstku.

U stóp Nikki i Itana leżała dzielnica portowa, gęsto zabudowana, ruchliwa, ze stosunkowo niedużym portem rybackim umiejscowionym w skrajnej zachodniej odnodze Albii. Dobrze widoczna była również dzielnica towarowa i jej wielkie magazyny, dźwigi oraz barki na które przeładowywano towar, by popłynął w górę rzeki. Port zamorski, w którym cumowało co najmniej kilkanaście dużych handlowych jednostek, również tętnił życiem. Bliżej centrum miasta wciśnięto port pasażerki, który nazwano portem nieco na wyrost: w zasadzie było to jedynie długie nabrzeże, skąd można było wybrać się w rejs do każdego zakątka świata. Dalej port prywatny, gdzie bogacze i arystokraci trzymali swoje statki. I to właśnie tam dało się zauważyć kilka żaglowców, eleganckich reliktów poprzedniej epoki, które od czasu do czasu jeszcze dumnie pruły morskie fale. Wokół tego portu, na kilku dużych wyspach, rozrosła się dzielnica mieszkalna, może nie tak prestiżowa, jak ścisłe centrum, ale pełna ładnych domów i niewielkich kamienic. Kiedyś Nikka myślała, że zamieszkanie tam będzie spełnieniem wszystkich marzeń, dziś chyba nie potrafiłaby powiedzieć, czy w ogóle jakieś ma.

Mówiła Itanowi o mieście, nie wspominała o swoich marzeniach lub ich braku. Obejrzeli jeszcze dachy dzielnicy pałacowej i wystające spomiędzy nich kopuły świątyń na północy oraz zieloną plamę olszynki i szaroniebieską kreskę morza na południu. Hill słuchał uważnie i stał blisko, tak, że gdyby cofnęła się dosłownie o cal, przylgnęłaby mocno do jego boku. Nie dotykali się, ale czuła jego obecność i było jej z tym dobrze.

– Dlaczego nie nazwaliście morza? – zapytał Itan. – U nas są różne morza i oceany, a każde ma swoją nazwę, wiesz przecież.

– Tak, wiem. A dlaczego my nie? Morze jest tylko jedno. Nie ma na nim granic, należy do każdego i nikogo. Nie można powiedzieć, że odtąd dotąd jest moje, postawić płotów i bram. Okej, umówiliśmy się na wody przybrzeżne, ale tylko dlatego, żeby nasze floty wojenne miały gdzie manewrować. Statki cywilne i pasażerskie mogą pływać wszędzie.

– To bardzo… ideologicznie sprawiedliwe – stwierdził Itan, a ona nie dopytywała, co konkretnie miał na myśli. Pewnie znów jakieś międzyświatowe różnice. Nikka sądziła, że amarski sposób pojmowania morza jest dobry i nie potrzebowała słuchać o poglądach mieszkańców Erf.

Gdy zeszli z Balkonika, kontynuowali wędrówkę na szczyt wzgórza. Nikka pozdrowiła kilkoro spacerowiczów, porozmawiała krótko z mężczyzną, którego imię wyleciało jej z głowy, ale chyba był to ojciec jednego z kolegów ze szkoły… Tak myślała. On ją skądś znał, ona miała tylko mętne skojarzenia. Działo się tak często – ludzie zaczepiali ją jak starą znajomą i przecież nie wszyscy udawali, by się przypodobać. Przeszłość wydawała teraz się taka odległa i zamglona, jakby dzieliło ją od niej więcej niż jedno życie.

Z góry widok na miasto był podobny, ale również nie dało się dostrzec portu wojennego, dzielnicy kupieckiej i najnowszej dzielnicy robotniczej – leżały za daleko. Wiatr wzmógł się i szarpał pojedyncze pasma, które wymknęły się Nikce ze starannie ułożonej fryzury. Itan przestał oglądać miasto, zadarł głowę i po prostu patrzył.

– Kiedy mówiłaś, że wasze niebo jest inne, nie umiałem sobie tego wyobrazić – stwierdził i westchnął głęboko.

– Bo to jest naprawdę dziwne – przytaknęła mu gorliwie. – Za każdym razem, gdy przelatuję przez portal, ten wasz kolor miesza mi w głowie i mija kilka dni, zanim jako tako się do niego przyzwyczajam. W drugą stronę już tak nie działa. Widzę szarość i wiem, że jestem w domu.

– Nie myślałaś o tym, żeby zamieszkać w Americe? Wynająć mieszkanie? Wy inaczej podchodzicie do pracy w dyplomacji, ale kiedy tam jesteś, nie chciałabyś mieć czegoś bardziej na własność? – pytał, a Nikka chyba czuła, dokąd to zmierza.

W ambasadzie, w pałacu Mertina zresztą też, nie mieli wystarczającej prywatności, by ich romans mógł kwitnąć. Żył na razie, zupełnie jak podlewany od czasu do czasu kwiat, karmił się znaczącymi spojrzeniami i krótkimi spotkaniami, podczas których czasem działo się coś, a czasem zgoła nic, a do których dochodziło zawsze na Amarze. Nikka uważała, że Erf nie jest bezpiecznym miejscem, a Itan nigdy nie zaprzeczył i nie chciał wyprowadzić jej z błędu, uznała więc, że ma rację.

– Nie ma mowy, żebym tam kiedykolwiek zamieszkała – odpowiedziała zdecydowanie. Wiedziała, że Itan nie tego oczekiwał, więc szybko zmieniła temat: – Widziałeś, jakie tu są dobrze wydeptane ścieżki? Sporo osób tu chodzi, zresztą mijaliśmy po drodze ludzi. Ale tam – odwróciła się plecami do miasta – przychodzi się wieczorem i zostaje na noc. Pije się, śpiewa, chodzi w… ustronne miejsca.

Uśmiechnęła się, Itan ochoczo odwzajemnił uśmiech. Poprowadziła go dalej, ku wąskiej ścieżce będącej jednym z kilku znanych jej zejść na zachodnie zbocza Szczelinek. Teraz trzymała Itana za rękę i ciągnęła za sobą. Przypomniała sobie ustronne miejsca i to, co zdarzało jej się tam robić z Derwenem, krzepkim wnukiem sąsiadki, który często odwiedzał babcię i pomagał jej w domowych obowiązkach. To były dobre, spokojne czasy przed wojną, czasy, które już nie wrócą. Dziś był tylko Itan, jej sekretny kochanek, i to stare, przywołujące wspomnienia miejsce. Wspomnienia były przyjemne, posiadanie kochanka również było przyjemne, nie miała więc oporów, by odszukać tamto miejsce wśród karłowatych sosen, wciągnąć głęboko w płuca powietrze pełne olejków eterycznych i na zeschłych igłach, wraz z pospiesznie zrzucanymi częściami garderoby tworzących zaskakująco wygodne posłanie, i oddać się zwyczajnej w gruncie rzeczy, lecz za każdym razem tak samo pożądanej, porywającej i zmysłowej przyjemności.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MKP ponad rok temu
    "Na jej widok najpierw zastygły w bezruchu, potem zaaferowane wymieniły szeptem kilka uwag, aż w końcu porwały z kramu dwie ścierki i zarzuciły je na ramiona, jakby chciały naśladować pelerynę, którą Nikka miała przy sukni." - awww... Jest ich bohaterką

    "Proszę, mamy tu prawdziwą ekspertkę! Jaką terapię pani zaleca, chętnie wysłucham dobrych rad." - tradycyjne samookaleczenie, raz dziennie, po śniadaniu.

    "Hill słuchał uważnie i stał blisko, tak, że gdyby cofnęła się dosłownie o cal, przylgnęłaby mocno do jego boku. Nie dotykali się, ale czuła jego obecność i było jej z tym dobrze." - niech przylgnie! Sami są!😈😈

    "W ambasadzie, w pałacu Mertina zresztą też, nie mieli wystarczającej prywatności, by ich romans mógł kwitnąć. Żył na razie, zupełnie jak podlewany od czasu do czasu kwiat, karmił się znaczącymi spojrzeniami i krótkimi spotkaniami, podczas których czasem działo się coś, a czasem zgoła nic, a do których dochodziło zawsze na Amarze." - bardzo ładny opis; wydał mi się bardzo... romantyczny - a ja jestem romantyczny jak worek ziemniaków, więc jeśli coś wzbudza u mnie takie poczucie, to jest romantyczne f...j🤣🤣

    Fajny opis miasta i wspomień Nikki, które mu towarzyszą. Wojna odarła jej życie z normalności, wcisnęła w rolę bohaterki, a teraz... teraz to wszytko ją dusi. Dusza krzyczy, że chce do portu, chce być dziewczyną z Port Albis, a nie TĄ Nikką Selino...
    Tak już chyba jest, że zawsze chcemy tego czego nie mamy: zwykli chcą niezwyklości, niezwykli normalności😌😌
  • Vespera ponad rok temu
    Ja też mam podobny poziom romantyczności, więc cieszę się, że jednak potrafię wzbudzić w czytelniku tego typu odczucia. A samookaleczanie się to wszyscy wiedzą, że najlepiej smakuje po kolacji. Nie znasz się ani trochę :p

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania