Właściwy kolor nieba - rozdział 6
Nikka jeszcze raz podziękowała Zenie i odesłała ją. Teraz chciała pobyć sama, chociaż przez chwilę. Niezatrzymywana przez nikogo ruszyła przez pokład Burzy. Zaczynało się przejaśniać, pomiędzy chmurami widać już było skrawki nieba.
Wokół statku krążyło kilka mew szukających okazji na łatwy posiłek. Ich chrapliwe krzyki były tak znajome, tak naturalne, że Nikce przez chwilę wydawało się, że nigdy nie opuszczała tej planety. Przymknęła oczy i wdychała powietrze przesiąknięte morskim aromatem. Peleryna powiewała, w końcu była stworzona do majestatycznego powiewania na wietrze. Zena się spisała, szwy nie puściły. Na pewno nie odpadnie w sali tronowej. Uśmiechnęła się i poczuła, że teraz jest po prostu szczęśliwa. Pokład szybkiego statku pod stopami, wiatr na twarzy, słony posmak w ustach… Mogłaby tak żyć.
Poszła dalej, wzrokiem szukając Płaszczki, ale jej nie było. Ktoś nią odleciał. Trochę szkoda, mimo wszystko ją polubiła. Ale może trzeba było przetransportować bagaże ambasadora do pałacu? W sumie sami mogli tam polecieć, byłoby szybciej. Ale Mertin mówił coś o wieczorze, a teraz było ledwo wczesne popołudnie, dziewiąta, może dziewiąta trzydzieści. Mieli jeszcze czas.
Mijając wartę, usłyszała swoje imię. No tak, wieści pewnie już się rozeszły. Zaciekawiona podeszła bliżej. Rozmawiali odwróceni plecami do niej, kobieta i mężczyzna. Teraz ona mówiła:
– No niby jest podobna do siebie, ta Selino. Ale widziałeś pomnik, tam cycki ma większe…
– Przepraszam, to ja mam pomnik? – spytała głośno.
Plotkujący o niej żołnierze odwrócili się jak na komendę. Oboje byli bardzo młodzi. I wystraszeni, bo od razu rozpoznali, kto pyta.
Zarzucili karabiny na ramię, stanęli na baczność. Nikka zmrużyła oczy i uśmiechnęła się pod nosem. Wychodzi na to, że robiła na ludziach piorunujące wrażenie… No tak, przecież jeszcze w czasie wojny opowiadano o niej niestworzone historie, dlaczego teraz miałoby być inaczej?
– Tak, jestem Nikka Selino, a wy? – zaczęła rozmowę. Natychmiast się przedstawili.
– Starsza marynarz Olena Janno.
– Marynarz Leim Cennet.
– Bardzo przepraszamy, pani komandor – szybko dodała Olena. – Nie powinniśmy byli tak o pani mówić.
– Spocznij – rzuciła rozkaz. – I mówcie mi po imieniu, proszę. Przynajmniej kiedy nikt nie słyszy.
– Naprawdę przepraszamy, nie chcieliśmy… cię… obrazić. – Dziewczyna nadal była zakłopotana.
– Spokojnie, nic się nie stało. Myślicie, że tylko wy obgadujecie oficerów? Wszyscy to robią – zaśmiała się. – Mówcie lepiej, co z tym pomnikiem. Kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby postawić mi pomnik?
– No… Król go odsłaniał, więc chyba on. Ale wiem, że wielu osobom w mieście się to podobało – powiedział Leim. Miał bardzo niski, przyjemny głos.
Pokiwała głową. Mertin, tak przypuszczała. To było do niego podobne. Ale pomnik? Jeszcze to do niej nie docierało.
– Jak wygląda? Chyba nie siedzę na koniu, co? – W życiu nie jechała konno, to byłaby już gruba przesada.
– Nie, stoisz z karabinem, w takiej pozycji, jakbyś chciała poprowadzić ludzi do walki. Jedna noga trochę z przodu, lufa uniesiona… – Olena chciała to zaprezentować.
– I mam większe cycki, rozumiem. No cóż, może być, najwyżej będę musiała trochę przytyć. Powiedzcie mi jeszcze, gdzie mnie postawili, i już wam daję spokój.
– Tam kiedyś był targ rzemieślniczy, teraz przenieśli go bardziej na południe. Na jego miejscu pobudowali kamienice, no ale trochę placu zostało, tak na pomnik i parę drzew – zaczął tłumaczyć chłopak. Pokiwała głową, kojarzyła to miejsce.
– Jesteś z Port Albis? – zapytała go.
– Nie, ale zacząłem tam pracować tuż przed wojną… Jako służący – wyznał, jakby było to coś wstydliwego.
– Dlatego tak dobrze znasz miasto – pochwaliła go, by poczuł się pewniej.
– Tak… Tam teraz niedaleko jest jadłodajnia, którą prowadzi twoja matka, ładne miejsce, tuż przy rzece.
Matka. Ma jadłodajnię. Więc żyje. Nic jej nie jest, dziękuję wam, bogowie, dziękuję… – Udawała, że nadal słucha Leima, ale w tej chwili była zdolna myśleć tylko o matce. Chętnie popłakałaby się z radości, ale to nie było dobry moment na takie rzeczy.
– Dawno nie byłam w domu, pewnie dużo się pozmieniało… Dziękuję wam za informacje, wracajcie na służbę. Chociaż… Czy wiecie może, gdzie zakwaterowano moich gości?
Olena twierdziła, że wie, więc Nikka kazała się tam zaprowadzić. Nie chciała sprawić wrażenia, że zapomniała o Amerikanach, a teraz miała na tyle dobry humor, by móc spokojnie porozmawiać z Hillem.
Tym razem zapamiętała wszystkie zakręty. Przed wejściem do właściwego korytarza stało na straży dwóch żołnierzy z karabinami. Pilnowali Amerikanów, czy zostali tu przysłani, by zapewnić im dodatkowe bezpieczeństwo ze względu na ich wysoki status? Pewnie jedno i drugie…
Podziękowała Olenie i o dalszą drogę spytała starszego stopniem żołnierza. Niezwłocznie wskazał jej odpowiednie drzwi. Zapukała i odsunęła się, czekając na odpowiedź. Nie mogła ot, tak wejść do kajuty ambasadora.
Hill otworzył i przez chwilę po prostu się na nią gapił.
– Chciałabym porozmawiać z ambasadorem. Mogę wejść?
– Proszę, pani Selino.
Odsunął się, by wpuścić ją do środka. Wąskie drzwi sprawiły, że musiała przecisnąć się zdecydowanie zbyt blisko niego. W kajucie też nie było za wiele miejsca. Była przeznaczona dla czterech osób, widziała dwie piętrowe koje. Teraz było ich tu tylko troje, a i tak panowała ciasnota.
– Panie ambasadorze. – Ukłoniła się Majersowi. – Przepraszam, że nie przyszłam wcześniej, nie mogłam. Czy wszystko jest w porządku?
Poczekała na przekład. To zawsze denerwowało ją w rozmowach z Amerikanami, ale nie miała wyjścia, nie nauczyli jej mówić w inglisz.
– Odwiedził nas kapitan, zjedliśmy z nim obiad. To miły człowiek. Syn ambasadora służył na podobnym statku, więc mieli wspólne tematy. Kapitan mówił, że będziemy mogli spotkać się z królem.
– Tak, król wkrótce pana przyjmie. Wszyscy zostaliśmy zaproszeni do pałacu.
– Dziękujemy, że nam to pani umożliwiła.
– Jeśli można, wolałabym „pani komandor”. – Wyprostowała się i odruchowo wygładziła mundur.
Hill wymienił kilka zdań z ambasadorem. Majers usiadł na koi i spoglądał przez bulaj, najwyraźniej skończył rozmowę. Itan jednak kontynuował.
– Pani komandor, oczywiście. – Wyciągnął dłoń, jakby chciał jej dotknąć, powstrzymał się w ostatniej chwili. – I proszę, są trzy gwiazdki. Nie powiem, że nie wierzyłem, ale teraz, kiedy widzę cię w tym mundurze… Dobrze ci w nim, Selino.
To chyba nie był właściwy moment, żeby przyznać się, że ma go pierwszy raz na sobie. Komplement brzmiał szczerze, Hill uśmiechał się w swoim stylu, no i mówił jej po nazwisku, a to zwykle oznaczało, że raczej niczego nie udaje.
Nagle jej uwagę przykuł widok za szybą bulaja: na zewnątrz pojawiły się pierwsze promienie słońca. To podsunęło jej pewną myśl
– Ty miałbyś jedną, panie poruczniku. Gdybyś służył w naszej flocie, oczywiście. – Oboje wiedzieli, że coś takiego nigdy nie nastąpi. – Cieszę się, że ambasador jest zadowolony. Proszę mu przekazać, że byłoby miło, gdyby towarzyszył mi na pokładzie podczas wpływania do portu. Jeśli pogoda się utrzyma, widoki będą interesujące.
Itan znów przez dłuższą chwilę rozmawiał z ambasadorem. Czekała cierpliwie, wspominając wycieczki na morze z wujem. Nie zdarzało się to często, ale każda taka wyprawa była dla małej Nikki wielkim wydarzeniem. W pewnym momencie uświadomiła sobie, że nie czuje tego napięcia, które zwykle towarzyszyło jej, gdy Hill był obok. Teraz byli zamknięci w jednym ciasnym pomieszczeniu i w ogóle się go nie bała.
– Ambasador przyjmuje zaproszenie – poinformował ją w końcu.
– Wspaniale. Przyślę kogoś po panów, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila.
Chciała już odejść, ale Hill ją powstrzymał.
– Poczekaj, Selino. Jak się czujesz? Widzę, że jesteś zadowolona, co?
– A jak myślisz? Przyznam, że przyjęli mnie tu nawet lepiej, niż się spodziewałam. – Znalazła siłę, by się do niego uśmiechnąć. – Gdyby jeszcze były tu Inga i Kalia… Ale musieliście zatrzymać je jako zakładniczki, prawda?
– Wiesz, że…
– Tak, nie możesz mi powiedzieć, więc to prawda – przerwała mu. – I wiem, że to nie twoja wina, tak sobie tylko marudzę.
– I na co jeszcze ponarzekasz? Za mały pokój? Twarde łóżko?
– Mieli tylko zwykłe piwo i palce mnie jeszcze bolą od igły – podjęła żart.
– To straszne, kazali ci szyć?
Poprawiła pelerynkę, strzepnęła nieistniejący pyłek z pagonu.
– Tak wyszło. Ale muszę się odpowiednio prezentować, nie? Król chce mnie widzieć jeszcze dziś.
– Proszę, Selino, ty to masz względy… Wiedziałem, że jesteś tu kimś, ale nie wiedziałem, że aż tak…
Powiedzieć mu o pomniku? Na pewno będzie się śmiać, ale w końcu i tak się dowie.
– Ja też nie wiedziałam. Wyobraź sobie, że mam pomnik w mieście. Pewnie będziemy koło niego przepływać.
Nie dowiedziała się, czy Hill by się zaśmiał, bo dalszą rozmowę przerwało pukanie. Nikka spojrzała na ambasadora, to on powinien zadecydować, co dalej. Kiwnął głową do Hilla, cofnęła się więc, by ten mógł otworzyć drzwi i zobaczyć, kto im przerywa.
– Przepraszam panów najmocniej, ale kapitan wzywa do siebie panią komandor Selino. – To był znany jej, lecz wciąż bezimienny chorąży.
– Oczywiście, już idę. Do zobaczenia na pokładzie, panie ambasadorze. – Ukłoniła się.
Po wysłuchaniu przekładu Hilla, Majers również kiwnął jej głową. Wyszła, a Hill zatrzasnął za nią drzwi.
Komentarze (24)
Czytam dalej zatem
W tym całą radość: nie wiesz, co czyha za każdym zdaniem ?
A tak z innej beczki; widział wykład dla ciebie i płomienia o krucjatach i pokusiłem się o własny komentarz w tej sprawie. Koleś jest tak zawzięty, że mi jedynkami pojechał po częściach opowiadania???
Dobrze że nie dwójkowy??
Ty zaczęłaś od gòwnoburzy, więc przygarniał kocioł garnków i?
Nie, ale z tego niepokoju jakoś za pracę nie mogę się wziąć... Oj jaka szkoda.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania