Poprzednie częściWłaściwy kolor nieba - rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Właściwy kolor nieba - rozdział 42

Ambasada nie miała jeszcze zamontowanego systemu, więc marynarz Berik stał przed biurkiem Nikki na baczność i osobiście meldował o przybyciu gościa:

– Pan Itan Hill z wizytą do pani ambasadorki. Twierdzi, że przychodzi prywatnie.

Zamilkł i oczekiwał na odpowiedź Nikki Selino, która, prawdę mówiąc, nie spodziewała się tej konkretnej osoby. Wiedziała, że po tym, co stało się wczoraj, Hill – jej nowy kochanek – będzie szukał kontaktu, ale nie myślała, że nastąpi to tak szybko. Kochanek, jak to w ogóle brzmiało… Wciąż nie była pewna, czy postępuje słusznie i ta niepewność dała o sobie znać nad ranem. Nikka obudziła się bladym świtem i nie mogła zasnąć, dręczona myślami o tym, co teraz będzie. Przecież to był Hill, szpieg bez honoru, lecz z drugiej strony wczoraj czuła się z nim bezpiecznie. Instynkt chyba by jej nie zawiódł.

Teraz podjęła decyzję, jeszcze raz poprosiła bogów o mądrość i siłę, po czym dała Myrrilowi Berikowi znak, by wpuścił Itana.

Marynarz posłusznie podszedł do drzwi i przytrzymał je dla wchodzącego Hilla.

– To wszystko, zaczekaj na zewnątrz – rozkazała. Wolała rozmawiać w cztery oczy.

Hill odczekał, aż drzwi za jego plecami się zamkną, po czym ruszył w stronę Nikki zaskakująco szybkim i nerwowym krokiem.

– Ładną szopkę wczoraj odstawiłaś – zaczął cichym, lecz kąśliwym i jakby urażonym tonem. – To po to było to wszystko? Żebyście mogli spokojnie porozmawiać sobie z tamtymi agentami!? Nie musiałaś mnie do tego mieszać, wystarczyło zaprosić ich do środka.

Oparł obie dłonie o blat i wpatrywał się w nią natarczywie. Poły jego kurtki były rozchylone, nie dostrzegła pistoletu. Tyle dobrego, przynajmniej nie przyszedł uzbrojony… Nikka poczuła gniew. Jakim prawem oskarżał ją o takie rzeczy?

Schowała rękę pod biurko, jakby miała zamiar sięgnąć po własną laserówkę. Wiedziała, że on, szpieg, były porucznik, odczyta ten gest dokładnie w taki sposób. Broń, jak zwykle, spoczywała w kaburze na udzie, i nie mogła jej teraz wygodnie wyjąć, ale o tym nie wiedział. Zadziałało, wyprostował się i cofnął. Ale dla Nikki to było za mało.

– Straż! – krzyknęła, a kiedy marynarz pospiesznie wkroczył do biura, kontynuowała: – Pan Hill zapomniał, gdzie przyszedł i z kim chciał porozmawiać. Pan Hill wychodzi i wróci jutro, kiedy przypomni sobie o wszystkim.

Odważnie patrzyła w jasne oczy Itana. Nie bała się – nie teraz – ale on nie okazał skruchy ani szacunku. Dopiero po strasznie długiej chwili, gdy Berik był już naprawdę blisko i chciał złapać niechcianego gościa za ramię, by pomóc mu opuścić ambasadę, powiedział cicho:

– Jutro wylatuję na Amar…

Selino wypuściła gwałtownie powietrze nosem, szarpnęła głową jak nerwowa klacz, ale zatrzymała żołnierza uniesieniem dłoni. Nie wydała innych rozkazów, więc Myrril odsunął się ledwo o krok i zastygł w postawie zasadniczej.

Hill, słusznie, uznał to za zachętę do złożenia wyjaśnień, lecz najpierw ukłonił się tak nisko, jakby stał w sali tronowej przed samym królem.

– Proszę o wybaczenie, pani ambasadorko, moje zachowanie było naganne. Przepraszam i proszę o poświęcenie mi jeszcze dosłownie chwili. Będę pamiętał, gdzie jestem i z kim rozmawiam, obiecuję.

Znów kazała marynarzowi wyjść – nie tyle ze względu na podejrzanie uniżone prośby Hilla, lecz dlatego, że sama miała mu kilka rzeczy do powiedzenia. Uspokoiła się trochę, ale nie poprosiła gościa, by usiadł, nie wezwała Samii z czymś do picia. Niech czuje, że ciągle się na niego gniewa.

– A więc, co dokładnie pana do mnie sprowadza? Proszę mówić – rzuciła oschle.

– Nadal ciężko mi uwierzyć, że to, co stało się wczoraj… Że zrobiła to pani tylko dlatego, żeby móc nawiązać kontakt z raszian szpiegami. Pani przecież doskonale wie, że nasi ludzie również strzegą pani ambasady i takie rzeczy nie pozostaną niezauważone.

Teraz mówił spokojnie, ale w całej jego postawie Nikka wciąż wyczuwała pretensje. Do niej? Niby o co? W tej chwili sam zachował się gorzej i postanowiła mu to wygarnąć.

– Zdajemy sobie sprawę z tego, że wy, Amerikanie, również nas szpiegujecie. Myli się pan, twierdząc, iż wczorajsze wydarzenia były z mojej strony zaplanowaną manipulacją. Ale wie pan co? Wcale mnie to nie dziwi. Przecież doskonale wiem, że pan byłby zdolny do tego, o co mnie pan oskarża. Czy nie tak, panie Hill? A może właśnie tak jest, cały wczorajszy dzień był tylko po to, by mógł pan wkupić się w moje łaski i móc jeszcze lepiej zdobywać informacje? Jesteście zdolni do wszystkiego – te słowa niemal wysyczała – kto jak kto, ale ja to dobrze wiem…

Prawie bezwiednie zacisnęła pięść, po czym spojrzała na nią ze zdziwieniem i powoli rozprostowała palce. I po co było to wszystko? Wczoraj się martwił, udawał troskę, dał jej tę cholerną gumkę… A dziś śmiał wtargnąć tu nieproszony i niemalże urządził awanturę.

– Nie, nie tak, Nikka… pani ambasadorko… Moje intencje były szczere. Mogę przysiąc na bogów.

Po tym wyznaniu w biurze ambasadorki Selino zapadła cisza.

– Usiądź – powiedziała wreszcie dziewczyna.

Nie chciała zmuszać go do przysięgi, koniec końców to była zbyt błaha sprawa, by angażować w nią bogów. Nikomu przecież nic nie groziło, a jedyną rzeczą, która mogła ucierpieć, był jej honor. Była przekonana, że da radę obronić go sama, bez zawracania głowy ponadludzkim bytom.

Hill zajął miejsce w jednym ze stojących przed biurkiem tapicerowanych foteli i patrzył. Patrzył tak, jak tylko on potrafił: przenikliwie, wręcz przeszywająco, ale jednocześnie gdzieś tam w głębi czaiły się cieplejsze uczucia. Nikka wiedziała, jak dobrze udaje przyjaciela, ale skoro przywołał bogów… Postanowiła mu zaufać, przynajmniej tym razem.

– Tak, może i chciałam zabrać cię spod ambasady, bo myśl, że nas obserwujesz, nie była dla mnie przyjemna – wyznała. – Ale potem… potem niczego nie planowałam, tak wyszło i… – przymknęła oczy i wspomniała te chwile w jego łóżku, gdy mogła być sobą, tylko sobą – niczego nie żałuję, Itan.

Nie odpowiedział. No przecież nie zacznie go przepraszać, nie zrobiła niczego złego. Uśmiechnął się, bardzo delikatnie, samym kącikiem warg. Więc jednak jej wierzył… Nikka poczuła ulgę, że nie zanosiło się na kłótnię. To dobrze, bo nie miała na to siły i prawdopodobnie kazałaby wyrzucić Itana z ambasady.

– Tamci, Raszians – zaczęła powoli. Nie powinna rozpowiadać o szczegółach wczorajszego spotkania, ale wyczuła pewną okazję. Hill nie wyglądał na zainteresowanego, ale czy dałby to po sobie poznać? Szczerze w to wątpiła. – Pan Lin-Werro rozmawiał z nimi, oczywiście na temat handlu. Byliby skłonni kupić od nas tellarium za trzy razy tyle, ile chce zapłacić wasz rząd.

– Portal znajduje się na naszych wodach terytorialnych, więc po doliczeniu cła zarobicie tyle samo albo i mniej, niż gdybyście sprzedawali nam – odpowiedział szybko, ale spokojnie, jakby rozmawiali o pogodzie.

Nikka była pewna, że Hill przekaże swym przełożonym informację o tym, że Akuryjczycy chętnie sprzedaliby tellarium komuś innemu, dlatego też zawyżyła kwotę. Traktaty handlowe nie były jej specjalnością, ale może akurat parę słów rzuconych gdzieś mimochodem pomoże Kesterowi w negocjacjach? Jej zastępca żalił się kiedyś, że Amerikanie chcą zapewnić sobie wyłączność na zakup amarskich surowców i towarów, na co nie było zgody ze strony króla i rady.

– Chwalicie się, że to kraj wolności, a macie tyle praw i zakazów, że do końca życia ich wszystkich nie spamiętam – rzuciła mu kąśliwą uwagę.

– Kiedy się spotkamy? – Hill całkowicie zmienił temat. – Wolałbym po twojej stronie portalu, bo tutaj… Patrzy za wiele par oczu. Wiesz, co mam na myśli, prawda?

Nikka doskonale wiedziała, że jest pod stałą obserwacją i nie cieszyło jej to ani trochę. Przytaknęła i zacisnęła wargi, nagle zdenerwowana faktem, że znajduje się na świeczniku i wszyscy zwracają na nią baczną uwagę, zarówno tutaj, jak i w domu.

– Jeśli nie chcesz, to ja zrozumiem – powiedział cicho Hill.

Patrzył na nią smutno, chyba opacznie zinterpretował jej dziwną minę. A przecież zupełnie nie o to chodziło… Nikkę uderzyło, jak bardzo inny się teraz wydawał. Niby te same półdługie włosy, lekki zarost, który pewnie zgoli przed wylotem do Akurii i jasnoniebieskie oczy, ale Itan Hill był teraz jak prawdziwy człowiek, nie strażnik i szpieg wysłany przez Amerikanów, by mieć ją pod kontrolą i przy okazji wyciągnąć jak najwięcej poufnych informacji. Taki ludzki… A może to tylko gra?… Ale przecież był gotów przysiąc, więc… Porzuciła to, lekko potrząsnęła głową. Nie może tak myśleć, zadręczać się i roztrząsać każdej złej myśli, bo w końcu doszczętnie zwariuje – a nikt nie wiedział lepiej od niej, że jest na dobrej drodze do szaleństwa.

– Nie o to mi chodziło – odparła w końcu. – Chcę się spotkać. I masz rację, u mnie to łatwiejsze. Kilka pierwszych dni po powrocie odpada; te wszystkie raporty, audiencje, sam rozumiesz – westchnęła. – Potem się wyrwę. I pokażę ci prawdziwe Port Albis, dobrze?

– Nie mogę się doczekać. Ale czy nie powinienem już iść? Wasze obyczaje są chyba dość surowe w takich kwestiach – zaniepokoił się Hill.

– Nie nasze, tylko arystokratyczne – poprawiła go od razu. – Nas mogliby nakryć razem, tutaj, na tym biurku, i nic by się nie stało… oprócz plotek, a ich jednak chciałabym uniknąć. Nie potrzeba mi więcej rozgłosu. Wiesz zresztą, jaką cieszę się reputacją.

Wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Itan znał wszystkie pałacowe pogłoski na temat komandor Selino i to chyba nawet lepiej niż sama ich główna bohaterka.

– Moja mała, pyskata buntowniczka… Mogę tak na ciebie mówić? „Moja”? – zapytał od razu, znów nieco zmartwiony.

Czy mógł? Nikka uznała, że w niczym jej to nie przeszkadza.

– Jasne, nie krępuj się. Wiesz, Itan… To jest nawet miłe. – Uśmiechnęła się, więc i on wyraźnie pojaśniał.

On, Itan Hill, jej kochanek. Nie, to wciąż jeszcze brzmiało obco. Przyzwyczai się, w końcu. Bo ten romans… był miły.

Nikka wstała i wyszła zza biurka, Itan podniósł się z miejsca. Objęła go, z początku jakoś niezdarnie, później mocniej. Pocałował ją w czoło, bardziej jak siostrę niż kochankę.

– Do zobaczenia po tamtej stronie – pożegnał się.

Dziewczyna energicznie przytaknęła, ale już nic nie powiedziała. Gdy wypuścił ją z objęć, uśmiechnęła się do niego promiennie. Wróciła za biurko – jeśli mieli zachowywać pozory oficjalnej wizyty, nie pasowało, by odprowadzała go do drzwi.

Kiedy wyszedł, jeszcze przez dłuższą chwilę miała mętlik w głowie. Mężczyzna w jej życiu? Nie sądziła, by była na to gotowa… Na razie to tylko romans, a potem co, małżeństwo, dom, dzieci? Chętnie przekazałaby posadę ambasadorki Kesterowi, ale ciągle była komandor Selino… Czy poświęciłaby karierę wojskową dla Itana? Dla kogokolwiek? Zrzucić mundur, przejść do cywila, zająć się sobą i rodziną? Brzmiało co najmniej dziwnie, nawet jeśli były to tylko myśli, które nie opuściły jej głowy.

Gdyby w tamtym momencie ktoś zapytał Nikkę Selino, czego tak naprawdę chce od życia, nie potrafiłaby odpowiedzieć.

 

Ambasadorka nie miała czasu, by zastanowić się nad swoją przyszłością. Przed wylotem do domu spadły na nią inne problemy: Amerikanie i tellarium. Kester Lin-Werro starał się, jak mógł, ale nie potrafił wynegocjować ceny surowca, która zadowoliłaby króla i radę. Próbował, ale Amerikanie byli nieugięci. Co za parszywe, uparte, amerikańskie…

– Skurwysyny… – warknęła Nikka, która miała już serdecznie dość przedłużających się rozmów, z których nic nie wynikało. – I co ja powiem Mertinowi? Tak bardzo zależało mu, żebyśmy wreszcie podpisali ten cholerny traktat!

– Pani ambasadorko… – Kester próbował ją uspokoić, używając oficjalnego tytułu, chociaż siedzieli sami w jej gabinecie. Nie podziałało.

– Ambasadorko!? Taka ze mnie ambasadorka, jak… – zamilkła, gdyż nie znalazła odpowiedniego porównania. – Dobra, Kester, ja lecę do domu i spróbuję nas wytłumaczyć. Zrzuci się na Amerikanów, że oni tacy źli, niedobrzy, my byśmy chcieli, oni nie chcą, wiesz, rozumiesz.

Nie wyglądał, jakby rozumiał, ale pokiwał głową. Może dlatego, żeby nie zdenerwować jej bardziej.

– No więc ja to jakoś załatwię, zagadam, i będzie dobrze. Dzięki niech będą wszystkim bogom, że Mertin mnie lubi. Ale nie możemy tego przeciągać w nieskończoność. Ja się z nimi ni… nigdy nie dogadam.

Miała powiedzieć coś innego, w ostatniej chwili zmieniła ton na bardziej neutralny. Mimo wszystko nie chciała zachowywać się przy Kesterze jak ostatnia prostaczka.

– A moje umiejętności okazały się niewystarczające – wszedł jej w słowo. – Uważam się za dobrego dyplomatę, ale w interesy idą mi… Myślałem, że w tym też jestem dobry, mam majątek i… Nieważne, okazało się, że nie jest tak, jak myślałem. Nie sądzę, żebym dał radę doprowadzić do podpisania tak korzystnego traktatu, jak życzył sobie tego nasz król.

Arystokrata mówił powoli, urywał zdania. Odwrócił też wzrok, by nie patrzeć w oczy swojej przełożonej. To było takie… niearystokratyczne. Nikka zrozumiała, że w ten sposób przyznawał się do porażki. Cholera, jeśli zostanie z tym sama, Królestwo Akurii nigdy nie zarobi na sprzedaży tellarium Amerikanom.

– No dobrze, to kto w takim razie może to zrobić? Powiedz mi, a ja go tu ściągnę. Bo sami nie damy rady – powiedziała to dobitnie, by uświadomić Kesterowi, że nie powinien bać się przyznać jej do błędu, problemu czy niezrozumienia w jakiejkolwiek kwestii. – Poleć kogoś. Znasz ludzi, którzy ze mną nie chcieliby zamienić nawet jednego słowa.

– Sienna byłaby dobra – stwierdził po krótkim namyśle.

Sienna Lin-Baltar? Tak, seniorka rodu Lin na pewno dałaby radę. Była szeroko znana jako skuteczna radczyni. I zrobiła na Nikce bardzo dobre wrażenie.

– Miałam przyjemność poznać panią Lin-Baltar osobiście – wtrąciła.

– Ale jednak nie chciałbym, żeby przybyła do Ameriki. Podróż, przelot przez portal, inny świat. Rozumiesz, że takie atrakcje mogłyby źle wpłynąć na jej zdrowie.

Kester spojrzał na ambasadorkę z niemą prośbą w oczach, jakby obawiał się, że mimo wszystko Nikka rozkaże sprowadzić tu panią Lin-Baltar. Ale babka Kalii rzeczywiście była staruszką. Nie wyglądała na schorowaną, ale w tym wieku… Zderzenie z obcą w gruncie rzeczy cywilizacją mogło być dla niej niebezpieczne. Nikka nie wybaczyłaby sobie, gdyby stało się coś złego. Pani Lin-Baltar i tak przysłużyła się Akurii, dbając o rozwój miasta Ellis i dobrobyt jego mieszkańców.

– Jasne, Kester. Daj mi kogoś innego.

Tym razem mężczyzna myślał dłużej, a kiedy się odezwał, w jego głosie nie było zwykłej pewności:

– To ci się nie spodoba, ale on byłby najlepszy… – zaczął.

– Kto? Daj mi nazwisko, a ja go tu sprowadzę. Bo nie wygramy tej bitwy bez wsparcia.

– Allen Ferro-Denal.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • MKP dwa lata temu
    Przepiękna scena jak on wpada oburzony i dostaje werbalnie z liścia.
    - Albo się zachowujesz albo WYPAD!!
    I zaczyna się "kłótnia" dwójki kochanków upośledzonych przez życie pod kątem relacji między ludzkich. Emocje trzymane na uwięzi profesjonalizmu i strachu przed bliskością, i piękne zwieńczenie nieporadnym uściskiem👏👏👏
  • Vespera dwa lata temu
    Piękny komentarz, dziękuję!
    "A gdy się zejdą, raz i drugi,
    kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością"
    Ethan to jest w sumie prawie normalny, ale jednak prawie robi wielką różnicę, więc cóż może wyjść ze związku takich osób, jak nie jeden wielki bałagan...
  • MKP dwa lata temu
    Vespera No nie wiem czy on normalny; człowiek, który całe życie musi udawać jest przekonany że inni też udają. Może udaje normalnego😉
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Stąd to "prawie".

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania