Właściwy kolor nieba - rozdział 28
Ostatni raz przebiegła wzrokiem zapisane kartki, po czym wręczyła tekst mowy i pisak sekretarzowi.
- Panie Brego-Ryfin, proszę na to spojrzeć i poprawić jeśli coś jest nie tak - poleciła.
Arystokrata przytaknął i zaczął czytać, ale wcześniej rzucił jej dziwne spojrzenie. Ech, chyba nie zostaną przyjaciółmi… Kester zerkał sekretarzowi przez ramię, żołnierze omiatali na pozór obojętnym wzrokiem przestronną salę, w której ich wszystkich umieszczono. Samia podeszła do zajmującego całą ścianę okna i z ciekawością oglądała lądowisko, czy też, jak mówili Amerikanie, port lotniczy. Zjedli obiad - o dziwo jedzenie było całkiem przyzwoite, jakby chcieli się zaprezentować z dobrej strony. Kurze mięso i biały ser upieczone w cieście z dodatkiem warzyw smakowały Nikce.
Ambasador Majers i pan Holden ze swoją świtą wyszli jakiś czas temu, zabierając ze sobą Kamillę. Ustalili wersję oficjalną, która była dla Akuryjczyków do przyjęcia. Kester chyba chciał negocjować bardziej, ale Nikka zgodziła się na ich warunki. Już dawno pogodziła się z myślą, że nikt nie odpowie za to, co ją tu spotkało. Nie mogła nawet wspomnieć o prawdzie, bo mogłoby to położyć się cieniem na rodzącym się właśnie akuryjsko-amerikańskim sojuszu. Z całej delegacji powitalnej został z nimi tylko Samuel. Mężczyzna stał w okolicy drzwi i starał nie rzucać się w oczy jak dobry służący.
- Starszy chorąży, pójdę się odświeżyć, proszę o eskortę - zwróciła się do Bretiego. Nie chodziło o to, że bała się wyjść sama, po prostu jej stanowisko wymagało godnej oprawy. Na początku w Akurii sprzeciwiała się takiemu ceremoniałowi, ale dość szybko ustąpiła dochodząc do wniosku, że jest przecież tylko tymczasową ambasadorką. Za parę lat wróci do domu, a w Americe zostanie Kester lub ktoś mu podobny, a wtedy i tak zmieni zwyczaje na bardziej tradycyjne. Nie było sensu wprowadzać zamieszania z powodu tak błahej sprawy, więc teraz na rozkaz Bretiego poszedł z nią starszy marynarz Elewyn. Jeden żołnierz nie był imponującą obstawą, ale więcej po prostu na razie nie miała.
- Panie Griir, proszę wskazać mi drogę do najbliższej łazienki - rzuciła władczo.
- Jes, oczywiście. To będzie w lewo, a później… Zaprowadzę panią - zdecydował w końcu. Patrząc na jego uległe zachowanie, mało kto wziąłby go za szpiega. Musiała przyznać, że Hill dobrze go wyszkolił.
W łazience Nikka wreszcie miała chwilę dla siebie. Upewniła się, że broń wciąż była na swoim miejscu i w razie potrzeby łatwo wyciągnie ją z kabury. Popatrzyła na upięte włosy. Pojedyncze kosmyki już zaczęły opadać, Hella nie spięła ich wystarczająco mocno. No cóż, adiutantka zapewne nigdy wcześniej nie była zmuszona do robienia komuś takiej fryzury, na co dzień Nikka sama czesała się w zwykły warkocz. W Americe można jeszcze chodzić w rozpuszczonych, ale ambasadorce nie wypadało. Kester i Jal i bez tego mieli ją za dziwaczkę. Chociaż Malena ciągle z dumą nosiła krótkie włosy... Dwór nie przyjął tego za modę, nie widziała w pałacu żadnej podobnie ostrzyżonej kobiety, ale nikt nie był na tyle głupi, by zwrócić królowej uwagę. I to nawet nie dlatego, że była królową, przecież ścięła włosy jeszcze przed wojną. Po prostu była Maleną.
Uśmiechnęła się do odbicia w lustrze i wróciła myślami do poważniejszych tematów. Niedługo miała wystąpić przed redaktorami. Później zostaną przewiezieni do tymczasowej rezydencji, którą Kamilla z braku odpowiedniego słowa określiła “coś jak przydrożny zajazd, w którym można nocować w trakcie podróży, tylko o wiele lepszy, zobaczy pani”. W inglisz to miejsce nazywano hotel. Na razie mieli tam zostać, a później? Widziała Biały Dom, nie było w nim miejsca dla delegacji z innych krajów. Gdzie zatem mieszkała reszta ambasadorów? Nie wiedziała. W innych hotel, czy, jakby odmienić to słówko po amarsku, w hotelach? Jak duże kwatery dostaną? Nikka myślała nad ściągnięciem tu jeszcze z ośmiu, może dziesięciu żołnierzy, ze dwóch sekretarzy i dwójki czy trójki służących, ale czy się pomieszczą? Żołnierze są przyzwyczajeni do piętrowych prycz, a służba też nie potrzebuje wielkiej kwatery, więc na pewno dadzą sobie radę…
Stój Selino, zaczynasz myśleć jak pieprzona arystokratka - napomniała się. Wszyscy będą przecież jej ludźmi, więc musi zapewnić im godziwe warunki niezależnie od pełnionej funkcji czy pochodzenia. Ogarnęła się i wyszła, nie zwracając uwagi ani na Loczka, ani na Doriana Ewelyna. Droga powrotna na salę była prosta, nie potrzebowała przewodnika.
- Pozwoliłem sobie wygładzić parę zdań, reszta jest bez zarzutu - oznajmił Jal oddając Nikce kartkę z tekstem. - Ma pani specyficzny styl. Czytałem w “Wieściach Stołecznych” pierwsze przemówienie, które wygłosiła pani do ludu Port Albis. Niezłe, choć nieco zbyt emocjonalne jak na mój gust.
Powiedział to takim tonem, że można było mieć wątpliwości, czy to komplement, czy może szyderstwo. Sekretarz chyba nie miał na myśli niczego złego, ale ktoś bardziej wrażliwy mógłby się obrazić. Zdawała sobie sprawę, że przemawia inaczej niż królewscy urzędnicy. Ich uczono przede wszystkim jasnego przekazywania informacji. Żeby porwać tłumy, trzeba było czegoś więcej.
- Łatwiej jest dotrzeć do ludzi wkładając w swoje słowa trochę pasji - stwierdziła. - Zauważyłam, że Amerikanie też lubią osobiste wstawki. Przemawianie tutaj wychodzi mi w najlepszym razie średnio, powinni panowie posłuchać Kalii rozmawiającej z redaktorami. Są nią kompletnie oczarowani. - Użyła liczby mnogiej, bo w międzyczasie dołączył do nich Kester.
- Chciałbym ją wreszcie zobaczyć - westchnął, gdy wspomniała o jego małej kuzynce.
- Widziałem Kalię wczoraj, wszystko u niej dobrze - wtrącił się Loczek.
- Dla ciebie, chłopcze, to jest panienka Lin-Mollari - przerwał mu Kester. - Radzę to dobrze zapamiętać.
Zdenerwował się, ale panował nad sobą wystarczająco dobrze, by Nikka nie musiała interweniować. Potraktował Loczka jak służącego, który odezwał się nieproszony, a na dodatek plótł głupoty. Jednak dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby Kester nie dowiedział się o przesłuchaniu Kalii… Generalnie nic jej nie zrobili, ale żaliła się potem, że kumpel Hilla ją uderzył.
- Dziękuję za radę, panie Lin-Werro, będę o tym pamiętać - odpowiedział Amerikanin po chwili namysłu. Mógłby się jeszcze ukłonić. Nikka gotowa była się założyć, że o tym wiedział, ale jednak nie zgiął karku. Dlaczego? Tylko bogowie raczyli wiedzieć, co siedziało w głowach tych wszystkich cholernych Amerikanów.
- Proszę, niech pan to odda do przetłumaczenia pani Pik. Jesteśmy gotowi do wystąpienia, czekamy tylko na waszą akceptację. - Ambasadorka zabrała kartkę Jalowi i wcisnęła ją w dłonie Samuela. Przez chwilę próbował przeczytać zapiski Nikki - kolejny nietakt z akuryjskiego punktu widzenia, ale w końcu wyszedł wypełnić polecenie.
- Niestety, panowie, oni są trochę nieokrzesani. To znaczy jeszcze bardziej ode mnie. - Uśmiechnęła się blado. - Będziemy musieli to tolerować.
- Damy sobie radę - zapewnił Kester.
- Nie wątpię. Mi było dość łatwo, bo w gruncie rzeczy ich obyczaje niewiele różnią się od codziennego życia akuryjskiego ludu. Niech pan nie robi takiej miny, nie mam zamiaru zapomnieć o swoim pochodzeniu - dodała widząc wyraz twarzy sekretarza. - Mój ojciec był rybakiem, a matka sprzedaje jedzenie. Dzięki łasce naszego króla robi to w ładnej jadłodajni, a nie pod kramem z płótna żaglowego, ale to nadal w gruncie rzeczy tylko sprzedaż zupy rybnej, choćby i najlepszej w mieście.
- Pani ambasadorko, żadna uczciwa praca nie jest dla nikogo hańbą. - Kester chyba próbował ją ułagodzić, ale przecież się nie denerwowała. Po prostu chciała im coś wytłumaczyć.
- Wiem, panie Lin-Werro, wiem. Tylko… Nie jestem arystokratką i nigdy nią nie będę. Teraz stoję tu z panami i czuję, że jesteśmy sobie równi, ale przecież nie tacy sami. Włożyłam mnóstwo pracy, by znaleźć się w tym miejscu, miałam też mnóstwo szczęścia, no i nie mogę zapomnieć o pomocy bogów. - Z wdzięcznością wzniosła wzrok ku niebu po raz kolejny dziękując im za wszystko, co raczyli dla niej zrobić. - Wracając do tematu, chcę tylko powiedzieć, że dzięki mojemu pochodzeniu mogę lepiej zrozumieć Amerikanów i to daje mi pewną przewagę. Z drugiej strony oni wydają się być dziwnie zafascynowani arystokracją i etykietą, mogą panowie to wykorzystać.
- Dziękujemy za wskazówki, pani ambasadorko. - Kester zachowywał pełen profesjonalizm. Za to Jal… Coś w tym człowieku nadal budziło jej wątpliwości.
- Panie Brego-Ryfin, powinien pan pogodzić się z tym, że pańska szefowa jest gówniarą z ludu, takie są fakty. Był pan tego świadomy w momencie przyjmowania posady, więc nie życzę sobie więcej takich spojrzeń, zrozumiano? - zakończyła ostrzej, bardziej po wojskowemu.
- Rozumiem, pani ambasadorko. I proszę o wybaczenie. - Arystokrata ukłonił się, niezbyt głęboko, ale niewątpliwie przepraszająco.
- Nie gniewam się, po prostu nie chcę, by były między nami jakiekolwiek nieporozumienia. Pan Lin-Werro dobrze to rozumie, proszę wziąć z niego przykład i wszystko będzie w porządku.
Stali teraz naprzeciw siebie, Nikka w skromnej, szarej sukni, i dwóch mężczyzn w bogatych strojach, barwnych jak pióra ptaków z Południowego Archipelagu. Dziewczyna rzeczywiście czuła, że w niczym im nie ustępuje. Mieli majątki i dobre nazwiska, owszem, ale ona miała broń i trzech żołnierzy gotowych wykonać każdy rozkaz. Zdążyła się już nie raz przekonać, że w niektórych sytuacjach siła i oddani ludzie znaczą więcej niż złoto.
Amerikanie wrócili, tym razem z Kamillą i młodą kobietą z wyglądu nieco podobną do Erika Czena, która niosła specyficzną walizkę. Nikka już widziała taki bagaż, w środku będą zapewne kosmetyki i akcesoria fryzjerskie. Zwiastowało to rychłe spotkanie z redaktorami. Dała się uczesać i umalować, jednocześnie rozmawiając z Kamillą. Amerikanie nie mieli zastrzeżeń do przemówienia, chcieli jedynie, by przedstawiła też swojego zastępcę. Nie powiedzieli dlaczego, ale miała swoje podejrzenia, znów koncentrujące się wokół faktu, iż była “tylko” dwudziestotrzyletnią dziewczyną.
- Pani Pik, chciałabym kupić pani książkę - zagadała do Kamilli. Druga Amerikanka właśnie muskała jej twarz gąbką nasączoną jakimś kosmetykiem, co było całkiem przyjemne.
- Nie ma mowy, Nikka, dostaniesz ją w prezencie. Nie wezmę od ciebie żadnych pieniędzy - odrzekła zapominając o formach grzecznościowych.
- Chcę kupić dwadzieścia egzemplarzy za złoto z królewskiego skarbca - uściśliła. - Nie mogę ich tak po prostu przyjąć, widziałam ile pracy włożyła pani w napisanie tej książki.
- To nie będzie żaden problem… pani ambasadorko. Mam w domu dwa pełne pudła, wystarczy i dla mnie, i dla pani.
- Da mi pani jedną z dedykacją, to będzie prezent. Kolejne dwadzieścia kupię i zapłacę tyle, za ile pani je normalnie sprzedaje. Jeśli będzie się pani opierać, to pójdę do sklepu - zagroziła żartobliwie i dopiero wtedy Kamilla się zgodziła.
- Nikka… pani Selino… Widziałam przemówienie… Przykro mi, że nikt nie odpowie za to, co tu z panią zrobiono - zduszonym szeptem zaczęła inny temat.
- Nic mi się nie stało - skłamała. - Ci, którzy musieli, poznali prawdę. Dla reszty obowiązuje wersja z przemówienia. Proszę, niech pani o tym nie zapomina.
- Jak sobie pani życzy, pani ambasadorko - odpowiedziała jej Kamilla z przekąsem.
- Proszę spojrzeć na to od drugiej strony. Akuryjskie dziewuchy przez tyle lat oszukiwały całe państwo… Dziwi mnie, że wasi rządzący w ogóle się na to zgodzili, przecież to ich ośmiesza… W każdym razie moje królestwo dopiero co zakończyło jedną wojnę i nie ma zamiaru zaczynać następnej, zwłaszcza z tak błahego powodu jak ja.
Kamilla Pik przytaknęła, ale nie wyglądała na przekonaną. Nikka już dawno zauważyła, że nie odnajduje się w polityce
Okazało się też, że trzeba było upudrować też Kestera, żeby dobrze wyglądał w kamera, cokolwiek to miało znaczyć.
- Ostrzegała pani, że tu jest inaczej, ale takich rzeczy się nie spodziewałem - stwierdził z rezygnacją i poddał się zabiegom pielęgnacyjnym.
Potem wyszli na zewnątrz, tylko Nikka, Kester i Breti. Amerikanie nie chcieli, by towarzyszył im żołnierz, ale w tej kwestii ambasadorka Selino nie miała zamiaru ustępować. Będą musieli przyzwyczaić się do obecności zbrojnej eskorty. Najpierw przemawiał ambasador Majers, potem pan Holden, i wreszcie przyszedł czas na Akuryjczyków. Do mównicy podeszli razem, ale to Nikka zaczęła, Kester na razie stał z boku. Posłała kilkunastu zgromadzonym redaktorkom i redaktorom życzliwe spojrzenie, oparła dłonie na blacie i zaczęła:
- Nazywam się Nikka Selino i pochodzę z Królestwa Akurii ze świata, który nazywamy Amar. Znacie mnie, przedstawiałam się i rozmawiałam z wami wielokrotnie. Ja również poznałam was dobrze przez te lata i z czasem coraz ciężej było mi was okłamywać… Teraz jednak wreszcie mogę powiedzieć całą prawdę: nazywam się Nikka Selino, pochodzę z Królestwa Akurii i jestem komandor Wojsk Królestwa Akurii, a obecnie również z łaski króla Mertina Albisa-Zaro ambasadorką Królestwa Akurii w Stanach Zjednoczonych Ameryki.
Widziała zdziwienie na twarzach słuchaczy, ale nie przerywała i mówiła dalej. O sobie, Kalii, Indze i o tym, jak zatajając prawdę, chciała je chronić. O radości z otwarcia przejścia i naprawienia Płaszczki. O wojnie w Akurii i jej szczęśliwym końcu. O udanym nawiązaniu stosunków dyplomatycznych i nadziei na dalszą współpracę. Przedstawiła Kestera, potem razem odpowiadali na pytania: ona o przeszłość, on o przyszłość. Szło całkiem gładko i kiedy wywiad się zakończył, nawet nie czuła zmęczenia.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania