Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Inwazja Ƙօɾօɾყjƙօ́ա

Jest to modyfikacja dawnego tekstu. Trochę zmieniłem.

                                     ––?/––

                                                                                              

O świcie między drzewami cicho i spokojnie. Prawie jak w kostnicy. Las oddalony od miasteczka o tyle samo, co miasteczko od lasu. W tych rejonach to zjawisko nagminne. Przestrzeń między jednym a drugim, zajmuje znacznych rozmiarów łąka. Zieloność z lekka faluje w porannej mgle, niczym przytłumione bałwany, atakujące ścianę drzew.

Gdzieś tam w górze śpiewa skowronek. W skrzydełkach migoczą złociste promienie, niczym krwiożercze struny harfy. Nutki muzyki tańczą walca: „Nad pięknym modrym Dunajem”, na scenie utkanej z łopoczących piórek. Słońce akurat wschodzi. Dłonie horyzontu pchają ognistą kulę przez białe pierzaste chmurki, przypalając puchate krawędzie. Trochę lejącego żaru przecieka przez palce. Poranek niby taki sam jak zwykle.

 

Fragment runa leśnego z lekka drgnął. Spod liścia wychodzi mysz. Ruszając wąsami biegnie przed siebie. Musi znaleźć coś do jedzenia. Nakarmić potomstwo. Na pewno są głodne, biedne maleństwa. Nagle staje jak sparaliżowana. Wąsy też, tyle że w poziomie. Wokół wyczuwa ruch. Widzi jakieś nieokreślone kształty. Nie ma gdzie uciec. Atak jest błyskawiczny. Nawet nie zauważa, że przestała być myszą. Ciało jest inne. Bezużyteczne dla niej. Jak kawałek czegoś. Po jakimś czasie młode zdychają z głodu.

 

– Kochana córeczko. Dzisiaj z mamą i tatą pójdziesz na spacer do lasu. Cieszysz się?

– A smartfona mogę wziąć?

– W żadnym wypadku. Masz od tego odpocząć. Przyrodę pooglądać. Ptaszków posłuchać. Tym bardziej, że pójdziemy przez naszą ulubioną łąkę.

– A Łąkowe Bydlę mogę wziąć?

– Oczywiście. Pójdzie z nami. Czy koniecznie musiałaś wybrać dla małego pieska, takie imię? Nie mogłaś innego?

– To tak specjalnie na wesoło. Bo on taki zupełnie nie jest. Rozumiesz mnie?

– Ano… rozumiem… chyba. No dalej. Zakładaj buciki. Tatuś już przed domem drepci. Jak zawsze niecierpliwy.

– My kobiety mamy z nim tylko skaranie boskie. No nie mamusiu?

– Święta prawda.

 

Idą przez łąkę jak zwykle gęsiego. Najpierw mama, później córka z Łąkowym Bydlęciem, a na końcu ojciec, który ciągle marudzi, że idą za wolno. Słońce grzeje niemiłosiernie. Dziewczynka jest na tyle mała a trawa na tyle wysoka, że może zgodnie z tradycją, ślizgać ręce po falujących źdźbłach. Często powtarza, że to tak, jakby duże zielone zwierzę głaskała. Łąka sporych rozmiarów, a zatem skojarzenie właściwe. Do lasu jeszcze kawałek, chociaż poszczególne drzewa, można w miarę dokładnie rozpoznać. Mamę zdobi słomkowy kapelusz, a córkę biała chusteczka. Tatuś nie ma nic, bo on zawsze tak ma, że nie da sobie powiedzieć, żeby coś na głowę założyć.

 

– Mamo, tato... spójrzcie na tamte drzewa! Zdejmują płaszczyki!

– Gdzie? Na które? – mama zerka gdzie córka wskazuje. – Aha, widzę. Cholera! Co jest grane?

– Raczej zdejmowane. Nie widzicie? – tłumaczy ojciec. – Kora z drzew schodzi.

– Że co?

– Patrzcie uważnie. Nie odpada, tylko… złazi. Niedługo połowa pni będzie goła.

 

Ponadto zauważają coś dziwnego. Z lasu wylatuje coś na kształt płaskiego węża. Szybuje nisko nad wysoką trawą, czasami niewidoczne, gdy obniża pułap lotu. Jakby żywa, brązowa wstęga, coraz większa i dłuższa. Słyszą głośny szelest, którego natężenie, rośnie z każdą chwilą. Nie wiedzą co robić. Uciekać, czy stać. Podejmują decyzję. Zaczynają uciekać co sił w nogach. Do końca łąki jeszcze spory kawałek, ale gdzie pewność że poza łąką, to coś zaprzestanie pościgu. A może przemknie obok? Skąd mają to wiedzieć.

 

– Mamo, tato zaczekajcie! Łąkowe Bydle chce nas obronić. Biegnie do tego czegoś. Musimy po niego wrócić.

– Żadnego wracania. To jest coraz bliżej.

– Teraz już te – krzyczy ojciec. – Jedno nas goni, a drugie... chyba poluje na psa.

– Pal licho psa. Już widać skraj łąki i nasz samochód. Może zdążymy.

 

Nie zawraca. Ma do spełnienia misje. Fala drzewnej kory dogania uciekinierów, kawałek przed pojazdem. Okala ze wszystkich stron. Słyszą z tyłu chroboczący szelest. Trawa przygnieciona ciężarem, służy jednocześnie szybszemu poruszaniu. Każdy skrawek osobno mało waży, lecz ich jest tysiące. Wszędzie wokół. Dudnienie o blachę jest dosłownie przerażające.

 

– Nie mamy gdzie uciekać.

– A jeżeli nas wcale nie zaatakują?

– Mamo! Widzę mojego pieska.

– Gdzie?

– No tam.

 

Podrzucany w górę jak boja na morzu. Coś z nim nie tak. Ma dziwny czerwony kolor i strasznie skamle. Po chwili przestaje.

 

– Zasłońcie chociaż oczy. Nie ma sensu uciekać. Przecież do cholery widzicie, że oblepiły cały samochód.

 

Następne drzewa są ogołacane. Posiłki przybywają. Gdyby spojrzeć z góry, to można by dojrzeć falujące smugi, podążające w to samo miejsce. Do celu, którego należy unicestwić i wykorzystać. Na wszelki ratunek jest już za późno.

 

Atak jest bardzo precyzyjny. W różne części obiektu jednocześnie. Trzy do likwidacji zostały. Przynajmniej na dziś. Dolatują ze wszystkich stron. Wyglądają nie groźnie. Jak kawałki zwykłej kory. Dopadają najpierw ubrania, rozszarpują i wgryzają się do wewnątrz a następnie wycofują. Z gołym ciałem mają mniej problemu. Szczególnie z dziecięcym. Kawałek który ugryzą, wzmacnia i powiększa ich organizm lub tworzy nowy. Rodzina cierpi niemiłosiernie, przerabiana za życia, na coś innego. Przeobrażenie postępuje błyskawicznie. Właśnie jeden tkwi w oku, które za chwilę jest czymś innym. Częścią czegoś obcego. W ten sposób powiększają swoją liczebność. Nie potrafią zmieniać rzeczy nieożywionych, jeszcze nie, ale hałas jest dosłownie dołujący, gdy uderzają o stojący pojazd.

 

Nie wiedzą skąd uzyskały takie właściwości, będąc na zwykłych drzewach. Pamiętają jedyne dziwny rozbłysk na niebie. Muszą doprowadzić do tego, żeby było ich więcej. Aż zawładną całą planetą. Póki co zrobiły co do nich należy. Test wykonały poprawnie. Mogą wrócić na miejsce, skąd przybyły. Pnie będą trochę grubsze, bo jest ich więcej. Ale stanowczo za mało, żeby można zauważyć różnicę. To tylko cztery obiekty. W tym dwa nie duże. Muszą poczekać na... większy test.

 

*

– Naszych sąsiadów coś nie widać. No powiedz sama. Oni to mają forsę. Widocznie jej mąż jest skory do zarabiania pieniędzy. Na wszystkie wycieczki ich stać.

– No sama nie wiem... wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.

– A wiesz sąsiadko, że na skraju łąki złoty ząb znalazłam?

– Co ty nie powiesz? Poszłaś do jubilera?

– No wiesz! Nie jestem złodziejką. Położyłam w domu na parapecie. Za oknem od strony ulicy. Może ktoś zauważy. Wtedy przymierzę, czy pasuje. No przecież byle komu nie oddam.

– A ja słyszałam, że jakieś postrzępione ubrania znaleziono. Przeżute wszystko doszczętnie. Chyba spalono, z tego co wiem. W końcu jesteśmy atrakcją turystyczną.

– Aż tak sobie nie pochlebiajmy. To nie uchodzi. Mamy już swoje lata.

 

*

No dalej dzieci! Wychodzić z autobusu. Nie po to wycieczka, żebyście siedziały wewnątrz, wpatrzone w te swoje pudełka. Spójrzcie! Z tamtych już wszystkie dzieci wysiadły. No dalej. Ruchy ruchy. Ładnie dwójkami. O tak jest super. Zobaczcie jaka śliczna rozległą łąka. A jakie cudowne drzewa na horyzoncie. Słusznie zachwalano to miejsce, mówiąc, że jest wyjątkowe. Sami widzicie, jak tu jest. To istny raj na ziemi. Podziwiajcie widoki, a ja z wami. Druga taka okazja, może nam się nie przytrafić.

 

–– Proszę pani.

–– Słucham skarbie.

–– Tam daleko coś się poruszyło.

–– Głuptasku. To tylko trawa od wiatru faluje.

–– Aha.

–– No dalej dzieci. Idziemy w kierunku lasu, trzymając się ładnie za rączki.

 

*

Podajemy obszerny komunikat, o aktualnej sytuacji. Blokowanie informacji nie ma najmniejszego sensu. Już i tak wszyscy wiedzą. Kororyjki zaatakowały świat. Nasz świat. Są wszędzie i jest ich dużo. Cholernie dużo. Wojsko dokłada wszelkich starań, żeby agresorów zniszczyć, czymkolwiek są lub nie są. Naukowcy też prowadzą odpowiednie badania. Ale sytuacja jest piekielnie trudna. Wydają się niezniszczalne.

 

Ich ciała mają wygląd kory drzewnej, ale można przypuszczać, że raczej korą nie są. To jakiś nieznany nam materiał. Nawet kilku tonowy głaz, nie zdołał ich zatrzymać. Wybrzuszyły się natychmiast, zrzucając go z siebie. Z tysięcy siebie. Prosimy w miarę możności pozostawać w domu. Nie wychodzić na ulicę.

 

Póki co siedzą w pobliskim lesie. Pnie drzew są bardzo grube. Prawie się stykają ze sobą. Z niektórych wycieka krew. To tylko dowód na to, ile już żywych istnień pochłonęły. Drzewa są jedyne, których wnętrz nie zmieniają. Widocznie czerpią z nich siłę. Ale przecież nie można wyciąć wszystkich lasów. Zresztą podejście do drzewa z zamiarem wycięcia, jest bardzo niebezpieczne. Na pewno zaatakują. Będą bronić źródła swojej siły.

 

W każdej chwili mogą ruszyć z lasu na miasto, w poszukiwaniu nowych obiektów, do zwiększenia swojej populacji. Proszę pamiętać: wszystko co ugryzą, staje się drzewną korą, którą natychmiast przerabiają na swoje odporne ciała. Dostajemy informacje z innych miast. Także z zagranicy. Niektóre wyglądają jak drewniane skanseny. Gdyby to była zwykła kora, to by się wszystko rozleciało. Lecz owe miasta zaczynają swoją wędrówkę. Wszystko się dzieli na małe paskudne: Kororyjki.

 

W wielu miastach panika jest ogromna. Szczególnie tam, gdzie atak nastąpił niespodzianie. Ludzie wyglądają dziwacznie i zarazem potwornie z tymi kawałkami w postrzępionych ciałach. Jedno wielkie kłębowisko drzewno – ludzkie. Na dodatek potrafią się dzielić, na jeszcze mniejsze. To musi być bardzo bolesne. Najgorsze jest to, jak już wspomniałem, że są odporne na wszystko. Na początku nie potrafiły przerabiać ciał nieożywionych. Teraz wykształciła się gorsza odmiana. Żarłocznych mutantów. Wchłaniają i przerabiają wszystko.

 

Łatwo przewidzieć jaki może być koniec, jeżeli nie zdążymy wymyślić czegoś, co ich powstrzyma. To jest gorsze od wody i ognia. Strzelanie do nich nie ma żadnego sensu, bo tylko je powiększa, wzmacniając ich siłę. Niektórzy przypuszczają, że być może kierowane są przez jakiś Wielki Mózg, lub coś w tym rodzaju. Tak jak to jest na filmach. Niestety. To nie jest film. To się dzieje naprawdę! A nawet gdyby taki mózg istniał, to gdzie go szukać i w jaki sposób zniszczyć. O cholera! Tu gdzie jesteśmy robi się ciemno. Zasłoniły okna. Naciskają coraz bardziej. Zalewa nas brązowa masa. Aż żałujemy, że to nie nasze... zwykłe ziemskie szambo. No cóż. Nie śmierdzi, ale nas przerobią na swoje podobieństwo. No to do widzenia i nie do usłyszenia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • befana_di_campi 08.03.2020
    Wyobraźnię sobie podlecz ;) Ostatnio to coś Ci ona fiksuje ;-)

    P.S. Nie jestem trollem, dlatego wstrzymuję się od oceny ;p
  • Dekaos Dondi 08.03.2020
    Befaniu→Dzięki:)→Sądzę, że z racji strachu w Tobie, taki fajny komet napisałaś:)→Obserwuj drzewa:))
    Mylisz się. Nie ostatnio. Cały czas:))→Pozdrawiam
  • Koniec z dodawaniem tekstów. Zaczynamy zgadywanie. Komentujemy i typujemy Autorów.
    Dwa dni! - poniedziałek i wtorek
    Potem odkrywamy swoje przyłbice. środa
    Powodzenia

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania