Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Miłość i groza w lesie

W samym środku lasu bez końca, na polanie nr: dziesięć, spotkali się przypadkowo: Ona i On.

Ciało jej, było zbudowane z samych liści, a jego: z gałęzi i czegoś tam jeszcze.

Pokochali się od pierwszego potknięcia o wystający korzonek.

Robili to często. Bo cóż czynić w takim miejscu. Tyle drzew, że nawet las zasłaniały, dla wspólnego podziwiania.

W czasie miłosnych figielków, wirowali pomieszani jak kupa… liści i gałęzi.

Mieszkańcy lasu, z uwagi na to, że też się nudzili, przychodzili, stawali wokół, patrząc na tą całą kotłowaninę.

Niejeden roślinożerca, chętnie by ich trochę podjadł, lecz był za bardzo skołowaciały widokiem. Pewien rogacz tak głową kiwał, że mu się rogi zaplątały.

Obiad za szybko wirował. Zresztą dziwne odgłosy też odstraszały. Nawet mięsożerców. Chociaż ich akurat guzik obchodziło, że im się roślinność przed pyskiem wierci. Ale spoglądać spoglądali.

Szczególnie jak byli spoceni po polowaniu. Wicher jaki powstawał w wyniku szalejącej miłości, przyjemnie chłodził.

A zatem wszyscy byli zadowoleni. Do czasu.

 

Razu pewnego, Ona i On stali trochę oddaleni od siebie, szeleszcąc czule oraz rzucając się wzajemnie: źdźbłami trawy, szyszkami i… żywymi myszami, których ciała tak przyjemnie łaskotały. To zależało oczywiście od tego, w które miejsce trafiła po rzuceniu. Właśnie najbardziej napalona mysz, odwalała kawał dobrej roboty, gdy nagle runo zadrgało i co tam jeszcze.

 

MegaMech przybył. Wielka trwoga zaszumiała w mieszkańcach lasu. Tak wielka, że nawet wychodziła poza jego granice. Miał wygląd ogromnego wirującego walca, który czasami przyjmował - w sensie gabarytów - wygląd tłustego leśniczego. Ów walec nie miał jednak nic wspólnego z Pięknym Modrym Dunajem. Cielsko obleśnie zielone, złowieszczo lepiące, a mech ostry jak brzytwa na pasku ostrzona. Jego uciążliwa podłość polegała w dużej mierze, na wiecznym zatykaniu. Zwierzakom zapaskudzał uszy, kwiatom oblepiał łodygi, z ptaszków robił w locie, śmieszne zielone kulki. Spadały na ziemię, nawet bez życia. Przemieszczał się wśród drzew, zdzierając z nich korę, gdyż inny rodzaj jego mchu, był twardy i zaczepliwy, jak stalowe druty. Nie było to przyjemne dla mieszkańców lasu, gdy takie łajdactwo w nich wtłaczano. A niby czym mieli to wyjąć? A zatem krwawili i wyli na całe knieje. Oczywiście ci, co wyć mogli. Biedne grzyby z zalepionymi rurkami i blaszkami, mogły się jedynie pokiwać w udręce, wytrzepując wnerwione robaki z dziurek. MegaMech był bezlitosny. Tylko stał i patrzył. Jego złowieszczy rechot, rozbrzmiewał pod mechatym wąsem. Jeżeli akurat nie był walcem.

 

Lecz kupę Liści i Gałęzi przegapił. A niby taki zajadły, by się wydawało.

 

Ona i On postanowili go zniszczyć. Nawet poświęcając swoje życie, dla dobra Lasu. Ale jak? Szeleścili wzajemne propozycje. Wnet jednak przypomnieli sobie o korzonku i dziurawym listku. Już wiedzieli jak go zniszczyć.

 

Zaczęli wirować, cholernie naładowani akumulatorami miłości. Szybciej i szybciej. Aż wiórki leciały. Dzięcioły przestawały stukać, by posłuchać roztańczonej kanonady. Zwierzęta nie przyszły. Widocznie coś przeczuwały. Ich taniec, szalony i diabelnie rytmiczny, dudnił bez lęku. Zarówno pod względem wykonywanych czynności, wydawanych dźwięków i wzajemnych uczuć. MegaMecha normalnie zamurowało. Miłość? Epidemia jakaś czy co? Aż mu się zielone kłaki stępiły z obrzydzenia.

 

Nastąpiło apogeum. Euforia bezlitosna. Wlecieli prosto w obrzydłe, zielonkawe, bezduszne cielsko. Zaczęli w nim wirować, jak zakochani porąbani. Wpadli w rezonans. Ich roztańczona, witalna miłość, rozrywała mechate ciało na strzępy. Rzucała nim na wszystkie strony lasu. MegaMech wył jak pijany wilk, do stada księżyców. Albo raczej szumiał przeraźliwie. Walc, który mu zafundowali, okazał się jego łabędzim śpiewem. Ostre jak brzytwy kawałki mchu, fruwały po kniejach. Niejednemu zwierzęciu wleciały do oka lub w inną część ciała. Wiele gałęzi i liści zostało odciętych, agonalnymi, latającymi drgawkami. Straty były widoczne.

 

Ona i on nie przeżyli w jego trzewiach.Wylecieli na zewnątrz.

Zapewne gdzieś tam są.To znaczy nie w takiej postaci, jak dotychczas.

Przyczynią się do użyźnienia ziemi.

Może wyrośnie na niej: nowa ta sama miłość.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bożena Joanna 07.04.2018
    Przepiękna opowieść, wzruszyło mnie zakończenie. Piąteczka z plusem. Pozdrowienia!
  • Aisak 08.04.2018
    Baśniowy klimat. Uwielbiam¡!!!
    Kurczę, masz niesamowitą wyobraźnię!!!!!
    Jestem zauroczona.
    Zazdroszczę!

    Ale temat konkursowy, rozumiem, że jesteś ponadto. I ok.
    Fajnie, fajnie. Bardzo :)
  • Canulas 08.04.2018
    " niby czym mieli to wyjąć" - Tu chyba ze znakiem zapytania.

    OK. Wyobraźnia to wiadomo - sztos. Historia bardzo ok, ale tak całkowicie serduszka mi nie skradła.
    Nie wiem. Jakiś a-odczuwalny jestem.
  • Pasja 08.04.2018
    No bardzo barwnie i obrazowo wpisałeś miłość w naturę. Końcówka zwieńczyła dzieło.
    Dlaczego nie zostawisz na Bitwę?
    Pozdrawiam serdecznie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania