Ona Część 1
Listopadowe popołudnia są paskudne. Słońce zazwyczaj chowa się za warstwami grubych, burych chmur, a przenikliwy wiatr wdziera się za kołnierz. Tego dnia było podobnie. Deszcz siąpił od rana. Szaruga spowiła miejski krajobraz, nadając przechodniom i ulicom posępny wygląd. Samochody w żółwim tempie sunęły jeden za drugim, co chwila, przystając na kolejnych światłach. Kajetan z trudem znosił taką jazdę. Nie dość, że był spóźniony, to jeszcze musiał tkwić w korku. Jakiś czas temu przestał bawić go miejski zgiełk. Przyjeżdżał tu tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał. Większe zakupy robił online, chodzenie po galeriach handlowych od zawsze przyprawiało go o rozstrój żołądka. Dziś, jechał spotkać się z prawnikiem. Wcale mu się to nie uśmiechało, ale sprawy zaszły za daleko, żeby mógł poradzić sobie sam. Pogrążony w posępnych myślach, wpatrywał się w światła samochodu jadącego przed nim. Sznur aut znowu zatrzymał się na czerwonym świetle. Kajetan wyjął telefon, żeby ustawić nową playlistę. Nie znosił jazdy z radiem. Irytowały go natrętne reklamy i wiadomości. Po co to komu? Z głośników popłynęła kojąca melodia brazylijskiej bossa-novy. Zielone światło. Ruszył, ale samochód przed nim ani drgnął. „Co za cymbał!” – pomyślał. Tamten, zorientowawszy się, że blokuje całe skrzyżowanie, ruszył z piskiem opon. Kajetan chcąc zdążyć przed kolejną zmianą świateł, dodał gazu, ale szybko spostrzegł, że to daremny trud. W ostatniej chwili zatrzymał się przed przejściem i tylko kątem oka spostrzegł, że kierowca na pasie obok nie miał zamiaru tracić czasu na skrzyżowaniu. Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Skowyt hamowania i głuche uderzenie. W ułamku sekundy zdołał tylko zobaczyć postać bezwładnie upadającą tuż przed maską jego samochodu. W przypływie adrenaliny wyskoczył z auta. Rozejrzał się wokoło, ale nie zobaczył nikogo, kto kwapiłby się do pomocy, nie licząc dwóch nastolatków, którzy całe zdarzenie zaczęli nagrywać telefonem. Na pasach leżała kobieta. Była nieprzytomna. Z rozciętej głowy sączyła się krew. Ciało wygięte w nienaturalnej pozycji nie dawało oznak życia. Długie, kasztanowe włosy zanurzone były w kałuży, która teraz powoli wypełniała się też krwią. Poszarpana kurtka ukazywała kolejne obrażenia na rękach i szyi. Kajetan wiedział co robić – a przynajmniej tak mu się wydawało. Podbiegł do kobiety i sprawdził, czy oddycha. Na szczęście oddech był wyczuwalny, choć bardzo słaby. Z pobliskiego sklepu wybiegła starsza kobieta, mówiąc, że wszystko widziała i wezwała już pogotowie. Kajetan poprosił ją, by pomogła mu w reanimacji. Staruszka zbladła jak ściana, ale posłusznie wykonywała wszystkie jego polecenia. Kajetan rozpoczął masaż serca. Raz, dwa, trzy, cztery i kolejne uciśnięcia. W duchu modlił się, żeby to przyniosło jakiś efekt. Adrenalina szumiała mu w uszach, po twarzy spływały krople potu wymieszane z deszczem, który jak na złość zaczął padać jeszcze intensywniej. „Kurwa, gdzie ta cholerna karetka?” – myślał gorączkowo. Po kolejnej serii uciśnięć w końcu usłyszał sygnał ambulansu. Dopiero teraz oderwał na chwilę wzrok od poszkodowanej kobiety i zobaczył, że wokół zgromadził się już całkiem spory tłum gapiów, którzy z zafascynowaniem obserwowali jego samotną walkę o życie potrąconej pieszej. I wtedy stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Pomiędzy strzępami lewego rękawa kurtki dostrzegł coś, co już wcześniej widział. Znał. Pamiętał. Kajetan poczuł, jakby dostał obuchem w głowę! Nie! Dwoma obuchami i to naraz! „Nie, to niemożliwe. Kurwa! Takie rzeczy się nie zdarzają!” – w panice starał się okiełznać rozbiegane myśli.
— Dziękujemy panu. Świetna robota. Przejmujemy poszkodowaną. – Głos ratownika wyrwał go z odrętwienia.
— Tak, tak… Nie ma za co... To znaczy... Ja nic takiego… — Kajetan mamrotał bez ładu.
— Owszem, jest za co. Widzi pan, ilu miał pan kibiców? – dodał ironicznie ratownik. – A tylko pan się odważył pomóc. To nie zdarza się zbyt często. Zna pan poszkodowaną?— Mężczyzna spojrzał na niego pytająco.
— Ja? — wydusił Kajetan. – Nie wiem… To znaczy... Chyba tak... – Teraz już sam niczego nie był pewny.
— Jak to chyba? – Ratownik zdawał się być wyraźnie poirytowany. – To zna pan czy nie?
— Znam – odpowiedział szybciej, niż zdołał pomyśleć. Czuł, że właśnie wydarza się coś, co całkowicie zmieni jego dotychczasowe życie.
— To świetnie – ucieszył się medyk – Wieziemy ją do Świętego Franciszka na Azaliowej. Proszę zawiadomić rodzinę.
Ratownicy zamknęli drzwi karetki i odjechali w kierunku szpitala. Tłumek gapiów topniał, a policja zabrała się za oględziny miejsca wypadku. Kajetan nie wiedział, co ma teraz ze sobą począć. Spotkanie z prawnikiem już było nieaktualne. Mecenas Kornacki pewnie dostał niezłej piany, że nie przyszedł. Jednak nie to teraz zaprzątało jego myśli. Przed oczami wciąż miał kobietę z wypadku. Czy to możliwe? Może tylko mu się wydawało. Z rozmyślań wyrwało go, głośne chrząkniecie. Aspirant Fraszyk skinął głową i zapytał:
— Pan był świadkiem tego potrącenia? Poproszę pańskie dane, będą potrzebne do spisania protokołu z miejsca zdarzenia.
— Tak. Widziałem zajście. Udzielałem pomocy. Dokumenty mam w samochodzie. Zaraz przyniosę. – Kajetan ciężkim krokiem udał się do auta i wygrzebał ze schowka dokumenty.
— Proszę. – Podał je policjantowi – Czy będę jeszcze potrzebny? — zapytał z nadzieją na rychły powrót do domu.
— Kajetan Rapacki, tak?
— Tak, zgadza się – potwierdził mężczyzna.
— Mógłby pan opowiedzieć, co pamięta z wydarzenia?
— Co tu dużo opowiadać. Jechałem prawym pasem, zatrzymałem się przed przejściem. Samochód po mojej lewej nie zatrzymał się i wjechał w tę kobietę. Był huk i pisk, a ona wylądowała prawie na mojej masce. I to chyba wszystko. – Kajetan czuł się już zmęczony. Adrenalina powoli opadała, zastępowana przez okropny ból głowy
— Rozumiem. – Policjant zapisywał wszystko w notesie. – Będzie musiał pan przyjechać na komendę w celu złożenia zeznań w charakterze świadka. To formalność. Takie procedury. Dostanie pan wezwanie na adres domowy. – Aspirant Fraszyk zamknął notes i pożegnał się.
— A i jeszcze jedno. – Stróż prawa odwrócił się w pół kroku – Znał pan poszkodowaną?
Kajetan powoli wypuścił powietrze z płuc. „Czy oni się dziś wszyscy na mnie uwzięli?” – pomyślał ponuro. Jednak, szybko podjął decyzję.
— Nie, nie znałem. Przykro mi – odpowiedział pewnie. Na tyle pewnie, że prawie sam w to uwierzył.
Policjant tylko skinął głową i powolnym krokiem oddalił się w kierunku radiowozu.
Komentarze (12)
kwestie bohatera nie kończymy kropką, stawiamy ją po didaskaliach: "- Nie, nie znałem. Przykro mi. – odpowiedział pewnie. "
"- To świetnie. – ucieszył się medyk – Wieziemy ją do Świętego Franciszka na Azaliowej. Proszę zawiadomić rodzinę." - w tym przypadku kropka po "ucieszył się medyk" konieczna, gdyż didaskalia rozdzielają dwa odrębne zdania (o ile trafnie odczytuję zamysł autora).
"- Proszę. – podał je policjantowi – " - narracja nie odnosi się do wypowiedzi, więc zdanie zaczynamy od wielkiej litery i kończymy je kropką.
Wstęp do czegoś większego?
Tak, to jest większy zamysł. Mam nadzieję, że go utargam :P
Pozdrawiam
Ps "Czy będę jeszcze potrzeby? " literka uciekła - potrzebny
PS: Literówka poprawiona! Dzięki!
Szczególnie wypadek. I zakończenie odpowiednio urwane, by skusić:)→Zobaczę, co będzie dalej, ale nie wszystko naraz:)
Może jedynie imię: Kajetan– 14x–w kilku miejscach, niepotrzebnie powtórzone?↔Pozdrawiam:)↔%
Pierwsze części są kanciaste technicznie jak jasny gwint. Wraz z kolejnymi częściami chyba jest nieco lżej, ale wciąż nieidealnie. Postanowiłam nie poprawiać niczego póki nie skończę całości. Uzbrojona w wiedzę, która zdobyłam po drodze, postaram się ujednolicić styl i poziom całości. Brzmi to okropnie i zakrawa się na never ending story, ale jak mus to mus.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania