Ona Część 52
Marcowe słońce wychylało się nieśmiało zza burych chmur. Szarosine stratocumulusy spiętrzały się i nawarstwiały gonione przenikliwie zimnym wiatrem. Pomimo przejaśnień dzień pozostawał ciemny i ponury. Przelotne opady śniegu z deszczem powiększały błotnisto-wodniste kałuże, które od tygodnia zalewały ulice i chodniki. Laura ostatni raz zerknęła w lustro. Granatowa, dopasowana sukienka leżała idealnie. Kasztanowe loki upięła w elegancki kok. Dyskretny makijaż podkreślał brązowe, duże oczy i wydatne usta. Była gotowa. W pośpiechu założyła czarne botki i kaszmirowy płaszcz. Wychodząc, złapała torebkę i aktówkę z dokumentami. Kiedy zamykała drzwi domu, usłyszała dzwonek telefonu. Z trudem odnalazła aparat w przepastnej listonoszce.
— Halo? — odezwała się, kierując w stronę samochodu.
— No ja już jestem na miejscu — oznajmiła Zyta. — Chyba nie chcesz spóźnić się na własny rozwód.
Laura westchnęła, przełączyła telefon w tryb głośnomówiący i odpaliła samochód.
— Już wyjeżdżam. Przecież jeszcze mam czas.
— A jak będą korki? — spytała rozemocjonowana. — Zdaje się, że miałam cię tu tylko wspierać, a denerwuję się bardziej niż ty.
— Też mi się tak wydaje Zytka — roześmiała się Laura. — Nie martw się, nadal potrzebuję wsparcia. Do sądu mam rzut beretem. Zaraz będę. Widziałaś już Adama?
— Nie — rzuciła krótko. — Ale chyba muszę ci się do czegoś przyznać…
— Zyta? — spytała zaniepokojona. — Coś ty znowu wymyśliła?
— O kurdę. Adam przyszedł — szepnęła do słuchawki. — Muszę kończyć.
— Halo? Zyta?
Przyjaciółka rozłączyła się bez ostrzeżenia i pozostawiła Laurę samą z jej ponurymi niczym dzisiejsza pogoda myślami. Nadal obawiała się konfrontacji z Adamem. Nie wierzyła, że tak łatwo się poddał. Do sądu wystosował bardzo spolegliwą odpowiedź na pozew. Podzielił jej zdanie o różnicy charakterów, która nie pozwala na kontunuowanie małżeństwa. Donosił o ustaniu pożycia emocjonalnego i fizycznego, jak również o braku potomstwa, które skutecznie mogłoby scementować nadwątlony związek. Kiedy czytała przygotowaną przez Adama odpowiedź, była pod wrażeniem, z jaką łatwością potrafił manipulować słowami i faktami. Chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu byli tak zgodni w tym, że wcale do siebie nie pasowali. Laura żałowała, że musiała posunąć się do szantażu, by w końcu osiągnąć swój cel. Jednak wyrzuty sumienia zdawały się niknąć w konfrontacji z wizją wolności, która czekała tuż za rogiem.
Gmach sądu przytłaczał swoją okazałością i powagą instytucji. Ceglane mury z dużymi, zakratowanymi oknami przywodziły na myśl dawne czasy, kiedy w budynku mieściły się wojskowe koszary. Teraz, odnowiony i zmodernizowany kompleks stanowił jedną z architektonicznych atrakcji miasta. Laura nigdy nie była w środku. Często przejeżdżała obok, ale nie miała okazji zapoznać się z wnętrzem sądowego gmachu. Co innego Adam. W siedzibie Temidy czuł się niemal jak w domu. Jednak dziś występował w zupełnie innym charakterze. Po przejściu kontroli bezpieczeństwa ruszyła na drugie piętro, aby odszukać właściwą salę rozpraw. Na końcu korytarza zauważyła znajomą sylwetkę. Jakby wyczuwając wzrok Laury, kobieta odwróciła się i pomachała radośnie.
— Jesteś w końcu — szepnęła zniecierpliwiona Zyta. — Adam poszedł do barku na dole.
Laura skinęła głową i usiadła na stojącej pod oknem ławce. Zdenerwowanie z dość sporą dozą ekscytacji wypełniało każdy zakamarek jej ciała. Z trudem panowała nad drżącymi kolanami. Spocone dłonie zaciskała nerwowo na pasku trzymanej na kolanach torebki.
— Denerwuję się — wyznała ściszonym głosem. — Mam nadzieję, że Adam niczego nie odwali.
Zyta objęła przyjaciółkę ramieniem i zapewniła:
— Wszystko będzie dobrze. Wydaje mi się, że nawet mecenas ma już dość.
Laura spojrzała zaskoczona na towarzyszkę.
— Skąd wiesz?
Kobieta wzruszyła ramionami i zerknęła w głąb korytarza, gdzie obie dostrzegły zbliżającego się Adama. Szedł powoli, nieco zgarbiony z nosem utkwionym w aktach. Nie wyglądał na kogoś, kto miałby ochotę na zaciekłą walkę.
— Sama zobacz — szepnęła Zyta. — Pokonałaś go. Jak bum-cyk-cyk.
Laura uśmiechnęła się blado i spojrzała w stronę męża, który właśnie dotarł pod salę.
— Cześć — odezwał się oschle. — Za dziesięć minut zaczynamy.
— Cześć — rzuciła, siląc się na niedbały ton. — Wiem. Potrafię czytać.
— Zauważyłem — burknął pod nosem. — Możemy chwilę pogadać? — spytał. — Na osobności?
— Jasne — odparła Laura. — Zytka zostawisz nas na chwilkę?
Zyta spojrzała na nią z naganą, ale bez słowa oddaliła się w dalszą część korytarza.
— O co chodzi? — spytała. — Jak słusznie zauważyłeś, nie mamy zbyt dużo czasu na pogaduszki.
Adam usiadł na ławce i zwróciwszy się do żony, oznajmił:
— Chcę mieć pewność, że dokumenty i informacje, które zgromadziłaś, nigdy nie ujrzą światła dziennego. A najlepiej, jeśli zostaną zniszczone. Gdyby dostały się w niepowołane ręce, mógłbym mieć spore kłopoty. Ty zresztą też.
— Ja? Niby jak?
— A tak, że sfałszowany paszport jest również na ciebie.
— Przecież ja nie mam z tym nic wspólnego!
— Może masz, a może nie masz — szepnął. — Zależy, kto, w co uwierzy. Dlatego muszę mieć pewność, że to, co ustalimy dzisiaj za tymi drzwiami, będzie wiążące dla obydwu stron. Mogę ci zagwarantować — wycedził przez zęby. — Że z tym, co masz, niczego więcej nie ugrasz.
Laura uśmiechnęła się słodko i nachyliwszy w stronę męża, odparła:
— Przeceniasz się mój drogi. Oprócz rozwodu niczego od ciebie nie chcę.
— Zostawiam ci dom — przypomniał. — Kupiłem już mieszkanie w centrum.
— Chwała ci za to. I tak go pewnie sprzedam…
— A więc?
— Po rozwodzie zniszczę wszystkie papiery — obiecała. — Możesz nawet sam to zrobić. Mnie już nie będą do niczego potrzebne.
Nagle drzwi sali rozpraw otworzyły się i stanęła w nich młoda, ubrana na czarno protokolantka.
— Sprawa z powództwa Laury Kornackiej przeciwko pozwanemu Adamowi Kornackiemu o rozwód. Proszę wszystkich na salę rozpraw.
— Jesteś wolna! — krzyknęła Zyta, kiedy po niespełna dwóch godzinach opuszczały gmach sądu. — Trzeba to uczcić!
Laura spojrzała na oddalającego się byłego już męża. Uświadomiła sobie, że wraz z nim odeszło kilka lat jej życia. Zabrał je ze sobą, a ona nie będzie w stanie już nigdy ich odzyskać.
— Hej, co to za mina? — Zyta szturchnęła Laurę w bok. — Chyba nie naszły cię jakieś sentymenty?
Laura roześmiała się w głos i biorąc przyjaciółkę pod rękę, oznajmiła:
— W żadnym wypadku! To jest najszczęśliwszy dzień w moim życiu!
— Chodźmy coś zjeść, a wieczorem zabieram cię do klubu.
— Do klubu? — skrzywiła się Laura. — Nie możemy napić się wina u mnie? Przed telewizorem?
Zyta przewróciła oczami i teatralnym gestem wzniosła ręce do nieba.
— Takiej okazji nie świętuje się w bamboszach przed telewizorem! Idziemy na obiad, a wieczorem zrobisz się na bóstwo i pojedziemy do Amnezji.
— Ale… — chciała zaprotestować Laura.
— To już postanowione — orzekła przyjaciółka. — A teraz chodź, bo zaraz umrę z głodu!
Komentarze (12)
Nie ma w tej Twojej fabule niczego, czego inni nie napisali. Poszłaś na łatwiznę.
Szkoda, bo zajęło Ci to trochę czasu. I szkoda, że nie wprowadziłaś żadnych elementów zaskoczenia, nowości.
Aż mi smutno.
Z drugiej strony masz wszystkie atuty żeby napisać coś naprawdę dobrego. Pomyśl o tym w wolnej chwili.
Pozdrawiam, *****
"... a wieczorem zrobisz się na bóstwo i pojedziemy do Amnezji".
Taka nazwa dla klubu - Amnezja. Brzmi poetycko. Jak frezja... Pachnie zapomnieniem.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania