Ona Część 11
Bieszczady w lipcu tętniły życiem. Tłumy turystów wyruszały na szlaki, rozsiadywały się w przydrożnych barach i zajazdach. Sznur samochodów ciągnął się już od Sanoka. Laura prowadziła swoje volvo ostrożnie i z uwagą. Nie była złym kierowcą, ale nie ufała tym, z którymi przyszło dzielić jej prawie trzygodzinną trasę. Droga wiła się siecią serpentyn i podjazdów. Kierowcy z rejestracjami z nizin nienawykli do krętych górskich dróżek, radzili sobie różnie. Jedni ciągle hamowali, a drudzy wlekli się niemiłosiernie. Laura ze spokojem podążała w kierunku Hajdun. Doskonale pamiętała bieszczadzki krajobraz. Dawał jej dużo spokoju i napawał jakąś dziwną, tajemniczą energią. Na horyzoncie widniały już zielono-żółte plamy połonin, które wyłaniały się łagodnie z ciemnej linii lasu. Wszystko tutaj było znajome. Widoki, drewniane cerkwie, a nawet zapach. Uśmiechnęła się i podkręciła głośniej muzykę. Z głośników popłynął spokojny, ciepły głos Bebel Gilberto.
Just like this rainstorm
This August day song
I dream of places far beyond
Laura zanuciła razem z Bebel i skręciła w wąską, leśną drogę. Po około półgodzinie kobieta dojechała do skrzyżowania i podążając za znakami z informacją Hajduny 15 km odbiła w prawo. Droga była dokładnie taka jak zawsze. Dziurawa. Laura starała się omijać co większe wyrwy, ale i tak co nuż wpadała w jakiś dołek. Volvo spokojnie sunęło do przodu niezrażone wybojami. Kobieta w duchu dziękowała Adamowi, że kupił jej SUVa. Trochę niechętnie przyznała mu rację, że tylko autem z napędem 4x4 dojedzie do matki. Od przeszło 20 lat nikt nie remontował drogi. Powiat i gmina wciąż toczyły spory, kto powinien przeprowadzić remont, a droga niszczała. Faktem było, że nie była zbyt uczęszczana. Jedynie nieliczni mieszkańcy Hajdun i turyści, którzy zatrzymywali się w gospodarstwie agroturystycznym Anki, musieli biadolić się z dziurawa jak ser szwajcarski, trasą. Na horyzoncie zamajaczyły pierwsze gospodarstwa. Po lewej stronie drogi, na ogromnej łące, pasły się krowy Wacków. Wielkie stado zlewało się w jedną, biało-czarną plamę. Gdzieniegdzie można było dostrzec czerwone i szare osobniki, które wyróżniały się na tle całej gromady. Po prawej stronie stała mała kapliczka, którą postawił jej ojciec i dziadek. Laura zatrzymała samochód i wysiadła. Podchodząc bliżej dostrzegła świeże kwiaty w małym, białym wazoniku. Pewnie matka była tu niedawno — pomyślała. Zauważyła, że drewniana kapliczka została pomalowana. Figura Matki Boskiej też wydawała się być odnowiona. Jej niebieska szata błyszczała w słońcu niczym chabry na polu Ambroziaka. Wyraźniejsze rysy twarzy sprawiły, że teraz prezentowała się jeszcze dostojniej i dobrotliwej. Laura wpatrywała się w figurkę, gdy nagle zza jej pleców dał słyszeć się głos:
— A kogo to moje oczy widzą? — Kobieta odwróciła się gwałtownie i dostrzegła dawną sąsiadkę.
— Dzień dobry pani Wackowa.
— A dzień dobry, dzień dobry Laurko — uśmiechnęła się Wackowa. — Dawno cię u nas nie było.
— To prawda. — odparła Laura. — Co tam słychać u was? Zdrowi wszyscy?
— A dzięki Bogu wszystko dobrze. Zenek trochę zachorzał na wiosnę, ale już się obaczył jako tako. Godom mu, żeby te krowy już sprzedać, bo siły nie te, ale gdzie on tam mnie usłuchał kiedy. — Starsza kobieta podeszła bliżej i spojrzała badawczo na Laurę. — A ty moje dziecko sama przyjechałaś? Chłopa na wieś nie przywiozłaś?
Laura zmieszała się i odwróciła wzrok. Jeszcze tego brakowało, żeby się Wackowej tłumaczyć.
— Praca. Wie pani jak to jest. Trzeba pilnować póki jest. —Kobieta ruszyła w kierunku samochodu i mijając Wackową rzuciła:
— Do widzenia. Wszystkiego dobrego. I zdrowia dla pana Zenka.
— Do widzenia. A zajdź do nas w wolnej chwili. Maryśka z dzieciakami przyjechała na wakacje. Pogadacie se.
— Dobrze, zaglądnę — krzyknęła Laura odpalając samochód.
Rodzinny dom Laury położony był na samym końcu wsi tuż pod lasem. Drewniany domek z białymi okiennicami prezentował się niezwykle urokliwie na tle ciemnej ściany lasu. Czerwona, niczym maki na okolicznych łąkach, dachówka odbijała lipcowe promienie. Duża, drewniana weranda wyposażona w wygodne fotele, zapraszała zmęczonych gości. Laura wysiadła z auta i weszła po kilku schodkach. Drzwi do domu były otwarte. Wisiała w nich moskitiera. Kobieta rozchyliła jej poły i weszła w przyjemny chłód korytarza. Matka siedziała w kuchni czytając gazetę.
— Cześć. Już jestem — odezwała się Laura. Matka podniosła twarz znad lektury i uśmiechnęła się blado. Nigdy nie była zbyt wylewna.
— Cześć córuś. Zjesz co? — Zofia Bąk powolnym ruchem wstała z krzesła i nastawiła wodę na herbatę. Po chwili z kredensu wyjęła dwa kubki i nasypała do nich po łyżeczce liściastej herbaty. Matka nie uznawała herbaty w torebkach. Uważała, że to odpadki po prawdziwej herbacie. A ona odpadków pić nie będzie. Laura nie lubiła herbaty z fusami, ale postanowiła, że tym razem odpuści i wypije bez stękania przygotowany napój. Usiadła na krześle przy stole. Rozglądnęła się po pomieszczeniu i z ulgą stwierdziła, że matka w końcu pozbyła się starej kuchni węglowej, a zastąpiła ją kominkiem. Od dawna namawiały ją z Anką, żeby rozebrać kuchnię, bo z czasem zrobiła się nieszczelna, dymiła przy każdym rozpalaniu. A poza tym matka zazwyczaj wszystko gotowała na gazowej kuchence. Kaflowa kuchnia tylko zajmowała miejsce.
— Rozebrałaś kuchnię. Nic nie mówiłaś, jak dzwoniłam ostatnio.
— Rozebrałam. Już słuchać nie mogłam tego waszego jojczenia. Teraz, mogę w kominku zahajcować i ciepło mam w całej kuchni i gościnnym. Józek Bartel mówi, że mi na jesień przyjdzie i zrobi, że mi w całym domu tak będzie grzało. — Matka usiadła i zamyśliła się. — Ale ja to za stara na te remonty już. Ile mi zostało? Anka ma swoje gospodarstwo, ty w mieście. To po co to pieniądze kłaść w stare ściany?
— Co ty mówisz mamo! Jaka stara? Bartel ma rację. To dobre rozwiązanie. Jak trzeba to przecież się z Anką dołożymy… — Laura przechyliła się w stronę matki i poklepała ją po ramieniu. Czajnik głośnym bulgotaniem oznajmił, że czas zalać herbatę. Młodsza z kobiet wstała i chwytając czajnik przez szmatkę nalała wrzątku do kubków. W kuchni rozszedł się przyjemny, herbaciany aromat.
— A u ciebie co? — zagadnęła matka. Laura zastanawiała się czy była ciekawa, czy po prostu z przyzwoitości zapytała.
— W porządku. Po staremu. — Kobieta nie chciała wchodzić w szczegóły, bo wtedy musiałaby powiedzieć, a właściwie przyznać się, matce, że wcale nie jest w porządku. Matka, nie darzyła Adama sympatią, ale nie sprzeciwiła się jej małżeństwu. Laura doskonale pamiętała ten dzień kiedy przyjechała z Adamem do Hajdun. Była wczesna wiosna. Marzec albo kwiecień. Dojechali już dobrze po osiemnastej. Matka krzątała się w obejściu. Gdy zajechali na podwórze, stanęła i przyglądała się im z jakimś dziwnym wyrazem twarzy. Laura wysiadła pierwsza i rozanielona podbiegła do matki. Za nią z samochodu wyłonił się Adam. Wysoki, przystojny blondyn. Modne przetarte jeansy i skórzana wiosenna kurtka dodawały mu szyku i prezencji. Ukłonił się i przedstawił, po czym wręczył Zofii bukiet kwiatów. Matka przyjęła bukiet i poprowadziła ich do środka. Byli wtedy parą od pół roku. Nie było mowy o ślubie czy innych poważnych planach. To była pierwsza wizyta. Laura chciała przedstawić Adama matce. Wydawało się jej, że tak trzeba. Jednocześnie chciała podzielić się radością i wszechogarniającym ją szczęściem. Była zakochana, oszołomiona siłą uczuć jakie wzbudził w niej Adam. Po kolacji, gdy Adam udał się do łazienki, zastała matkę siedzącą po co ciemku na werandzie. Wzrok miała utkwiony w ciemniejący horyzont. Córka usiadła na sąsiednim fotelu. Była ciekawa, co matka myśli o jej wybranku. Zofia Bąk długo milczała, ale wiedziała, że Laura oczekuje od niej opinii na temat młodego mężczyzny. W końcu odezwała się cicho, ale śmiertelnie poważnie.
—To nie jest człowiek dla ciebie. On jest z innej gliny niż ty. Nie będziesz z nim szczęśliwa.—Matka powoli odwróciła głowę w kierunku córki. Spojrzała na nią z nieodgadnionym cieniem na twarzy. Laura podskoczyła jak oparzona.
— Co ty opowiadasz? Ja go kocham! A on mnie kocha. Jaka glina? — Twarz Laury momentalnie zrobiła się purpurowa ze złości. — Dlaczego mówisz takie rzeczy? Przywiozłam go tu, żebyś zobaczyła jaka jestem szczęśliwa! Tak źle mi życzysz? — Młoda kobieta w teatralnym geście machała rękami. Nie rozumiała słów matki.
— Życzę ci jak najlepiej Laurko. Ja męża ci nie będę wybierać, bo i mnie nikt go nie wybierał, ale nie ufam mu. Źle mu z oczu patrzy. Ty jesteś prosta dziewczyna z Bieszczad, a on pochodzi z rodziny mecenasów. Zawsze będziesz ta gorsza. Nawet jak się w najpiękniejszą suknię ubierzesz — matka spuściła głowę. Laurze przez chwilę wydawało się, że Zofia ukradkiem ocierała łzy. Szybko jednak wróciła do dyskusji:
— Też mam studia. Wcale nie jestem gorsza. Potrafię na siebie zarobić.
— To dobrze dziecino. To dobrze — pokiwała głową matka. Podniosła się z fotela i bez słowa zniknęła w ciemnym korytarzu. Laura została sama. Zła i roztrzęsiona. Czuła się okropnie, zupełnie jakby matka uderzyła ją w twarz. Podważyła wszystko co teraz czuła. W takim stanie zastał ją Adam. Jedno spojrzenie w jego piwne oczy przekonało ją, że matka nie mogła mieć racji.
Komentarze (11)
Oczywiście. Nikt nie wykłada od razu wszystkich kart. ?
Powtórzę→tak naturalnie, lecz nie nudno, mimo, że o zwykłych sprawach. Opisy też wciągające. Bo czasami trza przystopować. Pokazać tło zdarzeń, co z czego,dlaczego itp. W niektórych miejscach, to jakbym czytał, ową pisarkę. Też czytałem, pomimo, że "obyczajówki" Ale klimat, styl, niepokój bliżej nieokreślony.
U Ciebie→podobnie:)↔Pozdrawiam:)↔%
a zaś przeczytałem "Rebekę"
A po jakimś czasie, drugi raz, choć wiedziałem, jak się zakończy.
A później inne.
Nie każde odczucie podobieństw, da się określić słowami.
To może być coś... nieokreślonego:)
Cudnie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania