Poprzednie częściOna Część 1

Ona Część 14

Poranki w Bieszczadach mają swój magiczny urok. Wschodzące słońce rozświetla trawiaste połoniny by po chwili zatopić się w ciemnych leśnych ostępach. Krople rosy błyszczą wszystkimi barwami tęczy, a poranne trele ptaków nigdzie indziej nie są tak radosne. Laura siedziała na werandzie popijając poranną kawę. Pierwsze promienie oświetlały jej twarz. Dobrze było znów wrócić. Do domu. Z wiekiem bardziej potrafiła docenić spokój jaki tu panował. Kiedyś przed tym uciekła, a teraz coraz poważniej zastanawiała się nad powrotem. Targała nią jakaś nieopisana tęsknota za czymś nieuchwytnym. Za czymś co prawdopodobnie bezpowrotnie straciła. A może nie?

— Wstałaś już? — Głos matki wyrwał kobietę z zadumy. — Idę do sklepu. Trzeba ci czego?

— Zawiozę cię.

— Nie, nie. Pójdę. W moim wieku trzeba się ruszać, bo jak człek raz siądzie to już nie wstanie. — Matka machnęła ręką i ruszyła żwirową drogą w dół.

Laura patrzyła jak matka znika za ścianą wysokich buków. Westchnęła, bo sama czuła się jakby w pewnym momencie życia usiadła, i już nie mogła wstać. Dopiła kawę i weszła do kuchni. W gościnnym pokoju odezwał się telefon. „Kontrola dzwoni” — pomyślała. Podeszła do telefonu. Na wyświetlaczu widniał numer Adama.

— Halo.

— No cześć. Dojechałaś? Nie miałem kiedy zadzwonić. Urwanie dupy z tym klientem. Matka jeszcze cię z domu nie wygnała?

— Wysłałam ci esemesa. Wszystko w porządku. Od Sanoka było wolniej, ale dojechałam. Auto też jest całe — dodała.

— To dobrze — rzucił szybko Adam. Laura nie wiedziała, czy owe „dobrze” tyczyło się jej czy samochodu, ale w myślach obstawiała raczej to drugie.

— Wiesz, dzwoniła do mnie Zyta… — zaczęła powoli badając grunt. — Zaproponowała mi wyjazd starą paczką na Mazury…

— O! Zytka wariatka. Oczywiście wyjazd bez męża, tak? Chryste, jak ja nie znoszę tej baby. Jak ty się możesz z nią przyjaźnić? — Adam zaperzył się.

— A chciałbyś pojechać? Nie ma sprawy. Będzie fajnie. Zobaczysz —Laura przyjęła słodki ton, zupełnie nie zważając na imperatywy rzucane pod adresem koleżanki.

— Kiedy?

— W sierpniu. Gdzieś w połowie.

— W sierpniu to ja się z kancelarii nie wyrwę nawet na weekend. Ojciec wymyślił fuzję z Biernackim. Jak kij w dupie mu ta fuzja potrzebna. Ja odpadam.

Laura w tym właśnie momencie wyczuła, że to odpowiednia chwila na atak. Z udawanym smutkiem westchnęła:

— No szkoda, że nie damy rady. Wiem, że nie przepadasz za Zytą, ale tak dawno nigdzie nie byliśmy razem…

— Dobra, dobra. Trochę cię już znam — zaśmiał się Adam. — Ostatnie czego byś chciała to ja i Zyta w jednym pomieszczeniu przez dłużej niż pięć minut. Jedź sama, mnie te wasze żaglówki i tak nie bawią. Wolę z Filipem pograć w golfa.

Laura aż podskoczyła z podekscytowania. Łatwo poszło.

— Naprawdę? Nie masz nic przeciwko? — dopytywała.

— Widzisz? Nie jestem taki straszny. Wiem, że to siedzenie w domu cię dobija. Kiedy wracasz z Ukrainy?

— To jeszcze nie Ukraina — zaznaczyła ze śmiechem Laura. — Za tydzień.

— Ok. Ja już będę. Pogadamy jeszcze o tych twoich Mazurach. Muszę kończyć. Pa

— Pa!

Laura rozłączyła się i z wrażenia przysiadła na łóżku. Adam nie wrzeszczał, ani nie utyskiwał na wyjazd? Wydawało się jej, że dostrzegła nawet oznaki zrozumienia. Kobieta z niedowierzaniem pokręciła głową. Cud! Normalnie cud!

Podśpiewując pod nosem zaczęła zbierać się do wyjścia. Obiecała Ance, że wpadnie do nich z samego rana. Szybko wskoczyła w zwiewną, letnią sukienkę. Włosy związała w niedbały kok i ruszyła do wyjścia. Na schodach spotkała matkę wracającą ze sklepu. Oczywiście dźwigała dwie wielkie siaty.

— Mamo, daj mi te siatki. Przecież mogłam cię zawieźć. Ale ty jak zawsze po swojemu. — Laura zabrała pakunki i zaniosła do kuchni.

— A jak ciebie nie ma to myślisz, że kto mi zakupy nosi? — najeżyła się matka. — Anka dwa kroki stąd mieszka, a zachodzi tu tylko jak dzieciaki przypilnować trzeba. — Zofia Bąk opadła ciężko na krzesło. Była wyraźnie zmęczona.

— Anka ma dużo roboty. Sama wiesz. Konie, warzywnik i troje dzieci. A do tego wszystkiego jeszcze letników obsługuje. — Laura usprawiedliwiała siostrę. — Tak w ogóle to z tym twoim nadciśnieniem nie powinnaś się forsować. I do tego na takim upale.

— A tam, gadanie. — Matka swoim zwyczajem machnęła ręką. — Nic mi nie będzie.

— Jadę do Anki. Wrócę wieczorem.

— Dobrze, już dobrze. Jedź.

Laura wsiadła do auta i wyjechała na drogę. Anka mieszkała niedaleko. Jej gospodarstwo agroturystyczne położone było nieopodal stawu. Tego samego, w którym kąpały się w dzieciństwie. Matka ciągle je za to łajała, bo prawie z każdej wyprawy wracały w niekompletnym ubraniu. Raz Anka zgubiła prawego sandałka. But, jakby dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Rodzicielka o mały włos nie zeszła na zawał, gdy bo długim dochodzeniu w końcu się przyznały, że sandałek zaginął nad stawem. Innym razem Laura podarła nowiusieńką, niebieską spódniczkę. Przeszło trzy tygodnie udało jej się ukryć ten fakt przed matką. Aż do czasu odwiedzin ciotki Gieni, od której Laura ową spódniczkę dostała. Matka, chcąc sprawić przyjemność ciotce, nakazała córce założenie spódnicy, no i mleko się wylało.

Po dziesięciu minutach Laura dotarła na miejsce. Dom Anki i Marka prezentował się wspaniale. Miał wszystkie cechy miejsca, do którego chciałoby się wyjechać na spokojne, letnie wakacje. Budynek był dość spory. Duży, przestronny parter mieścił kuchnię, jadalnię, trzy sypialnie i łazienkę. Na piętrze znajdowały się kolejne cztery sypialnie, łazienka i kuchnia dla gości. Na piętro wiodły oddzielne schody z zewnątrz, tak by letnicy nie ingerowali w życie domowników. Przed domem rozciągał się duży, zadaszony taras, który w letnie dni służył jako miejsce odpoczynku. Wokół domu rosły wysokie lipy i dęby. Nieco dalej pysznił się warzywnik, niewielki sad i brzozowy zagajnik. Po lewej stronie domu, ale w lekkim oddaleniu, zbudowano stajnię, a za nią wybieg dla koni. Laura z ukłuciem zazdrości podążyła w stronę drzwi. Anka miała kochającego męża, troje przepięknych, zdrowych dzieci, robiła to, o czym zawsze marzyła. Starsza siostra w głębi serca cieszyła się jej szczęściem, ale wielokrotnie zadawała sobie pytanie, dlaczego to właśnie ona ciągle ma pod górkę.

— Ciocia! — Dwoje maluchów wyłoniło się jakby z pod ziemi. — Co tam masz? ——Dzieciaki z zaciekawieniem i błyskiem w oczach wskazały na taszczone przez Laurę pakunki.

— Prezenty dla grzecznych dzieci — zawołała Laura. — Ale bez buziaków prezentów nie będzie. — Sonia i Rafał momentalnie rzucili się jej na szyję. Jeszcze chwila i wszyscy troje wylądowaliby na podjeździe.

— Dajcie cioci spokój. Udusicie ją zaraz — zawołała Anka. Siostra z Julkiem na rękach wyszła im naprzeciw. — Chodźcie do domu, bo się tu usmażymy.

Dzieci pobiegły pędem do domu. Laura z uśmiechem obserwowała jak przekrzykują się po drodze.

— Już się nie mogli ciebie doczekać. — Anka postawiła Julka na ziemi i złapała za małą rączkę. Chłopiec posłusznie podreptał wraz z mamą w kierunku domu. Laura przyglądała się w milczeniu z jaką ufnością maluch obejmuje palec Anki. I znów poczuła ukłucie. Tym razem żalu. Anka odwróciła się i ponagliła:

— No chodź. Nie męcz już dłużej moich dzieci.

Wręczanie prezentów odbyło się w ekspresowym tempie. Dzieciaki z szybkością błyskawicy odpakowały podarki i już ich nie było. Nawet roczny Julek udał się ze swoją drewnianą ciuchcią na stronę, by w spokoju odkrywać jej wszystkie zastosowania. Nawet te nieprzewidziane przez producenta.

Siostry mogły w końcu porozmawiać w spokoju. Popijając zimną lemoniadę upajały się ciszą i karmiły wzrok widokiem na góry. Laura odezwała się pierwsza:

— Gdzie Marek?

— Pojechał naprawić ogrodzenie. Deski spróchniały. Trzeba wymienić.

— Duży ruch macie na lato?

— Spory, ale bywały lepsze lata. Jest co robić. — Anka upiła łyk lemoniady i spojrzała na siostrę. — A ty co tak przyjechałaś? Adam cię puścił samą do nas? — zapytała z przekąsem.

— Nie musiał mnie puszczać. Zresztą, nawet sam to zaproponował. — Laura czuła dokąd zmierza ta rozmowa. — Wiesz, nie chce mi się o nim gadać. Jest jak jest. Raz lepiej raz gorzej.

— Spokojnie. Przecież nic nie mówię. Szwagier tak czy siak, nie zaszczyca nas za często wizytami. — Młodsza z sióstr wzruszyła ramionami i dodała — Dobrze, że chociaż ty przyjechałaś.

Laura zamyśliła się. Faktycznie Adam nie przepadał za wizytami w Hajdunach. Narzekał, że wszędzie jest daleko, ciągle gubi zasięg, a komary są wielkości krów. Był typowym mieszczuchem. Laura, choć od lat mieszkała w mieście, nie zatraciła swojego wiejskiego pierwiastka. Czasem myślała, że zbyt mocno starała się upodobnić do męża. Z biegiem lat odkryła, że jej starania i tak nie były doceniane, a ona sama, popadała w coraz większy dysonans pomiędzy tym kim była, a tym kim chciała być.

Anna podniosła się z krzesła i podeszła do okna. Na podwórze właśnie zajechał stary jeep. Z auta wyskoczył mężczyzna w kraciastej koszuli. Marek nie był typem przystojniaka, ale miał w sobie tyle ciepła i serdeczności, że Laura z miejsca polubiła szwagra. Był zupełnym przeciwieństwem Adama.

— Cześć Laura — rzucił wchodząc do domu. — Dobrze, że przyjechałaś, bo Anka już jajo chciała znieść. — Zaśmiał się i objął żonę w pasie. Anka udawała obrażoną, ale wtuliła się w ramię Marka z nieskrywaną przyjemnością.

— A co się stało? — zapytała zaciekawiona Laura.

Anka przysiadła z tajemniczą miną. Po chwili wyszeptała konspiracyjnym szeptem.

— Ciotka Aldona chce sprzedać dom i ziemię. Dzwoniła w zeszłym tygodniu do mamy. Mówiła, że zdecydowała się nie wracać. Luis jest chory, chce z nim zostać.

— Zawsze chciała wrócić do Hajdun na starość. Co ją tak naszło?

— Nie wiem. Może właśnie starość —zamyśliła się Anna. — Jej pole graniczy z naszym. I tak sobie pomyśleliśmy, że może jakbyś ty kupiła ten dom…

— Ja? — Laura zrobiła wielkie oczy. — A po co mi trzy hektary ziemi? Dom jest w opłakanym stanie, nadaje się do generalnego remontu. Już widzę minę Adama — kobieta zaśmiała się głośno. — Ale może wy go kupcie, skoro nie chcecie mieć obcych za płotem.

— Daj spokój — westchnął Marek. — Kredyt mamy do spłacenia. Żaden bank nie da nam nowego. Poza tym, nam też kolejny remont nie potrzebny.

— W takim razie — zaczęła Laura. — Musicie mieć nadzieję, że trafi się wam jakiś miły sąsiad i nie założy konkurencji za miedzą.

Anka i Marek spojrzeli na siebie i smętnie pokręcili głowami. Perspektywa nowego sąsiada o nieznanych zamiarach nie napawała ich optymizmem.

— Zadzwonię dziś do ciotki i wszystkiego się dowiem. Nie martwcie się na zapas. Przecież nawet jeszcze nie wystawiła niczego na sprzedaż. — Laura starała się pocieszyć siostrę i szwagra.

Reszta dnia upłynęła jej na zabawie z dziećmi. Pomagali Annie przy obiedzie i podczas karmienia koni. Sonia i Rafał byli jak żywe srebro. Pięcioletnie bliźnięta potrafiły dać nieźle w kość. Laura podziwiała siostrę, że potrafiła zapanować nad wszystkim. Ona po jednym popołudniu w gospodarstwie padała na twarz. Pod wieczór pożegnała się z dzieciakami. Obiecała, że odwiedzi ich następnego dnia i pojadą na lody do miasteczka. Maluchy aż zapiszczały z radości, po czym pobiegły do stajni, gdzie Marek czyścił konie.

Laura wróciła do domu o zmierzchu. Matka krzątała się w obejściu. Kobieta usiadła na werandzie i z ulgą wyciągnęła nogi na małym taborecie.

— Coś taka umęczona? — zagadnęła matka.

— Daj spokój. Jak ta Anka wytrzymuje takie tempo?

— Na swoje robi. Taka robota nie męczy.

— Nie wiem. Może — westchnęła Laura. — Słyszałam, że ciotka Aldona chce sprzedać dom i ziemię? To prawda?

— Prawda, ale nie wiadomo kiedy. Mówiła, że musi znaleźć tego… no..

— Pełnomocnika?

— Tak. Pełnomocnika w Polsce.

— Nie wraca?

— A kto to ją wie? Aldona zawsze swoimi drogami chodziła. Do Stanów pojechała jak ledwie osiemnaście lat skończyła.

— Tata miał z nią jechać, no nie?

Matka zamyśliła się i spochmurniała. Po dłuższej pauzie odezwała się:

— Może to i lepiej by było jakby pojechał. Dłużej by pożył.

Obydwie kobiety spuściły głowy i zatopiły się we wspomnieniach. Z oddali słychać było porykiwanie Wackowych krów . Wieczór kładł się cieniem na podwórko Zofii Bąk.

Tak jak niespodziewana śmierć męża i ojca położyła się cieniem na życie każdej z trzech kobiet, które po sobie zostawił.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Raven18 06.11.2021
    Ależ strzelasz tymi rozdziałami, co chwila nowy :D ale to i dobrze, jest co czytać. Scena, w której matka Laury idzie na zakupy, skojarzyła mi się z moim osobistym wspomnieniem, kiedy za dzieciaka obserwowałem przez okno jak babcia znika za zakrętem również w drodze do sklepu. Bardzo przyjemny rozdział, gospodarstwo siostry Laury kojarzy mi się z taką farmą z Teksasu, fajny efekt dzięki rozbudowanym opisom
  • Cicho_sza 06.11.2021
    Trzeba kuć żelazo póki gorące. I póki zamysł się nie wyczerpie ? Widziałam, że sam brałeś się za dłuższe formy to pewnie wiesz, jak to jest. Początkowy entuzjazm z czasem opada i opowieść pozostaje bez zakończenia. Ja się zawzięłam, że tym razem doprowadzę historię do końca. A, że mi się tak wszystko rozciąga w czasie to litery i rozdziały się mnożą, haha
  • Raven18 06.11.2021
    Cicho_sza No, niestety u mnie już kilka opowiadań pozostanie bez zamknięcia. Mam nadzieję, że z Bondem będzie inaczej, bo mam już pomysł praktycznie na całość. Teraz byle tylko chęci nie zgasły
  • Cicho_sza 06.11.2021
    Raven18 mam wrażenie, że mam większy sentyment do Laury i bardziej przykładam się do rozdziałów z jej udziałem xD Niemniej jednak Kajetana nie chcę traktować po macoszemu. Masz rację, chęci, chęci i jeszcze raz chęci. Jestem przekonana, że Bonda dociagniesz do końca. A jak nie, to Ci się oberwie ?
  • Raven18 06.11.2021
    Cicho_sza Twoja sympatia do Laury udziela się także czytelnikom, no a przynajmniej mi. Ciekawi mnie jej pierwsze zetknięcie z Kajetanem, bo jestem przekonany, że będzie miało ono miejsce.
    Dziękuję za motywację ?
  • Dekaos Dondi 14.12.2021
    Cicho_sza↔Tym razem bardziej "sielsko anielsko" ładnie ujęte, ale pod koniec, trochę się sytuacja zmienia. Ważne, że nie ma "ciągłości zdarzeń" Chyba jeszcze daleko, by się "wszystkie wątki spotkały"↔Pozdrwiam:)↔$
  • Cicho_sza 14.12.2021
    Ehhh, DD. Daleko jak fiks ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania