Ona Część 23
K. przepadł. Laura codziennie sprawdzała forum, ale wciąż nie znajdywała od niego wiadomości. Początkowo była zła. Właściwie sama nie widziała dlaczego. Był przecież tylko anonimowym rozmówcą z portalu ogrodniczego. Niczego jej nie obiecywał ani ona nie wiązała z nim żadnych dalekosiężnych planów. Ot, odbyli zaledwie kilka nocnych rozmów. Nic wielkiego. Jednak jakaś część jej tęskniła za jego żartami i porozumieniem, jakie wtedy nawiązali. W myślach karciła się za taki obrót spraw, bo wiedziała, że internetowe znajomości podobne są do widoku drzew mijanych po drodze podczas szybkiej jazdy samochodem — nim ujrzy się je przed sobą, już znikają we wstecznym lusterku. Trochę żałowała, że K. tak nagle zamilkł, ale cóż mogła zrobić? Życie toczyło się dalej.
Październik spędziła w ogrodzie. Jesienią zawsze było dużo pracy. Laura swoim zwyczajem zrobiła plan robót i konsekwentnie realizowała poszczególne punkty. Po pierwszym przymrozku zabrała się za wykopywanie dali, mieczyków i pacioreczników z rabat ciągnących się wzdłuż tarasu. Po delikatnym oczyszczeniu bulw ułożyła je w plastikowych koszach i przeniosła do garażu, by w cieple dotrwały do wiosny. Na obwódkach ścieżek posadziła cebulki krokusów, tulipanów, szafirków i hiacyntów. Długo myślała nad kolorystyczną kompozycją wiosennych kwiatów. Zdecydowała się na biel i fiolet z domieszką tulipanowej czerwieni. Nauczona doświadczeniem poprzedniej zimy, wszystkie cebulki wsadziła w plastikowych, ażurowych koszyczkach, tak, by nie padły ofiarą nornic i innych gryzoni. Cztery okazałe dęby rosnące w rogach ogrodu, również dostarczały sporo pracy. Ich żółto-pomarańczowe niesione wiatrem liście, zasypywały cały teren wokół domu. Codziennie szeleszczący dywan słał się gęstą warstwą na rabatach i ścieżkach. Laura grabiła liście i część z nich, kompostowała, a część składowała w najdalszej części ogrodu. Co roku jesienią pojawiały się jeże rodziny. Liściasty kopiec dawał im znakomite warunki do przetrwania zimy. Kobieta lubiła obserwować je z altany. Małe zwierzątka krzątały się wokół sterty, kręcąc małymi noskami i pofukując na siebie. Czasem podrzucała im kawałki marchewki albo orzechy.
Właśnie podczas ostatnich ogrodowych prac zaskoczyła ją wizyta Zyty. Przyjaciółka postanowiła ją odwiedzić i sprawdzić jak rozwija się jej internetowa kariera. Kiedy usiadły w salonie z kubkiem gorącej kawy z cynamonem, Zyta zagadnęła:
— Jak ci idzie nagrywanie? Masz już swój fanklub?
— Zyta, zmiłuj się. Jaki fanklub? Kilka filmików nagrałam, ale ostatnio coś zapał mnie opuścił.
— Jak to? Dlaczego?
— Nie wiem. Może przez tę pogodę. Jutro już listopad. Szaro, buro. W ogrodzie już wszystko zrobiłam. I jeszcze…
— Co?
— Nic.
— No mów, skoro zaczęłaś.
— Pamiętasz, jak mówiłam ci o tym facecie z forum?
— Mhm.
— Bo… zaczęliśmy więcej pisać. I jakoś tak… Sama nie wiem. Przestał nagle się odzywać…
— A tobie brakuje tych rozmów, tak? I stąd ten spadek formy?
— Kurdę, nie wiem. Chyba tak…
— O, pani Kornacka! Czyżby wdała się pani w romans? — zarechotała Zyta.
Laura spojrzała niepewnie na przyjaciółkę. Miała mętlik w głowie. Przecież powinna zaprzeczyć i oburzyć się na insynuacje przyjaciółki. Jednak milczała.
— To nie romans. Po prostu lubiłam mieć świadomość, że on tam gdzieś jest. Tylko tyle.
— Dobra dobra. To, że nie wiesz, jak wygląda i nie spotkaliście się na żywo, jeszcze nie wyklucza romansu — Zyta uśmiechnęła się szeroko. — A mecenas?
— Nijak. Niby wszystko jest w porządku, ale nadal nie chce słyszeć o dziecku.
— Mówię ci, on kogoś ma.
— Sama nie wiem. Może…
Po godzinie Zyta pożegnała się i wyszła. Laura zaniosła brudne kubki do kuchni i myjąc je, zerkała na ogród. Prawie nagie konary drzew kołysały się na wietrze, a puste rabaty wyglądały nader przygnębiająco. Po wielobarwnych kwiatowych kobiercach nie było już śladu. Na domiar złego zaczął padać deszcz, więc nie mogła dokończyć grabienia liści. Adam znowu wyjechał. Miał wrócić dopiero za tydzień. Dzwonił codziennie, by spytać, jak się miewa, ale ona miała wrażenie, że robi to z przyzwyczajenia. Tak naprawdę, to wcale go to nie interesowało. Laura wytarła kubki i odstawiła na półkę. Postanowiła, że porozmawia z mężem. Przekona go. Przecież jeśli nadal ją kocha, to zrozumie i w końcu zechce dać jej to, o czym tak marzyła. O czym obydwoje marzyli.
Dni do powrotu męża ciągnęły się niemiłosiernie. Laura po stokroć odtwarzała w głowie rozmowę, jaką chciała przeprowadzić z Adamem. Starała się ułożyć ją w najbardziej przekonujący sposób. W dzień przyjazdu z samego rana wybrała się na większe zakupy. Poprzedniego dnia zaplanowała uroczysty obiad — pieczony schab z sosem żurawinowym podany z opiekanymi ziemniakami i zestawem jego ulubionych surówek. Domowy obiad po tygodniu jedzenia w restauracjach na pewno wprowadzi go w dobry nastrój — myślała. Odwiedziła fryzjera, który okiełznał jej kasztanową burzę włosów. Była w doskonałym humorze. Cieszyła się na powrót męża. Kiedy wczesnym popołudniem zajechała pod dom, auto Adama stało już na podjeździe. Zdziwiła się, bo mówił, że wróci dopiero o siedemnastej. Laura wślizgnęła się po cichu do domu, chcąc zrobić mu niespodziankę. Myślała, że kąpie się na górze. Jednak kiedy odstawiła torbę z zakupami na szafce w przedpokoju, z salonu dobiegły ją głosy. Stanęła i nasłuchiwała. W pokoju gościnnym był Adam i Filip. Rozmawiali. Najwidoczniej nie usłyszeli, kiedy weszła, bo zaśmiewali się do rozpuku. Laura zrobiła krok w stronę drzwi, ale nagle stanęła jak wryta. Mężczyźni rozmawiali o niej.
— Ona nadal nic nie wie? — zapytał Filip. — Niczego się nie domyśla?
Adam rozbawionym tonem odparł:
— No co ty! Zbywam ją służbowymi wyjazdami. Po powrocie jestem, do rany przyłóż.
Filip pociągnął łyk kawy. Spojrzał na przyjaciela i dodał poważnie:
— Długo tak nie pociągniesz. W końcu się połapie. I puści cię w skarpetkach.
— Laura? Moja dobrotliwa żonka? Przecież ona świata poza mną nie widzi. Siedzi w tych swoich kwiatkach i nic o życiu nie wie. A ja mogę używać do woli.
— Już możesz?
— Mogę. W lipcu byłem na badaniach.
— I?
— I błogosławię tego, kto wymyślił wazektomię! — roześmiał się Adam.
Wazektomię? Laura nagle poczuła, że brakuje jej tchu. Oparła się o ścianę. Nogi trzęsły się jakby były z galarety. W głowie huczały słowa Adama. To nie może być prawda! Nie mógłby być, aż tak perfidny. Obiecywał, zwodził, prosił o czas, podczas gdy wcale nie zamierzał mieć z nią dzieci! Przez sekundę miała ochotę wejść do salonu i wykrzyczeć mu wszystko prosto w twarz. Nie była jednak w stanie ruszyć się z miejsca. Serce kołatało jej jak szalone. Uciec! Jak najdalej od niego. Siłą woli zmusiła się do opuszczenia domu. Szła prosto przed siebie. Po policzkach spływały gorące niczym lawa łzy. A więc to tak? Wszystko w co, wierzyła, o co się starała, rozsypało się jak domek z kart. Każde jego słowo okazało się kłamstwem. Jak mogła być tak ślepa? Listopadowe niebo zasnuły gęste chmury, z których powoli zaczynał siąpić deszcz. Laura nie zwalniała tempa marszu. Sama nie wiedziała, gdzie się znajduje. Łzy i padające z nieba krople zasłaniały jej widok. Nie mogła wrócić do domu. Zyta! Ona na pewno coś wymyśli — myślała gorączkowo. Dochodziła do skrzyżowania. Sznur samochodów stanął przed przejściem. Przyśpieszyła kroku. Po prawej zamajaczyły światła samochodu. Zbliżał się szybko. Zdążę.
Komentarze (14)
No a Adam nadal cholernie pasuje mi do McConaugheya :D
I zakończenie, skojarzeniowe z początkiem.
Rozegrane jak trzeba:)?↔Czytam i samemu się dziwię
przecież nie lubię "obyczajówek"→:)↔Pozdrawiam:)↔%
P.S↔Jeno książkę wydać:)?
Nie taka zła obyczajówka jak ją malują.
A jak przestaną malować, to o zgroza, co? Niech już lepiej ją malują:)→?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania