Demon - Rozdział 8 - (SW)
(STARA WERSJA - NOWA WERSJA TO "DEMON ODRODZENIE")
"Czarnoksiężnik"
Terytoria Varsji
Rok 551 nowej ery – 1912 rok imperialny
20 lutego, zima
Gdzieś w Varsji
Francis Adler stał jak wryty. Zdjęty zaskoczeniem… i strachem. Uczuciem którego nie doznał od bardzo, bardzo dawna. Jego mózg analizował jak znalazł się w tak parszywej sytuacji. Misja za liniami wroga po przegranej bitwie pod Prochorowką okazała się prostsza niż zakładał. Nic nie spodziewający się przeciwnik padł szybko pod ciosami noży i saperek, a w samym tajnym ośrodku podziemnym byli głównie naukowcy i personel cywilny, z którym szybko się rozprawili.
Jednak moment w którym mieli dorwać się do wskazanego przez dowództwo ładunku okazał sie zgubny. Dosłownie jak spod ziemi, wyrósł mężczyzna odziany w fioletowy frak w kratkę przeszywany złotymi nićmi i białą koszulę z jedwabiu. Pod szyją spoczywała fioletowo-biała muszka w poprzeczne pasy, na prawej piersi zapięta była drogocenna brosza w kształcie rajskiego kwiatu, a na głowie piękny wysoki cylinder przewiązany złotą serpentyną. Usta zasłaniała mu maska teatralnej „komedii”. W dłoniach zakrytych rękawiczkami trzymał dębową laskę ze złotą kulą na szczycie. Pojawił się dokładnie przed Darią która już sięgała po skrzynkę. Przeszył wszystkich swymi oczami, które mieniły się kolorem bursztynu i rubinu. Adler nigdy wcześniej nie doświadczył uczucia jakby ktoś chwycił jego duszę i mocno ścisnął. Mężczyzna odezwał się głosem niczym ocean przed sztormem.
- Witam…
I jednym ciosem otwartą dłonią ogłuszył Darię.
Widząc to 66, rzucił się naprzód zamachując się pancerną pięścią (Saperkę pozostawił w czole jakiegoś nieszczęśnika.) Tajemniczy typ jednak powstrzymał jego cios jedną lewą dłonią, by następnie jednym ciosem laski wybić mu lewy bark ze stawu. 66 ryknął, cofnął się i oparł o betonową ścianę.
I właśnie w takiej sytuacji Adler się znalazł.
Cel przed sobą. Nieznany, z pewnością bardzo niebezpieczny przeciwnik, a on ma zaledwie szablę i pistolet z niepełnym magazynkiem. Tajemniczy gość spojrzał na niego mrużąc w rozbawieniu oczy.
- Proszę… proszę… czyż to nie Francis Adler? Jeden z członków projektu Nowe Dzieci, nieformalny lider Sił Specjalnych Imperium… znany powszechnie jako numer 001, dowódca Wilków… albo Alfa001V1 – bardziej stwierdził niż zapytał nieznajomy.
W tym momencie Adler wyciągnął broń i wycelował w przeciwnika. Nie miał pojęcia kim był rywal… ale wiedział stanowczo za dużo.
- Kim jesteś?! Gadaj!
Elegant uniósł brwi chichocząc.
- Oj… proszę… - odezwał się, choć nie brzmiało to jak prośba. – Opuść broń chłopcze. Kule nie robią na mnie wrażenia – jego oczy zakręciły się niczym tornada ognia. – Nie masz mocy by mi rozkazywać… zresztą – tu przyłożył czubek laski do piersi nieprzytomnej Darii. – Mam zakładnika… więc jeśli nie chcesz by serce tej dziewczyny… jak to powiedzieć… pękło… schowasz broń… i będziesz zachowywał się grzeczniej – oznajmił nie kryjąc rozbawienia w głosie.
Z jednej strony misja, z drugiej strony strata Darii, cennego członka swojego oddziału. Adler zagryzł wargę. Kłóciło się w nim wiele uczuć i myśli, ale ostatecznie opuścił i schował broń nakazując swoim ludziom pójść w swoje ślady. Nawet Tigr się nie sprzeciwiał. Widać on też uznawał siłę przeciwnika.
- Znasz moje imię – odezwał się Adler. – Czy podasz nam swoje?
Elegant kiwnął głową i odsunął laskę od nieprzytomnej Darii.
- Z wielką przyjemnością, choć, tak jak ty posiadam ich kilka: Jormungand, Legion, Monstrum… ale wy możecie nazywać mnie Levit.
- Nietypowe imię.
- Cóż… nie mam nic lepszego – zachichotał Levit rozbawiony komentarzem Adlera.
Wpatrywali się w siebie nawzajem przez chwilę. Stalowy wzrok Adlera próbował przebić się przez jarzące się groźnie oczy Levita. Jednak ostatecznie musiał spuścić wzrok. Nie był w stanie przebić się przez tą bursztynowo-rubinową powłokę oczu.
- Co cię tu sprowadziło? – Zapytał Adler najspokojniej jak umiał.
Levit wyprostował się i wymierzył w niego laską.
- Ty, Francisie Adlerze. Przybyłem do Ciebie.
Adler nie miał pojęcia o co mu chodzi. Levit postukał w ładunek który mieli zdobyć.
- Nie znasz jeszcze… pełnej wartości zawartości tego ładunku… jednak w przyszłości… poznasz. Cel mojego przybycia… to zwyczajne uświadomienie cię. Wytworzenie w twoim umyśle świadomości… że ten świat skrywa więcej niż możesz sobie wyobrazić.
Adler nadal nie rozumiał.
- Ale czemu mi to uświadamiasz?
- Ponieważ… Wilczku… ten świat zmierza ku przepaści… … i to Ty Francisie Adlerze… jesteś siłą która przeważy szalę… To ty ocalisz ten żałosny świat… lub zepchniesz go w przepaść.
Francis Adler milczał. Brzmiało to bardziej jak bełkot szaleńca, ale nie mógł stwierdzić czy to co mówi Levit jest prawdą, czy parszywym dowcipem.
- Skąd to wiesz? Jak możesz to wiedzieć?
Jednak zamiast tego Levit pokręcił palcem i zacmokał.
- Jest czas i miejsce Wilczku, a ty zadałeś już wszystkie pytania, jakie mogłeś zadać – odwrócił się. – Wykonaj swoje zadanie i kontynuuj swą walkę w imieniu Imperium. Wkrótce znów się spotkamy… oby w milszym otoczeniu.
Podszedł do betonowej ściany i stuknął ją laską. Ta zadrżała i otworzyła się niczym wrota ziejąc ciemnością. Levit wkroczył w ciemność i rzucił przez ramię.
- Niech Fortuna ci sprzyja!
W tym momencie betonowe wrota zaczęły się zamykać, a Levit w ostatniej chwili się odwrócił, jakby przypomniał sobie że nie powiedział najważniejszego i krzyknął.
- A! I jeszcze jedno! Strzeż się gwizdu niebios!
Po tych słowach wrota się zamknęły z trzaskiem.
Cisza. Nic nie pozostało. Żaden ślad nie wskazywał ze przed chwilą stał tu tajemniczy Levit.
66 jęknął nastawiając staw i spojrzał na Adlera.
- Liderze… kim on był…?
Zadał pytanie na które każdy chciałby znać odpowiedź. Adler odetchnął spuszczając z siebie emocje. Podszedł do Darii i sprawdził jej puls oraz oddech. Nie wyczuł żadnych zaburzeń w oddechu czy pulsie. Adler pokręcił głową nadal nie mogąc w pełni pojąc czego właśnie doświadczył.
- Nie jestem pewien przyjacielu… obawiam się jednak że poznaliśmy czarnoksiężnika… jak z baśni dla dzieci… - spojrzał po podkomendnych. – Nikomu ani słowa. To wydarzenie nie miało miejsca.
Odpowiedziały mu ciche mruknięcia i kiwnięcia głów.
Brakowało jeszcze by nazwali ich szaleńcami… bo kto by przecież uwierzył w to co się właśnie zdarzyło?
Gdzieś w śniegu stał czarnoksiężnik. Obracał laską w dłoni. Odetchnął głęboko i rozejrzał się. Cień nocy już ustępowała wznoszącemu się słońcu. Promienie odbijały się od kryształków lodu i gór śniegu. W oddali śpiew ptaków mieszał sie z melodią odległej wojny. Nagle drgnął i trzy razy stuknął laską w ziemię, a echo tych stuknięć zabrzmiało niczym początek dawno zapomnianej melodii. Nasłuchiwał. Po chwili doszedł jego uszu niesłyszalny dźwięk, taki który czuje się przez skórę i drżenie w trzewiach. Kiwnął lekko głową i uniósł wzrok. Uśmiechnął się wyciągając dłoń. Na palcach spoczął płatek śniegu. Jeden z milionów, a jednak sam jeden wyjątkowy. Czarnoksiężnik westchnął i odezwał się ciepłym, współczującym głosem.
- Naprawdę… cóż za pięknie żałosny świat…
Komentarze (3)
Samemu dziwię się kto to robi.
Metafizyki nie będzie na razie dużo - ale ilość może się zwiększać.
Właśnie dodałem 18 część - jestem pewien że ci się spodoba - wplotłem kilka nawiązań.
Pozdrawiam
Kapelusznik
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania