Demon Odrodzenie - 26
Rozdział 6 – „Anioł życia i śmierci”
Republika Finicka
544 rok nowej ery – 1905 rok imperialny
7 Maja
Region Geenret – Północne ziemie Finicji przy granicy z Carstwem Varsji
Zastawiony stół, piękna porcelana, zachęcające zapachy dań prawdziwym mistrzów. Ciepłe promienie wpadają przez okna, rozświetlając krystaliczne kieliszki. Nadeszła pora obiadu.
Siedem osób zasiadło do stołu, każdy elegancko ubrany i każdy w różnych humorach. Jedli sami, na drugim piętrze, pozwalając reszcie gości jeść razem na parterze. Przy stole miały się odbyć poważne rozmowy i to daleko od niepożądanych uszu.
Na szczycie stołu zasiadał oczywiście Jan Vaza, jako głowa rodu, choć oczywiście nie w swoim domu, ale właściciel był daleko w interesach i dał rezydencję pod opiekę Vazów na czas polowania, więc nie powinno być problemu. Ubrany w tradycyjne barwy błękitu i bieli swego rodu, nosił strój gustowny, ale widocznie niezbyt wyszukany, jaki powinno się nosić na obiedzie wśród przyjaciół. Był on raczej w kiepskim nastroju, choć starał się tego nie okazywać. Stres z ostatnich dni dał o sobie znać w bezsennych nocach. Gdyby nie wieloletnie doświadczenie walki o utrzymanie prestiżu upadłej korony, Jan pewnie by się już poddał.
Po jego lewej zasiadała jego żona, Gabriela. Cicha i spokojna jak zawsze, przystrojona w ciemnoniebieską suknię, jakoby niebo przed zapadnięciem nocy. Prawdziwa manifestacja spokoju i skupienia. Jak zwykle była blisko męża, wspierając go w trudnych chwilach, samej czyniąc własne kroki w ciszy i cieniu, jak to zawsze miała w zwyczaju.
Naprzeciwko niej zasiadał gość honorowy, Hans von Mengele. Uśmiechnięty jak zwykle, pełny energii. Jedna noc dobrego snu, gdzie nie musiał latać za pacjentami i energiczny doktorek wyglądał dwa razy młodziej, niż pierwszego dnia. Niewiele się przejmując miał na sobie lekko zielonkawą marynarkę, Diarchiańskiego kroju, bardzo rzadko spotykaną i już lekko nie w modzie.
W dalszej kolejności zasiadał Ferdynand, w bliźniaczo podobnym do ojca ubiorze. Ten nie miał tak starganych nerwów, ale był znacznie bardziej zaniepokojony. Nie miał jeszcze lat doświadczeń ojca, by skutecznie ukryć swoje uczucia. Z zasady był energiczny, gotowy do boju, ale nie tym razem. Zaledwie kilka dni temu walczył o życie i zabił pierwszego człowieka w swoim życiu. Nie ważne jak odważnym jesteś młodzieńcem, zabicie pierwszego człowieka nie jest typowym doświadczeniem, które zwyczajnie akceptujesz.
Następnie Ewelina, w jasnoniebieskiej sukience i białą sprzączką we włosach. Pięknie wystrojona, uśmiechnięta, radosna. Umiejętnie posługiwała się swoją maską, choć uważne oko mogło dojrzeć, że zazwyczaj czystą twarz pokrywał dziś puder i kremy. Ostatnie dni dały o sobie znać na twarzy Eweliny, a ta wiedząc jak łatwo je dojrzeć, zdolnie je ukrywała. Tak naprawdę była pogrążona w głębokim smutku. Eagle, który przecież był od pewnego czasu towarzyszem wycieczek i głównym rozmówcą, teraz zamilkł i widocznie jej unikał. Jej i innych. Wielu próbowało mu pogratulować, okazać uznanie, w odpowiedzi dostawali zimne spojrzenia i wymijające słowa. Sama nic z niego nie wyciągnęła. Nawet wspomnienie ich rozmowy przed polowaniem, kiedy ten modlił się do swojej broni, kiedy powiedział, że robi to dla niej, wydawało się mglistym wspomnieniem.
W dole stołu zasiadał doktor Gezken, cichy, spokojny i skromny, jak zawsze. Ubrany w nienadzwyczajny i niewyróżniający się czarny frak. Jedynie malutka sprzączka z symbolem medycznego węża wyróżniała się na tym obrazie zwyczajności. Szalony doktor uśmiechał się delikatnie, ukrywając swoją prawdziwą naturę w mistrzowski sposób. Po latach służby w Siłach Specjalnych widać było, że był nie tylko weteranem w tej sztuce, ale prawdziwym majstersztykiem. Gesty, ułożenie fryzury, nawet ubranie, wszystko ukazywało zwyczajność, typowe błędy i niezdarność, zabieganego doktora, który z łatwością operuje ludzi, ale ma problemy z zapięciem guzików.
Na samym dole stołu, naprzeciw swojego „ojca” siedział Eagle, Francis Adler. Trudno było mu ocenić, jakie czuje teraz emocje: złość? Furię? Nienawiść? Czy może zwyczajnie bezsilność. Bezsilność wobec prawdziwego Demona, siedzącego tuż przed jego oczami. Rany z walki już nie bolały, nadal je Czuł, ale nic ponadto. Twarz nie okazywała emocji, tak samo głos w ciągu ostatnich dni stracił niemalże całą paletę kolorów, którą przecież posiadał.
Na stole pojawił się upieczony dzik, liczne warzywa, oraz kaczka z jabłkami – prawdziwa uczta. Jedzenie nałożono z minimalnymi grzecznościami, wszyscy wyczuwali, że rozmowa, jaka nastąpi, będzie wymagająca.
Pierwszy zaczął Jan Vaza, zaledwie chwilę po rozpoczęciu posiłku.
- Wydarzenia ostatnich dni… - zaczął, starając się zachować spokój głosu. - … były dla nas wszystkich bardzo wymagające. Atak rewolucjonistów, wilkołak, leczenie rannych. Jestem pewny, że dla wszystkich było to stresujące doświadczenie… przykro mi, nie tak zaplanowałem nasze wspólne polowanie.
- Nie przepraszaj ojcze – odezwał się Ferdynand. – Nikt nie mógł się spodziewać takiego biegu wydarzeń…
- … co nie oznacza, że nie byliśmy w stanie ich uniknąć – wtrącił się Eagle.
Wszystkie oczy zwróciły się na niego. Nawet superżołnierz miał swoje granice. Domyślał się jaka piękna mowa powinna się teraz pojawić. Zapewnienia, że to wszystko był „wypadek”, ale im dłużej Adler się przyglądał całej sytuacji, tym bardziej był pewny, że nie był to ani wypadek, ani przypadek.
- Co masz na myśli, Eagle? – Zapytała królowa.
- Na początku polowania dwie osoby przewidziały pojawienie się wilkołaka – oznajmił zimno. – Tylko jedna z tych osób jest nadal pośród żywych.
Ewelina wstała i w widocznym wybuchu emocji rzuciła.
- Czy naprawdę masz zamiar teraz powiedzieć: „a nie mówiłem”? Po tym wszystkim, co się wydarzyło!?
Wzrok młodzieńca nadal był zimny jak lód. Jego zapasy empatii były od pewnego czasu wyczerpane.
- A nie mówiłem – oznajmił chłodno, a następnie spojrzał na głowę rodu Vazów. – Z całym szacunkiem mój Panie, ale twoje przeprosiny to za mało. Nie wziąłeś ostrzeżenia na poważnie, niewielkie zabezpieczenia jak karabiny maszynowe były tylko na pokaz i wszyscy dobrze to wiemy. Przez pańską złą ocenę sytuacji zginęło sześć osób, a trzy razy tyle odniosło rany, zarówno lekkie, jak i ciężkie...
- Czy aby się nie zapędzasz Eagle? – Przerwał mu poirytowany Ferdynand. – Rozmawiasz tu z moim ojcem!
- Dokładnie, Ferdynandzie, z twoim ojcem, nie z TOBĄ – uciszył go Eagle i kontynuował. – Jestem lojalny wobec mej Pani i rodzie Vazów, właśnie dlatego nie mam zamiaru zaakceptować dyskusji, która zakończy się stwierdzeniem „że nikt nie jest winny” i „udajmy, jakby nigdy nic się nie stało”. Ludzie zginęli – zaznaczył głośniej i dobitniej. - … a Pan, jako głowa rodu i przywódca grupy łowieckiej, ponosi pełną odpowiedzialność za poniesione straty.
Nastało długie milczenie. Nikt nie chciał zabrać głosu. Nikt z tych, którzy brali udział w wydarzeniach. Entuzjastyczny Mengele odezwał się spokojnie.
- Słowa Franciszka Eagle są bezlitosne, ale z tego, co się dowiedziałem, prawdziwe – powiedział i spojrzał na Jana Vazę. – Mimo że to bolesne, zgadzam się w sprawie z Panem Eaglem.
Ewelina spojrzała na doktora oszołomiona.
- Dlaczego? Jak może się Pan z tym zgadzać?
- Córko… - Jan Vaza uciszył Ewelinę gestem dłoni, a następnie spojrzał na doktora. – Czemu, jeśli mogę wiedzieć, się Pan zgadza z młodym rycerzem?
- Odpowiedź jest prosta. Ludzie będą szukali osoby winnej, Pana przeciwnicy z radością obarczą Pana odpowiedzialnością, tworząc własną negatywną narrację, przedstawiając sfałszowany obraz, gdzie to Pan, nie tyle byłby odpowiedzialny, co „doprowadziłby” Pan, do zaistniałej sytuacji.
- Byłoby to kłamstwo – stwierdziła królowa.
- Nie pierwszy raz, kiedy politycy by się nim posłużyli – zgrabnie odpowiedział doktor i kontynuował. – Najlepszym sposobem uniknięcia takiej sytuacji jest przyjęcie na siebie odpowiedzialności i upewnienie się, żeby fałszywa narracja nie zdobyła popularności…
- Proszę kontynuować doktorze – zachęcił go Jan Vaza, słuchając każdego słowa uważnie.
- Proszę wykorzystać tę sytuację, wykazać się honorem i odpowiedzialnością. Odpłacić za straty i poprosić o wybaczenie. Wszystkie sposoby będą dobre, najważniejsze jest jednak by ludzie zapamiętali lepiej pogrzeby, niż to, co do nich doprowadziło.
Jan Vaza milczał przez chwilę, widocznie z trudem przełykając słowa doktora. Mimo wszystko znał wszystkie ofiary, a wielu darzył głębokim szacunkiem, w tym z Everhausta. Nie był pewny czy przyjęcie na siebie winy jest faktycznie najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji. Gdyby nie śmierć Everhausta najpewniej udałoby się wszystko wyciszyć, ale z nim na liście ofiar ta opcja przepadła. Żona chwyciła go za rękę i uśmiechnęła się lekko.
- Doktor Mengele mówi rozsądnie – powiedziała. – Sama też nie widzę lepszego rozwiązania.
- Ja również najdroższa – przyznał upadły król, a następnie spojrzał na Mengele. – Skorzystam z Pańskiej rady Doktorze… i twojej Eagle – dodał po chwili. – Masz rację. Nie możemy, uciekać przed tym, co się wydarzyło. Wezmę na siebie pełną odpowiedzialność i upewnię się by każda ofiara dostała godny pochówek.
Eagle kiwnął głową widocznie usatysfakcjonowany podjętą decyzją. Ferdynand z trudem przełknął zniewagę ze strony Eagla, ale widząc zachowanie ojca, uznał, że jest to również dla niego, lekcja pokory. Mimo wszystko to nie on był bohaterem leśnej potyczki, w całej walce nie zrobił nic, co zasługiwałoby na faktyczną pochwałę. Nic, co dorównywałoby czynom Eagla. Ewelina natomiast widocznie nie akceptowała podjętej decyzji, ale milczała, nie mogła się kompromitować na oczach wszystkich obecnych. Wydawać by się mogło, że to mógłby być najtrudniejszy z tematów podjęty przy stole, ale niestety, najistotniejsza część dyskusji dopiero miała się zacząć. Jan Vaza odetchnął i kontynuował.
- Kiedy udało się nam przetrwać potyczkę, zarządziłem poszukiwania niedobitków i uciekinierów – oznajmił. – Partyzanci byli widocznie gotowi na nasze przybycie, podejrzewałem, więc że ktoś stał za całym atakiem…
Ferdynand spojrzał na ojca zaniepokojony, Ewelina również z trudem kryła emocje.
- „Podejrzewałem”? – Powtórzył. – Ojcze… czyżbyś już wiedział kto za tym stoi? Udało się złapać któregoś z uciekinierów?
Jan pokręcił głową.
- Nikogo nie udało się złapać. Wszyscy uciekinierzy rozpłynęli się w powietrzu, jakby nigdy nie istnieli… widocznie ktoś bardzo nie chciał, byśmy zadali im podchwytliwe pytania…
Mężczyzna z widocznym trudem wyciągnął za pazuchy niewielką kartkę i ukazał znajdującą się na niej podobiznę. Wszystkich uderzył szok. Na kawałku papieru znajdowała się podobizna Eweliny.
- Znaleziono to w obozie partyzantów – oznajmił Jan, lekko drżącym głosem spoglądając na swoją córkę. – To Ty byłaś ich celem, Ewelino.
Dziewczyna drżała, z trudem łapała oddech, najczystsze przerażenie zawładnęło jej ciałem. Eagle obrócił się do niej i chwycił za rękę, starając się ją uspokoić, ale z niewielkim skutkiem. Ferdynand natomiast zgrzytał zębami wściekły, nie wierzył: zaatakowali ich, ponieważ chcieli jego siostry?
„Tchórze!” – Warczał w myślach. – „Parszywe tchórze!”
Gabriela Vaza zachowała spokój, choć widać było, że i ona jest zaniepokojona zaistniałą sytuacją. Mengele kiwa lekko głową, widocznie wiedząc już od pewnego czasu, że właśnie to będzie tematem dyskusji. Gezken natomiast wyglądał na prawdziwie zszokowanego, choć Adler nie mógł ocenić czy to tylko kolejna z jego masek. Jan Vaza kontynuował.
- Nie wiemy, kto stał za atakiem, a nasz ród ma wielu wrogów. Zbyt wiele możliwości, by rzucać tutaj bezpodstawne oskarżenia – oznajmił i spojrzał na nadal zszokowaną córkę. – Jedyne co wiemy, to że chciano cię zabić.
Ewelina nadal w głębokim szoku i widocznie hamując z trudem, łzy zaczęła pytać.
- Czemu? Czemu Ja? Dlaczego? Co teraz? Co teraz zrobimy? Chcą mnie zabić? Mnie? Czemu? – Powtarzała, nadal nie mogąc się w pełni opanować.
- Ewelino! – Eagle chwycił ją za ramiona i ją lekko potrząsnął. – Uspokój się. Jesteś teraz bezpieczna, nic ci nie grozi – Ewelina patrzyła na niego zdezorientowana. – Oddychaj głęboko, skup się na moim głosie – poprosił Eagle widocznie zaniepokojony.
Może właśnie to sprawiło, że Ewelina się opamiętała. Jej rycerz znowu zwrócił na nią uwagę, raz jeszcze dało się wyczuć emocje w jego głosie. Po krótkiej chwili Ewelina zdołała ostatecznie unormować oddech i choć nadal drżąc spojrzeć ojcu w oczy i zapytać.
- Co teraz zrobimy?
Jan Vaza kiwnął w podzięce na Eagla i odpowiedział.
- Poprosiłem doktora Mengele o radę w sprawie, jako że jest to najmądrzejszy człowiek na kontynencie, a muszę przyznać, jako ojciec, miałem trudności z podjęciem racjonalnej decyzji – przyznał z pokorą. – Doktor Mengele zaproponował świetne rozwiązanie, które powinno zapewnić ci bezpieczeństwo, przynajmniej do momentu, kiedy nie odkryjemy, kto stał za atakiem.
- Jakie jest to rozwiązanie? – Zapytała Ewelina, spoglądając raz to na ojca, to na doktora.
- Zostaniesz wysłana na naukę do Valentii – oznajmił.
Ferdynand uniósł brwi zaskoczony.
- Valentia? Stolica upadłej Walencji? – Zapytał, a kiedy odpowiedziało mu, potwierdzające kiwnięcie pokręcił głową, nie rozumiejąc. – To druga strona kontynentu, tereny pod kontrolą Imperium, dlaczego Ewelina miałaby tam pojechać?
Doktor Mengele odkrząknął.
- Ktokolwiek chciał zabić panienkę Ewelinę, wykorzystał surowce i możliwości mające uniemożliwić komukolwiek odkrycie jego osoby. Gdyby zamach się udał, wszyscy zrzuciliby winę na rewolucjonistów, o ile faktycznie nie był to ich pomysł. Ktokolwiek to zaplanował ma już najpewniej jakąś sieć kontaktów na terenie Finicji, czego nie można powiedzieć o terenach Imperium, szczególnie o Walencji. Na domiar wszystkiego Walencja to autonomiczny region od lat uznawany na jeden z najbezpieczniejszych na świecie, nie znajdzie się tam rewolucjonistów. Dodatkowo twoja siostra będzie tym razem na uczelni, w środku miasta. Ktokolwiek zorganizował ten atak, byłby zmuszony całkowicie zmienić swoją taktykę i zbudować kontakty w zupełnie innym regionie – doktor odkrząknął. – Panienka Ewelina przeczeka do momentu, kiedy znajdzie się sprawcę w bliżej nieokreślonym terminie. Uczelnia Valentii zapewni jej bezpieczeństwo oraz wysokie wykształcenie. Trudno mi wskazać inny region, który byłby równie bezpieczny na tym kontynencie, a równocześnie, wystarczająco blisko by dało się wystarczająco szybko zareagować w przypadku jakichkolwiek komplikacji.
Słowa doktora brzmiały dla większości przekonująco, tylko Ewelina i Adler mieli głębsze wątpliwości. W Ewelinie obudziła się jej typowa duma, a Adler miał wiadome powody do zaniepokojenia. Księżniczka pokręciła głową niezadowolona.
- Mam się ukrywać poza krajem?! Poza ojczyzną? Czy to nie oznaka tchórzostwa?
- To oznaka rozsądku CÓRKO – skarcił ją ojciec. – Ktoś chce cię zabić, przeniesiemy cię poza zasięg jego dłoni, zmuszając go albo do odpuszczenia planów, albo do wykonania ruchu.
- Jakiego ruchu? – Ewelina spojrzała na Ojca, nie rozumiejąc.
- W normalnej sytuacji kazałbym ci uciec poza kontynent i ukryć swoje imię, ale jestem osobą publiczną i przez lata zdobyłem wielu cennych przyjaciół. Bez sprawcy, nie możemy rzucać bezpodstawnych oskarżeń, czy szerzyć paniki. Zostaniesz oficjalnie przeniesiona do Valenckiej Uczelni Wyższej…
- Ale tak ten, który chciał mnie zabić, dowie się że tam jestem! – Zakrzyknęła Ewelina, nie rozumiejąc intencji ojca. – Jaki jest więc cel w wyjechaniu?
Jan Vaza skrzywił się lekko, widocznie czując się winny, że nie wychował lepiej swojej córki, która teraz zbyt mocno pokazywała rogi. Eagle chwycił dłoń Eweliny.
- Prowokacja – oznajmił. – Celem twojego wyjazdu jest sprowokowanie tego, który chce cię zamordować.
- Co? Co masz na myśli?
- Twój oficjalny wyjazd zmusi tę osobę do ruchu. Zupełnie tak jak na polowaniu w lesie, znacznie łatwiej zauważyć zwierzynę w ruchu, niż ta która leży w trawie – wyjaśnił spokojnie. – Twój ojciec ma zamiar wykorzystać swoje kontakty, by namierzyć ten ruch, znaleźć odpowiedzialną osobę i ją zlikwidować, zanim do ciebie dotrze.
Jan Vaza pokiwał głową z uznaniem. Eagle jak zwykle go nie zawodził swoją nadprzeciętnością. Ewelina spojrzała na Eagla w szoku, a następnie wstała i spojrzała na ojca pełna złości.
- Mam być przynętą? Robakiem na haczyku? – Zapytała zirytowana.
- Niestety – przytaknął jej ojciec.
- Wszystko po to, by sprowokować zabójcę? A kto mnie będzie bronił, jeśli nie zdołacie go na czas złapać?
Jan Vaza spojrzał na swoją córkę, unosząc brew i w pełnym spokoju głosie wskazał na Eagla.
- Twój rycerz będzie razem z tobą odbywał naukę w Valentii. Jeśli jest na tym świecie ktoś, komu mógłbym powierzyć bezpieczeństwo swojej córki, jest to właśnie Franciszek Eagle.
Po raz pierwszy, od dłuższego czasu, siedzący w Eaglu Adler szczerze się uśmiechnął. Pochwała z jego strony, po skarceniu Gezkena była naprawdę miłą odmianą. Eagle wstał i skłonił się nisko.
- Dziękuję za zaufanie, mój Panie.
- Nie bądź już taki honorowy Eagle – Jan Vaza po raz pierwszy pozwolił sobie na odejście od tradycji. – Udowodniłeś już swoją lojalność i umiejętności. Jedyną nagrodę, jaką mogę ci dać w tym momencie, jest zaufanie i zapewnienie, że nie zapomnę o twojej służbie.
Eagle skłonił się raz jeszcze i usiadł. Ewelina również, już lekko uspokojona wyjaśnieniem, również usiadła. Jan Vaza odetchnął i spojrzał na córkę smutno.
- Wiem, że nie jest to, czego byś chciała. Wiem, jak bardzo chciałaś się uczyć w kraju, ale niestety zaistniała sytuacja na to nie pozwala. Wykorzystaj ten okres, by odpocząć, zdobyć przyjaciół, kontakty i cenną wiedzę. Wszystko, co mogłoby się przydać naszemu rodowi.
Ewelina tylko kiwnęła głową. Dotąd nieuczestniczący w rozmowie doktor Gezken odkrząknął.
- Osobiście również chciałbym zapewnić pewną pomoc w zaistniałej sytuacji. Jestem dość bliskim przyjacielem Alfreda von Kruppa, który jest największym właścicielem kolei w Imperium. Ma u mnie pewien dług, więc powinno mu się udać zorganizować osobny transport aż do Valentii.
Adler miał więcej, niż świadomość co ten „dług” oznacza w odniesieniu, do Sił Specjalnych Imperium. Przerażający ten byt: Siły Specjalne Imperium. Nie była to organizacja w pełni wojskowa ani wywiadowcza, ani polityczna. Faktyczny cień Imperium, przybierający niezliczone formy i kształty, zawsze zmienny, a równocześnie zawsze tak sam. Żyjący, nawet kiedy umarłoby ciało rzucające cień. Adler był bardziej niż pewny, że przedstawiciele Wielkiej Trójki, są w bliskim kontakcie z Siłami Specjalnymi, nie spodziewał się, jednak że szalony doktor z młodej Sekcji 10 ma już tak głębokie kontakty.
- Po co osobny transport? – Zapytał Ferdynand.
- Jak już Pan Mengele wspomniał, zabójca może mieć już kontakty w Finicji. Szansa, że ktoś zaatakowałby panienkę Ewelinę, w desperacji, zanim opuści kraj, jest dość wysoka, a ród Kruppów jest odpowiedzialny za budowę pociągów samej rodziny cesarskiej, najbezpieczniejszych na świecie – kontynuował Gezken. – Powinno mi się udać przekonać Kruppa by „pożyczył” wam odpowiedni transport, zresztą, podobno odnaleziono na terenie waszego państwa nowe złoża ropy, jeśli nie moje słowa, to, na pewno przekona go, by przybył do Finicji w interesach i przy okazji pożyczył Panience Ewelinie odpowiedni środek transportu.
Jan Vaza pokiwał głową zadowolony.
- Jest pan honorowym gościem i nie powinienem od Pana niczego wymagać, ale jestem wdzięczny za Pańską pomoc, doktorze Gezken. Imperium w istocie musi przeżywać Złotą Erę, skoro służą mu tak wielkie umysły, jak Pana Mengele i Pana.
Gezken uśmiechnął się i schylił głowę. Jego maska uczciwości i dobroduszności prawdziwie przyprawiała Adlera o mdłości.
- Ależ cała przyjemność po mojej stronie. Trudno mi się nie zaangażować, widząc jak młody urwis, którego znam od dziecka, wyrasta na prawdziwego rycerza i to w naszych czasach!
Adler chciałby zwymiotować, ale Eagle uśmiechnął się i zaśmiał krótko.
- Jest Pan zbyt uprzejmy doktorze jak zwykle zresztą.
Przez dłuższy moment kontynuowano uprzejmości i starano się kontynuować posiłek, kiedy tym razem Eagle odezwał się w trudnej sprawie.
- Mój Panie – zwrócił się do Jana Vazy. – Kiedy odbędzie się pogrzeb Everhausta?
To widocznie cień przeszedł po wielu twarzach, Jan odkrząknął i odpowiedział.
- Za trzy dni, dokładnie. Został wstrzymany do momentu, kiedy Beniamin poczuł się lepiej, z tego, co powiedział doktor Mengele, będzie on mógł już uczestniczyć w uroczystości.
Eagla pokiwał głową.
- Jak dobrze pamiętam, wyprawiona skóra wilkołaka została mi nadana jako trofeum.
- Zgadza się – przytaknął upadły król. – Zgodnie z tradycją jako ten, który zabił bestię, masz pełne prawo do trofeum.
- Chciałbym, żeby futro zostało wykorzystane na pogrzebie – oznajmił, szokując wszystkich.
Jan Vaza spojrzał na niego szczerze zdezorientowany.
- W jaki sposób mielibyśmy je… wykorzystać?
- Pochód z trumną, będzie widziany przez wiele osobistości – przypomniał Eagle. – Normalnie trumna osoby tak sławnej, jak Everhaust zostałaby zakryta flagą. Proponuję położyć na nią wpierw futro zabitej bestii i rozprzestrzenić plotkę, jakoby zadał mu on śmiertelną ranę i tylko dlatego udało się go zabić.
- Byłoby to kłamstwo – stwierdził Ferdynand. – Odrzuciłbyś też swoją część chwały i zasług.
- Nie pierwszy raz, kiedy kłamstwo zostałoby użyte w słusznej sprawie. Zresztą, będzie to pasowało do obrazu „ministra ze stali”. Starzec o stalowej woli, ginie zabijając mityczną bestię w swojej ostatniej potyczce – powiedział, akcentując ostatnie zdanie. – Piękna historia, w którą ludzie uwierzą. Pański honor na tym nie ucierpi, a może nawet zyska. Ród Vazów jako świadkowie ostatniej walki sławnego polityka.
Gabriela Vaza uśmiechnęła się i pokiwała głową. Sama miała podobną koncepcję i doceniła, że Eagle sam ją powiedział na głos. Starała się okazać mu uznanie, ale wspomnienie ujrzenia jego drugiej twarzy nadal budziło w niej zbyt wiele niepokoju. Ferdynand spojrzał na Eagla niepewnie.
- Ale czy Beniamin się zgodzi? To człowiek szlachetny, czy będzie gotowy brać udział w tej farsie?
- Beniamin Everhaust ma rozsądek swojego ojca – odpowiedział Eagle. – Zna swoje miejsce i wie, jak działa polityka. Teraz, jeśli ma zamiar zająć miejsce swego ojca, musi się upewnić, żeby pozycja jego rodziny była silna, a nazwisko zapamiętane. Jestem pewny, że doceni ten gest.
Przy ostatnich słowach, oczy Adlera przelotnie zerknęły na Gezkena. Odpowiedział mu dobrze znany błysk szalonej satysfakcji i kiwnięcie głowy. Jan Vaza pokiwał głową.
- Wszystko więc już ustalone – oznajmił, sprawdzając czy ktoś ma jeszcze jakieś uwagi, kiedy nikt nie zabrał głosu, uśmiechnął się zadowolony. – Kontynuujmy więc wspólny posiłek, żal by było zmarnować tak wyśmienite dania.
I tak już w otoczce zwyczajowej rozmowy dokończono obiad i po ostatnich przyjemnościach, wszyscy rozeszli się do swoich spraw. Na razie mogli odpocząć…
W oczekiwaniu na pogrzeb Everhausta.
Komentarze (16)
Pozdrawiam i daję pięć za poprowadzenie dialogów.
Poprawię
Czy podjęte decyzje są twoim zdaniem logiczne?
Cieszę się że jeszcze nie pojąłeś głebi całej sytuacji
Moja tajemnica działa!
- Co masz na myśli, Eagle? – Zapytała królowa.
Ten znak zapytania mimo iż sugerowałby wielką literę, tak naprawdę nie kończy zdania a jedynie nadaje ton wypowiedzi bohatera. Mnie się wydaje i tak też jest bodajże w tym krótkim dokumencie na Opowi o liniach dialogowych, że pomimo wystąpienia znaku zapytania, po myślniku stawia się małą literę. Sprawdź to bo ręki se uciąć nie dam.
Podobnie jest z wyrazem "pan/pani". Nie ma potrzeby pisania ich z wielkiej litery bo to nie list i w tekstach przy zwrotach grzecznościowych nie zaznacza się tej formy. Popraw mnie jeślim w błędzie.
Co do całości tekstu to za odcinek daję solidne 5. Naprawdę dobrze poprowadzona rozmowa, mądre i przede wszystkim naturalne decyzje biesiadników.
Teraz pytanie może trochę nie na miejscu i powinno się pojawić już wcześniej, ale nie do końca rozumiem, w jakich czasach dzieje się akcja. Z jednej strony brak nowoczesnego sprzętu sugerowałby XVIII / XIX w. a z drugiej możliwość mutacji genetycznych to umiejętność niewystępująca w takim stanie rozwoju nawet w XXI w. Mógłbyś mnie proszę oświecić? Aż mi głupio, że ,muszę o to pytać.
Nie do końca "technologia"
^w^
Dziękuję serdecznie
Jest prolog do Demon Odrodzenie II
Zmieniłem tytułu teraz jest 1-5
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania