Poprzednie częściDemon - Prolog - STARA WERSJA
Pokaż listęUkryj listę

Demon Odrodzenie II - 22

Walencja

544 rok nowej ery – 1905 rok imperialny

2 Października

Valentia – Wyspa Studencka

 

Co definiuje człowieczeństwo? Co definiuje wolną wolę? Co definiuje wolność jako taką?

Arnold Cezarion zadawał sobie te pytania wielokrotnie. Bez końca zastanawiał się, co definiuje „człowieka”, tę dziwną istotę. Czy jest to jego krew, język, kolor skóry, inteligencja, wygląd, kształt czaszki…? Co sprawiało, że było się człowiekiem wśród ludzi? Co definiowało wolną wolę, ten sekret bycia człowieka? Co definiowało wolność, zerwanie kajdan?

Długie dwadzieścia jeden lat życia… i nadal nie znał odpowiedzi. Przy dobrych wiatrach, zostały mu jeszcze dwa takie życia… jedno i pół, jeśli będzie miał pecha.

Chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć, co sprawia, że człowiek jest człowiekiem. Był bystry, rozwiązywał niejedną zagadkę i niejeden problem… od skłóconych handlarzy, skomplikowanych równań, po układy w bocznych alejkach miasta… ale ten? Tego nie potrafił, był daleko, daleko poza zasięgiem jego dłoni.

Odpowiedź wydawała się płynna – nieważne ile razy ją pochwycił, przeciekała między palcami, jakby nigdy się do niej nie zbliżył.

Wolnej woli nie posiadał. Nie był ślepy, widział, to czego inni nie widzieli. Przeklęte nici sięgające niebios, poruszające nim niczym kukiełką w teatrzyku. Uwięziony w komedii życia, od pierwszego samodzielnego oddechu.

Dla niego nie było już nadziei. Wrota do człowieczeństwa były dla niego zamknięte, jeszcze przed narodzinami.

Wiedział, że nie ma dla niego cienia nadziei… ten, którego obserwował, miał jeszcze szansę.

Fala uderzeniowa przeszła po jego twarzy. Uśmiechnął się szeroko, widząc szok i przerażenie wśród widowni. Nie rozumieli, nie pojmowali tego, co się działo na placu. Byli ślepi… ale On Widział.

 

Adler zadał cios z powietrza. Faroch go jednak zatrzymał i odpowiedział wysokim kopnięciem. Chłopak umknął na bok i zadał cios w uszkodzoną kostkę przeciwnika. Ta lekko się wygięła, jednak na twarzy rywala nie było widać poruszenia. Ich umysły były wypełnione jedynie pragnieniem walki i jednym celem – zlikwidowaniem wroga.

Cios za cios, kopnięcie za kopnięcie – 001 i 66 kręcili się w morderczym tańcu. Poruszali się z prędkością wiatru, ich uderzenie miały siłę gromu. Dwa monstra o niespotykanej mocy, walczyły na śmierć i życie, tuż przed nim. Wydawać się mogło, że oto herosi z mitów i legend, weszli w ciała tych młodych mężczyzn, by dokończyć pojedynek połknięty dotąd przez piaski czasu.

Adler zadał serię ciosów w pierś rywala, ten niewzruszony pękającymi żebrami, odpowiedział potężnym uderzeniem, które odrzuciło Adlera w tył. Chłopak uderzył o jedną z kolumn i w mgnieniu oka odskoczył na bok. Moment po tym, podpora eksplodowała fontanną pyłu i odłamków, kiedy 66 roztrzaskał ją pięścią. Widownię wypełnił okrzyk przerażenia, kiedy w strachu ludzie umykali na boki.

Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, już ich nie miał – pojedynek wszedł na zupełnie inny poziom.

- Trzeba ich zatrzymać! – Nagłe pojawienie się Eweliny go nie zaskoczyło. – Pozabijają się!

- Zachowaj spokój – Arnold stanął jej na drodze. – Pojedynek się nie skończył.

Ewelina patrzyła na niego z mieszanką niedowierzania i złości.

- Czy widzisz co się tam dzieje?! Ktoś może zginąć! Trzeba ich zatrzymać!

- Nie – zaprzeczył. – Muszą walczyć.

- Co?! Czemu?!

- Przyjrzyj się im.

Mimo cieknącej z krwi, licznych siniaków i ciężkich oddechów, uśmiechali się szczerze. Zarówno Eagle, jak i Faroch uśmiechali się szeroko. Byli szczęśliwi. Zaciekła walka i godny przeciwnik, wywoływały u nich wielką satysfakcję. Ilu to już wrogów rozgnietli pod swymi nogami, bez żadnego wysiłku? Ilu z nich stawiało faktyczny opór? Ilu z nich sprawiło im kłopot? Ilu z nich, było dla nich wyzwaniem?

Nieliczni i właśnie dlatego, radość nie znikała z ich twarzy.

Dla nich, broni wykutej w laboratoriach imperium, nie było większej radości, niż świadomość oporu na ostrzu ich egzystencji.

Ewelina widziała to, ale nie potrafiła zobaczyć, ani zrozumieć. Spojrzała na Arnolda wściekle.

- Oszaleli! Pochłonęła ich furia!

- Na ich własne życzenie – Arnold odpowiedział spokojnie.

- Mogą kogoś zranić!

- Jeśli do tego dojdzie, zareaguję, jednak na razie, walczą między sobą.

Oczy dziewczyny płonęły zimnym ogniem. Złość kierowała na Arnolda, ten jednak spoglądał w ten płomień niewzruszony. Nie bał się płomieni. Możliwe, że właśnie to wywołało u dziewczyny, jeszcze większą złość.

- Pomyliłam się co do ciebie – wysyczała. – Myślałam, że jesteś dobrym i rozsądnym człowiekiem, ale widać, że jesteś bezdusznym potworem, który lubi oglądać cierpienie innych! Raduje cię krew Franciszka i Beniamina!

Arnold prychnął rozbawiony. Ignorancja Eweliny była irytująca.

- Moja wolna nic tu nie znaczy – odpowiedział. – To nie Ja wywołałem pojedynek i to nie ja pchnąłem im przeciw sobie. Była to ich własna decyzja, ich wybór, ich wola. Ja akceptuję ich wybór i do momentu, kiedy ktoś postronny nie zostanie zraniony, nie mam zamiaru interweniować – mówił spokojnie, spoglądając na nią ze spokojnym uśmiechem. – Czy naprawdę masz tak mało wiary w swego Rycerza, by sądzić, że zabije swojego przeciwnika?

Dziewczyna opuściła wzrok i zacisnęła dłonie. Wiedział, że przeszywa ją ból, jednak nie mógł na to nic poradzić. Cierpienie jest również częścią życia i trzeba się z niego uczyć. Hanna przytuliła Ewelinę i spojrzała na niego groźnie.

- Jesteś nieuprzejmy.

- Zaledwie szczery.

- Jak możesz mówić, że ta krwawa walka, jest w porządku?

- Widać nie znasz świata tak dobrze, jak ja. Ta walka musiała się wydarzyć, wiedzieli to oni, ja i nawet wy, choć nie przyznacie się do tego oficjalnie.

Hanna chciała coś powiedzieć, ale zacisnęła usta i skupiła się na przyjaciółce. Ewelina drżała.

- Widziałam go już takiego – wyszeptała. – Kiedy walczył z wilkołakiem. Też miał te oczy, ten sam uśmiech… był bardzo ciężko ranny, prawie zginął. Zachowywał się potem bardzo dziwnie – dziewczyna schowała twarz w dłoniach. – Dlaczego walczy? Nie chcę, by walczył! – Tupnęła nogą. – To głupie! Brutalne i zwierzęce! Żeby dochodziło do rozlewu krwi w moim imieniu!

Oczy Arnolda rozszerzyły się, kiedy w pełni pojął, co Ewelina ma na myśli. Po twarzy przeszedł cień, a serce pchnęło czarną krew. Westchnął i pokręcił głową. Zwracając się w stronę pojedynku.

Ewelina była równie ślepa co inni.

 

Walka toczyła się dalej. Adler został rzucony z wielką mocą, ale tym razem, zdołał zmienić lekko trajektorię lotu, przeturlać się i od razu wrócić do walki. Ból i zmęczenie były daleko poza jego zrozumieniem. Serie zadawanych ciosów, brutalne kopnięcia i uniki zamieniały się w jeden rozmyty obraz, zakłócany przez pustą świadomość popękanych kości i licznych ran, z których ciekła krew. To nie miało jednak wielkiego znaczenia – wygrywał. Ze Specyfikiem czy bez 66 odniósł poważne obrażenia przed jego zażyciem, a, jako że miał również znacznie mniejszą tolerancję niż on na ten jad postępu, kończyła mu się para. 66 uderzał coraz wolniej, ledwo co się ruszał, a krew z rozbitego czoła zalewała oczy.

Adler stojący kilka kroków poza zasięgiem przeciwnika spoglądał z satysfakcją, jak olbrzym powoli pada na kolana i drży, próbując utrzymać się na powierzchni świadomości. Jad postępu wił się niczym oszalałe żmije wewnątrz jego czaszki. Widocznie sproszkowana wersja Specyfiku potrzebowała wielu dopracowań, nim wejdzie do masowej produkcji. Hadrian zacisnął zęby i opuścił wzrok. Gorzki smak porażki wypełnił jego usta. Franciszek Eagle okazał się znacznie silniejszy, niż podejrzewał. Jako przyszły władca, wybrał przeciwnika, z którym nie mógł wygrać.

Nagły okrzyk przeszedł po widowni. Hadrian uniósł wzrok i zamrugał, nie wierząc, w to co widzi.

Eagle stał, nad klęczącym Farochem zadawał cios za ciosem. Całkowity brak pohamowania i pryskająca na boki krew, wywołała niemały szok. Gigant nawet się nie bronił. Wszelka siła i świadomość uciekły z jego ciała. Klęczał tak, półprzytomny, przyjmując cios za ciosem, niezdolny zaprotestować.

Hadrian otrząsnął się i wszedł na plac szybkim krokiem.

- Wystarczy! – krzyknął na cały głos. – Wygrałeś! Zaprzestań walki!

Adler skamieniał.

Zielone oczy, płonące bezdusznym bestialstwem przeszyły Hadriana na wskroś.

Dusza wrzasnęła w przerażeniu i tylko umysł powstrzymywał ją od panicznej ucieczki.

Oczy Eaglea były, dla księcia, niczym wrota do odmętów piekielnych. Płonącymi zimnym ogniem, jamami, do czeluści, z których się nie wychodzi.

- Nie poddał się – Eagle wskazał na klęczącego olbrzyma. – Pojedynek się nie zakończył.

- Bredzisz – Hadrian wyszeptał. – Faroch traci przytomność, co masz zamiar zrobić, kiedy zemdleje?

- Uderzać, aż się nie podda – mówiąc to, zadał kolejny cios.

- Nie! – Hadrian przełamał strach i ruszył na Eagla. – Przestań!

Ciało Adlera poruszyło się samodzielnie. Potężny zamach trafił księcia prosto w twarz i posłał go na ziemię. Widownia wstrzymała oddech w całkowitym szoku.

Podniesienie dłoni na księcia Imperium… tego chyba nikt się nie spodziewał.

Ewelina stojąca wśród widowni stała, skamieniała, nie mając siły wydobyć z siebie nawet słowa. Raz jeszcze, jej Rycerz zniknął pod maską Demona. Na jej oczach, jej ukochany został pożarty przez tą manifestacją furii i morderczej intencji.

Hadrian, drżąc, zaczął się podnosić, przed oczami miał jednak mgłę, piszczało mu w uszach, a w ustach poczuł smak krwi. Szybki ruch językiem uspokoił go nieco, jako że żaden ząb nie został złamany. Świadomość, jak wielka była przepaść między nim, a Eaglam wywołała porównywalną ilość bólu co uderzenie. Eagle przecież nawet się nie starał, zaledwie się zamachnął, a on trafił na ziemię.

- Jak śmiesz? – świadomość Eagla rozpoznała księcia jako rywala. – Jak śmiesz zatrzymywać pojedynek? – Warknął. – Czyżby książę Imperium nie posiadał krztyny honoru?

Hadrian uniósł wzrok, by ujrzeć wściekłego Eagla, powoli idącego w jego stronę.

- To ty nie masz honoru – odpowiedział Hadrian. – Jesteś bezdusznym wojownikiem, by walczyć z kimś, kto nie może się nawet bronić – książę zaczął się podnosić. – Jak możesz, walczyć z kimś, kto się nie opiera?

Odpowiedź, jaką usłyszał, zmroziła mu krew w żyłach.

- Brak możliwości oporu, nie oznacza niewinności — Adler stanął nad klęczącym księciem, powoli unosząc pięść. – Oznacza jedynie, że przeciwnik NA RAZIE, nie jest w stanie ci się oprzeć… a tę możliwość trzeba wykorzystać.

Pięść ruszyła w dół. Hadrian zacisnął oczy. Ewelina pisnęła przerażona.

 

Cios jednak nie nadszedł.

- Oho~! Przerażające słowa – Dłoń Cezariona trzymała rękę Adlera nieruchomo. – Ale głupie i naiwne – umysł Demona zdefiniował Arnolda jako przeciwnika. – Zapominasz, że zawsze jest szansa pojawienia się kogoś, kto będzie walczyć za tych, którzy nie potrafią.

Adler zamachnął się, z zamiarem odrzucenia Arnolda, ten jednak bez najmniejszych problemów uniknął go i odskoczył na kilka kroków w tył. Demon zwrócił na niego pełną uwagę, teraz to jego sekundant, był głównym celem.

- Powinieneś być po mojej stronie – stwierdził Adler.

- I nadal jestem.

- Czemu więc ze mną walczysz?

- Bo nie jesteś teraz w pełni sobą – słowa Arnolda miały więcej niż jedno znaczenie.

Specyfik tracił powoli moc, ból jednak był daleko poza świadomością Adlera. Mięśnie napięły się, a dłonie zacisnęły w pięści.

- Co…? Co możesz o mnie wiedzieć?!

Adler wyskoczył do przodu, zamachując się prawą ręką. Cios niósł energię zgromadzoną z całego ciała. Powinien być na tyle silny, by znokautować, albo i zabić zwykłego człowieka.

Jego pięść została jednak pochwycona i zatrzymana w miejscu. Moc, która powinna połamać kości dłoni, nawet go nie wzruszyła. Zdezorientowane oczy Adlera, spotkały się z ciepłymi Cezariona, które teraz posiadały w sobie złoty blask.

- Więcej niż ty wiesz o samym sobie – odpowiedź Arnolda uderzyła go jak młotem.

Zimna furia wyrwała się we wrzasku i ciosie lewej ręki. Jednak i ta, została pochwycona bez najmniejszego wysiłku. Umysł Adlera pracował z nową mocą. Arnold okazał się większym zagrożeniem, niż mógł podejrzewać. Właśnie dlatego, podskoczył i wykonał podwójne kopnięcie. Prędkość i siła, z jaką wykonał atak, wystarczyłaby wyrwać się z uchwytu Arnolda. Ten teraz, po otrzymaniu ciosu, zgiął się i cofnął o kolejne kilka kroków.

Adler przeturlał się, wstał i ruszył biegiem na wroga. Widział szansę i miał zamiar ją wykorzystać, by go pokonać.

Zaraz… czemu chciał go pokonać? Czemu unosił ramię, na tego, który wstawił je na swoje miejsce? Czy na pewno chciał z nim walczyć?

Jego umysł stracił skupienie, kiedy doszedł go odgłos gwizdu.

Czemu jego rywal gwizdał, nawet, teraz kiedy nie jest w pozycji, by się bronić?

 

Odpowiedź spadła na niego niczym grom z jasnego nieba.

Dosłownie.

Bazyli spadł na niego z nieba, niczym sokół bojowy*. Bazyliszek uderzył go w głowę, wykorzystując ostre szpony i dziób, by zdobyć przewagę. Zdezorientowany, nie zdołał się osłonić. Ostrza szponów rozcięły prawą skroń, a cios posłał go na ziemię. Książę przestworzy okazał się równie niebezpiecznym przeciwnikiem, co jego właściciel.

Spodziewał się, że bazyliszek nie przerwie ataku, lecz kolejny gwizd sprawił, że Bazyli wniósł się w niebiosa, pozostawiając go w spokoju.

 

Krew zalewała mu oczy, a w głowie huczało od uderzenia dzioba. Specyfik przestawał już działać, więc zagłuszona dotychczas symfonia bólu, zaczęła docierać jego umysłu. Złapał oddech i z trudem się podniósł. Jego rywal stał bez ruchu, w pewnej odległości. Nie utrzymywał pozycji obronnej, nie atakował. Zwyczajnie stał tam, spoglądając na niego złotymi oczami, które wydawały się widzieć każdą cząstkę jego duszy. Ze spokojnym uśmiechem, Arnold odezwał się pewnym głosem, który wydawał się pieśnią sprzed wieków.

- Za każdym razem, może pojawić się ktoś, kogo nie będziesz w stanie pokonać…

Ostatni podmuch rozpalił gasnącą furię. Adler zazgrzytał zębami i skoczył do przodu.

- WIĘC GO ZABIJĘ!

Tym razem Arnold nie uniknął ciosu. Pięść trafiła idealnie w lewy policzek i…

Zatrzymała się…

Mimo bezpośredniego trafienia, z nadludzką siłą, Arnold nie upadł, nawet się nie zachwiał. Stał tak, z ledwo obróconą głowa, przeszywał wzrokiem Adlera na wskroś. Złote oczy błyszczały teraz z nową mocą.

- Co jednak zrobisz… – Cezarion zapytał nie zważając na przyciśniętą do twarzy pięść - … jeśli nie podołasz dokonać, nawet tego? Jak zabić wroga, którego nie jesteś w stanie zranić?

***

- Ho ho ho~! – Paradoks pochylił się spoglądając w dół. – Zrobił to! Faktycznie to zrobił! – Nieistniejący rechot roztrzaskał się o ściany rzeczywistości. – Wyjątkowy egzemplarz Starego Porządku – tu uniósł wzrok. – Nie uważasz?

Mężczyzna w eleganckim, ale prostym garniturze i z okularami na nosie spotkał się z oczami Paradoksa. Byt westchnął, spoglądając na wiszącą w rzeczywistości kartkę z rozłożystym drzewem genealogicznym. Powiódł po niej palcem i kiwnął głową.

- Wyjątkowy pod wieloma względami – przyznał. – Posiada krew aż trzech…

- Całkiem sporo, jak na dzisiejsze czasy – potwierdził Paradoks. – Jestem ciekawy, jakie to przeznaczenie mu zgotujecie… i jak będę mógł je pozmieniać.

Oczy Porządku zabłysnęły groźnym błękitem.

- Nie próbuj swoich sztuczek. Jest przywiązany do przeznaczenia. Stare Prawo powróci, a on będzie cennym budulcem w jego odbudowie.

Paradoks zachichotał spoglądając w dół.

- Czas, nie jest po waszej stronie – odpowiedział. – Stare nie powróci, nawet odrodzenie Starego, będzie równało się Nowemu. Nie ważne ile nici, ile kukiełek i ile przedstawień skonstruujecie… to JA posiadam nożyczki, które są w stanie pociąć wasze plany.

- Każde nożyczki – Porządek odwrócił się do niego plecami. – Mogą się stępić.

Paradoks zaniósł się śmiechem, obserwując odchodzącego.

- Ale i zapas nici może się skończyć.

***

Specyfik przestał działać, a Adler stracił całą siłę w kończynach. Symfonia bólu uderzyła go równie silnie, co zrozumienie swej bezsilności. Nogi się pod nim ugięły, a on sam, padł na kolana. Z boku mogło się wydawać, że Arnold wyssał z Eagla całą energię, zaledwie przez dotyk.

Adler dyszał z trudem. Nie chciał wiedzieć ile miał połamanych kości… ani ile będzie musiał zażyć Specyfiku, by choćby wrócić do dawnej formy. Stracił też sporo krwi, więc nie było z nim najlepiej.

- Opanowałeś się? – dłoń Arnolda pojawiła się tuż przed nim.

Rywal, którego nie był w stanie zranić, stał przed nim, bez złej intencji. Mimo że miał wiele pytań, wiedział, że to nie czas by je zadać.

- Tak… dziękuję, że mnie powstrzymałeś – Adler przyjął dłoń i pozwolił się podciągnąć do pozycji stojącej. – Nie wiem… co we mnie wstąpiło.

- Furia wojownika – Arnold oznajmił głośniej, tak by wszyscy go słyszeli. – Jakby wyjęta z legend i pieśni.

- CHYBA KOSZMARÓW! – Wściekły Krzyk Eweliny zwrócił powszechną uwagę.

Sztylet wydawał się przeszyć serce Adlera na wskroś, kiedy się obrócił. Hanna opatrywała 66, a Ewelina księcia Hadriana. Był JEJ rycerzem, a ona opatrywała innego. Oczy Eweliny płonęły mocniej niż kiedykolwiek wcześniej.

- Masz świadomość co zrobiłeś?! – krzyknęła. – Czyżbyś oszalał Eagle?!

Mimo narastającego bólu Adler nie był w stanie pozostać głuchy na tą reprymendę.

- Co masz na myśli?

- Uderzyłeś księcia Imperium! Swojego księcia! – Krzyknęła. – Rycerz czy nie, nie możesz czegoś takiego robić!

- Książę czy nie, nie miał on prawa powstrzymywać pojedynku wbrew ustalonym zasadom… - tu spojrzał na 66. – Tak właściwie… jeszcze się nie poddałeś.

Faroch uśmiechnął się szeroko, ukazując kilka połamanych zębów. Zaakceptował swoją porażkę, wiedział to dobrze, ale zanim zdołał odpowiedź, Ewelina stanęła i tupnęła nogą wściekle.

- Nadal masz zamiar walczyć?!

- Jeśli Faroch nie dopełni formalności… tak – przytaknął.

- PRZESTAŃ! – Ewelina była na skraju histerii. – NIE CHCĘ BYŚ WALCZYŁ! Nie chcę byś tak walczył w moim imieniu!

Drugi sztylet przeszył serca Adlera. Tym razem poczuł, jakby dawne tytanowe poczucie miłości zaczęło pękać.

Nie wierzył w to co słyszy. Elementy układanki, której dotąd nie widział, ułożyły mu się przed oczami w szokujący obraz.

- W twoim imieniu…? – Powiedział cicho, by naraz zgiąć się w pół, zanosząc się mieszanką rechotu i jęków bólu. – Naprawdę… naprawdę myślałaś, że walczyłem w twoim imieniu?

Ewelina patrzyła teraz na niego, całkowicie zdezorientowana. Brak zrozumienia i milczenie… ach, zaprawdę, ciosy 66 zadały mu mniej bólu. Adler nie przestawał się śmiać i jęczeć z bólu.

- Czyli… wszystko się kręci wokół ciebie, co? – wysyczał. – Jestem dla ciebie zabawką?! CO?! Parszywą kukiełką?!

Nagły wybuch zaskoczył otoczenia. Ten pojedynek z pewnością okazywał się znacznie ciekawszy niż ktokolwiek mógł podejrzewać.

- Co? Nie! Oczywiście, że nie Eagle! – ton dziewczyny zupełnie się zmienił.

- Kłamiesz – wysyczał bezdusznie. – W twoich oczach… jestem niewolnikiem – zrozumienie wywoływało większy ból niż połamane kości. - Byłem ślepy, ale teraz to widzę… powinienem się tego spodziewać, zawsze byłaś dumna i arogancka.

„Zupełnie tak jak Cesarzowa” – dokończył w myślach.

- Co? – Teraz Ewelina była bliska łez. – Jak możesz? Ja…

- Ten pojedynek! – Przerwał jej. – Ten pojedynek nie był o tobie… był O MNIE! O Mnie samego! – Twarz Adlera wygięła się w bolesnym grymasie, kiedy przeniósł wzrok na księcia Hadriana. – Wasza Wysokość… wyzywając mnie na pojedynek, powiedzieliście, że nie jestem godny bycia rycerzem Eweliny Vazy… pamiętacie?

Hadrian podniósł się, powoli i kiwnął głową.

- Pamiętam… i byłem w błędzie – tu opuścił wzrok.

 

- Tak, Wasza Wysokość – Adler przytaknął. – Byliście w błędzie… - Jego głos został wypełniony ropą pogardy. - To Ewelina Vaza nie jest godna mojej służby.

 

Słowa te uderzyły Ewelinę z niezrozumiałą dla niej siłą. Nogi straciły władzę i upadła na kolana, niezdolna powiedzieć słowa. Łzy pociekły z oczu.

Jej umysł i dusza kłóciły się ze sobą – ale wewnątrz… wewnątrz wiedziała, że miał rację. Eagle był dla niej zabawką – spełnieniem fragmentu powieści – bajki o szlachetnym rycerzu w czarnej zbroi. Tajemniczym antybohaterze, który skradł serce księżniczki. Jak mało o nim wie? Ile razy pytała się, jak się czuje? Co lubi? Gdzie chciałby pójść? Prawie nigdy – to Eagle zawsze spełniał jej zachcianki, a ona nie dawała nic w zamian. Nawet moment, kiedy chciała oddać mu dziewictwo, nie było dla niego, a dla niej samej. Ponieważ chciała spełnić swoją własną żądzę. Swą własną, arogancką ciekawość, nie zważając na wolę ukochanego.

 

Eagle sięgnął do kołnierzyka i odpiął symbol rodu Vazów. Wyjącego wilka na tle księżyca** odpiął go i odrzucił. Metaliczny odgłos odbił się echem, kiedy widownia milczała w szoku, będąc świadkiem tej sceny. Adler odsunął się od Arnolda i stojąc o własnych siłach, cały czas spływając krwią, wyprostował się i oznajmił na cały głos.

- Zrzekam się tytułu rycerza Eweliny Vazy.

Ludzie spoglądali na siebie, nie rozumiejąc co się dzieje. Żeby odrzucić tytuł rycerski i to panny z królewskiego rodu? Takich przypadków była zaledwie garść w znanej historii! W rosnącym zamieszaniu siedzący na ziemi olbrzym, nie mógł milczeć.

- Czekaj! – Tutaj Faroch uniósł dłoń, chcąc go zatrzymać. – Poddaję się! Wygrałeś!

Adler spojrzał na niego z politowaniem. Jakby to miało jakieś znaczenie. Zadecydował, że będzie dążył ku człowieczeństwu, że zerwie wszelkie łańcuchy i zostanie prawdziwie wolny. Nieświadomie jednak zakładał na siebie kolejne… Z trudem, kulejąc i ruszył do wyjścia. Nie obracał się w tył. Do przodu. Musiał iść do przodu... naraz zachichotał, przeklinając w głowie swą naiwność.

 

- Jebać takie zwycięstwo…

 

Raz jeszcze, Francis Adler, numer 001, lider i Alfa Nowych Dzieci, odchodził z placu boju.

Zwycięski – ale pokonany.

 

*Ostatnio dowiedziałem się, że na bliskim wschodzie sokoły były też czasami szkolone do walki z ludźmi. Wykorzystywano swoistego rodzaju gwizdek, oznaczający porę karmienia, by wywołać agresję i skierować sokoły na określony cel.

**Jako że zacząłem pracować nad redakcją mojego świata – zacząłem tworzyć też… FALGI PAŃSTW! I Finicji wypadł wyjący wilk w księżycowym kręgu – tak więc – teraz to jest symbol rodu Vazów.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Pontàrú 06.12.2019
    "Byli szczęścili" Chyba szczęśliwi.

    "posiadały złoty w sobie złoty blask." 2 razy złoty.

    Wow…

    Woow…

    No kurde powiem ci, że szok. Chyba nikt nie spodziewał się takiego zakończenia walki. Oczywiście wiadomo było raczej, że Adler wygra lub przyznajmniej przeżyje bo ma plotarmour ale ta kłótnia na końcu? Wow…
    Nie mogę doczekać się kolejnej części. Oczywiście 5
    A i Arnold okazał się być kimś więcej. Bardzo mnie zastanawia jego historia. Ciekawi mnie też ile to Bytów jeszcze przygotowałeś: Śmierć, Paradoks, Miłość, Porządek
  • Kapelusznik 06.12.2019
    Poprawię

    Adler się uczy - zrozumienie że Ewelina nie różni się tak bardzo od cesarzowej było niemiłym, ale istotnym doświadczeniem.
    Zresztą - podpowiedzi były przez całą opowieść - spójrz na to jak Ewelina patrzyła na Adlera - był spełnieniem pewnej idei, ale czy Ewelina zrobiła cokolwiek dla Eagla? Nie - zaledwie obserwowała z boku
    Nawet kiedy był ciężko ranny - kiedy się obudził, to nie jej twarz zobaczył jako pierwszą - podpowiedzi był przez całą opowieść.
    I efekt szoku był zamierzony - dotychczasowa opowieść o miłości obiera zupełnie nieoczekiwany obrót - zrodzi się z niego rozwój, ale i konflikt wśród wielu bohaterów :)

    Co do Arnolda - ma swoje tajemnice i w następnym odcinku planuję trochę ich przedstawić.

    Co do Bytów
    Na razie poznaliście mniej niż połowę: Paradoks, Śmierć, Czas, Miłość, Porządek i Chaos.
    A ci należą tylko do JEDNEGO z TYPÓW bytów NAJWYŻSZYCH mojego uniwersum (złowrogi śmiech)
    Nic jeszcze nie wiecie!

    Pozdrawiam i dzięki za komentarz
  • Pontàrú 06.12.2019
    Ok, ok czekam z niecierpliwością. Jak coś to mój ostatni tekst też jest ze Star Wars (tak jakbyś się zastanawiał) ;)
  • Kapelusznik 06.12.2019
    Pontàrú
    widziałem
    będę czytał
  • Nefer 10.12.2019
    Ha, zakończenie niczym z "Rękawiczki" Schillera. Piszesz, że zostawiałeś wskazówki, ale jednak zaskoczyłeś. Prędzej spodziewałbym się, że to Ewelina odrzuci swego rycerza. Obecnie czeka go jeszcze trudniejsza droga do człowieczeństwa i przyznam, że robi się ciekawie. Duży plus za rozwój fabuły. Trochę przyczepię się natomiast do rzemiosła. Korekta to pięta achillesowa, przydałaby się staranniejsza. I bardzo dużo czasownika "być". W dialogach jeszcze ujdzie, bo to często wypowiadane słowo. Ale w narracji sprawdza sie gorzej.
    Pozdrawiam.
  • Kapelusznik 10.12.2019
    Adler w końcu otworzył oczy.
    Nie po to poszukuje człowieczeństwa, by jednego Pana, wymienić na drugiego.
    Droga przed nim trudna, ale musi ją obrać. Wkrótce zrozumie, co musi osiągnąć by zyskać wolność i człowieczeństwo.
    Z korektami będzie trudno - mam ciężki okres przed sobą.
    Pozdrawiam
  • Ozar 16.12.2019
    Kurdę ale tu ciekawie się dzieje. Czytałem tekst dwa razy, żeby dokładnie zrozumieć wszystko. Zacznę od końca, bo bardzo fajne wprowadzasz te byty typu Paradoks, Miłość, Śmierć czy teraz Porządek. Możesz mi wierzyć, że to nadaje całkiem inny sens każdemu odcinkowi, bo jakby dzięki nim możesz spojrzeć z boku na to, co się dzieje. Wiele już różnych tekstów czytałem, ale czegoś takiego jeszcze nie. Owszem są np. Bogowie opisujący miedzy sobą to, co się dzieje wśród ludzi, ale u Ciebie to wygląda jakoś tak ciekawiej, bo każdy z tych bytów patrzy na wszystko ze swojej strony. Mało tego w przypadku Paradoksu i Porządku widać konflikt i to całkiem duży.
    Co do samej walki, no cóż to jakby przewrót zarówno w kwestii przywództwa, jak i w kwestii stosunku Eweliny do Adlera i na odwrót (tu szczególnie). Wydaje mi się, że tak na prawdę Adler (sorka używam tylko tego, ale tak mi łatwiej, niż Eagle, 001 itd.) walczy sam ze sobą, tak jakby chciał w sobie coś złamać, może nawet zabić coś w sobie i potrzebuje do tego wstrząsu samego siebie. Do pewnego stopnia potwierdzają to ostatnie zdania i rozmowa Adlera z Eweliną, czy 66. Można powiedzieć, że coś się skończyło a coś nowego się zaczyna.
    Jednak mimo, że Adler ma sporo racji tak oceniając Ewelinę, to jednak wydaje mi się, ze chyba nie do końca ma rację. Nie jest tylko zabawką dla księżniczki i chyba nie dostrzega jakiś tam może i małych, ale uczuć jej do siebie. Co prawda rzeczywiście Ewelina traktowała go jak "zabawkę" i robiła wszystko "pod siebie", ale myślę że tam gdzieś głęboko coś zakwitło. Z drugiej strony była księżniczką i jako taka mogła mieć swoje kaprysy jak to zwykle mają córki królów, czy książąt. Tak to już jest. Jednak zrobiłeś ostre cięcie mieczem i nagle wszystko się zmieniło. Ciekawe jak z tego wybrniesz hahahaha, bo teraz twój bohater może być tzw. "wrogiem ludu". Nie można uderzyć syna cesarza, osiurać i obrazić księżniczki. To albo wielki akt odwagi, albo totalna głupota.
    A ten Arnold, to też byt? Bo wygląda na jakąś wyższą istotę?
    Generalnie, to chyba najciekawszy odcinek od bardzo dawna, a nawet nie wiem czy nie od początku twojej serii.
  • Kapelusznik 16.12.2019
    No - bardzo się cieszę tak obszernym i serdecznym komentarzem!
    Miło że wzbudziłem w tobie taką ekscytację - i to grubo po 50 odcinkach serii - zależy mi bardzo, by ma opowieść nie nudziła i co jakiś czas budziła czytelnika nowymi elementami

    Jak na razie, poznaliście mniej niż połowę "bytów" typu paradoksu. Przynajmniej osobiście :)

    Co do pojedynku i Eweliny - pamiętasz scenę przed pojedynkiem, gdzie 66 powiedział że Adler nie może mieć więcej niż jeden łańcuch? - Adler zrozumiał, że jego brat miał rację. Oddając swe serce Ewelinie, wymieniał jeden łańcuch na drugi - jedną Panią, na drugą - zrozumienie tego faktu było bardzo bolesne - i faktycznie zmusił się częściowo do zabicia uczucia wobec Eweliny które w nim wcześniej rozkwitło. Trochę zajmie, nim te rany się zagoją, ale nie ma już chyba powrotu.

    Co do Arnolda - :D - cóż... w następnym odcinku poznasz CZĘŚĆ odpowiedzi.

    Pozdrawiam i kłaniam się nisko
    Kapelusznik
  • Ozar 16.12.2019
    Oczywiście zostawiam 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania