Demon Odrodzenie II - 19
Walencja
544 rok nowej ery – 1905 rok imperialny
14 Września
Valentia – Wyspa Wiary
Czerwone szkła w witrażach wypełniały wnętrze świątyni ciepłym światłem. Antyczne symbole i runy, lśniły tajemniczo, wypisane na kolumnach podtrzymujących sklepienie. Pod ścianą, stał posąg z czarnego obsydianu. Prawdziwe działo sztuki najwyższej jakości. Był to mężczyzna. Wysoki mężczyzna okryty płaszczem z kapturem, który zakrywał jego twarz z wyjątkiem delikatnego uśmiechu. Prawą rękę trzymał przed sobą, ściskająca długi kij, na tym jednak zwyczajne elementy się kończyły. U nóg podróżnika tańczyły obsydianowe stonogi, które to pięły się po jego ciele i kosturze. Obok nich tańczyły inne dziwaczne, owadopodobne istotki. Zaskakujące mieszane uczucie, groźby i ciepła, dochodzącej z ciemnego kamienia, zapierała dech w piersiach.
Adler spoglądał na tajemniczy uśmiech postaci. Był to uśmiech kpiny. Osoby śmiejącej się ze wszystkiego i wszystkich. Kogoś który ma władzę i moc, by rzucić wyzwanie światu i przetrwać. Sam chciałby się tak kiedyś uśmiechnąć. Spojrzeć w oczy największym graczom tego świata i jako były pionek, wyśmiać ich żałosną grę.
- Boski rebeliant – odezwał się cicho.
Jego głos, zwykle pewny, wydawał się drgać w powietrzu, niknąć i pojawiać się na nowo. Zupełnie jakby stojący przed nim pan tejże świątyni, robił sobie z niego żarty.
- Zwany również Czarnoksiężnikiem i Czarnym Księciem – dodał Arnold stając tuż obok. – Dersylis. Wróg Bogów – zachichotał. – Ironia. Wróg bogów, który ma swe własne świątynie. Echo rechotu historii jest w tym miejscu wyjątkowo wyraźne.
Stojąca przy pomniku Ewelina drgnęła i cofnęła się o kilka kroków. Po plechach przechodziły jej dreszcze. Świątynia była w zbyt ciemnych barwach, brakowało jej znajomej kościelnej bieli. Była tutaj obca, może nie nieproszona, ale obca i to wzbudzało w niej niepokój.
- Wyglądają jak żywe – wskazała na stonogi. – Są przerażające…
- Są słodkie – odpowiedziała Hanna spoglądając na jedną z stonóg. – Spójrz na ilość detali! Jest to dzieło prawdziwego mistrza. Wiesz kto jest twórcą, Arnoldzie?
Widać było, że jest zafascynowana. Nietypowa reakcja dla dziewczyny, jednak ona kochała wszystkie żywe istoty, nie ważne jak dziwacznie mogły wyglądać. Młodzieniec, uśmiechnął się zbliżając się o kilka kroków, spoglądając prosto w oczy obsydianowego pomnika.
- Niestety, autor postanowił pozostać anonimowy. Nadal żyje, co ciekawe. Ten posąg ma zaledwie dwadzieścia lat i zastąpił znacznie starszą płaskorzeźbę. Przenieśli ją na prawą ścianę – wskazał palcem w bok.
Tutaj Adler spojrzał we wskazanym kierunku. Faktycznie, ścianę zdobyła płaskorzeźba, nie tak piękna, ale nadal z czarnego obsydianu. Przedstawiała raz jeszcze, postać okrytą czarnym płaszczem, lecz tym razem widać było fragmenty rycerskiego pancerza, a stonogi trzymał w obu dłoniach, niczym bicze. Po jego bokach, stały dwie kobiety, obie przybrane w mieszankę pięknych szat i pancerzy. Wokół nich, truchła mieszały się z hordą dziwacznych bestii. Eagle skrzywił brwi, widząc ogon u jednej z dziewczyn i delikatne zwierzęce cechy. Miał szczerą nadzieję, że to błąd autora, albo jakaś nadinterpretacja.
- Co przedstawia starsza płaskorzeźba?
- To Dersylis ze swoimi uczennicami w bitwie nad rzeką Te’rarus – odezwał się damski głos.
Młoda dziewczyna okryta czerwonym płaszczem z kapturem, stanęła obok Eagla. Poruszała się bardzo cicho. Ciszej niż mógłby zakładać. Zdołała zaskoczyć wszystkich z wyjątkiem przedstawicieli sekcji 10. Zaintrygowała go, nie mógł zaprzeczyć. Nie był jednak w stanie ujrzeć jej twarzy, ale podobnie jak w przypadku posągu, nadal dostrzegał jej delikatny uśmiech. Tym jednak razem ciepły, osoby małej, ale wystarczająco silnej, by udźwignąć ciężar życia. Czuł się przy niej niepewnie. Coś się tu nie zgadzało, a on nie był pewny co.
Słysząc jej głos, Arnold odwrócił się dość szybko, a jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Patrzcie, kogoż to moje piękne oczy widzą!
Wydawał się jeszcze szczęśliwszy niż zwykle.
- Ega’Drac. Valventi! – odpowiedziała w dziwnym języku. – Miło cię widzieć.
- Ciebie również Julio – spojrzał po wszystkich. – Przed wami moja przyjaciółka, Julia, jedna z „podróżniczek”. Znamy się od lat. Czy jesteś dzisiaj zajęta Julio? Może do nas dołączysz?
Julia zachichotała pod nosem.
- Dzisiaj jestem wolna i chętnie się przejdę... – tutaj zbliżyła się do Arnolda i spojrzała mu w oczy. – Szkoda jednak że nie będziemy razem.
Eagle uniósł brwi zaskoczony. Arnold nie wyglądał na kogoś kto miałby dziewczynę. Był wysoki fakt i dbał o siebie, ale nie był jakoś bardzo przystojny, czy umięśniony. Jego nagłe zmiany głosu oraz dziwaczny humor, też nie tworzyły najlepszej mieszanki, a tu proszę… Choć, tutaj Adler skarcił samego siebie, sam jest maszyną do zabijania, a znalazł miłość, więc co jak co, ale od niego żadna krytyka nie powinna się pojawić.
Jak można by się spodziewać, Ewelina, Hanna i Adrianna, bardzo zainteresowały się nową dziewczyną. Aż im się oczy świeciły. Część męska wycieczki, w ciszy spoglądała na Arnolda, wyrażając cichą aprobatę.
- Ile się znacie z Arnoldem? – Adrianna była pierwsza.
- Skąd jesteś? – Dodała zaciekawiona Ewelina.
Joanna, cofnęła się, lekko oszołomiona, ale szybko odzyskała stabilną postawę.
- Pochodzę z Arcadii. Jestem sierotą. Początek życia spędziłam w niewielkim sierocińcu, niedaleko stolicy. Przybyłam do Valentii w wieku siedmiu lat, jako że zostałam wzięta pod opiekę Mistrza Zoltar’a, który zabrał mnie ze sobą. Arnolda poznałam rok później. Jego ojciec, zajmujący się handlem, zawiązał współpracę ze świątynią. Oboje zostaliśmy przyprowadzeni, by obserwować. Rozmowy dorosłych nas nudziły i zaczęliśmy się bawić – tu spojrzała raz jeszcze w stronę Arnolda. – I tak jakoś pozostało. Od tamtej pory cały czas tutaj przychodzi.
Dziewczyny aż jęknęły rozmarzone. Brzmiało to dość romantyczne. Arnold, teraz z rumieńcem na twarzy podrapał się po głowie. Beniamin wydał z siebie rozbawiony pomruk.
- Cóż, nie mogę powiedzieć, byś była w błędzie – Arnold odetchnął. – Wolałbym jednak byście pytały o jej wiarę, a nie naszą znajomość. Na litość niebios, nie można mieć trochę prywatności?
- A mimo to, przyprowadziłeś nas tutaj – oznajmił Hadrian z lekkim uśmiechem. – Wiedząc że pewnie ją spotkasz…
- …zupełnie, jakbyś chciał się pochwalić – dodał Adler.
- „Całe życie mieszkam w Valentii i od dziecka lubiłem tu przychodzić.”– zacytował jego niedawne słowa Nataniel. – Chyba już nawet wiemy dlaczego.
Arnold spoglądał na nich miło zaskoczony. Wydawało mu się, że będą oni naturalnymi rywalami. Rycerz Bękart, Wierzący Książę i Tradycyjny Patriota. Potrafili jednak współpracować, jeśli dostawali odpowiedni impuls.
„Warto wiedzieć” – Odezwało się w głowie Arnolda.
Beniamin patrzył na niego wyczekująco.
- Nie zaprzeczasz – stwierdził.
Młodzieniec uśmiechnął się szeroko, spojrzał na Julię i na Beniamina. Następnie odezwał się najspokojniejszym i najdelikatniejszym głosem jaki posiadał.
- A po co? – zapytał.
Słysząc jego odpowiedź, Julia zarumieniła się pod kapturem i schyliła głowę, ukrywając twarz. Serce zgubiło rytm i próbowało wyrwać się z piersi.
„Nie zaprzeczył” – pomyślała, niesamowicie uradowana.
***
- Ech… - stojący na dachu Paradoks pokręcił głową. – Są idiotycznie oczywiści! Gdybym mógł, zawiesiłbym wielki napis, dzwony bym wprawił w ruch, wystrzelił fanfary i fajerwerki – powiedział tak, jakby było to poza jego możliwościami. - Brakowałoby tylko byś się tam osobiście pojawiła, moja droga.
Miłość, leżąca w cieniu zachichotała cicho.
- A jednak nie wypowiedzą mego imienia, jakby w obawie – oznajmiła. – Czy jestem więc z nimi naprawdę, czy może jest to fałsz?
Paradoks uniósł krytycznie brew.
- Moja droga. Jestem parszywym Paradoksem, a w tym przypadku, mam PEWNOŚĆ.
- Och? – Miłość aż podniosła się lekko. – To się rzadko zdarza. Lecz jaką to pewność masz?
- Tego ci nie powiem – Zaprzeczający Byt wyciągnął butelkę wina. – Chcesz trochę?
Łowczyni serc, zerknęła na butelkę i westchnęła. Spojrzała na Paradoksa z politowaniem.
- Za dużo pijesz.
Paradoks wzruszył ramionami, widocznie niewzruszony.
- Heh. Jestem personifikacją idei. Problemów z wątrobą mieć nie będę.
Mówiąc to odciągnął korek i upił słodkiego trunku.
- Czy można powiedzieć więc, że twoją miłością jest wino? – zapytała go ironicznie.
Paradoks omal się nie zakrztusił.
- Ha! Moją miłością i powodem śmierci - odpowiedział. - Pewnie dlatego, tak często się wokół waszej dwójki kręcę – oznajmił spoglądając na drugą postać.
Stojąca na szczycie wieży Śmierć, nie odpowiadała. Spoglądała na zachód, dostrzegając to, czego oczy nie dostrzegą. Paradoks spoglądał w przeciwnym kierunku, lecz jego oczy, kręcące się niczym tornada ognia, widziały to samo, co oczy Śmierci.
- Nie przejmuj się – oznajmił cicho, wypełniony smutkiem. – Korzystaj z wolnego czasu najdroższa – spojrzał do wnętrza butelki. – Dopóki go jeszcze masz…
***
W środku, wszyscy rozsiedli się wygodnie na miejscach, a Julia, usiadła na podwyższeniu na którym stał pomnik Dersylisa. Adler czytał o jej wierze, ale zaledwie jedno opracowanie i nie pamiętał wszystkiego. Był więc dość zaciekawiony i gotowy zadać kilka pytań.
- Wszyscy wychowaliście się w wierze Światła, jak zakładam? – zapytała Julia.
- Tak i większość z nas jest wyznawcami tej wiary. Głownie z odłam „Odrodzonych” – oznajmił Hadrian.
- Dobrze. Macie więc jakieś pytania?
- Dlaczego „podróżniczka”? – Zapytał Nataniel.
- Dersylis jest zawsze przedstawiany jako podróżnik. Wędrowny półbóg-mnich-wojownik. Porzucony przez niebiosa, poszukujący innych, którzy zostali porzuceni i dający im szansę. Według zapisków które posiadamy, Dersylis miał być założycielem mojej ojczyzny, Arcadii, lecz w przeciwieństwie do Boskiego Arianna, nie został jej władcą, a zaledwie sojusznikiem, patronem i opiekunem. Opuszczał Arcadię, często na stulecia i wracał, bez zapowiedzi. Kapłani jego wiary, robią to samo. Podróżują, pomagają, znaleźć drogę, swoje miejsce, dać szansę, rozwinąć się – odpowiedziała Julia.
- Brzmi ciekawie – stwierdziła Ewelina. – Czy macie jaką świętą księgę? Spis zasad?
- Tak. Posiadamy Libr’Lorte’mag „Księgę Mistrzów”. Dersylis miał być czarnoksiężnikiem i mistrzem, szkolący wielu przyszłych mistrzów i mistrzynie. Nauki wielu z nich, przetrwały i stały się jej częścią. Nie posiadamy jednak sztywnych zasad, czy instrukcji działania. Sam Dersylis określał je „wskazówkami”. Wedle wielu opisów, sam bardzo zasad nie lubił. Nasz system nauczania wiary, różni się więc od waszego.
- Na przykład czym? – zapytał Adler.
- Nie posiadamy czegoś takiego jak „oczyszczenie”*. Dodatkowo, nie mamy do końca określenia „wiernych”. Są „słuchacze” ci którzy przychodzą by uczestniczyć w naszych ceremoniach, „przyjaciele”, którzy są blisko związani z świątynią i jej inicjatywą, „uczniowie”, tacy jak ja, którzy bezpośrednio uczą się od mistrzów i właśnie „Mistrzowie”, najwyżsi kapłani naszej religii. Nie posiadamy scentralizowanej władzy, ale w większych ośrodkach, często tworzą się „rady mistrzów”, które kontrolują operacje naszej społeczności. Wiele z tych rad współpracuje, lub rywalizuje ze sobą.
Ewelina zmrużyła brwi.
- Nie macie odpowiednika papieża, czy „rady kardynalskiej”? Nikogo, na szczycie hierarchii?
- Nie. Jedną z najważniejszych zadań Mistrzów, ma być podróżowanie, co rozbija scentralizowaną władzę. Oczywiście, istnieją osławieni mistrzowie, o wielkich wpływach, ale ci zdobyli swoją pozycją ciężką pracą i wieloletnimi podróżami. Można powiedzieć, że swoiste centrum, czy raczej „domem” naszej religii, jest Arcadia jako taka, ale nie narzuca ona swojej interpretacji Księgi Mistrzów.
Nataniel zastanowił się, przez chwilę, spoglądając na pomnik Dersylisa.
- Z tego co wiem, Dersylizm, jest oficjalną rebelią, wobec Wiary Kręgu.
- Zgadza się. Dersylizm nie zaprzecza istnienia innych istot boskich, potwierdza ich istnieje, ale neguje ich zwierzchnictwo nad światem. Dersylis miał wypowiedzieć wierność Bogom, kiedy ci porzucili swe dzieła, zagrożone Spaczeniem. Dersylis, sam dotknięty Spaczeniem i porzucony, postanowił nie czekać biernie na swój kres, a zjednoczyć porzuconych pod jednym sztandarem i stworzyć dla nich bezpieczną przystań. Arcadię, moją ojczyznę. Miał ją niejako określić „cierniem w boku, boskiej dumy” – tu Julia prychnęła rozbawiona. – Stworzyć całą nację, tylko po to, by pokazać bogom, że byli w błędzie. Zabawne.
- Słyszałem o głupszych powodach założenia państwa – oznajmił Arnold siedząc z boku. – Macie jeszcze jakieś pytania?
- Co oznacza „Spaczenie”? – Zapytała Adrianna. – Czy to jakaś odmiana epidemii „Chaosu”? Czy może określenie na niewiernych?
- Nie jestem pewna – odpowiedziała Julia. – Spaczonymi określa się porzuconych przez bliskich, społeczeństwo, system i tym podobne. Celem podróżników, jest pomoc w znalezieniu im nowego miejsca. Uratowanie Dotkniętych Spaczeniem. Nie ratujemy jednak wszystkich, jedynie tych którzy chcą być uratowani. Przejście do naszej religii, musi odbyć się dobrowolnie. Mamy jednak prawo i obowiązek walki, a nawet zabijania, jeśli zostaniemy do tego zmuszeni. Jest to jednak ostateczność, głosimy nasze nauki pokojowo. Wielokrotnie mamy słuchaczy innych wyznań. Wstęp do naszej świątyni jest wolny dla każdego, kto nie poszukuje walki – spojrzała po wszystkich. – Macie jeszcze jakieś pytania?
- Mówiłaś o różnych osobach związanymi z waszą wiarą – odezwał się Adler. – Kim są więc „przyjaciele”?
- „Przyjacielem” określa się pracowników i współpracowników świątyni. Nasza religia zabrania jałmużny, przynajmniej oficjalnie – tu prychnęła. – Część rad mistrzów, nadal przyjmuje datki – potrząsnęła głową. – Tak, czy inaczej. W Księdze Mistrzów, zaznacza się, że wykorzystywanie i bezproduktywne, pożywianie się dobrem innych, jest również określane „złem”. Właśnie dlatego, nasze świątynie, tworzą miejsca pracy, prowadzą handel, produkcję i transport. Nasza świątynia, blisko współpracuje z spółkami portowymi i ojcem Arnolda, szefa spółki sklepikarskiej. Sprowadzamy dobra z różnych części świata, głównie dzięki koneksjami między radami mistrzów i sprzedajemy je w Valentii. Jest to o tyle łatwe, ponieważ nasze świątynie są zwolnione z wielu podatków.
Słysząc te słowa Adrianna aż wstała.
- Chwila, moment – Adrianna uniosła dłoń. – Chcesz powiedzieć, że wasze Rady, działają razem, jako swoista Kompania Handlowa?
Julia uśmiechnęła się pod kapturem i kiwnęła głową. Dziewczyna pokręciła głową niedowierzając i opadła na siedzenie zrezygnowana.
- Dobra. Ja już pytań nie mam, a wy?
Reszta grupy pokręciła głowami. Arnold uśmiechnął się zadowolony.
- Dobrze. To ruszajmy dalej. Zobaczmy inne świątynie i dołączmy do mistrza Zoltar’a w Shiro’tan.
***
Kościół im. Marka de Rina „Wieszcza”, lśnił bielą i złotem. Bardzo różnił się od świątyni Dersylisa. Tam czerwień i czerń, tu złoto i biel. W nawie głównej, stał pięknie zdobiony ołtarz, a za nim pozłacany pomnik Boskiego Ariana. Wysoki mężczyzna z marmuru, otoczony złotym pancerzem i szatami, wyciągał prawą rękę, jakby sięgając ku przyszłości. W lewej, trzymał on głownię miecza, który był głęboko wbity w ziemię. Po jego lewej i prawej, dwójka Archaniołów, Adam i Jan, stali dumnie, każdy rozpościerając swoją szóstkę skrzydeł w geście boskiej protekcji pomazańca boskiego. W nawach bocznych, stały inne pomniki. W prawej, patrona kościoła, Marka de Rina, a z lewej, Błogosławionej Anastazji. Symbol krzyża (miecza wbitego w ziemię) był wszechobecny. Lśnił on złotem, często umieszczony w słonecznym kręgu, który był równie trudny do przeoczenia.
Ewelina zakręciła się jak w tańcu. Patrzyła na zdobione sklepienie, z błyskiem oku i z rumieńcem na twarzy. Była w domu swojego Boga.
- Przepiękny – oznajmiła oczarowana. – Jest naprawdę przepiękny. Gdybym mogła, chciałabym właśnie tutaj wyjść za mąż.
Wypowiedziała te słowa na głos, obrazując sobie, oczami wyobraźni, zebrane tłumy w ten najszczęśliwszy dzień jej przyszłości.
- To da się zorganizować – odpowiedział Eagle cicho.
Oczywiście, doskonała akustyka, sprawiła że jego słowa dotarły do wszystkich uszu. Arnold i Julia, stojący z tyłu, jedynie spojrzeli po sobie, Nataniel i Hanna, również nie powiedzieli słowa, choć było widać, że Hadrian nie opanował się tylko przez wpływ ukochanej. Pozostała trójka, nie była ewidentnie zadowolona. Adrianna patrzyła na niego, niczym żmija, twarz Beniamina stwardniała jeszcze bardziej, o ile było to możliwe, a książę Hadrian, zacisnął pięści i zazgrzytał zębami. Widać było, że bardzo chce coś powiedzieć, ale się opanował. Mimo wszystko byli w domu boga.
Adler zauważył swój błąd. Domyślał się już, że doprowadzi to do jakiegoś starcia, ale mało go to teraz obchodziło. W końcu, był w bezpiecznym miejscu, nie okazywał tego, ale rany po walce z wilkołakiem, nadal mu dokuczały. Zabliźnione, dołączyły do jego kolekcji, jednak uciążliwa świadomość ich istnienia, nie dawała mu spokoju. Zastanawiał się, czy nie zmiękł, czy nie osłabł w czasie kiedy był z Eweliną. Czy, gdyby nie ona i to uczucie, nie miałby tych ran?
Zimne oczy 66, mówiły mu jedno – z pewnością wkrótce będzie miał szansę sprawdzić.
Jednak jeszcze nie dziś. Dziś, było spokojnie.
***
Rozmawiając cicho, obeszli świątynię i obejrzeli ozdoby. Kończyli już swoją wycieczkę na Wyspie Wiary, kościół światła, wyznania Odrodzonych, był ostatni na ich liście. Inne świątynie intrygowały i imponowały w różny sposób, egzotyką, ozdobami, kształtem czy oczekującymi ich kapłanami. Był to długi dzień, ale jako że zbliżała się pora posiłku, wszyscy postanowili przejść do „Shiro’tan” i tam porozmawiać o dzisiejszych doświadczeniach.
Kiedy zbliżali się do wybrzeża, tłum ewidentnie zgęszczał, a ilość i różnorodność restauracji, barów i sklepów wszelakiego typu, oszałamiała. Wydawać by się mogło, że przedstawiciele wszystkich ras, grup etnicznych, kultur i wiar, zebrali się właśnie na tym wybrzeżu, jakby w akcie wyśmiania dzielących ich różnic. Arnold nie czekał na pytania i sam radośnie wyjaśnił sytuację.
- Pamiętacie jak Julia powiedziała, że jej świątynia prowadzi też działalność handlową?
- Tak – Adrianna kiwnęła głową, widocznie nadal pod sporym wrażeniem.
Młodzieniec pokiwał głową i wskazał na symbol krzyża w jednym ze sklepów.
- Nie jest jedyna. Wyspa Wiary to nie tylko miejsce gdzie jest Wielka Biblioteka i świątynie największych wyznań, ale i sławny bulwar wokół wyspy, gdzie znajdziecie sklepy i restauracje ze wszystkich stron świata. Mówi się, że jeśli obejdzie się tą wyspę, to obeszło się świat – zachichotał. - Teraz idziemy do Shiro’tan, restauracji Yokehamskiej. Będzie więc dość egzotycznie!
Restauracja Shiro’tan, przywitała ich pięknym stylem architekturą, bliźniaczo podobnej do tej znanej z świątyni którą dziś zwiedzili. Liczne symbole, litery i obrazy, zdobiły ściany i szyby, potęgując wrażenie egzotyczności. Po chwili otworzyli drzwi do restauracji. Osobnik o skośnych oczach wykonał tradycyjny ukłon i uśmiechnął się szeroko do Arnolda i jego przyjaciół.
- Witaj Cezarionie – odezwał się z mocnym akcentem.
- Witaj Xia’Yen. Gdzie mistrz Zoltar?
- Na piętrze, tam gdzie zwykle. Jesteście głodni?
- Jak najbardziej. Przekaż szefowi by przygotował typowy zestaw dla wielu osób.
- Nie będziemy zamawiać osobno? – Hanna zdziwiła się.
- Przyniosą różnorakie dania na półmiskach i każdy będzie mógł czegoś spróbować – odpowiedział Arnold. – Ktoś ma z tym problem? – Nikt problemu z tym nie miał. – To wyśmienicie! Dzisiaj kolacja na mój koszt, chodźmy.
Już miał zamiar ruszyć na piętro, kiedy został zatrzymany.
- Płacisz za wszystkich? – Nataniel zmrużył brwi. – Nie zbankrutujesz w tym tempie?
- O to się nie przejmuj – odpowiedział Arnold. – Mam kilka asów w rękawie, nie musisz się niczym martwić – spojrzał na wszystkich poważnym wzrokiem. – Inwestuję w wasze poczucie winy. Zapłacę za was kilka razy, a Wy, przekonani, że nigdy nie zdołacie spłacić tego długu, będziecie wielokrotnie płacić za mnie – oznajmił złowieszczo. – Oto mój genialny plan! Wydać teraz, by oszczędzać później!
Julia pokręciła głową zrezygnowana.
- Czasem zastanawiam się, czemu cię tak lubię…
Arnold uśmiechnął się i romantycznie nachylił się w jej stronę. Ta, cofnęła się lekko zdezorientowana, jednak Arnold, był nadal sobą.
- Bo płacę za posiłki? – zaproponował.
Zanim Julia mogła odpowiedzieć, na tak bezczelną odpowiedź z tyłu doszedł ich jęk irytacji.
- Och! Na litość niebios! – Adrianna wywróciła oczami – Znajdźcie osobny pokój!
Roześmiani komentarzem, weszli na górę, przywitali się z siedzącą dwójką kapłanów, siedzących przy dwóch butelkach, z czego jednej opróżnionej. Mistrz Zoltar, uśmiechnął się radośnie widząc swoją uczennicę, siedzący obok niego mąż, okryty czarną sutanną, również wyglądał na uszczęśliwionego.
- Ule’Alis! Valventi! – przywitał ją.
- Ders’meg! Valventi! – uczennica schyliła głowę. – Miło cię widzieć mistrzu. Ciebie również, patriarcho Tastisie.
Białobrody mężczyzna, o wyraźnych ostrych zmarszczkach, ale ciepłych oczach odezwał się chropowatym głosem, o mocnym varsjańskim akcencie.
- Jak się dzisiaj miewasz Krasnaja Shapoczka**?
- Bardzo dobrze, dziękuję – uczennica skłoniła się raz jeszcze.
Stojący za nią Cezarion wysunął się naprzód i skinął głową.
- Witajcie, szanowni kapłani! – odezwał się rozbawiony.
- Cezarion! – dwójka zakrzyknęła radośnie.
Widać było, że znają się z młodzieńcem, bardzo dobrze.
– No! To szykuje się fajny wieczór! – oznajmił mistrz.
- Kogo to ze sobą przyprowadziłeś? – zapytał patriarcha.
- Domowników. Zwiedziliśmy dzisiaj wyspę wiary i teraz mamy zamiar coś zjeść. Nie obrazicie się, jeśli się przyłączymy?
Oczywiście, nie mieli nic przeciwko. Po krótkim wymienieniu uprzejmości, wszyscy się rozsiedli. Patiarcha popukał w stół, zwracając uwagę wszystkich.
- Zanim przyszliście – zaczął. – Prowadziliśmy dyskusję o miejscy smoków, w symbolice różnych religii. Mieliście okazję zwiedzić świątynię Trzech Kręgów? Albo Draconizmu?
- Zwiedziliśmy obie – odpowiedział Hadrian.
- O! Wyśmienicie – mistrz Zoltar ucieszył się. – Dołączycie się do dyskusji? Rozmowę urozmaicimy posiłkiem, a posiłkiem rozmową. Uwielbiam rozmawiać z młodzieżą. Zawsze macie fascynujące spostrzeżenia!
Nikt nie miał nic przeciwko. Wieczór więc został spędzony, na ucztowaniu, dyskutowaniu, filozofowaniu i wysłuchiwania dowcipów dwóch starych kapłanów. Klimat był wspaniały – prawdziwa sielanka… a przynajmniej wszyscy postarali się, by powstało takie wrażenie.
*Inaczej „chrzest” – nie mogę użyć określenia chrztu, jako że słowo pochodzi od Chrystusa, a tu nie ma Chrystusa, a Boski Arian.
**Jak się dzisiaj miewasz „Czerwony Kapturku”
Komentarze (8)
Demon Odrodzenie - to pierwsza pierwsza część tej serii, Demon Odrodzenie II - to kontynuacja (II tom)
Przy moim pierwszym podejściu (Demon) masz zapisane przy tytule (SW) - STARA WERSJA
Była to moja pierwsza wizja Demona, która jednak mi się nie do końca spodobała - więc zacząłem pisać ją na nowo - i wychodzi znacznie lepiej :)
"To było oczywiste. Jestem paradoksem a jestem PEWIEN" to było śmieszne :)
Jak tylko pojawił się opis posągu to ja już takie "oho, Dersylis". Wydawało mi się, że będzie to tylko taka wstawka a tu w zasadzie cały odcinek poświęcony magowi i Arcadii.
Fajne rozwinięcie opisu świątyń i całej struktury wyspy.
5
To taki ukłon do mojej starej serii
Odcinek obszerny i może dlatego wkradły się różne usterki techniczne, które usunęłaby korekta. Przykładowo, przyjaciółka Arnolda, Julia, obdarzona została rownież imieniem Joanna, literówka w zwrocie "działo sztuki", nadal za wiele czasownika "być". Mam wrazenie, że rozdział ten napisałeś zbyt pospiesznie. Wybacz te uwagi, ale większa staranność przy pracy podnosi walory każdej opowieści.
Pozdrawiam
Odcinki będą teraz dłuższe - i będą pojawiały się rzadziej
Korektę jeszcze zrobię
Dzięki za uwagi
Pozdrawiam
Napisałeś"Wróg Bogów – zachichotał. – Ironia. Wróg bogów, który ma swe własne świątynie. Echo rechotu historii jest w tym miejscu wyjątkowo wyraźne" – coś takiego jak Wróg Bogów brzmi bardzo ciekawie, bo zazwyczaj to Bogowie walczą ze sobą, a tu ktoś, kto jest ich wrogiem.
Dalej kolejna ciekawa dyskusja między Miłością a Paradoksem. Te dwie istoty bardzo urozmaicają cały tekst.
Napisałeś "Dersylis miał być czarnoksiężnikiem i mistrzem, szkolący wielu przyszłych mistrzów i mistrzynie" – to ciekawe, bo zazwyczaj nawet najlepsi czarnoksiężnicy byli zbyt słabi, żeby mierzyć się z Bogami. Jak zwykle 5
Naprawdę miło cię widzieć :)
Powiedzmy że w moim świecie są... "poziomy" boskości - czy raczej zbliżenia do mocy "wszechmogącego boga" znanego z chrześcijaństwa.
I istnieją te byty wyższe (albo najwyższe) zarówno w formie fizycznej, niefizycznej i zawieszonymi między dwoma
Dersylisa możesz sobie wyobrazić jako syna Najwyższych bytów - najwyższych Bogów, który bez problemu był w stanie rzucić wyzwanie mniejszym bogom, swym twórcom i stworzonym przez nim zasadom świata.
O Dersylisie jeszcze będzie mowa - zresztą - moja poprzednia seria: "Czarnoksiężnik" była mu dedykowana.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania