Poprzednie częściDemon - Prolog - STARA WERSJA
Pokaż listęUkryj listę

Demon Odrodzenie II - 20

Walencja

544 rok nowej ery – 1905 rok imperialny

30 Września/ 1 Października

Valentia – Wyspa Studencka

 

Nie był w szoku. Jakże mógłby być? Domyślał, że do tego dojdzie. Wszyscy w Sekcji 10 byli jego rodzeństwem. Byli stworzeni tak jak on. Przechodzili te same testy, te same eksperymenty i stawiano przed nimi te same wymagania. Przez ich żyły płynął ten sam jad, a na białe kafelki spływała wspólna krew, trudno się więc dziwić, że pojawiła się między nimi specyficzna więź. Osoba siedząca z boku zobaczyłaby niewolników, posłusznie słuchających rozkazów i częściowo nimi byli. Wiernymi wyszkolonymi psami. Psami, które były wierne swoim panu – człowiekowi. Między sobą jednak… między sobą, mieli zupełnie inne relacje. Sami w sobie…

Byli wilkami.

A wilki wymagają, żeby ich lider był najsilniejszy. Za każdym razem musi być Alfa i Omega.

 

- Nie złożycie mi raportu…? - Adler spoglądał w czerń nocy. – Czyżbyście zapomnieli, gdzie wasze miejsce?

102 milczała, siedząc w górze. 66 wyprostował się, przestając opierać się o drzewo. W jego oczach widać było zielony płomień, ten sam, jaki miał on sam.

- Zmiękłeś 001 – oznajmił 66. – Przywiązałeś się do dziewczyny. Nie taka była twoja misja.

Byli sami, mógł więc mówić bez strachu. Od ich ostatniego spotkania, obserwatorzy nauczyli się trzymać w rozsądnej odległości. Ci, którzy byli nieostrożni, zostawali przyjacielsko trafieni niewielkimi kamyczkami. Choć, oczywiście, z ich siłą i precyzją, trafiały zwykle w czoło i tworzyły symboliczną rankę.

- Nie było to jednak zakazane – Adler zachowywał spokój.

- Prowadzisz działania, które są zbyteczne – nacisnął 66. – Rozmawiasz z nią o sprawach prywatnych, nie unikasz dotyków, spacerów i wspólnych posiłków. Zachowujesz się jak kochanek, nie protektor.

- Pozwalają mi stać blisko niej, w każdej sytuacji – odpowiedział. – Czyżbyś zazdrościł mi, że znajduję w mojej pracy przyjemność… 66?

Olbrzym postąpił krok naprzód. Adler wiedział, że trzyma się na bezpieczny dystans. Podważał jego mentalny stan, nie umiejętności. Nie był głupcem… nikt z nich nie był. Adler również pilnował się, przed wykonaniem gwałtownych ruchów. Miał świadomość możliwości 66 i nie planował ich podważać.

- Jesteś bronią, 001. Zupełnie tak jak my. Nie masz prawa posiadać, uczuć, typowych dla ludzi… - oznajmił. – Czyżbyś zapominał, gdzie jest twa lojalność?

Adler odwrócił się i spojrzał na niego pytająco. Gigant spoglądał na niego z zieloną iskrą w oku.

- Kiedyś, była ona w Imperium… jednakże teraz, nie jestem pewien – 66 stał nad nim niczym niedźwiedź. – Zaczynam podejrzewać, że oddajesz część lojalności dziewczynie. Przywiązałeś się do niej. Tak nie może być. Wierny sługa może mieć tylko jeden łańcuch, nie więcej. Jeśli zapomnisz o swej lojalności do Imperium i przyjmiesz kolejny, napięcie na drugim spadnie, a ty stracisz zrozumienie swego istnienia. Jeśli przyjmiesz więcej, nie zdołasz udźwignąć ciężaru samych łańcuchów. Staniesz się słaby, wadliwy i… zbyteczny dla planów Imperium.

Olbrzym mówił powoli, głosem basowym, lecz cichym, wprawiającym w drganie jego skórę.

Adler opuścił wzrok i spoglądał w ziemię przez dłuższą chwilę. Zastanawiał się, nad jego słowami. Był jego bratem, a bracia nie oszukują siebie nawzajem, a przynajmniej, nie powinni. Czyżby naprawdę nakładał na siebie kolejny łańcuch? Czyżby miłość, zwiodła go i oszukała? Czy możliwe było, że popełnił błąd?

Uniósł wzrok. 66 widocznie się cofnął w sobie.

Spoglądały na niego płonące oczy 001. Nie Adlera i nie Eagla. Był to wzrok 001. Nadal tam był, silniejszy niż wcześniej. 102 też to zauważyła, pochylając się do przodu, zaintrygowana.

- Rozumiem twój niepokój – oznajmił 001. – Nie musisz się jednak martwić… ta relacja… wiele mnie nauczyła. Wiele zrozumiałem. Wiem, że nie mogę walczyć ze samym sobą. Muszę być cały, by osiągnąć swój cel — tu jego oczy rozżarzyły się jeszcze mocniej. – A mam już swoją własną misję, ponad wszystkimi innymi – 66 i 102 patrzyli na niego w szoku. – Moją własną — odetchnął i ruszył do domku. – Rzuć mi wyzwanie, jeśli tego pragniesz – oznajmił, przechodzą obok niego. – Z chęcią je przyjmę i pokażę ci, o ile silniejszy się stałem.

66 i 102 spoglądali za nim, kiedy znikał w ciemności, zmierzając do domku.

Olbrzym podrapał się po głowie.

- Zmienił się – stwierdził.

- I to bardzo, 66, i to bardzo – przytaknęła 102. – Nie mogę go odczytać. Jest jak zupełnie inna osoba. To nie ten sam 001, którego znaliśmy. To nie jest Nasz lider.

- Nie – przyznał 66.

Milczeli tak, spoglądając w ciemność, za Adlerem. 102 westchnęła, spoglądając na brata.

- Rzucisz mu wyzwanie – stwierdziła.

- Tak – przytaknął olbrzym.

- Nie pomogę ci – oznajmiła.

- Wiem. To nie jest twoją specjalnością.

- Czy uda ci się wygrać? – Zapytała.

Olbrzym westchnął i spojrzał na 102 spokojnie.

- To nie o zwycięstwo tu chodzi – oznajmił, samemu ruszając w ciemność. – Muszę się przekonać…

- Przekonać do czego?

- Czy faktycznie stał się silniejszy – oznajmił, ruszając za Adlerem. – Czy nadal jest godny miana Alfy. Naszego Lidera.

102 spoglądała za nim przez dłuższą chwilę. Następnie sięgnęła za plecy i obróciła w dłoniach niewielki kamyczek.

- Próba krwi – mruknęła, unosząc dłoń. – Dlaczego to zawsze musi być próba krwi?

Rzuciła kamykiem w ciemność. Odpowiedziało jej głośne syknięcie i jęk bólu.

***

- Dobrze – wykładowczyni spojrzała na klasę. – Jako że dzisiaj mamy zaplanowane omawianie drakonidów i ich kuzynów, udało mi się nie tylko, zorganizować projektor do wyświetlania zdjęć, ale zaprosiłam też waszego starszego kolegę, Arnolda Cezariona i jego przyjaciela Bazyliszka Bazylego.

Tutaj Arnold, stojący w pobliżu, skłonił lekko głowę. Siedzący na niej Bazyli, zamachał skrzydłami, starając się utrzymać równowagę. Pani Profesor Bestarii była zapaloną nauczycielką i szanowaną znawczynią zwierząt. Mimo że był zaledwie początek roku, Hanna już stała się jej pupilem. Miały w sobie ten sam żar, tę samą miłość i zafascynowanie przyrodą i, o ironio, obie lubiły też medycynę. Wykładowczyni, ewidentnie podekscytowana, wskazała na Bazylego.

- Zacznijmy więc od zaprezentowania Bazylego – Arnold cmoknął na swojego towarzysza, a ten optymistycznie wylądował przed wykładowczynią na stole. – Bazyli, jest bazyliszkiem, ale jakim?

Tutaj ktoś z boku uniósł rękę. Profesor kiwnęła głową.

- Bazyliszkiem Północnym?

- Blisko – Bestarii kiwnęła głową. – Ktoś ma inny pomysł?

Tutaj Hanna uniosła dłoń. Profesor kiwnęła głową.

- To Bazyliszek Królewski – odpowiedziała Hanna. – Dracos Basileus Rexus.

- Brawo – pochwaliła ją wykładowczyni. – Jak zostało już powiedziane, dziś omawiamy drakonidy. Drakonidy, Dracos, to zaskakująca grupa gatunków, związanych równie mocno z gadami, jak i ptakami – oznajmiła. – Najbardziej są oczywiście, przedstawiciele latające, ale są między nimi też nieloty – tutaj wykładowczyni pogłaskała Bazylego, który radośnie skrzeknął. – Drakonidy dzielą się na następujące podgrupy, proszę zapisać wszystko w zeszytach – oznajmiła, podchodząc do tablicy. – Najbardziej znane, Smokoliszki, Dragonidy; Ptaki Terorru albo Terrorany, Terorridy; Wielkie Jaszczurki, Lizzerdy i na sam koniec Bazyliszki, Bazileusy – profesor poczekała, aż wszyscy skończą zapisywać, by następnie z uśmiechem podejść do Bazylego z błyskiem w oku. – Skoro mamy pod ręką Bazylego, na początku, zaprezentuje na jego przykładzie, główne cechy Bazyliszków.

Tutaj spojrzała na Arnolda pytająco, a ten jedynie kiwnął głową. Po tym chwyciła za prawe skrzydło Bazylego i zacmokała. Bazyli, posłusznie rozłożył skrzydło, ukazując wewnętrzną stronę skrzydła. Uczniowie widocznie pochylili się do przodu, zafascynowani.

- Jak państwo widzicie. Bazyliszki różnią się budową skrzydła od ptaków. Najbardziej charakterystycznym elementem jest oczywiście, kciuk, a raczej szpon na końcu skrzydła, oraz nadal istniejąca błona lotna, choć mniejsza niż w przypadku nietoperzy i zakryta piórami… o czym zapomniałam wspomnieć? – zadała retoryczne pytanie.

- Kolory! – Zgłosił się jeden z uczniów. – Wewnętrzna strona skrzydła jest bardzo kolorowa.

Faktycznie. Bazyli był równie kolorowy z jednej i drugiej strony, co jest raczej rzadko spotykane, wśród spokrewnionych ptaków. Jasnoniebieski, żółty i czerwony, były dominujące, w jego ubarwieniu. Wykładowczyni przytaknęła.

- Bardzo cele spostrzeżenie Rafaelu – pochwaliła ucznia. – Z czym może się to wiązać?

Klasa milczała. Nawet Adler nie miał zielonego pojęcia.

- Dobrze. Widocznie nikt nie ma pomysłu – wykładowczyni podeszła do biurka i coś wyciągnęła z szuflady. – Jakie legendy są związane z bazyliszkami?

Tutaj, nikt nie miał wątpliwości. Ewelina zgłosiła się pierwsza.

- Miały one zamieniać ludzi w kamień.

- Poprawna odpowiedź – profesor uniosła dłoń, ukazując małą pluszową myszkę. – Zobaczmy, jak to działa!

Rzuciła zabawkę na podłogę, przed Bazylem. Ten, zareagował momentalnie. Instynkt drapieżcy dał o sobie znać. Zeskoczył ze stołu. Grzebień na jego głowie drgał jakby w ekscytacji. Powoli, ustawił się tak, by pluszowa mysz spoglądała w jego stronę. Następnie, naraz, uniósł skrzydła w górę i pochwycił się za szpony u ich szczytu. Stworzył on ze swych skrzydeł tarczę, która drgała i szumiała. Grzebień piór unosił się i opadał w tajemniczym rytmie, kiedy Bazyli, wydawał się tańczyć.

Wszyscy spoglądali na niego oczarowani. Nie mogli oderwać wzroku. Trwało to tak, krótką chwilę, aż Bazyli naraz nie uderzył głową w dół i nie pochwycił myszki dziobem. Arnold momentalnie gwizdnął. Bazyli zatrzepotał skrzydłami, wylądował na jego ramieniu, by wymienić pluszową mysz, za duży kawałek mięsa, pochwałę i podrapanie po szyi.

Dłużąca się chwila ciszy, została przerwana.

- CO TO BYŁO? – Jedna dziewczyna aż wstała.

Reszta klasy też była pod widocznym wrażeniem. Ewelina była zdezorientowana, Hannie lśniły oczy, a Adler… Adler spoglądał na Arnolda.

- Hipnoza – odpowiedział młodzieniec z uśmiechem. – „Zamienianie w kamień” – zachichotał. – Jedna z głównych umiejętności bojowych, obronnych i popisowych bazyliszków. Im mniejsze zwierzę ze słabszym umysłem, tym silniejszy efekt. Sami odczuliście zaledwie fragment możliwości bazyliszka, ale ci, którzy byli uważni, zauważyli, że nadal mogli się poruszać i odwrócić wzrok, większość mniejszych zwierząt, które mogą paść ofiarą bazyliszków, nie mają takich możliwości.

- Jest dokładnie tak, jak mówi wasz starszy kolega – przyznała wykładowczyni. – Bazyliszki, używając specyficznych kolorów i ruchów, są w stanie oszołomić ofiarę, czy raczej, wprowadzić je w stan swoistego transu. Naukowcy, nadal badają tę fascynującą cechę – tutaj podeszła do tablicy. – Aktualnie, znamy ponad dwadzieścia rodzajów bazyliszków, z całego świata. Większość z nich jest mniejsza od typowej mewy, czyli ich rozpiętość skrzydeł, nie przekracza półtora metra. Bazyli, jako Bazyliszek Królewski, jest jednym z większych przedstawicieli swojej rodziny. Są jednak jeszcze większe przedstawiciele. Niemalże wyginęły, przez stałe polowania. Mianowicie tzw. Bazyliszek Cesarski albo Wielki Bazyliszek. Żyje głównie w niedostępnych regionach, gdzie jest mało ludzi. Ten osobnik ma zazwyczaj rozpiętość skrzydeł lekko ponad dwóch metrów, ale znajdowano przedstawicieli, mających prawie cztery – pomruk zaskoczenia przeszedł przez salę. – To właśnie znany wam legendarny bazyliszek, który potrafił zamieniać ludzi w kamień. Jako zwierze znacznie większe i silniejsze, rzadziej używa swojej umiejętności hipnozy, wiemy jednak z licznych zapisków, że w walce z ludźmi, używały tej umiejętności regularnie.

Wykładowczyni poczekała, aż klasa zapisze podane informacje. Kiedy odgłosy piór umilkły, z uśmiechem spojrzała na Arnolda.

- Arnoldzie, czy możesz obsługiwać projektor?

- Oczywiście.

- Dobrze. Osoby siedzące blisko okien, proszę o ich zasłonięcie. Zdjęcia najlepiej wyświetla się, kiedy jest ciemno.

W kilka chwil okna zostały zasłonięte, w towarzystwie szeptów i szumów. Arnold wdrapał się na szczyt schodów i zająwszy miejsce przy projektorze i ułożonych zdjęciach, włączył go. Widoczny szmer przeszedł przez salę, kiedy na ścianie pojawił się jasny kwadrat. Projektor, jako wynalazek, mógł być znany już od stuleci, ale popularność zaczął zdobywać dopiero dekadę temu, kiedy technologia pozwoliła na wyświetlanie obrazu w lepszej jakości na większej przestrzeni. Sprzęt był nadal niesamowicie rzadki, głównie przez powalającą cenę, jednakże prestiżowa Szkoła Valentii, mogła sobie pozwolić na taki wydatek.

Wykładowczyni kiwnęła na Arnolda, a ten włożył pierwsze zdjęcie.

Seria oddechów zaskoczenia przeszła przez salę, wraz z pojawieniem się skrzydlatej bestii. Monstrum, bo trudno było inaczej to nazwać, posiadało potężne skrzydła, zbliżone do nietoperza. Tułów, jednak był znacznie bardziej masywny, umięśniony i opierzony. Długi ogon zdobiła korona z piór niczym tajemniczy wachlarz. Głowa, o krokodylim pysku, wznosiła się na długiej, nagiej szyi. Obraz, mimo że czarno biały, robił wrażenie.

- Smokoliszek Hindejski – oznajmiła profesor. – Zwany również, Smokiliszkiem Złotym. Zamieszkuje głównie tereny południowo-zachodnie, kontynentu Perry. Jego rozpiętość skrzydeł wynosi sześć metrów. Prawdziwy olbrzym, w porównaniu do znanych wam ptaków – tutaj zrobiła znaczącą pauzę. – A nawet on, nie jest największy. Największe ze smokoliszków mogą mieć nawet rozpiętość dziewięciu. Na szczęście, mało który żyje wystarczająco długo, by osiągnąć takie rozmiary. Smokoliszki są z zasady mięsożerne, ale są też przypadki wszystkożerne. Podstawą ich diety są ryby, małe i średnie ssaki, inne smokoliszki oraz, czasami też ludzie. Oczywiście, wraz z rozwojem technologii, takie przypadki spadły, jednak nadal istnieją. Już z pierwszych znanych zapisków wypraw w głąb Perry, wiemy, że pierwsi biali badacze i koloniści, wielokrotnie padali ofiarą tych zwierząt. Zwykle przez swą własną nieuwagę.

Tutaj obraz zmienił się i ukazał innego smokoliszka, tym jednak razem, nieopierzonego i mniejszego od poprzednika.

- To Smokoliszek Ognisty. Mieszkaniec naszego kontynentu, trzymający się jednak południowych terytoriów. Znacznie mniejszy od swoich Perrańskich kuzynów i nieopierzony, ale i tym samym, znacznie lepiej przystosowany do pustynnego i tropikalnego klimatu południa kontynentu. Pierwotnie, uznawano, że przedstawiciele z Perry i Zatrolii, nie są ze sobą spokrewnione, dopiero niedawne badania sprzed dekady, potwierdziły bardzo bliskie pokrewieństwo między nimi. Wedle dostępnych nam informacji, ZSRZ, ma prowadzić badania z krzyżowaniem obu gatunków, wyniki tych badań są dla nas jednak niedostępne.

- Dlaczego próbują krzyżować te gatunki? – Zapytała Hanna.

- Widocznie próbują wyhodować mieszankę, która będzie odporna na ich klimat i wystarczająco silna, by udźwignąć człowieka – tutaj przeszedł szmer zaskoczenia. – I tak, tutaj potwierdzam wasze przypuszczenia. Niektóre ludy Perry, używały i używają co większych smokoliszków do latania. Będziecie musieli dopytać się na zajęciach historii, ale z tego, co wiem, używanie smokoliszków jako formy transportu, było bardzo popularne przed Katastrofą, lecz po niej, większość z tej wiedzy przepadła. Nie proście o slajd z dowodem, ponieważ nie udało mi się takowego zdobyć. Ludy umiejące wyszkolić smokoliszki do lotu, są zamknięte i bronią swoich sekretów.

Jeden z uczniów uniósł dłoń.

- Proszę.

- Pani profesor. Czy smokoliszki to znane nam z legend smoki?

Pytanie, które powinno mieć oczywistą odpowiedź, okazało się podchwytliwe.

- Nie mamy pewności – odpowiedziała Bestarii. – Smoki są inaczej przedstawiane. Posiadają z zasady cztery nogi oraz wiele par skrzydeł. Wszystko wskazuje na to, że była to nadinterpretacja, albo wymyślony twór, który zdobył zaskakującą popularność. Dowodzi tego też badanie profesora Damiana de Civi, który na podstawie ikonografii i niejakich opisów, stwierdził, że pod względem ewolucyjnym, smoki nie mogły istnieć.

Wydawać by się mogło, że temat jest zakończony, ale tutaj Arnold, nagle się odezwał.

- Mimo to są powszechne w literaturze, symbolice i religii – oznajmił. – Wiem, że nie powinienem podważać, pani autorytetu, szczególnie kiedy biologia nie jest moją specjalnością, ale czy jest Pani w pełni przekonana, że smoki nie mogły istnieć? – zapytał.

Adler obrócił się, by móc przyjrzeć się Arnoldowi. Znowu nawiązywał do legend i mitów, zupełnie tak jak w czasie omawiania Katastrofy. Wykładowczyni westchnęła.

- Nie Arnoldzie, nie jestem tego pewna. Jednakże większość informacji, które mamy są niepewne i dotąd nie znaleziono żadnych szkieletów mniemanych smoków. Do momentu, kiedy taki szkielet nie zostanie odkryty, nie będziemy pewni czy smoki faktycznie istniały – Tutaj wymienili między sobą kiwnięcia. – Dobrze, kontynuując. Przejdźmy do Ptaków Terroru, znanych ze stepów Perry.

Slajd został zmieniony. Tym razem na ekranie pojawił się wysoki ptak, o długiej szyi i nogach, lecz bardzo małych skrzydłach. Ewidentny nielot i wyśmienity biegacz. Wykładowczyni już zamierzała kontynuować wykład, kiedy drzwi do sali otworzyły się nagle z hukiem. Wykładowczyni widocznie w szoku stała sparaliżowana.

- FRANCISZEK EAGLE!

Książę Hadrian wszedł do środka, w towarzystwie 66 i kilku innych chłopaków, głównie szlachciców ze wszystkich stron świata. Eagle uśmiechnął się lekko. Nie spodziewał się, że zadziała tak szybko. Ewelina siedząca obok patrzyła ze strachem, na rozgrywającą się scenę.

- Co się dzieje? – Ewelina spojrzała na niego zaniepokojona.

Eagle jednak milczał, skupiając swą całą uwagę na Hadrianie.

- Gdzie jesteś Eagle?! – chłopak zakrzyknął raz jeszcze.

- Tutaj, mój książę – Eagle podniósł się z miejsca. – W czym mogę służyć?

Oczy Hadriana płonęły prawdziwym ogniem, wiedział dlaczego. Od wycieczki na Wyspę Wiary ich relacje nie układały się najlepiej. Zresztą, jako osoba niestarająca się o uznanie innych, sam Adler nie był jakoś mocno lubiany przez męską część szkoły. Głównie przez fakt, ile dziewczyn było w niego zapatrzone.

- Jak widzę, nadal uzurpujesz sobie wysoką pozycję, mimo braku szlacheckiej krwi.

Tutaj, widocznie miał na myśli, że Adler siedział obok Eweliny na zajęciach. Dziewczyna wyglądała na zakłopotaną, zauważyła rosnące między chłopakami napięcie, ale nie spodziewała się żadnych eskalacji. Eagle uśmiechnął się rozbrajająco.

- „To właśnie w murach tej szkoły, zawiążemy najważniejsze przyjaźnie i relacje naszego życia” – Eagle cynicznie zacytował część jego przemowy z początku roku. – Jak widać, bardziej zależy ci na „relacji” niż „przyjaźni”… ironia.

- Jesteś bękartem, kpiącym z wiary i autorytetów – wysyczał Hadrian. – Ktoś taki jak ty, jest zagrożeniem dla jedności tej szkoły, uczniów i przyszłości. Zagrożeniem dla jedności, którą mamy zbudować. Twoja postawa udowadnia jedynie twą ignorancję. Otaczają cię osoby, których ta szkoła wypali w cegły, z których zbudujemy przyszłość… i do nich nie należysz – Hadrian postanowił również nawiązać do swojej przemowy.

- Więc niech będę kawałkiem stali, w piecu gdzie wypala się cegły. – Eagle zripostował i uniósł dłoń. – Ale dość tych uprzejmości. Mów, z czym do mnie przyszedłeś mój książę, nie mamy całego dnia.

Hadrian wykrzywił twarz w grymasie pogardy.

- Ja, Hadrian Anois, podważam twą pozycję jako rycerza Eweliny Vazy i uznaję cię za niegodnego tej pozycji – oznajmił dobitnie.

Szum przeszedł przez salę. Było to oficjalne znieważenie rycerze, ale i tego, który nadał mu ten tytuł. Sama Ewelina wyglądała na zakłopotaną, ponieważ miała dobre relacje z Hadrianem i to ona przecież Eagla wybrała na swego rycerza.

- Uwiodłeś i oszukałeś Ewelinę Vazę – tu dziewczyna widocznie się zarumieniła. - Nie jesteś i nigdy nie będziesz godny tytułu rycerza… i mamy zamiar to udowodnić, w pojedynku – tu wskazał na Beniamina. – Beniamin Faroch, jest naszym reprezentantem. Jeśli wygrasz, oficjalnie uznam cię za rycerza i będę popierał twą pozycję. Jeśli przegrasz, zrzekniesz się tytułu rycerza i opuścisz Valentię. Przyjmujesz wyzwanie, czy tchórzysz?

Eagle prychnął rozbawiony i ruszył schodami w dół, by spojrzeć przeciwnikom prosto w oczy. Jego ukochana próbowała go powstrzymać, ale nie zdołała. Wiedziała, że nie miała mocy, by powstrzymać to, co miało nadejść. Widziała to w wyrazie twarzy jej ukochanego. Rozjaśniał ją diabelski uśmiech, a oczy wydawały się lśnić złowrogo. Zadrżała, przypominając sobie, kiedy ostatni raz, ujrzała tę twarz. Strach, nie pozwolił jej mówić.

- Przewyższyłem Harrisa Kreusa w pojedynku na szpady. Zabiłem kilkunastu partyzantów w strzelaninie… i pokonałem wilkołaka – Adler pozwolił, by te słowa zawisły w powietrzu. – Jeśli naprawdę myślisz, że się was wystraszę, musisz być bardzo, ale to bardzo naiwny – stanął tuż obok Harrisa i przeszywał go wzrokiem. – Przyjmuję wyzwanie.

- Wyśmienicie – Harris nie cofnął się i nie uciekł wzrokiem. – Starcie odbędzie się jutro, w samo południe. Na głównym placu. Jaką broń wybierasz?

Eagle zastanowił się przez moment, spoglądając na stojącego obok Beniamina. Znał jego silne strony oraz powód, czemu miał zamiar z nim walczyć. Musiał więc go pokonać całkowicie i udowodnić swą dominację. Uśmiechnął się szeroko.

- Walczyłem już na szpady i bronią palną – oznajmił. – Chcę w końcu jakiegoś wyzwania, skoro nawet wilkołak nie mógł mnie zabić… będziemy więc walczyć na pięści.

Szmer całkowitego szoku przeszedł wzdłuż obserwatorów. Nawet ci którzy przyszli z Hadrianem, spoglądali na siebie zaskoczeni. Sam książę spoglądał na niego jak na szaleńca.

- Na pięści? – Zapytał, niedowierzająco.

- Jak najbardziej – Eagle przytaknął. – Sam nazwałeś mnie bękartem, niegodnym tytułu rycerza. Będę więc walczył jak bękart… by nie urazić twoich delikatnych uczuć.

Kolejna kpina, precyzyjnie wymierzona w honor i dumę księcia, rozpaliła jeszcze mocniejszy ogień w jego wnętrzu. Cesarska krew gotowała się, gdy ktoś naruszał jej dumę.

- Zobaczymy, czy będziesz tak kpić na polu walki, będziecie walczyć…

- Aż jeden z nas się nie podda – Beniamin naraz wciął się w wypowiedź księcia.

Teraz wszystkie oczy zwróciły się na olbrzyma. Jeden z chłopaków nachylił się i wysyczał przez zęby, widocznie zdezorientowany jego słowami.

- Beniaminie, umówiliśmy się, że będziecie walczyć do pierwszej krwi!

- Nie – Beniamin pokręcił głową. – To nie wystarczy. Dopiero kiedy przeciwnik przyzna się do porażki, walka się zakończy.

Zanim ktoś zdążył zaprotestować, Eagle z uśmiechem przytaknął.

- Niech i tak będzie… czy będziemy brać sekundantów?

- Tak – Beniamin przytaknął. – Mym, będzie jego wysokość, książę Hadrian Anois. A twoim?

Adler milczał przez chwilę. Nie miał wielu przyjaciół, a sekundant musi być osobą, której by zaufał. Ewelina również to wiedziała. Hadrian był bardzo popularny i miał tego świadomość. W tej chwili wydawało jej się, że nie ma osoby, która oficjalnie wystąpiłaby przeciwko Hadrianowi, w obawie przed konsekwencjami, jeśli Eagle poniesie porażkę. Oboje, nie spodziewali się, żeby była w szkole choć jedna osoba, gotowa dobrowolnie stanąć po jego stronie. Na szczęście oboje się mylili.

- Jeśli zechcesz, stanę obok ciebie – oznajmił Arnold, unosząc się z miejsca.

Jego postawa był spokojna, pewna. Jego oczy, zwykle ciepłe, teraz były zimne. Wszyscy patrzyli na niego w szoku. Arnold był przykładem bardzo dobrego ucznia. Odpowiedzialnego i nieszukającego kłopotów, preferujących słowo od miecza. Tym jednak razem stanął po stronie przemocy, co wywołało niemałe zaskoczenie, nawet u wykładowczyni.

Hadrian zazgrzytał zębami, próbując odgadnąć, czemu osoba tak uprzejma i mająca z nim dobre relacje, stanęłaby przeciwko niemu.

Eagle kiwnął głową z wdzięcznością.

- Dobrze. Wyznaczam Arnolda Cezariona, na mojego sekundanta.

Hadrian westchnął i przytaknął.

- Niech i tak będzie. Jutro, w samo południe – powtórzył. – Będziemy na ciebie czekać.

Po tych słowach Hadrian opuścił salę, a chwilę po nim, Eagle wraz z Eweliną i Cezarionem.

 

Wykładowczyni westchnęła i pokręciła głową.

- Ta dzisiejsza młodzież… - przetarła oczy. – Dobrze, kontynuujmy. Hanno, czy możesz zająć miejsce Arnolda?

I tak zajęcia były kontynuowane. Wykład był ciekawy, lecz niewielu mogło się skupić. Ekscytacja i podniecenie przytłaczały.

Zapowiadało się, że będą świadkami jednego z największych pojedynków widzianych przez mury tej szkoły.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Pontàrú 04.11.2019
    "Najbardziej są oczywiście, przedstawiciele latające, ale są między nimi też nieloty" coś tu nie gra.

    "są w stanie oszołomić ofiarę, czy raczej, wprowadzić je w stan swoistego transu" moim zdaniem "ją" a nie "je".

    "Są jednak jeszcze większe przedstawiciele" "więksi" moim zdaniem

    Odcinek ciekawy i trzymający w napięciu a walka to kompletne zaskoczenie. Nie mogę się doczekać kolejnej części.
    Powinno być takie 4,5 bo trochę błędów więc dam 5 bo pojawia się tylko parę błędów edycyjnych.
  • Kapelusznik 04.11.2019
    Powoli, ale do przodu
    Komisar zdobył na popularności i Demon został lekko zaniedbany, ale nie zapomniany.
    Błędy poprawię
  • Nefer 04.11.2019
    Dobry, trzymający w napięciu odcinek. Konflikty narastające między uczniami wyładują się w zrytualizowanej bójce. W zwykłych warunkach bohater powinien zwyciężyć, tym razem za przeciwnika dałeś mu jednak "brata", zapewne równie dobrze wyszkolonego. Zobaczymy, zapowiada się ciekawie. Pontaru słusznie przy tym wskazała na różne wpadki stylistyczne, dodam np. nadmiar słowa "skrzydło" w kilku kolejnych zdaniach przy opisie bazyliszków. Korekta to uprzejmośc wobec czytelników.
    Pozdrawiam
  • Kapelusznik 04.11.2019
    Dzięki za przybycie - właśnie się zastanawiałem kiedy cię zobaczę :)
    Cieszę się że udało mi się utrzymać akcję w napięciu - i że jest uznanie dla przeciwnika
    66 - jest jednym z "wyjątkowych" z Nowych Dzieci - tak jak Adler, ma bardzo sprawny umysł, inteligencję, spostrzegawczość - i co udowodniła walka z wilkołakiem - wytrzymałość - 66 ma swoją równie dominującą cechę
    Nie miałem jeszcze czasu zrobić korekty - pewnie dziś wieczorem coś ogarnę.
    Pozdrawiam

    PS.
    Czekam na twój kolejny odcinek z niecierpliwością!
  • Nefer 04.11.2019
    Kapelusznik Spędziłem tydzień za granicą i obecnie nadrabiam zaległości. Mam nadzieję, że Demona nie porzucisz, bo opowieść osadziłeś w ciekawie wykreowanym świecie. A i bohater niczego sobie.
  • Kapelusznik 04.11.2019
    Nefer
    "Porzucić" - HA!
    Gdybym mógł kontynuowałbym jego przygody nawet po śmierci :)
    Mam czasem spadki w wenie - i dlatego prowadzę poboczne serie - wcześniej Czarnoksiężnik, teraz Komisar
    Jeśli dobrze pójdzie - za jakiś czas powinienem mieć też ilustracje - kiedy do tego dojdzie - pewnie zrzucę płaszcz anonimowości i dam możliwość ich zobaczenia
  • Kapelusznik 04.11.2019
    Nefer
    A pro po
    Pod Komisara zajrzyj - jeśli będziesz miał moment
    Seria zdobyła... zaskakujące uznanie - i chcę usłyszeć twoje zdanie
  • Nefer 04.11.2019
    Kapelusznik Ok, zajrzę tam wkrótce.
  • Ozar 15.12.2019
    No nie powiem, ciekawy zwrot akcji. Coś ala bunt przeciwko Adlerowi. Jak to bywało kiedyś, jak chcesz zając pozycje samca alfa musisz pokonać obecnego przywódce. Tu jak widzę zarówno 66 jak i 102 podważyli przewodnictwo Adlera.
    102 powiedziała „To nie ten sam 001, którego znaliśmy. To nie jest Nasz lider." a 66 potwierdził. To coś co sprawia ze jego dotychczasowi podwładni wypowiadają mu posłuszeństwo, nie uważając go za swojego wodza, czy przywódcę. To już tylko krok do buntu.
    Dalej pokazujesz ciekawy opis Bazyliszków, kurde czytałem wręcz z podziwem. Szczególnie ta hipnoza która unieruchamia, dobry pomysł bo stojąca przed bazyliszkiem istota nieruchomieje i staje się całkiem bezbronna.
    Ale wrobienie jak podejrzewam przez 66 księcia Hadriana do wyzwania Adlera na pojedynek to już prawdziwy majstersztyk. Myślałem że to 66 bedzie jego przeciwnikiem a nie ten pyszałkowaty księciunio.
    Ciekawi mnie jedno, bo choć wynik pojedynku jest oczywisty, to jednak Adler nie może ani zabić Hadriana, ani nawet go mocno zranić, bo zaraz podniósłby się szum, to wszak syn księcia.
    Ciekawy odcinek. 5 i lece dalej.
  • Kapelusznik 15.12.2019
    Syn CESARZA
    I to jego państwa - tego który jako JEDYNY w imperium stoi PONAD dowództwem Sił Specjalnych
    Więc - tak - ciekawy obrót sprawy :)
    Dzięki za przybycie!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania