Poprzednie częściDemon - Prolog - STARA WERSJA
Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Demon Odrodzenie II - 21

Walencja

544 rok nowej ery – 1905 rok imperialny

2 Października

Valentia – Wyspa Studencka

 

Plac poniżej powoli wypełniał się ludźmi. Południe zbliżało się wielkimi krokami, a wraz z nim pojedynek, który wszyscy chcieli zobaczyć. Dojrzał nawet transparenty, dopingujące drużynę Jego Wysokości… oraz kilka pokroju „śmierć bękartom”, czy coś w tym stylu. Imponujące jak niewiele trzeba, by obudzić zwierzęcą naturę, nawet wśród przedstawicieli błękitnej krwi. Jakże żałosny pokaz natury ludzkiej.

 

- Szlachta to naprawdę masa dupków – Adler zwrócił się do rozmówcy. – Żeby tak się ekscytować pojedynkiem – pokręcił głową. – Przypomina to opowieści o walkach gladiatorów. Gloryfikują brutalność, żyjąc w pokoju… idiotyzm.

Jego mentor, stojący trochę dalej na płaskim dachu wypuścił obłok dymu.

- Z pewnością masz sporo racji – przytaknął. – Ale w takim świecie żyjemy – podszedł kilka kroków i stanął obok swego pupila. – Nie można na to nic poradzić albo oni, albo czerwoni… nie wiadomo co gorsze. Albo szabelką, albo cepem przez łeb.

Adler prychnął, spoglądając na swego mistrza.

- Cyniczny jak zawsze.

W oczach Tipiza widać było lata doświadczenia i blizny na duszy, jakie przyszły wraz z tym. Pod maską uśmiechu skrywała się rozpadająca się konstrukcja, która z trudnością podtrzymywała serce, umysł i duszę, powyżej toni niebytu. Uśmiechu, jakim obdarował teraz Adlera, kiedy spojrzał mu w oczy.

- Pamiętaj – Tipiz zaciągnął się papierosem. – W każdym cyniku siedzi zawiedziony idealista.

Milczeli przez chwilę.

- Coś się stało?

Wyjątkowo, w głosie Adlera dało się wychwycić szczere zaniepokojenie. Tipiz był jednym z nielicznych ludzi z Projektu, którego faktycznie lubił. Nie był doktorem, dupowatym urzędnikiem, czy bezdusznym sierżantem. Był mentorem, dla wszystkich z Nowych Dzieci, z którymi miał kontakt. Swoistego rodzaju niebiologicznym ojcem, który był lepszy niż oryginał. Jeśli Sekcja 10 była stadem wilków, Tipiz był tym starym, posiwiałym drapieżnikiem, który strzegł szczeniaków, kiedy po raz pierwszy wychodziły na światło dzienne. Tym weteranem, który przez liczne rany nie mógł już biegać, ani gryźć tak dobrze, jak dawniej, ale mimo to jego ataki były zabójcze, napędzane doświadczeniem. Teraz, ten stary wilk spoglądał na młodego wilka, którego strzegł od samego początku, z wyrazem niepokoju i smutku.

- Starzeję się, to byłby punkt pierwszy – uśmiechnął się, kryjąc wcześniejszą ekspresję. – Mam więcej na liście, ale wątpię, czy chcesz ją teraz usłyszeć – uśmiech zniknął i Tipiz odezwał się poważnie. – Czy nie przesadziłeś z formą walki?

Chłopak westchnął.

- Mają wobec mnie wątpliwości. Muszę udowodnić, że nadal jestem najlepszy.

- W ogólnej walce i dowodzeniu, nie masz sobie równych wśród rodzeństwa – przyznał Tipiz. – Jesteś bardzo kompetentny w każdej formie walki, nie jesteś jednak ekspertem i faktycznym mistrzem w żadnej dziedzinie z wyjątkiem dowodzenia… szczególnie w walce wręcz nie zbliżasz się nawet do poziomu umiejętności 66. Nawet z twoimi możliwościami regeneracyjnymi i przyjmowania dużych dawek Specyfiku, będzie między wami widoczna przepaść – zaznaczył.

- Wiem – Adler przytaknął. – I właśnie dlatego w walce wręcz muszę go pokonać.

- Pokonać? – Tipiz spojrzał na niego krytycznie. – Twór rywal jest najsilniejszym z dzieci projektu. Kiedy niektórzy wyginają stalowe pręty, on je łamie. Dodatkowo jego siła może równać się jedynie jego wytrzymałości. Czy na pewno masz świadomość, z kim masz zamiar się mierzyć?

- Mam – odpowiedział. – Wiem, że tylko z pomocą Specyfiku jestem w stanie mu dorównać… gdyby użył Specyfiku, nie miałbym z nim żadnych szans… ale go nie użyje.

- Skąd taka pewność?

- Ponieważ w porównaniu do reszty rodzeństwa, ma najmniejszą tolerancję dla tego jadu postępu. Kiedy go używa, jego ciało i umysł ledwo co wytrzymują, a on sam nie jest w stanie w pełni kontrolować swoich możliwości. Nie zaryzykuje wpadnięcia w szał, nie w tym miejscu, nie z tyloma widzami.

Mentor pokiwał głową.

- Celna obserwacja. Rozumiem więc, że masz zamiar pokonać go za pomocą Specyfiku?

Po dłużącej się chwili Adler pokręcił głową.

- Nie.

- Nie? – Tipiz spojrzał na niego zaniepokojony.

- Pokonam go z sam. Bez pomocy tego przekleństwa.

- Pokonasz? – Tipiz pokręcił głową. – Nie zdołasz go pokonać bez Specyfiku. Nie masz najmniejszych szans.

- MUSZĘ WYGRAĆ – Adler zaznaczył dobitnie. – Jestem Alfą. Liderem. Muszę udowodnić im że jestem w stanie wygrywać, nie ważne, jakie przeszkody napotkam. Muszę wygrać i udowodnić, że jestem najlepszy… że jestem numerem JEDEN.

Tipiz spoglądał na niego zaintrygowany. Po dłuższej chwili westchnął i podrapał się po głowie.

- Twoja determinacja jest godna podziwu, ale to za mało by wygrać z 66.

Adler miał tego świadomość, między innymi dlatego rozmawiał teraz ze swym mentorem.

- Masz dla mnie jakąś radę?

- Tak – Tipiz zaciągnął się dymem papierosowym. – Zmień swoje podejście.

Chłopak spojrzał na niego zdezorientowany.

- Co masz na myśli?

- Twój przeciwnik przerasta cię w polu, w którym się mierzycie. Jest silniejszy, szybszy, twardszy niż ty, pod każdym względem. Wygrana nie powinna być więc twoim priorytetem – zimne oczy mentora zabłysły, kiedy położył dłoń na jego ramieniu. - Pamiętaj jedno. Kiedy nie możesz wygrać, nie wygrywaj. Musisz jedynie wykonać zadanie. Pamiętaj więc, nie musisz pokonać wroga… Musisz go Tylko zabić…

- „Muszę go tylko zabić”? – Adler powtórzył, lekko zdezorientowany.

- Dokładnie. Nie myśl o zwycięstwie. Zmień podejście. Twoim celem nie jest pokonanie wroga, a jego zabicie. Nie ważne za jaką cenę.

- Czyż śmierć przeciwnika, nie równa się zwycięstwu? – zapytał Adler.

- Nie – odpowiedział Tipiz. – Jeśli w walce skupiasz się na zabiciu rywala, a nie zwycięstwie, oznacza to że nie miałeś szans wygrać od samego początku. Twoim zadaniem nie jest zwyciężyć, ale uszkodzić wroga na tyle, by nie był w stanie walczyć już nigdy więcej. Zabrać go w odmęty piekieł, razem z sobą… - tutaj Tipiz zamilkł na chwilę, odrzucając niedopałek. – To jedyne podejście, jakiego możesz użyć, bez pomocy Specyfiku.

W dole zrobiło się głośniej, widocznie drużyna księcia była już blisko. Drzwi prowadzące na dach otworzyły się i do dwójki dołączył Arnold. Adler zdziwił się, że wiedział gdzie ich szukać, ale nie miał czasu zadawać teraz pytań. Młodzieniec uśmiechnął się i skinął lekko głową.

- Już czas.

- Na to wygląda – przytaknął Adler, ruszając do wyjścia. – Będziesz oglądał?

- Ha! – Jego mentor zaśmiał się, z błyskiem w oku. – Oczywiście. Kto chciałby przegapić taki spektakl? Będę trzymał za ciebie kciuki.

Adler nie ukrywał uśmiechu, przechodząc obok Arnolda i ruszając na dół.

Arnold i Tipiz pozostali sami na dachu. Uśmiech zniknął z twarzy Arnolda, kiedy spoglądał na mężczyznę. Ten jednak się nie przejmował, wiedział że wygląda podejrzanie. Sięgnął za pazuchę i chwycił za prawie puste pudełko papierosów. Tydzień nie mógł znaleźć nigdzie miejsca, które sprzedawałoby jego ukochaną markę, co go bardzo irytowało, a ponadto zapasy były na wyczerpaniu. Nie wiedział, czy to, czy pojedynek wzbudzał w nim większe emocje. Już miał zamiar wyciągnąć jeden z ostatnich nośników zbawiennej nikotyny, kiedy Arnold odezwał się spokojnym głosem.

- Zbyt mocno się martwisz.

- Co? – Tipiz spojrzał na niego ze szczerym zaskoczeniem. – O czym mówisz chłopcze?

Arnold uśmiechnął się tajemniczo i westchnął.

- Sam nie wiem – odpowiedział i puknął się w pierś, na wysokości gdzie Tipiz trzymał papierosy. – Na Aleksandryjskiej 14 jest wyjątkowy kiosk. Znajdzie Pan tam papierosy marki Foltze w dobrej cenie. Sprzedawczyni też jest bardzo miła, warto odwiedzić.

Tipiz skamieniał. Nie wyciągnął jeszcze paczki. Nadal była za pazuchą. Skąd ten gówniarz wiedział!? Skąd!?

Po raz pierwszy od bardzo, ale to bardzo długiego czasu, Tipiz był faktycznie zaniepokojony.

Spokojny uśmiech Arnolda i jego ciepłe oczy nie pasowały do tej sytuacji. Z zasady ktoś zaskakuje kogoś, by go przestraszyć, przerazić – ale nie tutaj. Arnold zwyczajnie stał tam, bez broni, bez żądań – zwyczajnie przekazując informację. Nie wiedział, czy nie była to pułapka albo próba przekazania informacji. Tak czy inaczej, nie był pewny jak zareagować.

- Dziękuję – wydukał po chwili.

- Nie ma za co – odpowiedział Arnold, ruszając na dół – Naprawdę, nie ma za co…

***

Tłum szalał i buczał, kiedy czwórka postaci wystąpiła na wydzielone pole pojedynku. Z jednej strony Beniamin i książę Hadrian, jako jego sekundant, a z drugiej Franciszek i Arnold. Ewelina zacisnęła dłonie na poręczy, aż dłonie nie zbladły. Oddychała ciężko.

- Martwisz się? – Hanna chwyciła jej dłonie. – Spokojnie. Oddychaj.

- Wiem, wiem – Ewelina ewidentnie straciła zimną krew. – Boję się. Nie wiem, czemu walczą. Czemu ma służyć ten pojedynek?

Hanna przyjrzała się stojącej naprzeciw sobie dwójce.

- Chcą sobie coś nawzajem udowodnić – stwierdziła. – I walczą o ciebie…

- O mnie? – Ewelina spojrzała na nią zdezorientowana.

Hanna uśmiechnęła się słodko.

- Nie zauważyłaś, jak młody książę na ciebie patrzy?

Patrzył i w tym momencie. Wzrok Hadriana i Eweliny spotkał się raz jeszcze, ta jednak szybko odwróciła wzrok. Znany już jej ogień pożądania, płoną w jego oczach, ten sam jaki widziała i Eagla – zupełnie ten sam.

- Nie, znaczy, tak… znaczy – Ewelina zarumieniła się i tupnęła nogą. – Czemu?

- Nie wiem – odpowiedziała Hanna. – Nikt nie wie, tak zwyczajnie działa miłość. Związuje nicią przeznaczenia pewne osoby i zapędza je do tańca…

***

- Tak właściwie… – Paradoks zawołał, siedząc na dachu – … to woli kajdany i łańcuchy! – Tu spojrzał na Miłość. – Czemu kajdany i łańcuchy, tak na marginesie?

Stojąca obok Miłość zachichotała, niewinnie patrząc na manifestację niebytu.

- Bo ciążą parze i ładnie brzęczą przy tańcu. Jeśli tancerze się starają, brzmi to prawie jak muzyka – odpowiedziała słodko.

- Cóż – Paradoks uniósł brwi. – Brzmi mrocznie…

Cisza. Miłość spojrzała na niego pytająco.

- … i…?

- … a nic – odwrócił się do miejsca akcji. – Podoba mi się.

Miłość zarumieniła się, zwracając wzrok na plac.

- Mi również…

***

- Więc jednak przyszedłeś – książę Hadrian odezwał się chłodno.

- Zawiedziony Wasza Wysokość? – Eagle zakpił. – Proszę się nie martwić, widowisko powinno być ciekawe, a szkoła zapłaci za leczenie Beniamina.

66, przybrany w ten sam strój jak Adler, lekkie spodnie i białą koszulę, zmarszczył brwi.

- Mówi przez ciebie pycha – odpowiedział 66. – Czy tak masz zamiar mnie pokonać?

Tłum huczał i buczał w ekscytacji. Eagle prychnął.

- Nie… tak mam zamiar cię zabić.

Hadrian skamieniał w widocznym szoku.

- Macie walczyć do momentu aż jeden się nie podda – przypomniał.

- I co z tego? – Tym razem Arnold spojrzał na księcia pytająco. – Czyżby jego wysokość zapomniał, że nawet pojedynki: „do pierwszej krwi” mogą zakończyć się śmiercią, jeśli krew wytryśnie z krtani?

Hadrian milczał, zaskoczony bezdusznością odpowiedzi. Była ona o tyle zaskakująca, że wyszła z ust Arnolda, osoby ciepłej i miłej. Tym jednak razem to ciepło zniknęło, wydawać się mogło, że maska spadła z twarzy Arnolda. Książę otrząsnął się z osłupienia.

- Niech i tak będzie. Potwierdzam ustalone zasady pojedynku oraz wynik, jako sekundant Beniamina Farocha – wypowiedział oficjalną formułkę.

- Potwierdzam ustalone zasady pojedynku oraz wynik, jako sekundant Franciszka Eagla – odezwał się Arnold. – Niech wygra najlepszy.

Po tych słowach obaj sekundanci opuścili pole walki, a Franciszek i Beniamin, mierzyli się wzrokiem. Donośne okrzyki zachęty dochodziły ich ze wszystkich stron.

- ROZWAL GO! – Ktoś krzyczał. – NA POHYBEL BĘKARTOM!

Ten cały hałas jednak przestał dochodzić do Adlera. Skupione zmysły wyciszyły go, schowały za odgłosem bijącego serca i miarowego przepływu krwi.

Mięśnie się napięły – i Adler naraz wyskoczył do przodu – zaatakował pierwszy w próbie przejęcia inicjatywy. 66 był jednak czujny, zdołał zablokować cios i samemu zadać swój. Adler momentalnie przemknął pod uderzeniem 66 i wykonał serię szybkich uderzeń w brzuch – nic. Zero reakcji, 66 był niewzruszony. Widząc brak efektu, Adler uskoczył poza zasięg dłoni olbrzyma, gotowego go pochwycić i zakończyć pojedynek jednym ruchem.

Widownia szalała – zachęcali i wzywali do rozlewu krwi.

Hadrian jednak nie był tak optymistyczny – nie zdołał nawet zauważyć dokładnego momentu, kiedy Eagle zaatakował. Wydarzyło się to w mgnieniu oka.

- Co to było? – Zapytał sam siebie cicho. – Nie powinien być tak szybki.

Słyszał, że Eagle był niesamowitym wojownikiem, ale nie podejrzewał, że pogłoski były poprawne. Zimny pot spłynął po jego plecach.

„Miałem rację, wybierając Farocha jako mojego reprezentanta – pomyślał – Sam nie miałbym z nim najmniejszych szans. Pojedynek nie trwałby minuty…”

Kiedy o tym pomyślał, doszło do kolejnej wymiany ciosów. Adler był szybki i zwinny, ale jego przeciwnik przyjmował ciosy, niewzruszony i odpowiadał morderczymi kontrami, przed którymi Eagle musiał uciekać, daleko poza jego zasięg.

Adler syknął poirytowany. 66 był twardy jak zawsze. Jego ataki nie przynosiły żadnych efektów. Musiał określić jego słabe punkty albo jakiś stworzyć…

„Musisz go tylko zabić” – rozległo się echem w jego głowie.

- Nie – mruknął pod nosem. – Jeszcze nie, na razie chcę wygrać.

Skoczył raz jeszcze do przodu. Jego celem była dolna część ciała 66. W myśl idei, że im jest się większym, tym szybciej się spada, postanowił unieruchomić przeciwnika. Prześlizgnął się pod ciosami olbrzyma i uderzył go w kolano.

- Auć! – Adler syknął, ten cios zabolał go bardziej niż 66. – Żeby to… – odskoczył na bok.

66 obrócił się do niego ze słonym grymasem.

- Jestem zawiedziony – oznajmił. – Powiedziałeś, że chcesz mnie zabić, ale na razie nie zrobiłeś nic, co mogłoby mnie, chociażby zranić… - westchnął. – Dobrze, teraz moja kolej.

- Choler… - Adler momentalnie uskoczył w tył.

Bruk placu odskoczył na boki, kiedy potężna pięść uderzyła w ziemię. Widownia zahuczała w ekscytacji. 66 przeszedł do kontrataku.

Mimo swojej wielkości i większej wagi, poruszał się on równie szybko co Adler, lecz zadawał znacznie silniejsze ciosy, jedynie w zwinności Adler miał przewagę. Hadrian patrzył oniemiały na scenę, nie wierząc jak szybko, Eagle, został zmuszony do pełnej defensywy. Umykał przed zamaszystymi atakami Beniamina, który przypominał tornado… nie… przypominał HURAGAN.

- Co się stało?! – 66 ryknął zachęcająco. – Straciłeś wolę walki?!

- Nigdy – Adler odpowiedział, uskakując przed kolejnym ciosem.

- Nie pokonasz mnie, cały czas uciekając! – 66 uniósł naraz obie dłonie, by uderzyć od góry.

W mgnieniu oka Adler przypadł do niego, na odległość kilku centymetrów. Płonące oczy 001 osłupiły 66 na dobre pół sekundy. Tyle wystarczyło.

- Nie zamierzam.

Adler złożył dłonie w muszelki i z całej siły uderzył w uszy przeciwnika.

Niewyobrażalny huk odbił się echem po zewnętrzu czaszki olbrzyma. Nie wystarczyło to jednak, by go powalić. Chwycił Adlera w niedźwiedzim uścisku. Chłopak krzyknął, czując jak kości niebezpiecznie drżą, pod rosnącym naporem. W desperacji uderzył po raz drugi, trzeci i czwarty, nie mając zamiaru dać się pokonać. Nogi drżały i uginały się pod 66, lecz nacisk nie zelżał. Adler krzyknął, kiedy jedno z żeber, pękło.

- Nie puszczę! – 66 wydyszał, pewny swego zwycięstwa.

- Puścisz! – Odwarknął Adler.

Zamiast uderzać, chwycił 66 za twarz i kciuki wepchnął prosto w oczy przeciwnika. Tym razem zadziałało. 66 wrzasnął z bólu i wypuścił Adlera, ten uskoczył lekko w tył, kiedy olbrzym upadł na jedno kolano i chwycił się za twarz. Jego ciało mogły być twarde, ale oczy zawsze są słabym punktem. 001 nie miał zamiaru stracić tej szansy – przeszedł do ofensywy.

Zarzucił 66 serią uderzeń i kopnięć. Celował głównie w głowę, którą to olbrzym starał się osłaniać. Widownia szalała – głośne okrzyki zachęty, wzywały 66 do kontynuowania walki.

- Walcz! – Dziewczyna stojąca opodal Eweliny krzyknęła donośnie. – Postawiłam na ciebie fortunę! Wygraj!

Ewelina spojrzała na nią w obrzydzeniu, by po chwili zauważyć ten sam ogień w oczach innych widzów. Pojedynek był jednym wielkim hazardem, jedną wielką grą dla dzieci szlachetnej krwi. Mniej więcej w tym samym czasie, dojrzał to też Hadrian, honorowy pojedynek, tradycja, która była kultywowana przez wieki, była teraz używana, by dorobić się na konflikcie innych. Kieszonkowe poprzez honor i krew innych. Bolesne zrozumienie uderzyło ich pełną siłą, ucząc, jak działa znany im świat. Nie mieli jednak szansy zastanowić się nad tą lekcją, odwrócili wzrok i skupili się na pojedynku.

Eagle wydawał się wygrywać, 66 był na kolanach i w pełnej defensywie, przyjmując na siebie nawałnicę ciosów. Adler jednak wiedział, że to tylko tak wygląda, jego brat nie padnie od czegoś takiego. Uderzał z całą siłą, mając nadzieję, że 66 nie zdoła się podnieść.

Nadzieja jest jednak matką głupich.

Naraz, 66 pochwycił nadlatujące dłonie Adlera i zamknął je w potężnym uścisku. Próby wyrwania się, nie przynosiły najmniejszych efektów. Olbrzym spojrzał Adlerowi prosto w oczy, jego były czerwone i płynęły z nich łzy bólu, ale wraz z grymasem satysfakcji, 001 wiedział, że nie zakończy się to dobrze.

- Nie martw się – oznajmił 66, rozpoczynając się kręcić. – PUSZCZĘ.

Olbrzym zaczął się obracać, kręcąc swego rywala jak szmacianą lalkę. Oderwany od ziemi i pochwycony, Adler wydawał się bezbronny, przeciw sile 66. Okrzyki radości rozeszły się po widowni. Nadzieja, że czeka ich wielka wygrana, rozgrzewała ich serca.

Nadzieja jest jednak matką głupich.

Eagle naraz podciągnął się i kopnął Farocha w twarz, który teraz nie miał szans się osłonić. Tłum patrzył oszołomiony, kiedy Adler, niewzruszony rosnącą prędkością obrotów, podciągał się i wykonywał potężne kopnięcia prosto w twarz rywala.

W odpowiedzi olbrzym zaczął widocznie tracić pełnię świadomości, lecz zanim to się stało, wykonał jeszcze jeden obrót, skrzyżował ręce, wprawiając ciało Adlera w ruch obrotowy i miotnął nim, jak kamieniem z procy.

Ewelina zasłoniła usta, widząc jak jej rycerz i ukochany, został rzucony, niczym szmaciana lalka.

Po sekundzie lotu Adler uderzył z trzaskiem o jedną z kolumn otaczającą plac. Kości jęknęły, świst powietrza uciekającego z płuc, zmieszał się z jękiem i bolesnym upadkiem na ziemię.

Widownia szalała, pewna, że Olbrzym osiągnął zwycięstwo, jednak umilkła, kiedy zauważyła stan swego czempiona.

66 klęczał na ziemi i trzymając się za twarz, próbował złapać oddech. Strużki krwi spływały między jego palcami i spadały na bruk. Jego twarz była w kiepskim stanie i sam nie miał się lepiej. Wielokrotne uderzenia w głowę, dały o sobie znać. Umysł 66 był oszołomiony i nie był w stanie odzyskać pełnego panowania nad ciałem. Nie ważne jak bardzo próbował się zmusić, nie mógł się podnieść.

Adler nie był w lepszym stanie. Nie był pewny, ale przynajmniej trzy żebra były połamane, z czego przynajmniej jedno z tych, które pękły w walce z wilkołakiem. Kręgosłup, jakimś cudem, był cały. Oddech miał płytki i nierówny, usta otwierały się i zamykały, niczym rybie wyrzuconej na brzeg.

Żadna ze stron nie była w stanie kontynuować walki w tym stanie.

Ewelina zakrywała usta w szoku. Ostatni raz, kiedy jej rycerz był w podobnym stanie, walczył z wilkołakiem. Nie spodziewała się, że Beniamin może być tak silny. Poniżej, równie zszokowany Hadrian spoglądał na swego czempiona, który nie był w stanie się podnieść. Eagle był o ponad głowę niższy od Farocha, a mimo to, zdołał go powalić. Jego umysł nadal miał trudności z ogarnięciem, co właśnie wydarzyło się na jego oczach. Wydawało mu się to niemożliwe. Niemożliwe na zbyt wielu płaszczyznach.

- Wasza wysokość! – donośny głos wyrwał go z zamyślenia.

To Arnold wyszedł na plac boju i spoglądał na niego wyczekująco.

- Tak?

- Proponuję przerwę. Niech złapią oddech, w tym stanie nie mogą nawet wstać.

Hadrian spojrzał po dwóch walczących, nadal niemogących podnieść się z ziemi. Po chwili kiwnął głową.

- Dobrze. Zarządzamy przerwę.

Tłum był ewidentnie zawiedziony, ale szybko się uspokoił, kiedy dotarło do nich, w jak ciężkim stanie byli walczący. Arnold sam pomógł Eaglowi wstać i dojść do wcześniej przygotowanego taboretu, gdzie złapał oddech. Z Beniaminem było trudniej, w jego przypadku trzeba było aż trójki, by zaprowadzić go w róg placu.

***

- Jesteś cały? – Hadrian przykucnął przy Beniaminie.

- Podaj lustro… to ci odpowiem – Beniamin zamruczał drżąc, co chyba miało być swoistym chichotem. – Nic nadzwyczajnego. Dajcie mi chwilkę, to dojdę do siebie.

Jeden z chłopaków syknął, był ewidentnie niezadowolony z tego jak toczył się pojedynek. Postawił znaczną sumę na Beniamina i teraz obawiał się przegranej.

- Co jest? Chyba nie jest aż taki mocny?

Beniamin jednak powoli pokręcił głową.

- Jest dokładnie tak mocny – odpowiedział przyjmując mokry ręcznik i wycierając twarz. – Wszystkie pogłoski o nim… - tutaj wytarł twarz – … są widocznie prawdziwe.

Hadrian przełknął ślinę. Chłopacy spoglądali na siebie zaniepokojeni, widocznie bardziej bojąc się o swą nagrodę, niż o stan czempiona. Położył dłoń na ramieniu Beniamina i spojrzał mu w oczy.

- Czy jesteś w stanie wygrać?

Beniamin uśmiechnął się lekko.

- … wiem jedynie, że będę walczyć…

Książę wyprostował się i kiwnął głową.

- Tyle mi wystarczy.

***

W uszach piszczało i widział jak przez mgłę. Nie było dobrze.

- Cholera – Eagle dotknął swojego boku.

- Złamane – potwierdził Arnold. – I to mocno, możliwe, że nawet w kilku miejscach.

- Cholera – powtórzył Eagle krzywiąc twarz z bólu. – Co z Benem?

- Nie wiele lepiej niż z tobą. Chłodzą mu głowę wodą – tu podał mu szklankę. – Napij się, ale mało. Jeśli wypijesz za dużo i dostaniesz w brzuch, zwymiotujesz.

- Wiem – Adler upił łyk i oddał szklankę. – To nie pierwszy raz.

- Zauważyłem – stwierdził Arnold kładąc na jego barkach zimny ręcznik. – Spróbuj uspokoić tętno i rozluźnić na chwilę mięśnie – tu przetarł mu twarz drugim ręcznikiem. – Jesteś naprawdę dobry, lepszy niż zakładałem.

- Nie wystarczająco – odpowiedział. – Jest silniejszy niż ja… lepszy…

W głosie Eagle dało się słyszeć nutę rezygnacji. Nie spodziewał się, że zdoła pokonać 66 w drugiej rundzie… chyba że…

- Nie powiedziałbym – oznajmił Arnold spokojnie. – Masz w sobie więcej siły, niż chciałbyś uwierzyć – uniósł na niego wzrok. – Powinieneś jej użyć, jej albo podejścia, jakie zaproponował twój mentor.

Adler zmarszczył brwi.

- Mówisz o tym starcze na dachu? Skąd założenie, że to mój mentor?

- To po prostu widać – odpowiedział Arnold wymijająco. – Tak czy inaczej, radzę ci się szybko zdecydować… twój przeciwnik wygląda na gotowego.

Beniamin faktycznie zaczął się podnosić i rozciągać mięśnie.

- Nie, jeszcze nie – odpowiedział Adler. – Pomóż mi zdjąć koszulę, będzie tylko przeszkadzała.

Arnold kiwnął głową i przykucnął z przodu, by powoli rozpiąć wszystkie guziki. Adler zdołał już uspokoić oddech, w uszach przestało piszczeć i widział już normalnie. Nie było źle. Arnold zdjął z niego koszulę i pomógł mu wstać. Zanim jednak Adler wyszedł na plac raz jeszcze zerknął na Arnolda.

- Ile stawiają?

- Sto dwadzieścia do jednego, na twoją porażkę.

- Ile postawiłeś?

- Trzy tysiące… na ciebie.

- Dziękuję – Eagle odpowiedział z cynicznym uśmiechem.

- Nie ma za co – odpowiedział Arnold i krzyknął. – Gotowi!

- Gotowi! – Odkrzyknął Hadrian.

***

Bez zbędnych okrzyków, Beniamin i Franciszek raz jeszcze wyszli na plac boju.

Czas na rundę drugą.

Stanęli naprzeciwko siebie. Twarz Beniamina była w żałosnym stanie, ale już nie krwawiła.

W oczach nadal błyszczał ten sam ogień, nawet silniejszy niż wcześniej.

Tym razem to Beniamin przeszedł do ofensywy.

Nawałnica ciosów nie pozwalała Adlerowi choćby spróbować się oprzeć. Unikał i unikał, raz za razem, zbyt słaby, by stawiać skuteczny opór. Wykonał kilka kontr, lecz te zostały skutecznie zablokowane.

„Musisz go tylko zabić” – rozległo się ponownie w głowie.

Nie trzeba wygrać, wystarczy zabić, trzeba zabić, zabić za wszelką cenę – myśli te ustawiły się w jeden ciąg myślowy, który zdominował umysł całkowicie.

Jego ruchy się zmieniły. Unikał na mniejszą odległość, przeszedł też do kontrofensywy, idąc tak daleko, jak atakując ręce Beniamina. Ta nagła zmiana zaniepokoiła i zdezorientowała 66, który zwiększył ilość potężnych uderzeń.

Eagle miał zamiar je wykorzystać.

Beniamin zamachnął się z prawej. Adler nie wykonał uniku. Nawet więcej, prawą ręką pochwycił za bark Beniamina i pozwolił by go trafił. Uderzenie było potężne, przed oczami mu pociemniało, ale efekt został osiągnięty. Uderzenie rozpędziło Adlera, co pozwoliło mu wyskoczyć do góry, i trzymając bark 66 obrócić się i uderzyć go kolanem w tył głowy.

Jak można się spodziewać, uderzenie to miało wspaniały efekt.

66, osłabiony pierwszą rundą, padł momentalnie na kolana. Na moment oczy odmówiły mu posłuszeństwa i jedyne co widział, to ciemność. Kiedy 66 mrugał, próbując odzyskać jeden z głównych zmysłów, Adler owinął nogę wokół jego szyi i zaczął bezlitośnie w uderzać go w głowę, mając nadzieję, że tym razem padnie nieprzytomny.

Widownia szalała, widząc ten niesamowity kontratak.

66 nie miał jednak zamiaru dać się pokonać. Chwycił Adlera za ręce i pociągnął w dół, uderzając nim o ziemię. Uderzenie było silne, ale nie tak silne, jak miotniecie o kolumnę, więc Adler też nie został pokonany. Nadal trzymany przez 66, nie mógł się wyrwać, wiedział, że przeciwnik spróbuje go kopnąć, kiedy jest w takiej niefortunnej pozycji, sprężył się więc i wykonał kolejne, kopniecie, prosto w twarz 66. Oszołomiony olbrzym puścił jedno ramie i cofnął się o krok, dając szansę Adlerowi wstać i spróbować się wyrwać.

Nieskutecznie.

- Zabierasz mi twarz – 66 wymruczał groźnym basem. – Więc zabiorę ci rękę!

- KURW… AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!

Jednym ruchem, bezlitośnie i bezdusznie – 66 wybił prawe ramię Adlera ze stawu.

Widownia zagrzmiała z dwojoną siłą. Hadrian skrzywił się i uciekł na bok wzrokiem. Wywołując to starcie, nie podejrzewał, że Eagle będzie opierał się tak długo. Ten pojedynek już powinien się skończyć. Nie tylko on był tego zdania.

- Przestańcie… - Ewelina klęczała przy poręczy, a łzy leciały jej z oczu. – Nie walczcie już…

Jednak tylko Hanna ją słyszała i tylko ona dawała jej wsparcie, sama zbyt słaba, by cokolwiek uczynić. Pojedynek był daleki od zakończenia.

001 zacisnął zęby i z nowym płomieniem wściekłości, zamachnął się lewą ręką i uderzył 66 w twarz na tyle mocno, że ten go puścił i przeszedł do klęczek. Nie zważając na ból, Adler podbiegł i z całej siły kopnął przeciwnika w bok kostki, skutecznie ją uszkadzając. 66 ryknął i odpowiedział uderzeniem w brzuch przeciwnika, który wyleciał w powietrze i uderzył o bruk.

- Sukinsyn – Beniamin wyszeptał, czując, że nie może postawić żadnego ciężaru na lewą nogę. – Unieruchomił mnie… i to sam… niewiarygodne…

Adler przekręcił się na brzuch i z łzami w oczach, zaczął się podnosić, wyglądało to jednak żałośnie, jako że prawa ręka zwisała bez władzy, ku ziemi. Mimo to powoli, ale pewnie, podniósł się do pozycji stojącej. Z licznych ran na gołym ciele spływała krew, nadając mu demoniczną aurę. Stojący naprzeciwko 66 również spływał krwią. Oboje dyszeli ze zmęczenia i oboje nie mieli zamiaru się poddać…

Oraz oboje się uśmiechali.

Właśnie te uśmiechy wywołały głuchą ciszę w niedawno szalejącej widowni.

Uśmiechali się szeroko i szczerze.

Spływając krwią, ranni, zmęczeni i w środku pojedynku, ale uśmiechali się szeroko.

Stojący na dachu mentor uśmiechnął się wraz z nimi, wypuszczając z nosa obłoki zbawiennego dymu. Był dumny, prawdziwie dumny.

- Są w swoim żywiole. W końcu mają godnego przeciwnika... – odetchnął. – Nie ma większej radości dla wilka, niż walczyć na poważnie wszystkim czym możesz, przeciwko godnemu rywalowi. Nawet, teraz kiedy zwycięzca jest już pewny, nie przestaną walczyć… – zwrócił wzrok na widownie. – Nie dziwię się ich reakcji… z perspektywy tych, którzy żyli w dostatku, wyglądają jak bestie, potwory… - zachichotał. – Demony.

***

- Przerwa – tym razem to Hadrian wystąpił na plac. – Wzywam do przerwy.

Arnold wystąpił na plac i spojrzał na Adlera i Beniamina. Ci jedynie lekko kiwnęli głowami.

- Potwierdzam przerwę.

Raz jeszcze przeciwnicy zostali odprowadzeni do swoich narożników. Próbowali dobrze wyglądać, ale nie dało się ukryć, że ledwo co się poruszają.

***

- Fiu, fiu, fiu – Arnold pokręcił głową. – Kolejne trzy żebra połamane jak nic i prawe ramie wybite z barku.

- Powiedz mi… - Adler odetchnął. – Coś, czego nie wiem…

- Na lewym barku masz wielki siniak po tamtym uderzeniu, którym się rozpędziłeś, a plecami to się ty do kobiet w łóżku nie obracaj – Arnold mówił zupełnie niewzruszony, płucząc zakrwawiony ręcznik. – Coś ominąłem?

Adler spojrzał na niego z uniesioną brwią. Arnold wyglądał trochę inaczej.

- Od kiedy stałeś się takim cynikiem?

- Byłem nim cały czas, zwyczajnie ukrywałem go za maską humoru – odpowiedział chłopak podchodząc do niego. – Nastawię ci ramię, dobrze?

- Dobrze.

- To na trzy – Arnold zaparł się. – TRZY!

Silny ruch i charakterystyczny odgłos zaznaczył, że się udało.

- AŻ! Kurwa! – Adler zwinął się z bólu. – Jesteś bezdusznym sukinsynem, ktoś ci to kiedyś powiedział?

Tutaj zacisnął palce prawej dłoni, poruszały się, ale nie najlepiej. Arnold przetarł mu plecy i delikatnie pomasował nastawione ramię.

- Ty byłbyś pierwszy – odpowiedział i westchnął. – Nie wystarczy wam?

- Nie… - Adler odpowiedział. – Nie… nie wystarczy… - tutaj milczał przez chwilę. – Podaj mi moją torbę… zakończę to tym razem… nie będzie kolejnej rundy.

Adler sięgnął do środka i wyciągnął niewielką szklaną kulkę, wypełnioną zielonym płynem. Arnold spoglądał na niego w ciszy i nie komentował. Adler otworzył wieczko i wypił na raz całą zawartość.

Była to mała dawka… ale wystarczająca.

Jego oczy zapłonęły zielonym ogniem, a demoniczny uśmiech rozjaśnił twarz.

Adler, 001 zaakceptował swą prawdziwą naturę raz jeszcze i stał się Demonem.

***

- CO JEST?! – Chłopak potrząsnął Beniaminem. – Co to było?!

Olbrzym odepchnął go jedną ręką, powalając natarczywa bez najmniejszego wysiłku. Nadal się uśmiechał.

- To… to się nazywa walka.

Hadrian spoglądał na niego w przerażeniu.

Ten cichy stoicki olbrzym, wydawał się teraz manifestacją bezlitosnego żywiołu, lawiny, huraganu, szalejącego sztormu.

Jedynie płynąca w jego żyłach cesarska krew, powstrzymywała zwierzęcą panikę.

- Czy nie wystarczy? – Zapytał. – Jak tak dalej pójdzie, któryś z was może zginąć.

66 nie zwracał jednak na niego uwagi. Spoglądał na Adlera, który właśnie w tym momencie wypijał dawkę specyfiku. Moment zaskoczenia, a następnie szeroki uśmiech rozjaśniły jego twarz. Był szczęśliwy.

- Czyli idziemy na poważnie… co? – Mruknął cicho pod nosem, sięgając do kieszeni.

- Co mówiłeś? – Hadrian spojrzał na niego pytająco.

Z kieszeni wyciągnął malutką kapsułkę. Malutką zieloną kapsułkę mniejszą od paznokcia małego palca. Rozgniótł ją kciukiem i uniósł wzrok na księcia.

- Beniaminie… co to…?

- Jeśli nie zostanę pokonany – olbrzym mówił spokojnie i z uśmiechem. – Uciekaj.

- Co?

66 przyłożył proszek do nosa i wciągnął go na raz.

Przekleństwo postępu rozjaśniło jego umysł i napięło mięśnie. Niewrażliwy na ból, wstał i z szerokim uśmiechem oznajmił.

- Dopiero teraz wszystko się zaczyna.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Nefer 21.11.2019
    Dynamicznie i emocjonująco przedstawiona scena walki. Wynik starcia nadal pozostaje niewiadomą. Trochę zdziwiłem się, że bohater sięgnął jednak po specyfik. Zwycięstwo osiągnięte przy pomocy tego środka oznaczałoby przecież wistocie porażkę. No ale przeciwnik również zażył dawkę stymulanta, szanse nadal są więc wyrównane.Czekamy co dalej. Pod względem językowym wróciłeś do maniery częstego używania czasownika "być", która zdawała się zanikać w "Komisarzu". Mam nadzieję, że pomimo złożonych deklaracji nie zarzucisz tamtego opowiadania.
    Pozdrawiam
  • Kapelusznik 21.11.2019
    Komisarza nie zakończę - jeszcze nie - mam pomysł na jeszcze sporo odcinków i odpowiedni finał - ale teraz mam od cholery roboty, więc nie wiem jak to będzie wyglądało.

    Co do specyfiku i dlaczego go użył - zauważyłeś że zarówno Ben jak i Adler nie mieli zamiaru przestać walczyć, mimo że Tipiz zaznaczył, że zwycięzca jest pewny? 66 - unieruchomiony, na pewno by przegrał - to bardziej niż pewne - cel który stracił mobilność, jest równie dobry co martwy.
    Tutaj obie strony idą na całość by udowodnić że są godne swojej pozycji - Specyfik JEST ich KRWIĄ - to z niego się zrodzili - więc i z nim będą walczyć.
    Użycie Specyfiku Adlera - tym razem bez rozmyślań filozoficznych wskazuje też że zaakceptował już że jest 001 i odrzucił drogę do człowieczeństwa... PIERWSZĄ z dróg - teraz szuka nowej - wie że odrzucenie Specyfiku nie zadziałało, więc nie będzie tracił czasu na nic nieznaczący opór, wobec czegoś, co już zaakceptował.
    Zresztą w następnych odcinkach wytłuszczone zostanie, jak bardzo Adler zmienił swoje podejście do drogi do człowieczeństwa.
    Pozdrawiam
  • Pontàrú 25.11.2019
    "Ewelina zacisnęła dłonie na poręczy, aż dłonie nie zbladły. Oddychała ciężko.
    - Martwisz się? – Hanna chwyciła jej dłonie" za dużo tych dłoni.
    Odcinek epicki! Walka jest niesamowita! Nie mogę doczekać się kolejnej części bo żeś w tak okropnym momencie przerwał, że to idzie tylko obelgami rzucać.
    Ode mnie 5!!
  • Ozar 15.12.2019
    Kurde długi odcinek. Już myślałem, z poprzedniego odcinka, ze przeciwnikiem Adlera będzie książę, tak to wyglądało. Taka walka trwałaby bardzo krótko. Jednak to 66, a to inna bajka. Sam opis walki bardzo ciekawy, choć tak patrząc na zimno to 001 ma w nim niewielkie szanse. 66 jest w takim starciu znacznie lepszy. Jednak nigdy nie mów nigdy. Adler musi zwyciężyć bo inaczej straci nie tylko przywództwo, ale także możliwość bycie rycerzem Eweliny. To w zasadzie wymusza część dalszą. Na koncu widać, że obaj już ida na całego. Pozdrawiam i daje 5, bo czytało mi się jak zwykle bardzo dobrze.
  • Kapelusznik 15.12.2019
    Są godnymi przeciwnikami
    Zostali wychowani i wyuczeni że siła i zdolności bojowe, to podstawa
    Adler zdobył tytuł lidera dzięki wszechstronności, inteligencji i umiejętnością przywódczym - nie ma jednak nikogo, kto byłby we wszystkim najlepszy
    Mam nadzieję, że kolejny odcinek, cię mocno zaskoczy :)
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania