Poprzednie częściDemon - Prolog - STARA WERSJA
Pokaż listęUkryj listę

Demon Odrodzenie - 12

Rozdział 3 – „Uderzenie serca” – cz.5

Republika Finicka

544 rok nowej ery – 1905 rok imperialny

19/20 Kwietnia

Region Cristalis – wybrzeże morza Kryształowego

 

Odmęty piekieł pochłaniały go całkowicie. Zabójczy mróz wypełnił jego szpik, a fałszywy ogień gotował jego krew. Jego umysł zaczął pękać, wewnętrzny człowiek i zwierzę rzucili się na siebie, gryząc, szarpiąc i bijąc, pochłonięci przez panikę i przerażenie. Skóra pękała, a ze szczelin wychodziły tysiące much i pająków, pożerając to, co nie zostało jeszcze pożarte. Sama jego dusza, zamiast zostać łaskawie zaciągnięta na dno piekieł, była krojona i rozszarpywana, kiedy była nadal uczepiona ciała. Czuł, jakby każda sekunda, była tysiącleciem.

Tak czuł się Harris Kreus, patrząc w otchłań oczu Demona, który przedstawiał się jako Franciszek Eagle.

Przerażenie, jakiego nigdy wcześniej nie doznał, złamało jego spokój i wolę życia. Coś było w tych zimnych oczach, kiedy jego wróg zatrzymał gołą dłonią, mające odebrać mu życie ostrze, co złamało członka wielkiego rodu. Coś nieludzkiego, ale dalekie od zwierzęcego. Z czymkolwiek się mierzył, nie miało to już duszy, czy serca, a jedynie pustą dziurę, gdzie te definiujące człowieka elementy się znajdowały. Otchłań bez dna, gdzie nie ma powietrza, ale nie można się udusić, gdzie spadasz, ale nie możesz się rozbić, gdzie nie ma światła, choć wszystko widzisz.

Stał przed nim Demon. Manifestacja wszelkiego grzechu i wszelkiego zła. Żywa brama do piekieł. Paszcza pożeracza światów gotowa połknąć cały znany świat, jeśli tylko człowiek będzie nieuważny.

Demon wyszczerzył się w uśmiechu, a ostre zęby błysnęły złowrogo. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa, nie mógł nawet drgnąć. Nagle zbliżyła się do niego zaciśnięta pięść, następnie usłyszał huk i… nastała ciemność.

 

Harris Kreus leżał nieprzytomny na ziemi. Franciszek Eagle stał zwycięsko z uniesioną do góry lewą pięścią, nadal trzymając w prawej dłoni szpadę swojego przeciwnika. Sędzia podskoczył do Harrisa, a widząc, że jest nieprzytomny, zakrzyknął.

- Harris Kreus jest nieprzytomny i tym samym, niezdolny do walki. Zwycięża Franciszek Eagle!

Widownia przez sekundę patrzyła na scenę zszokowana, ale po chwili ludzie zaczęli klaskać. Głównie z powodu, że sam król Tahganu zaczął klaskać. Był pod wrażeniem, znał możliwości swego bratanka, a ten został pokonany w niesamowicie oryginalny i sprytny sposób. Byłby głupcem, gdyby nie docenił Eagla. Ferdynand patrzył zszokowany, nie mogąc klaskać. Eagle był znacznie młodszy od niego, a mimo to pokonał mistrza szpady w oficjalnym pojedynku. Jemu się to nie udało nawet raz w czasie treningu. Jan Vaza klaskał, ale cały czas spoglądał na króla Tahganu, wiedział, że za młodu znano go jako świetnego szermierza, ale nie był pewny czy stary sentyment, pozwoli mu wybaczyć słudze jego córki. Co do Eweliny ta zbliżyła się do Eagla, widząc ją, wbił on szpadę w ziemię, uklęknął i schylił głowę. Ewelina zatrzymała się przed nim.

- Zwyciężyłem, tak jak obiecałem… - uniósł wzrok. – Moja Pani… Ewelino Vazo.

Dziewczyna uśmiechnęła się. Jej twarz zdradzała niesamowita radość i wdzięczność. Był to chyba pierwszy raz w jej życiu, kiedy była komuś aż tak wdzięczna. Spojrzała na nadal krwawiącą dłoń Eagla.

- Pokaż swoją ranę.

Eagle posłusznie uniósł zranioną dłoń. Rana była płytka, ale nie na tyle płytka by krew nie ciekła z niej bez przerwy. Adler chciałby powiedzieć, że nic nie czuje, jednak ból był znaczący. Ewelina zabrała kielich wina, pochyliła się, obmyła ranę, a następnie wyjęła swoją własną chustę i obandażowała zranioną dłoń. Dla wszystkich obecnych gest ten był dobrze znany. W tradycji szlacheckiej gest ten znaczy, że dama uznaje daną osobę za jej „rycerza” – obrońcę honoru. Wszyscy spojrzeli na Jana Vazę. Wiedzieli, że bez jego aprobaty, ten gest mało będzie znaczył. Upadły król, wiedząc, że nie może odmówić w takiej sytuacji ani swej córce, ani zwycięskiemu Eaglowi, kiwnął potwierdzająco głową. Szum aprobaty dało się słyszeć z tłumu. Eagle został oficjalnie uznany za rycerza w służbie rodu Vazów. Clovis Kreus uśmiechnął się do Jana i kiwnął głową z aprobatą. Był twardym człowiekiem, który cenił siłę i przywiązanie do tradycji, a uznanie Eagla za rycerza przyniosło mu wiele radości. Oczywiście, był lekko zirytowany, że Harris nie zwyciężył, ale z drugiej, jego brat i tak ostatnio zbytnio się popisywał. Miał zamiar wykorzystać porażkę swojego bratanka i trochę przyhamować zapędy swojego brata. Mimo że był konserwatystą, a w wielu przypadkach, był uznawany za „twarz” konserwatyzmu znanego sprzed Pęknięcia, nie oznaczało to, że nie był przedsiębiorczy i nie potrafił wykorzystać sytuacji i surowców, jakie wpadały mu w ręce. Kiedy ludzie gratulowali Eglowi zarówno zwycięstwa, jak i tytułu, podszedł on do zwycięzcy.

Tłum zamilkł raz jeszcze.

Król Tahganu uśmiechnął się i szybkim ruchem wyciągnął wbitą w ziemię szpadę. Obejrzał ją, sprawdził, czy ostrze nadal jest ostre. Spojrzał na Eagle i rzucił mu broń, ten złapał ją i spojrzał na króla pytająco.

- Co myślisz o tym ostrzu, chłopcze?

Eagle przyjrzał się pięknej, ale niesamowicie praktycznej budowie, pięknie wykończonemu ostrzu. Położył ostrze na palcu, sprawdzając wyważenie. Bron stała w idealnym poziomie.

- Piękna, praktyczna, wytrzymała, świetnie wyważona – odpowiedział. – Prawdziwe dzieło sztuki.

Clovis Kreus kiwnął głową potwierdzająco.

- Zgadza się, to piękna broń. Piękna i zabójcza, dokładnie taka, jaka powinna być szlachecka dusza – oznajmił król. – Broń godna Rycerza.

Eagle zrozumiał. Nawet siedzący w nim Adler o mało się nie zakrztusił zaistniałą sytuacją. Super żołnierz? Szybsze myślenie i większa inteligencja? Kpina. Nawet on się tego nie spodziewał.

- Nie mógłbym…

- Nalegam – Przerwał mu Clovis. – Uznaj to za wyraz uznania z mojej strony dla twoich umiejętności i gest przyjaźni względem twojej Pani i jej rodu – Tu spojrzał na Ewelinę. – Wybacz mi, że nie dostrzegłem wcześniej karygodnego zachowania Harrisa. Jego zachowanie położyło cień, na relacji między naszymi rodami, którego chcę się pozbyć.

Ewelina, równie zaskoczona, jak Eagle nie mogła wiele zrobić jak skłonić się godnie. Cała pycha i duma, której przecież tak mocno się trzymała, zniknęła momentalnie.

- Z radością przyjmuję Pańskie przeprosiny. Zapewniam, że ten incydent nie przyczyni się do pogorszenia relacji między naszymi rodami.

- Cieszą mnie twoje słowa, Ewelino. Widać, że szybko dorastasz. Nie jesteś już małą dziewczynką, a młodą damą. W każdym calu godną swojego rodu – ponownie spojrzał na Eagla. – Przyjmij to ostrze i używaj go, by bronić swojej Pani i jej rodu.

Eagle skłonił głową.

- Tak też uczynię.

Clovis uśmiechnął się i spojrzał na Jana Vazę.

- Przyjacielu, chciałbym porozmawiać z tobą i z twoją córką na osobności.

Jan kiwnął głową. Miał nadzieję, że uda mu się cos ugrać z całej tej sytuacji.

- Chodźmy więc. Jestem pewny, że nasz gospodarz zapewni nam, cichy pokój byśmy mogli spokojnie porozmawiać.

I tak jak szybko tłum się zebrał, tak szybko wraz ze zniknięciem najpotężniejszych osób, tak szybko się rozszedł, wracając do typowych dla balu zabaw. Ku radości Adlera, ludzie dość szybko od niego dostąpili i zostawili samemu sobie.

A przynajmniej mieli takie wrażenie.

Tajemniczy mężczyzna w fioletowym fraku i cylindrze, z maską komedii zasłaniającą usta, stał balkonie wiszącym nad przepaścią. Wpatrywał się w Adlera oczami w kolorze miodu i rubinu, które kręciły się niczym tornada ognia.

Adler widział go od samego początku, choć oczywiście jako Eagle tego nie okazywał.

Nie miał pojęcia kim, był tajemniczy typ, ale nikt inny go nie widział, a przynajmniej nie zwracał na niego uwagi. Nie ważne co robił. Zabierał kielichy wina, całe butelki, zrywał kapelusze z głów czy tańczył wśród ludzi niczym opętaniec. Nikt na niego nie zwracał uwagi. Zupełnie tak jakby nie istniał.

Stał on teraz kilka kroków od niego, opierając się o złotą laskę i przyglądał mu się bez słowa. Adler postawił kilka kroków i stanął obok niego. Nie patrzył na niego. Chciał, żeby zniknął, żeby i On nie mógł go widzieć, ani słyszeć. Niestety on stał nadal koło niego, przeszywając go na wskroś swoimi oczami. Czuł jego wzrok, nawet nie patrząc mu prosto w oczy. Był niczym kwas, przeżerał się przez jego maskę i twarz, dochodząc do samej duszy.

W końcu niepokój, złość i ciekawość nie pozwoliły mu milczeć.

- Kim jesteś? – Zapytał Adler szeptem.

Postać znieruchomiała nagle. Widocznie zaskoczony, że została zauważony. Następnie chichocząc, mężczyzna wskoczył na kamienną barierkę i patrząc na Adlera odezwał się głosem, którego nie można głosem określić.

- Zadajesz złe pytanie, Francisie Adlerze… - oznajmił głosem nowo narodzonego dziecka i umierającego starca równocześnie. – Pytanie nie powinno brzmieć: „Kim jesteś”?

Na oczach Adlera, postąpił on krok w tył, prosto w przepaść.

Prawa tego świata sprawiłyby, że to byłby jego koniec. Bezduszna grawitacja pociągnęłaby jego ciało w dół, rozbijając je o skały widniejące w dole. Powinien on pęknąć przy uderzeniu, jego krew zabarwić wodę, a mięso nakarmić głodne dzieci natury.

To się jednak nie stało.

Tajemniczy gość stał w powietrzu.

Zupełnie tak jakby była tam podłoga, a nie pochłaniająca wszystko przepaść. Adler patrzył przerażony, na byt, który zaprzeczał istnieniu zasad jego świata. Był to pierwszy raz od „przemiany” w super żołnierza, kiedy Adler był faktycznie przerażony. Ten sam strach, który niedawno pożerał Harisa Kreusa, teraz szarpał granitową duszę Adlera.

Oczy tajemniczego gościa zalśniły, kręcąc się jeszcze szybciej, a z ust wydobyły się niewielkie strużki dymu.

- Pytanie powinno brzmieć: „Czy istniejesz”?

Adler przełknął ślinę.

- Ja cię Widzę. Więc dla mnie Istniejesz – oznajmił, dusząc wijący się w nim strach. – Odpowiedz więc: Czym Jesteś?

Byt zachichotał zarówno jednym, jak i setką głosów. Pochylił się jeszcze bardziej, zbliżając się do twarzy Adlera na odległość palca. Oczy przestały się kręcić, a dym zniknął, a z ust tajemniczego bytu padła odpowiedź.

- Paradoksem.

 

Postać zniknęła. Momentalnie. Nie w momencie mrugnięcia, nie w obłokach dymu. Zwyczajnie zniknęła. Przestała być, choć była. Nie było świstu wiatru, ani błysku światła. Nic nie pozostało po paradoksie który zamanifestował swoje istnienie przed jego oczami.

Adler przełknął głośno ślinę i zacisnął pięści.

Zaczął analizować to, co właśnie zobaczył. Jego umysł i instynkt kłóciły się ze sobą. Logika nie pozwalała zaakceptować istnienia tego bytu, a mimo to był przecież tuż przed nim i odpowiadał na jego pytania. Po chwili ochłonięcia założył, że musi być to jakiś efekt uboczny Specyfiku albo i całego eksperymentu „Nowe Dzieci”. Możliwe, że Herr Doktor czegoś nie przewidział.

Tak czy inaczej, miał zamiar trzymać to na razie w tajemnicy.

Miał pełną świadomość, co Herr Dokor robi z „nieudanymi” dziełami.

 

Kiedy tak rozmyślał, podszedł do niego elegancko ubrany mężczyzna z krótkim wąsem. Uśmiechnął się, nonszalancko zapalając papierosa trzymanego w lewej dłoni.

- Dziś morze jest spokojne. To dobrze. Nie przeszkadza w trwającej zabawie.

Adler odpowiedział.

- Faktycznie, morze jest ciche, ale bal głośny.

- To dlatego, że bal jest swoistego rodzaju sztormem.

Adler uśmiechnął się pod nosem. Hasło się zgadzało. Rozmawiał z agentem Imperium.

- Niech wieje, w duszy jestem marynarzem, żadnego sztormu się nie lękam. Za każdym razem dotrę do przystani – oznajmił.

Agent spojrzał na niego pytająco.

- Co jednak sprowadzisz do przystani w swoim kutrze?

Adler uśmiechnął się do niego chytrze.

- Królewską zdobycz.

Agent również się uśmiechnął i kiwnął głową. Podał Adlerowi papierosa i odszedł. Adler natomiast wziął papierosa i rozkręcił go. Na wewnętrznej stronie papieru zostały zapisane trzy słowa.

„Ciernie róż rosną”

Adler zgniótł i rzucił papier w przepaść.

Jego najgorsze przewidywania właśnie się potwierdziły.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Nefer 25.02.2019
    Posiadasz talent tworzenia wartkiej fabuły, prowadzisz ją w interesujący i wciągający czytelnika sposób. Do tego odrobina romantyki oraz umiejętność opisywania emocjonalnych scen. Wszystko to składa się razem na bardzo wybuchową (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) mieszankę. Dałbym z pełnym przekonaniem pięć gwiazdek, gdyby nie kwestie językowe. Wybacz może, że je poruszam, ale czytając komentarze pod różnymi tekstami widzę, że to dość często podejmowany temat. Otoż w tym rozdziale aż roi się od fragmentów z nadmierną obecnością czasownika "być" (np. opis reakcji króla na przegraną bratanka, ale inne akapity również). Pojawia się ich zdecydowanie więcej, niż w rozdziałach poprzednich. Zwróć może na to uwagę. Przy opisie tego, jak Ewelina przyjęła z kolei zwycięstwo jej rycerza, mamy znatomiast nadmiar zaimka "swój".
    Sam sposób rozstrzygnięcia pojedynku kojarzy mi się z klasyczną powieścią W. Scotta "Rob Roy", ale z dobrych wzorców można jak najbardziej korzystać.
    Pozdrawiam i czytam dalej.
  • Kapelusznik 25.02.2019
    Dzięki za komentarz - spojrzę i poprawię
  • Kapelusznik 25.02.2019
    ok...
    Poprawiłem
    powinno być lepiej
  • Pontàrú 26.02.2019
    Czytam po poprawieniu i nie widzę jakichś rażących błędów. Gdzieś tam tylko na początku brakowało jakiegoś przyimka a tak to ok.
    Co do fabuły to postać Clovisa przypadła mi do gustu. Wydaje się być w porządku.
    Tu daję pięć, gdyż uważam, że drobne błędy językowe czy interpunkcyjne nie stanowią podstawy do obniżenia oceny, a sama akcja jest bardzo ciekawie rozwijana. :)
  • Kapelusznik 26.02.2019
    Clovis to "dobry konserwatysta" - jeśli tacy istnieją
    Mimo że włada małym państwem - wie jaką ma siłę i wie jak ją wykorzystać.
    Szczególnie jako twarz "konserwatyzmu" i człowiek z wieloma przyjaciółmi w każdym zakątku kontynentu ( Z wyjątkiem Związku Socjalistycznych Republik Zatrolii - oczywiście - tam go nienawidzą.)
    Mam pomysł na kolejny odcinek
    Wkrótce się pojawi!
    Pozdrawiam
  • Ozar 26.04.2019
    Ciekawe choć przewidywalne zakończenie pojedynku. Napisałeś w odpowiedzi do mojego komentarza w poprzednim odcinku, że Adler wygrał bo stosował coś czego młody szlachcic nie znał. To dla mnie oczywiste, bo taki super żołnierz nie może walczyć klasycznie. On ma zabijać, a nie toczyć wspaniałe pojedynki, a najłatwiej robić to stosując nie znane techniki. Myślę, że Adler zyskał zarówno szacunek jak i zaciekłych wrogów kończąc tak szybko pojedynek, wszak szlachta nie lubi parweniuszy którzy są lepsi od nich. A ta dziwna istota, ten jak mniemam demon, to chyba jedyna postać której nasz bohater się boi i jak mniemam bardzo słusznie. Jak to zwykle bywa możni chcą wykorzystać pojedynek do polityki, co jest zrozumiałe. Napisałeś "„Ciernie róż rosną” - i tu jakoś mnie nie oświeciło o co kuma, ale pewnie dalej się dowiem. Kolejny fajny odcinek. 5
  • Kapelusznik 26.04.2019
    Zobaczymy czy odgadniesz.
    Wrogów i przyjaciół - jak najbardziej zdobył.
    Efekty jeszcze ugryzą Adlera w zadek
    O to się nie martw
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania