Opoowi *** Potwór
Pewnego razu, kiedy Słońce zapadło się za horyzont, zabrało ze sobą jasność.
Potwór wyszedł z jamy i udał się na pobliską górę. Przystanął, odpoczął chwilę,
wyjął lornetkę i zaczął obserwować, pogrążone w nocnej ciszy miasto.
Niewielka ilość lamp, dawała jedynie tyle światła, żeby się za szybko o coś nie potknąć.
Doskwierał mu straszliwy głód.
Pragnął zejść na dół i nasycić się choćby jednym człowieczeństwem.
Ale jednocześnie był zmęczony wspinaczką. Pomyślał sobie: Po co ja tu wchodziłem.
Przecież mogłem od razu udać się na obiad. No cóż. Widocznie tak musiało być.
A zatem siedział na kamieniu i spoglądał przed siebie.
Miał wspaniałą lornetkę, chociaż nie wiedział skąd. Skierował ją na oświetlony pokój.
Zobaczył człowieka karmiącego dziecko. Łyżeczka jednostajnie szybowała,
między talerzem a umorusanymi ustami. Jadło z zadowoleniem. Widać było, że mu smakuje.
Jego twarzyczka kipiała radością. Mężczyzna też się uśmiechał, ale jakoś smutno.
Patrzył na mały prostokątny kartonik. Byłby z nich smakowity kąsek –
pomyślał potwór. Jednak ich oszczędzę. Za bardzo potrzebują siebie nawzajem.
Spojrzał w inne okno. Zobaczył człowieka siedzącego samotnie na kanapie.
Trzymał w ręce pistolet. Przyłożył go do głowy. Po chwili odłożył na stół.
Zaczął pić jakiś płyn z butelki. Wyjrzał przez okno. Po chwili je zamknął i zasłonił.
Potwór nie miał okazji się dowiedzieć, co tam się stało.
Znowu pomyślał o tym, że jest bardzo głodny.
Lecz ten człowiek nie wyglądał na zadowolonego.
A może po tym całym koszmarze, będzie miał okazje przeżyć jakieś miłe chwile.
Nie mogę go zjeść.
Spojrzał w następne okno. Ujrzał kobietę i mężczyznę. Pieścił delikatnie jej ciało.
Najpierw rękami a później ustami. Ona nie była gorsza. Co to to nie. Robiła to samo.
Gra wstępna – zajarzył potwór. Całował ją wszędzie.
W usta, czoło, pępek, oraz w takie miejsca, gdzie lornetka –
mimo wielkich wysiłków – zajrzeć nie mogła.
Obserwator się trochę zdenerwował, ale pomyślał sobie, że da im spokój.
Nie będzie niewychowanym chamem.
W końcu – z tego wszystkiego - o głodzie zapomniał i usnął.
Na drugi dzień, kiedy Słońce wyzwoliło się z horyzontu, nastał świt.
Mieszkańcy miasta, przyszli na górę. A jeden z nich widząc, że ciało ledwo oddycha,
nie pomógł mu, tylko wziął sztylet i wbiwszy go w serce potwora, zakończył jego żywot.
Gęsty strumyczek krwi – jak czerwona wstążka zrodzona z cierpienia –
popłynął w kierunku miasta.
Następnie upiekli go i przygotowawszy wspaniałą ucztę,
jedli i radowali się do samego wieczora.
A gdy Słońce zaczęło tracić swój blask, rozeszli się do swoich domów,
głośno rozprawiając o tym, co się stało.
Lornetka cicho i spokojnie leżała na trawie, pośród porozrzucanych kości,
dziwnym trafem nie zauważona przez biesiadników. Kryła w sobie zapamiętane obrazy.
Była zaprogramowana na różne sytuacje, w zależności od tego, co się wydarzy.
Nagle na okrągłych szkiełkach, pojawiły się trzy kropelki krwi. Było ich coraz więcej.
W poświacie Księżyca, miały czarny kolor. Po chwili lornetka leżała w mazistej kałuży,
a w niej drgające wspomnienia tego, co zobaczyła. Zaczęły ściekać w kierunku doliny.
*
Pewnego razu, kiedy Słońce zapadło się za horyzont nastał zmrok.
Potwór wyszedł z jamy i udał się na górę, by obserwować w ciszy pogrążone miasto.
Doskwierał mu głód. Nie spiesząc się za bardzo, zaczął schodzić, obserwując okna.
*
Kiedy Słońce ukazało się nad horyzontem, wstał nowy dzień.
Nic poza tym.
Komentarze (6)
Słońce i Księżyc z dużej litery - cudnie! Wspaniale! Bo ja już mam dość pisanie pod niemal każdym utworem tutaj tego samego na ten temat - bo większość pisze z małej - na początek + za S i K duże :)
"zabierając ze sobą jasność, nastał mrok." - nastał mrok - czy to konieczne dopowiedzenie? To oczywista rzecz, wynikająca z wcześniejszego zapisu...
"Przecież mogłem od razu udać się do miasta. No cóż. Widocznie tak musiało być.
A zatem siedział na kamieniu i spoglądał na miasto." - miasto, miastem popycha... gęsto tu coś
"miedzy talerzem a umorusanymi ustami." - między - literówka
"On nie była gorsza. " - Ona - literówka
"dziwnym trafem nie zauważona przez biesiadników.Kryła w sobie zapamiętane obrazy." - spacja po kropce
To zginął i... znów wyszedł z jamy...
Ciemnam jak tabaka, niewiele z końcówki jarząc.
Ale podsumowując. Utworek przyjemny w odbiorze. Niczego sobie.
Pozdrawiam :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania