Pokaż listęUkryj listę

Opoowi *** LBnP→49→Tajemnica Czasu Pociągu

Modyfikacja dawnego tekstu, co przypasował do tematu Bitwy

-------------------------------------------------------------------------

 

 

Nieustający rytmiczny dźwięk, nasącza umysł cząsteczkami snu. Wirują pod czaszką maleńkie kołyski, a w każdej pościeli trochę mnie. Faza niekontrolowanego rozróżniania otoczenia. To mój stan. Zasypiam, to znowu patrzę otępiały i tak na przemian. Odczuwam też: męczące drgania rzeczywistości. Trzęsie mną rytmicznie. Maskotka na sprężynie w czasie jazdy samochodem, ma podobne doznania. Fale wylatujące z wypełnionych oczodołów, są za bardzo zaspane, by się odpowiednio odbić i wrócić z rozpoznawalnym obrazem.

 

Gdy podnoszę kurtyny z włoskowatymi frędzelkami, widzę tylko chybotliwe kontury czegoś. Przyćmione światło, z obsranej przez muchy brudnej lampy, o kolorze pożółkłych palców, cichy zapach dymu i starego drewna, raz po raz słyszalne gwizdy, oraz nieustane kołysanie, wprawia mnie w błogi senny nastrój, którego jakoś nie pragnę zakończyć.

  

Po jakimś czasie, na ile świadomość pozwala, podnoszę biologiczne żaluzje i popatruje, gdzie właściwie jestem. Od pewnego czasu, z uwagi na takie a nie inne symptomy odwiedzające mózg, mam w sobie pewne przypuszczenia, które chciałbym potwierdzić.

  

Jakbym mnie do innej epoki przeniosło. Nie mam już wątpliwości, choć nadal trochę zaspanej. Jestem w wagonie kolejowym. W takim jak drzewiej bywało. Drewniane ławki, zapach naoliwionej podłogi oraz specyficzny rodzaj dygoczącego klimatu, miesza się z niemilknącym, stukającym rytmem.

 

Spoczywam przy prawym oknie. Na zewnątrz ciemność jest na tyle jasna, a jasność na tyle ciemna, że mogę spokojnie patrzeć, na migające obrazki. Nie męczą oczu, ale też nie są obojętne. Na ułamek sekundy coś mnie zastanawia, w tym obustronnym przemijaniu.

  

Siedzę nadal, umysłowo prawie bezmyślnie, a nieustanny stukot wybija w głowie rytmiczne pytanie:

 

Co tu robisz?

Co tu robisz?

Co tu robisz?

  

No właśnie: co tu robię. Może gdzieś jadę, ale nie wiem gdzie. Wsiadłem i zapomniałem. Ale dlaczego tak tu pusto? Tylko ja jeden. Samotny w klatce. Czy można z niej wyjść? I jeszcze ten niepokojący stan, że gdzieś nie zdążę.

 

Tym bardziej, że w tej chwili dostrzegam dwa identyczne zegary pod sufitem. Takie staromodne. Wskazówkowe. Właśnie sekundniki rozpoczynają swoją wędrówkę od cyfry: 12. Dałbym sobie cokolwiek uciąć, że ich prędkości są różne. Jeden wolniej, drugi szybciej. Bez żadnych przyspieszeń i spowolnień. Lecz do punktu wyjście docierają, dokładnie w tej samej chwili.

  

Nagle coś mi przychodzi do głowy. Bilet. Poszukaj biletu. Coś może wyjaśni. Będziesz chociaż wiedział, gdzie jedziesz.

Zaczynam szukać intensywnie. O dziwo, znajduję dość szybko. Na dnie trzeciej, napotkanej przez dłoń kieszeni. Niestety, nic mi nie wyjaśnia. Brązowawy kartonik zupełnie pusty z dziurką w środku.

Dziurką?

 

No tak. Wszystko jasne. Przyszedł konduktor, a ja na pół śpiący dałem bilet do skasowania i zapomniałem o wszystkim.

Tylko gdzie na nim stacja docelowa i cała reszta? Przedziurawił pusty kartonik?

Patrzę na dziurkę jak sroka w gnat. Widzę, że średnica jest coraz większa. Tyci konduktorek, wydźwiguje się na rękach na zewnątrz biletu. Ma czerwony okrągły nos i złośliwy uśmiech. Zaczyna powtarzać rytmicznym głosikiem, kompatybilnym ze stukaniem:

   

– Bilecik do kontroli.

– Bilecik do kontroli.

– Czas leci

– Czas leci.

   

Po raz pierwszy wnerwia mnie ta sytuacja. Przedzieram bilet na pół, razem z bezczelnym konduktorem, który momentalnie milknie. Malutkie flaczki brudzą rant kartonika, a na dłoniach czuję ciepłą krew. Po chwili trzymam znowu cały kartonik. Ani śladu mokrych wnętrzności. Skołowacenie daje znać o sobie. Tak naprawdę przecież nie wiem jak długo ostatnio spałem.

   

Znowu siedzę jak otępiały, spoglądając na boki. Po jednej i po drugiej stronie przetacza się krajobraz. Coś mi znowu nie pasuje, lecz głowę mam jeszcze za ciężką dla nadliczbowych myśli.

   

Zaczynam odczuwać głód. Przypominam sobie, o dziwo łatwo, że obok leży reklamówka. Szperam w niej chwilę. Wyciągam coś miękkiego, zapakowane w zatłuszczony papier. Skwierczę owinięciem i wyjmuję bułkę z wątrobianką. Nigdy nie przepadałem za tego typu przysmakiem. No cóż, dobre i to. Specyficzny zapach, atakuje całą flanką dziurki nosowe, razem z zapachem dymu. Widocznie przesiąka przez ściany. Może nawet go polubię.

   

Na poziomej klapce przy oknie, leżą zdechłe muchy. Zgarniam suche trupy na podłogę, żeby nie obrzydzały jedzenia.

Stukają głośno o podłogę. Słuch mi się wyostrzył, czy jak?

Nagle widzę, że wątrobianka wychodzi z bułki, jakby szła odwiedzić pasztet. Ze wszystkich stron, wysącza: gęste, szare cielsko. Czuję ją na rękach. Podwójnie zimna, niczym wilgotny plaster o kształcie trupa z chłodni. Formuje z siebie małego ludzika. Ma wredną twarz, a uśmiech taki kochany, jak kiełbasiany jad. Cienkim głosikiem, powtarza zgodnie z rytmem, stukanym przez koła na wstędze szyn:

   

– Zdechniesz tu.

– Zdechniesz tu.

– Zdechniesz tu.

  

Tym razem moje nerwy tracą na ważności. Gwarancja możliwości opanowania mija. Biorę go pod but, rozmazując na miazgę. Podnoszę nogę, a on jeszcze mlaska. Wrzeszczę z całych sił: ja ci dam, wredne szare gówno z gnijącego truchła zająca! Będziesz mi tu głupoty opowiadać! Straszyć podróżnego? Mam gdzieś twoje bzdety! Że też takiego obleśnego obesrańca, bułka musiała na świat wydać

Walę kilka razy nogą. Też rytmicznie. Przylega do podeszwy i jeszcze ględzi swoje, obgryzając wściekle sznurowadło:

– Zdeuchniusz tu.

– Zdeuchniuuuuu

   

No wreszcie zamilkł. Muszę zjeść suchą bułkę. Nie przemówiła na szczęście.

    

Wreszcie jarzę, co z tymi oknami. Nie można ich otworzyć. Tego się nawet spodziewałem, zważając na okoliczności. Co prawda, nadal odczuwam dziwną senność, ale nerwy mam coraz bardziej napięte. Jakby ktoś stroił gitarę, a ja byłbym strunami. Właśnie teraz skołowany mózg, znajduje się w sytuacji: napiętej do nieprzytomności właśnie takiej struny. Jak pęknie to nie wiem co ze mną będzie. Raczej zważając na okoliczności, utknie w źrenicy. Może i dobrze. Będę widział połowę tego, co wokół mnie.

    

Na dodatek dostrzegam w tej chwili, tłustą plamę na podłodze. Kształtuje napis: ''Umrzesz niebawem. Tik tak. Coraz mniej czasu masz. Tik tak.

  

Tik tak srak. Mam to gdzieś. Stoję przy lewym oknie, bo wreszcie coś jarzę, co nie tak. Widoczki uciekają: na lewo. Teraz stoję przy tym, co naprzeciwko. Krajobraz ucieka... też na lewo. Kombinuję, co to oznacza. Może gdybym był należycie wyspanym, to bym nie miał problemu ze zrozumieniem.

  

Po jakimś czasie do mnie dociera, o co w tym chodzi.

Przypadkowo zauważam: rączkę hamulca bezpieczeństwa. Myślę sobie, to jest to. Skończę ten koszmar. Nagle zauważam tabliczkę z napisem:

  

[Hamulec działa tylko w tym wagonie]

  

Chociaż fałdki szanownego mózgu, są nieco wygładzone, to na wszelki wypadek, nie pociągam za uchwyt.

  

Nagle, ni stąd ni zowąd, jakby we mnie żelazna kula do rozbijania murów, wstąpiła. Biegam po całym wagonie i kopię nogą wszystkie ławki. Pluję na szyby, grożę zdechłym muchom i wygrażam wisiorkowi od hamulca. Zdejmuję but, waląc nim w lampę, ale na szczęście, za słabo. Na dodatek pragnę zmniejszyć wagę pęcherza. A nie mam gdzie. Chcę stąd wyjść. Uciec z tej popieprzonej klatki. Nie wiem dlaczego akurat teraz, coś mnie napadło. Chyba dziwaczna sytuacja w oknach i ta popierdzielona sytuacja, tak w końcu zadziałała. Na ścianie wisi obrazek. Nie patrzę co na nim jest. Rzucam na zaoliwioną podłogę, by rozdeptać na miazgę.

  

Strasznie się pocę. Pomału zaczyna brakować powietrza. Takiego niezniszczonego. Orzeźwiającego. A okien przecież nie można otworzyć. Obejmują mnie macki klaustrofobii. Ściskają niemiłosiernie. Jest mi cholernie duszno. Myśli dźwięczą, waląc o pręty pytań bez odpowiedzi. Biegnę do drzwi, na końcu przejścia między siedzeniami. Jakbym dopiero teraz je zauważył. Przez szybę widzę trochę wnętrza drugiego wagonu. Są w nim ludzie. Kiwam do nich. Jakby mnie nie widzieli. Siedzą jak kukły. Oczywiście drzwi są zamknięte. Te drugie naprzeciwko, też. Kopię w nich nogą i walę pięściami. W końcu oddaję mocz na podłogę i doznaję ulgi. Jakbym wysikał swoje nerwy. A na zegarach sekundniki bez zmian.

  

Siedzę już chwilę, ciężko dysząc. Wyciągam brudną chusteczkę i wycieram pot z czoła. Niby jestem spokojny, ale to nieustanne chybotanie i stukający rytm, tę spokojność nadwyręża. Teraz jakby bardziej.

    

Nagle wpada mi do głowy genialny pomysł, by wiedzieć, czy wagon jest w ruchu. Biorę reklamówkę, zwijam na ile się da w rolkę i kładę na podłogę, w przejściu między siedzeniami. Stoję nad nią i podskakuję wysoko. Foliówka zostaje dokładnie w tym samym miejscu, co moje nogi, które spadły.

    

Przecież mogłem coś rzucić. Po co skakałem jak pajac w poplątanych sznurkach. Na domiar złego w prostokątnym cyrku.

   

Jednak za chwilę synapsy gadają co innego: "Zmieniłeś swoje położenie wobec torów... a nie wagonu. Czy jedzie czy nie i tak spod nóg podłoga nie zwiała. Spadłeś w to samo miejsce. Musiałbyś skoczyć bardzo, ale to bardzo wysoko, by wytracić prędkość"

Taa... i walnąć w sufit, by złamać kark. A to i tak, byłoby za nisko.

   

Niespodzianie widzę szyberdach nad sobą. O dziwo, da się z łatwością otworzyć, ale nie przez niego wyjrzeć. Za kwadratową kratą dostrzegam samotną białą chmurkę, na błękitnym tle. Stoję jakiś czas i patrzę w niebo, aż mnie kręg boli.

Przypominam sobie, że podobno wzdłuż ''prądu'' idzie się lżej, a ''pod prąd'', trudniej. Niestety, moje nogi są za bardzo skołowaciałe, jak mój szanowny przyjaciel: mózg.

Znowu siadam i w myślach dochodzę do trzech wniosków.

 

Po pierwsze: jadę w dwóch przeciwnych kierunkach równocześnie.

Po drugie: pociąg stoi lub nie.

Po trzecie: jaki z tego wniosek?

Ano taki, że mam na sobie biały fartuszek, zasznurowany z tyłu razem z rękami.

    

Wszystko na to wskazuje.

Przede mną siedzi mała dziewczynka. Trzyma coś za plecami. Nagle jej oczy są jak reflektory od parowozu. Wyciąga z tyłu białe coś i razem z ciemnym dymem wydobywającym się z ust, mamrocze rytmiczne słowa:

  

– Kaftanik.

– Kaftanik.

– Kaftanik.

– Dla ciebie.

– Dla ciebie.

– Tra la la. Tra la la. Coraz mniej czasu masz.

   

Po chwili cała przeistacza się w chmurę dymu. Wchłania ją siedzenie, które zabarwia na czarno. Nad ciemną plandeką nocy, leci trochę żółtych iskier i słychać cichy gwizd.

Kolejne zwidy, myślę sobie.

   

Coś mi się nie zgadza z tym kaftanikiem. Przecież mogę rękami ruszać. Gdzieś za mgłą, nie dostrzegam ludzi w białych kitlach, lub w ogóle jakiś białych ścian. Widzę wnętrze wagonu. Tyle tylko, że jedzie i stoi równocześnie. Turkotanie kół i nieustanne drgania, mówią same za siebie. Na dodatek w przód i w tył, w tym samym czasie.

Ale wesoło. Olać i już. Nawet fajnie tak. Czekać co będzie. Z umysłem lub z czym?

  

Struna została zerwana.

 

Uderza mnie w oko, a poszkodowany - czyli ja - śmieje się z tego wesoło, na całą zakichaną klatkę. Ryczę jak kumulacja rechotu żab. I to sam do siebie. Zlęknione echo, biega jakiś czas po kątach, by po chwili przycupnąć spłoszone na lampie. Mam wrażenie, że puka paluszkiem w czoło, popatrując na mnie znacząco. Rzucam w nie butem. Na podłogę lecą kawałki szkła. Ustawiają się jeden za drugim. Widzę, że biegają w kółko, radośnie popiskując: ''Jedzie pociąg z daleka...''

Z tego można wysnuć następny wniosek: albo ja tak zupełnie zwariowałem, albo wagon.

   

<::::::::::::::::::::::::::::>

   

– Pobudka! Koniec!

Wygrzebuję się z lepkich myśli, w które znowu wpadłem, jak mucha do kleju.

– Bardzo panu dziękujemy. Wziął pan udział w eksperymencie. Dostanie pan, co należy.

– W eksperymencie? Niby jakim?

– Zachowanie człowieka, w sytuacji niezgodnej z ogólnie przyjętą logiką.

– Aaa... w dwóch kierunkach...

– Chociażby. Inne aspekty były bardziej ukryte. Tego pan nie musi wiedzieć.

– A to za oknem. W przeciwnych kierunkach?

– Dwa ekrany. Tyle mogę wyjawić..

– A gadający pasztet?

– Pasztet? Mówił?

– Jeszcze jak. Musiałem go z buta...

– Poszło lepiej, niż myśleliśmy. Chociaż dziwne. Tego nasza kamera na żywo... nie zanotowała

– To już wasze zmartwienie, nie moje. A wstrząsy, turkotanie kół?

– Odpowiednia konstrukcja. Pan by chciał za dużo wiedzieć. Pan dostanie co trzeba i o wszystkim zapomni. Chcemy mieć pewność.

   

Dostrzegam rozmazane obrazy. Pożera je przezroczystość, przez którą przenika wnętrze wagonu. Widzę siebie, chociaż jestem tu. Czyli gdzie? Mam wrażenie, iż nasączam się niemożliwością zrozumienia, a jednocześnie odczuwam niezdefiniowaną błogość…

   

… lecz nagle zakłóca ją ciemny, prostokątny kształt. Rozpoznaje. Wiem co to jest. Zbliża się. Wchłania moje ciało. Nagle coś go zasłania. Dostrzegam przed sobą srebrzystą powierzchnię z wystającym bolcem. Wiem, że druga czai się z tyłu, jak wściekłe zwierzę. Tracę pomału świadomość. Nagle głośny trzask. Odczuwam paskudny ból we flakach brzucha, by po chwili poczuć się lżejszym. Przez ciało i umysł, szybuje stalowa, świetlista mgła. Pochłania mnie coś nieokreślonego, a z oddali dobiega ten przeklęty rytmiczny dźwięk. Zanika coraz bardziej.

Jakiś czas jeszcze słyszę, jak koła wystukują słowa: skasowany... skasowany... skasowany tu...

      

  

Epilog

      

Poproszę bilet do kontroli.

 

  

 

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • kigja dwa lata temu
    Myślałam, że to będzie prawie, jak Morderstwo w Orient Expressie... Później, że pan nadużyl.
    A to był... (Ciiii, nic więcej nie rzeknę)

    Na pewno jest niebanalnie.
    Prawie spadłam z krzesełka po akcji z wątrobianką ?

    Dziwne, ale dziwni ludzie lubią dziwne treści.
    Pozdrawiam Dekaosie ?
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Kigja↔Dzięki:)↔To Ty chociaż wiedziałaś, że będzie jakieś "prawie" Bo ja, gdy wtedy zacząłem pisać, to w sumie nie wiedziałem, co napiszę za chwilę. Miałem jedynie jakiś zarys... i zakończenie mniej więcej?
    Masz racje. Ciiii i już:)↔''Dziwne, ale dziwni ludzie lubią dziwne treści.''→nu szak!!:)
    Pozdrawiam Kigjo?:)
  • Rozpoczynamy Głosowanie!

    Zapraszamy na Forum:
    https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/

    Autorzy czytają i pozostawiają komentarze i nagradzają według zasady: 3 - 2 - 1 plus uzasadnienie; dlaczego?
    Głosowanie potrwa do 20 czerwca /poniedziałek/ godz. 23:59

    Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury.
  • Poncki dwa lata temu
    Jest niedzielny wieczór. Tudzież poniedziałek rano. Jest już zbyt późno dla mnie, żeby rozpatrywać głębiej o czym jest napisane to opowiadanie.
    I zgubiłem się, gdzieś między wagonami.
    Jutro spróbuję po kawie jeszcze raz :)
  • Poncki dwa lata temu
    Moje wnioski po przeczytaniu tego drugi raz.
    Albo wagon się kreci ale to nie jest wagon tylko karuzela?
    Albo toś tu ma rezonans magnetyczny.
    Albo tak jak ja jesteś fanem Davida Lyncha.
    Czytam trzeci.
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Poncki↔Szczerze, to zważywszy na okoliczności wcielenia się w ową postać i sytuację, sam się trochę w tym wszystkim pogubiłem. Chociaż, gdyby wagon był karuzelą, to raczej szyber dach by sprawę wyjaśnił. A jeżeli to jeno halucynacje dotykowo–wzrokowe. Lub inne różne możliwości...
     
    Może nie jestem fanem, ale filmy cenię!:)
    Co do bardzo dawnych Autorów→to przede wszystkim:
    John Wydham i Daphne du Mauriel
    ?:)↔Pozdrawiam:)
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    * J. Wyndham
  • Brak odzewu od Zwyciężczyni! Zapraszam trzech Zwycięzców z drugiego miejsca proszę o tematy - będą trzy!
    Proszę się dogadać i założyć jeden wątek na Forum.

    Literkowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania