Opoowi *** Światełko
Słońce chyliło się ku upadkowi. Ciężkie burzowe chmury opadały na miasto, jak pogrzebowy całun. Silny wiatr targany własną furią i niepojętą złośliwością, nie bał się wyrywać wszystkiego co napotkał na swojej drodze.
Mała dziewczynka siedziała na trawie. Ponura ciemność przytłaczała ją ze wszystkich stron. Nie wiedziała jeszcze, że zbliża się straszliwy huragan, który złapie ją w swoje szpony i poniesie ku niewiadomemu.
Nie mogła nawet płakać. Wszystkie swoje łzy – te kropelki rozpaczy – wypłakała dwa dni temu. Pamiętała jak jej rodziców, przygniótł ogromny symbol przyrody – wielkie rozłożyste drzewo.
Będąc dzieckiem bawiła się pod tym drzewem. Można by rzec, że dorastała razem z nim. Z zachwytem patrzyła na wielkie rozłożyste konary, zastanawiając się, kto szybciej rośnie – ona czy one. Urzekały ją promienie słońca biegające w listowiu. Wyobrażała sobie, że są to małe wróżki, które spełnią każde jej życzenie.
Pamiętała, że jej tatuś zrobił dla niej przepiękną huśtawkę. Ona mu za to podarowała wianek upleciony z polnych kwiatków. Trochę koślawy, ale jej tacie się podobał. Zrobiła go specjalnie dla niego jako podziękowanie za tą wspaniałą huśtającą rzecz.
Przypomniała sobie, że kiedy zbierała kwiatki, widziała małe wirujące chochliki. Myślała sobie, co by to było, gdyby były duże, takie jak cały dom.
Matka przyniosła jej wtedy kawałek zwyczajnego placka. Dla niej nie był zwyczajny. Był najlepszym plackiem jaki jadła w całym swoim życiu. Wiedziała, że był jej dany tak od serca, które ją naprawdę kochało. Do dzisiaj pamięta ten smak i uśmiech matki, której na drugi dzień miało już nie być. Patrzyła na nią z miłością, jak ona - pyzata dziewczynka - jadła ten podarunek.
Huragan był coraz bliżej. Słyszała jego szyderczy śmiech i szeleszczące szpony. Porwał ją w swoje objęcia jak małą szmacianą kukiełkę. Targana na wszystkie strony podążała w ramiona śmierci. Bezlitosny wiatr, przeobrażał wieloletnie szczęście w wielką rozpacz – którą tak naprawdę już nikt nie doświadczył.
Nie było jej smutno, gdy leciała w ciemność.
Chciała wierzyć, że gdzieś… tam na końcu, ujrzy światełko nadziei, w którego poświacie będą na nią czekać jej rodzice.
Wierzyła, bo nic jej innego nie pozostało.
Huragan podążał dalej. Nieświadomy tego, co uczynił.
Komentarze (7)
Czy ten orzech nadal Ciebie widuje, wszystkimi orzechami {gdy są} i gałęziami?
Smutne, zarazem szczęśliwe zakończenie. Bo żal i tęsknota za rodzicami zwyciężyła zagrała na nosie huraganowi. Pozdrawiam serdecznie:)
"Ona mu za to podarowała, [PAUZA] wianek upleciony z polnych kwiatków." - jak widzisz, przecinek zbędny i przerywający zdanie. Wiesz, to jest jak budowanie tam na rzece co kilka metrów.
Także, tekst dobry tylko trzeba dopracować interpunkcję i będzie cacy. Pozdro.
Teraz stosuje za dużo. Może trochę chodzi o to, że jak czytam cudzy tekst - to interpunkcja taka czy siaka - nie bardzo mi przeszkadza.
Ważny sposób pisania i treść. Ale to są moje odczucia. Może dlatego, że moja wyobraźnia jest pokręcona jak diabli.
Chociaż nie wiem, czy diabły są pokręcone - bo ich nie widziałem. Trochę przecinków wypłoszyłem. Dzięki. Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania