Pokaż listęUkryj listę

Opoowi *** LBɴP↔38↔Tᴀjᴇᴍɴɪᴄᴢʏ Pʀᴢʏʙʏsᴢ

To dawny tekst, nieco zmieniony,

ale w pewnym sensie, nawiązuje do tematów Bitwy.

Chyba się udało... bez: się?

--------------------------------------------------------------

 

Słońce z racji wieku ciężko i niezdarnie, aczkolwiek podniesione na duchu, zachodzi za krawędź horyzontu. Mimo tego w lesie przeraźliwie duszno. Pozostałości deszczu dawno wyparowały, zamieniając błyszczące krople w strzępki pary. Większość zwierząt leniwie drzemie w różnych zakamarkach, drzewach i przydatnych do sjesty, kątach. Tylko co jakiś czas słychać kukanie kukułki oraz odgłosy stukania. To dzięcioł wystukuje rytm dnia, wydłubując równocześnie robaki z drzew. A jest ich dużo w tym lesie.

 

<*>

Tylko Wielki Knur, prawdziwy heros owej krainy (dla przyjaciół, gdyby takowych miał) Knu, jakoś od dłuższego czasu nie może spokojnie pospać. Coś zakłóca myśli. Niepokoi zarośniętą duszę. Ściska kły wnykami niepokoju. Jest w końcu Jedynym Władcą Tego Lasu i bardzo pragnie, by tak pozostało. Niestety, jego przyboczny Śługa – przez Ś, z wiadomych względów – wspomniał o czymś na wskroś niepokojącym. Gdzieś w odległym lesie przyszedł na świat dziwny Niedźwiadek. Podobno wiele szumu i zamieszania wokół niego. A skoro tak – Wielki Knu myśli prosto z pnia – może stanowić zagrożenie. Podrośnie w końcu i pozbawi go władzy.

 

#Upłynęło wiele lat i faktycznie, podrósł#

  

Kolejny wieczór w lesie. Księżyc świeci jasno. Cisza i spokój. Mama Sarna idzie z niewielką córką. Tym razem nie tak duszno. Postanowiły pospacerować przed snem.

 

Gdzieś w oddali rośnie stare drzewo. Mimo wieku, prawie całe zdrowe i silne w konarach. Tylko jedna potężna gałąź, nadłamana. Słychać kolejny cichy trzask.

  

–– Mamo! Słyszałaś? –– pyta mała Sarenka. –– Co to mogło być?

–– Nie wiem. Może ktoś komuś robi krzywdę.

–– To idziemy zobaczyć, Mamo?

–– Naturalnie.

  

Konar trzymany resztkami roślinnej woli, drga niebezpiecznie. Sarny podchodzą bliżej. Córka biegnie do przodu. Szuka jakiegoś nieszczęścia przy ziemi. Słyszy przerażony głos:

  

–– Uciekaj!!

  

Nie zdążyła. Mała Sarenka leży martwa, przygnieciona ciężką gałęzią. Matka w szoku. Przeklina drzewo. Za chwilę tego żałuje. Co one winne? To raczej ja powinnam spojrzeć do góry. Podchodzi w to smutne miejsce. Pragnie odsunąć ciężar z dziecka, by przytulić, zanim całkiem zgnije. Jak mogę w ten sposób myśleć? Dlaczego muszę tak cierpieć? O co w tym wszystkim biega?

Nadal sobie nie radzi z wielkim konarem. Za dużo waży jak na szczupłe nogi. Widzi oko córki, zamglone kroplą krwi. Ostatnia pożegnalna łza.

Nagle dostrzega przed sobą cień. Jakieś zwierzę za nią stoi.

 

<*>

–– Wielki Knu. On wszedł do naszego Lasu. Większość zwierząt, chyba go nawet… hmm… lubi.

–– Co lubi? To mnie wszyscy lubią.

–– Oczywiście Knu.

–– Tylko nie Knu, bo kłami przebiję. Knu to jestem dla przyjaciół.

–– Przepraszam… a ilu ich masz?

–– Chociażby ciebie. Jesteś przyjacielem. Tak?

–– Owszem. Trzeba jakoś żyć… Knu.

–– Knu? No tak, nie ważne. Czyli mówisz, że chce mi odebrać władzę?

–– Może. Szczerze powiedziawszy, nie wygląda na takiego. Jest grzeczny i uczynny.

–– Bardziej uczynny ode mnie? Jak on śmie. Jestem dla was jak ta matka miłująca.

–– Hmm… no niby tak.

–– Chce z nim pogadać.

–– Ale on nie chce z tobą. Mówi, że nie będzie ci przeszkadzał. To co jego, jemu, to co twoje, tobie.

–– Nie rozumiem takich słów.

–– Wielu nie rozumie, ale idą za nim. W głąb lasu. Jakby jakąś aurę wokół siebie wytwarzał.

–– Aurę? Moja jest większa. Zakłóci ustalony porządek.

–– Porządek? U nas?

–– Chyba wiesz co należy uczynić. Wykombinować sposób.

–– By go przestali lubić.

–– Skąd wiesz?

–– Od mistrza. Tyś prawdziwy heros. W tobie moc Siedzącego Dębu nad Dębami.

–– No to działaj, skoro tak.

–– No nie wiem… w sumie nic złego zwierzakom nie czyni.

–– Może nie zwierzakom, ale mnie. A jeżeli mnie, to jednocześnie wam. Chyba to jasne?

–– Hmm… Knu.

–– Żądam postępu w sprawie… czy kłami przebić?

–– Mądrze prawisz.

 

<*>

W pierwszej chwili chce uciekać. To musi być duże zwierzę. Nie patrzy do tyłu. Wszystko jedno, kto ją zabiję. Po co ma żyć. Przed chwilą straciła jedyną córkę.

Zupełnie niespodziewanie, dostrzega przed sobą ogromną łapę. Odsuwa ciężką kłodę. Matka zauważa pewien szczegół. Krew zaczyna wracać do oka, a wielka gałąź szybuje w kierunku drzewa, z którego spadła. Po chwili drzewo jest całe. Skołowana nie wie, co jest grane. Mimo lęku, patrzy za siebie. Pusto. Nikogo nie ma. Ma wrażenie, że wciąga ją coś bardzo nieznanego… lecz lęku nie odczuwa. Przeciwnie.

  

–– Mamo! Słyszałaś? –– pyta mała Sarenka. –– Co to mogło być?

–– Nie wiem. Może ktoś komuś robi krzywdę.

–– To idziemy zobaczyć, Mamo?

–– Lepiej nie. Wybierzmy inną drogę.

–– Dlaczego?

–– Sam nie wiem. Tak będzie lepiej.

 

<*>

Wieść o przybyciu Wielkiego Niedźwiedzia zatacza coraz większe kręgi. Większość zwierząt nie ma nic przeciwko niemu. Nie sądzi kogokolwiek. Jedynie mówi, co dobre, a co złe. Nakłania wszystkie zwierzaki do miłości i wzajemnego szacunku. O dziwo, nie wszystkim to pasuje… lub pasuje za bardzo. Nakłaniają innych, by też go polubili. Jeżeli któreś nie chce, to zostaje wygnane z lasu, bez możliwości powrotu. To najmniejsza kara, za brak zachwytu nauką Wielkiego N. Wielu tak o nim mówi, nazywając: Wielką Niewiadomą. Wygnani przestają go lubić. Został obrzydzony nachalnością fanatycznych wyznawców. Chociaż WN sam w sobie, nie jest winien tej sytuacji. Przecież ich nie wygnał.

 

<*>

–– Szefie, on zyskuje coraz więcej zwolenników, ale spoko… nawet ciebie każe miłować.

–– Nawet? Co ja słyszę. Sądzę, że to jego wielka, perfidna zmyłka. Że powtórzę słodko: jest postęp w sprawie? Mówiłem przecież, że masz zrobić coś…

–– To znaczy: co?

–– Żeby znienawidzili, zwątpili. Wszyscy. Rozumiesz?

–– Dlaczego mają zwątpić w… dobro?

–– Jakie dobro? Postradałeś zmysły? To wielka kupa fałszywych zamiarów!! Wspomnisz moje słowa.

–– No nie wiem… czy wspomnę.

–– Ale moje kły tak.

–– Wymyślę coś.

 

<*>

Młoda Sarenka cała rozszarpana. Wnętrzności zakrywają krzaczki czarnych jagód. Strzępki skóry przyklejone do opadłych liści, lepkie od krwi. Ktoś ją tu przelał i musiał być: wielkim, silnym i podłym. Zwierzęta patrzą i oczom nie wierzą. Nawet nie została zjedzona. To by było jeszcze zrozumiałe. Nie widać śladów zębów. Jest całość, tylko w kawałkach.

  

–– Spójrzcie –– zgromadzenie słyszy słowa. –– Tam, na jej głowie.

–– Nic nie widzę –– protestuje Zając. –– Ty lepiej wracaj do swego Pana… Śługo.

–– Naprawdę nie widzicie? Spójrzcie dokładnie. Pomacajcie łapami.

–– Do jasnej dziupli ze zdechłą wiewiórą. To miód!

–– Nie może być! Miód?

–– A widzicie.

–– Teraz tak.

–– A kto lubi miód?

–– Misiu lubi miodzik –– odpowiada mały Lisek.

–– No i… co powiecie. Tylko jeden jest niedźwiedź w naszym lesie. Wyżarł miód i zabił niewinną sarenkę. A niby taki dobry? Spójrzcie dokładnie. Tu leży jego prawdziwa natura!

–– No ale... przecież to nie dowód. Każdy mógł pomazać.

–– Każdy? Co ty mi insynuujesz? Tylko niedźwiedzie lubią miód. To sprawka podstępnej bestii. Niby kocha, lecz fałszywym sercem. A może pszczółki rozszarpały to biedne, niewinne zwierzątko?

–– Nie można tak od razu…

–– Można! Wielki Knu może, to wy też. Chcecie narazić swoje ciała na jego gniew. Szefa znacie, a tego przybłędę wcale. Nie wiadomo, co to za jeden i czego tu szuka. Należy zabić taką podłość.

–– No w sumie… chyba masz racje.

–– Zabić bestię!! Zabić mordercę!! Przybijemy go do Wielkiego Dębu.

–– Tylko chciałbym nadmienić, że on jest… hmmm… trochę silny.

–– Spróbujemy zabić bestię!! Spróbujemy zabić mordercę!!

 

<*>

Matka Sarna patrzy z boku. Nie jej córka została rozszarpana, ale mimo wszystko nie może uwierzyć, że zrobiły to te same łapy… nie, to niemożliwe. Chce wszystkim opowiedzieć, co przeżyły przy starym drzewie, ale nikt nie słucha. Inna sprawa, że niewiele pamięta. Prawie nic. Widzi, że idą szukać. Może nie znajdą.

 

<*>

–– Wielki Knu. Jest postęp. I to jaki! Znienawidzili go. A nawet złapali. Nie stawiał żadnego oporu. Taki wielki, a szedł potulnie, jak baranek na rzeź.

–– Dobre wieści przynosisz… ale cóż. Mam pewien problem.

–– Mogę wiedzieć jaki, Knu.

–– Przestań ciągle z tym: Knu.

–– Jak sobie życzysz K... to znaczy jaki masz problem. Tak pytam z dobroci serca.

–– Nie w tej chwili. I tak nie ma ratunku. Musimy najpierw zabić przybłędę. Ocalić las. Może gdybym miał pewność, że jego dobroć jest większa od mojej.

–– Od twojej? Co ty mówisz! To niemożliwe! Każdy ją odczuł na własnej skórze. Wykluczone, że większa.

–– Hmm...

–– Jakoś tak chrząkasz bez przekonania, szefie.

–– Nie… czemu? Czyli wszystko przygotowane. Wielkie ciernie też?

–– Też.

–– Zaostrzone kawałki drewna, żeby łapy do dębu przybić, też?

–– Też.

–– Jestem rad... ale nie chcę tego oglądać.

–– Nie? Co z Tobą?

–– Nie wiem. Działajcie.

 

<*>

O dziwo, wszystko poszło jak z płatka. Owinięto najpierw całego cierniami. Weszły miękko w gęste futro. Później postawiono ciało przy drzewie i wszystkie cztery łapy, kołkami do pnia przybito. W tym czasie nie słyszano dzięcioła. Rytm lasu został zmieniony odgłosami uderzeń. Nie wydał z siebie żadnego głosu, chociaż musiał bardzo cierpieć. Zwyczajnie na wszystko pozwalał, choć widać było, że jego siła jest ogromna. Kilka zaledwie zwierząt podeszło bliżej, by go podrapać pazurami. W pewnym sensie wzbudzał większy lęk teraz, niż wtedy, gdy go przybijali. Lecz on spoglądał na nich dziwnie. Aż głupio im było. Te oczy nie miały w sobie nienawiści, pogardy, pytania: „Dlaczego”? Raczej plan do wypełnienia. Tylko dlaczego i w jakim celu? Tego zwierzęta nie wiedziały.

Aż w końcu osłabł na tyle, że kilka zwierząt podeszło bliżej i przebiło gardło, ostrym długim drewnem, po którym wyciekła rozrzedzona krew.

 

<*>

–– Szefie. On zaczyna cuchnąć przy tym drzewie. Trzeba coś zrobić, by zarazy nie było.

–– Zrobić? Co?

–– No nie wiem. Zakopać… do jaskini wrzucić. To znaczy... nie Szefa. Jest niedaleko druga. Pusta zupełnie. A może go po prostu zwyczajnie… zjemy?

–– Chcecie jeść jego ciało? Dlaczego taka myśl, przyszła ci do głowy?

–– Nie wiem... no dobra.. żartowałem. To co robimy.

–– Owińcie w miękkie listowie i pochowajcie z należytym szacunkiem w jaskini.

–– Muszą być miękkie? Przecież on już nic nie czuje. To zwykłe ścierwo.

–– Nie mów tak o nim!!!

–– Wybacz, ale nie pojmuję. Szacunkiem? Szefie... co z tobą?

–– Nie wiem, co ze mną. Nie poznaję samego siebie. Wynocha stąd. Czyńcie co każę.

–– Już dobrze Knu. Idę.

 

<*>

W ciągu następnych kilku dni, sytuacja w Lesie jest nie taka, jak zawsze. Niby wszyscy zadowoleni, że mordercę spotkała zasłużona kara, ale z drugiej strony, coś w tym wszystkim nie pasuje. Dlaczego im pozwolił? Przecież mógł wszystkich rozszarpać lub chociaż zranić intensywnie. To w takim razie, po co zabił małą, niewinną sarenkę. Przelał krew i jeszcze głowę miodem wysmarował. Toż tak, jakby sam siebie pocałował, dla lepszego rozpoznania. A jeżeli tego nie zrobił? To co wtedy? Przyjdzie nam żyć z tym ciężarem.

 

<*>

–– Knu, wybacz to nagłe najście. Orły wieści przynoszą. Nie uwierzysz jakie. To nie może być prawdą.

–– Przestań mi głowę zawracać. Mój syn jest umierający. Zapadł na dziwną chorobę. Bardzo schudł. Skóra, kości i reszta. Nie wiem co robić. To znaczy wiem. Nic nie robić, bo i tak nie ma dla niego ratunku.

–– Jest mi bardzo przykro z tego powodu, ale musisz wysłuchać, co mam do powiedzenia. To bardzo ważne.

–– No to powiedz i wynocha stąd!

–– Orły mówią, że gdy szybują nad naszym lasem…

–– Przecież one nie gadają. Co mi tu za brednie wciskasz?

–– Nagle przemówiły. Nie wiedzą, czemu.

–– Naprawdę? Może właśnie po to, żeby coś powiedzieć?

–– Raczej tak. No nie wiem jak to rzec. Szczególnie Tobie, Knu.

–– Wyduś to z siebie wreszcie.

–– Mówią, że z wysoka gdy krążą nad lasem, widzą wśród nas…

–– Gówno widzą. Konary drzew zasłaniają.

–– Gadają co innego, że jakoś dziwnie… nie.

–– No to w końcu co niby widzą?

–– Białego Niedźwiedzia.

–– Co to za durnowate ptaszyska! Przecież żadnego niedźwiedzia między nami nie ma. Raczej byśmy zauważyli, nieprawdaż?

–– Szafie. Ty tak o tym spokojnie. Chodzi o... tego Niedźwiedzia.

–– Wiem, że chodzi, ale nie w naszym lesie. Nie ma takiego wśród nas. To znaczy jest. Truchło w jaskini i nie białe.

–– Szefie… czy aby na pewno? Orły go widzą.

–– Przestań mi kły zawracać orłami. Sfiksowały i koniec.

–– Albo my… że nie widzimy.

–– Głupiś jak smród skunksa. Idź do jaskini i sprawdź. Będziesz spokojniejszy.

 

<*>

Tajemnicze ślady są nie lada szokiem. Tym bardziej że ich środki wyglądają dziwnie. Jakby były czymś zakłócone. A może to znowu głupi kawał wiewiórek. Jednak orły mówią wciąż to samo. Że z góry go widzą, jak między nimi chodzi. Zwierzęta ogarnia dziwny niepokój, który jednocześnie łagodzi napiętą sytuacje. W ich podświadomości coś narasta. Coś niepojętego. Niezrozumiałego. Zaczynają wątpić, czy postąpili słusznie. Niby wina Wodza i jego przybocznego. Pomieszali im myślenie. Ale przecież mogli nie posłuchać, tylko własnych sumień. Zbadać sprawę dokładniej. Z drugiej strony… jeżeli naprawdę zabił? I dlaczego orły tylko widzą. I to jeszcze białego. Przecież takim nie był. I czy oni kiedyś zobaczą? Co wtedy powie? Czy zemsta ich nie ominie? Skoro taki zmieniony.

 

<*>

–– Synu! Co z Tobą? Wyglądasz całkiem przyzwoicie. Na wadze przybrałeś. To dla mnie nie pojęte. Wyglądasz na całkiem zdrowego. Nie mogę tego pojąć. Aż kły mam spocone od wzruszenia.

–– Nie wiem tato. Widocznie to nie była ta choroba.

 

 

***

–– Orzeł, słyszałeś. Syn Wielkiego Knu ozdrowiał. Może wiesz czemu. Szef milczy. Nie chce nic powiedzieć. Zmieniony, zdziwiony, nie wiem jak to ująć.

–– Powinieneś wiedzieć.

–– Wiedzieć? Niby co?

–– Przyrzeknij, że nie powiesz żadnemu zwierzęciu. Muszą same.

–– Co same?

–– Nieważne.

–– Nie powiem. Przyrzekam.

–– Na pewno? Bo jak piśniesz słówko, to rozszarpiemy szponami twoje ciało. Z góry cię wszędzie wypatrzymy.

–– Daję słowo.

–– Tylko wiesz. My widzieli to, co nasze zmysły. A jak to było naprawdę, tego nie wiemy.

–– Powiedz wreszcie.

–– To właściwie taki… może nic nie znaczący szczegół.

–– Obiecałeś, że powiesz.

–– Widzieliśmy z góry Białego Niedźwiedzia.

–– Przecież o tym wszyscy wiedzą.

–– Ale nie wiedzą, że wchodził do jaskini.

–– Do jaskini… Knu i jego syna?

–– Tak.

–– Chcesz powiedzieć…

–– Właśnie.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • kigja 31.12.2020
    Tymczasem zostawię tylko uśmiech i małymi gwiazdkami :)))
  • Dekaos Dondi 01.01.2021
    KIgja↔Dzięki za uśmiech i gwiazdki.:))↔Pozdrawiam:)))
  • Witamy w Bitwie. Brawo!
    Literkowa życzy fajnej zabawy
  • Dekaos Dondi 03.01.2021
    Literkowa↔Dzięki:))
  • Zapraszamy na Forum do zagłosowania:
    https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/
    Głosowanie potrwa do 08 stycznia /piątek/ godz. 23:59
    Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury.
  • Anonim 06.01.2021
    Nie za bardzo mi się podoba. Chyba nie rozumiem.

    A poniżej tylko trochę błędów, było ich o wiele więcej:

    Pozostałości deszczu dawno wyparowały, zamieniając błyszczące krople w strzępki pary. -- Strzępki pary??? A coś takiego istnieje?

    To dzięcioł wystukuje rytm dnia, wydłubując równocześnie robaki z drzew. -- stosując imiesłów, tym samym zawierasz "równocześnie", bo imiesłów oznacza w tym samym czasie, więc u Ciebie słowo "równocześnie" jest zbędne.

    Tylko jedna potężna gałąź, nadłamana. - Stawiając przecinek jak tu, sugerujesz, że na całym drzewie była tylko jedna gałąź, w dodatku nadłamana. Bo po przecinku w takim wypadku uszczegóławia się to, co wcześniej.

    Przeklina drzewo. Za chwilę tego żałuje. Co one winne? -- to w końcu jedno drzewo czy więcej? Bo "one" odnosi się do liczby mnogiej.

    Wszystko jedno, kto ją zabiję. - znowu zupełnie bez sensu przecinek. To tylko kolejny przykład.

    Tajemnicze ślady są nie lada szokiem. Tym bardziej że ich środki wyglądają dziwnie. Jakby były czymś zakłócone. A może to znowu głupi kawał wiewiórek. Jednak orły mówią wciąż to samo. Że z góry go widzą, jak między nimi chodzi. Zwierzęta ogarnia dziwny niepokój, który jednocześnie łagodzi napiętą sytuacje. W ich podświadomości coś narasta. Coś niepojętego. Niezrozumiałego. Zaczynają wątpić, czy postąpili słusznie. Niby wina Wodza i jego przybocznego. Pomieszali im myślenie. Ale przecież mogli nie posłuchać, tylko własnych sumień. Zbadać sprawę dokładniej. Z drugiej strony… jeżeli naprawdę zabił? I dlaczego orły tylko widzą. I to jeszcze białego. Przecież takim nie był. I czy oni kiedyś zobaczą? Co wtedy powie? Czy zemsta ich nie ominie? Skoro taki zmieniony. -- Dość mocno mnie męczą u Ciebie krótkie zdania. Zobacz, tu masz tylko jedno ciut dłuższe zdanie, reszta to szarpanina. Jeśli nie chcesz wymęczyć czytelnika, mieszaj zdania krótsze z dłuższymi. Poza tym w trakcie akcji ja stosuje krótsze, a przy opisach dłuższe.

    Pozdrox.
  • Dekaos Dondi 06.01.2021
    Antoniuszu↔Dzięki:)↔Krótkie zdania, stosuje od zawsze. Większość tekstów tak piszę. To co zaznaczyłeś, to nie są błędy.
    Mam po prostu taki styl pisania i ''skróty myślowe'' Mnie np. męczy ściana tekstu, bez widocznych przerw, między fragmentami.
    A tak poza tym, Twój pierwszy komet tego tekstu, był zupełnie inny.:D ↔Ale Dzięki oczywiście:))
    Jeno z interpunkcją. Tu masz rację:))↔Pozdrawiam:)
  • Anonim 06.01.2021
    Jeśli uważasz "strzępki pary" za poprawne stwierdzenie, to nie mamy o czym dyskutować.
    Dokładnie takie same błędy popełniałeś 2 lata temu.

    Pozdrox.
  • Dekaos Dondi 06.01.2021
    Antoniuszu↔Strzępki pary to metafora, ale nie powiem czego i już:D↔I tak Dzięki:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania