Opoowi *** LBnP↔39↔Ɗաɑ Տմʍíҽղíɑ
Modyfikacja tekstu z 2017r.
--------------------------------
Mała dziewczynka siedzi na skraju lasu.
Odczuwa dotkliwe zimno i nieokreślony smutek.
Nawet zachodzące słońce, z ciepłym, przyjaznym uśmiechem,
nie wzbudza zaciekawienia na pyzatej buzi.
Wyschnięte łzy dawno zapomniały drogę którą przebyły,
zostawiając widoczne ślady.
A nowych w oczach, którymi można by płakać,
po prostu zabrakło.
Mały robaczek wędrujący po dłoni, też sprawia wrażenie,
przygnębionego sytuacją.
Jakby coś wyczuwał. Coś, czego początek niebawem nastąpi.
Spogląda współczująco, podczas śmiesznego dreptania po paznokciu.
Rześki wiatr błądzi na głowie dziewczynki.
Pragnie pocieszyć i przytulić, głaskając delikatnym, acz żwawym powiewem.
Rozwichrzone włosy wirują na wszystkie strony.
Czyżby wypatrywały ratunku, dla tej niewielkiej, zmartwionej istotki?
Zaczyna odczuwać ból w nogach. Zdejmuje buciki i skarpetki.
Kolorowe motylki, śmiesznie marszczą skrzydełka, wśród wełnianego świata.
Od koniuszków palców, stopy pokrywa szaro zgniły cień.
Najpierw jedną, a później drugą. Obie są zimne i lepkie. Zaczynają cuchnąć.
Dziewczynka odczuwa coraz większy lęk.
Nie wie skąd tu przyszła i o co w tym wszystkim chodzi.
Czuje ruch za sobą. Spogląda do tyłu.
Widzi świetlistą postać. Wymuszony uśmiech, gości na jej twarzy.
– Bardzo cię boli dziewczynko?
– Bardzo, proszę pani.
– A może być jeszcze gorzej, niestety.
– Dlaczego? Ja nie chcę, żeby mnie bolało.
– Wiem, ale musisz wytrzymać. Za chwilę wrócę.
Dziewczynka nadal cierpi. Rzeczywiście jest gorzej.
Nóżki dziwnie wyglądają. Skóra zaczyna odpadać.
Chce zatrzymać rączką, żeby z nich nie uciekała.
Śliskie kawałki przelatują między palcami,
miękko gniotąc trawę z obrzydliwym mlaśnięciem.
Sukienka i ona cała, przesiąknięte są mdlącym, słodkawym zapachem.
Ból coraz dotkliwszy, a ona nie wie, co robić.
Patrzy w niebo, jakby tam szukała pomocy.
Wróciłam – słyszy głos.
Świetlista postać znowu przy niej stoi. Tym razem uśmiech nie gości na twarzy.
Mówi do dziewczynki:
– Niestety. Nie chce naprawić krzywdy, którą wyrządził. Jesteś mu obojętna.
Bardzo mi przykro. Naprawdę.
– Proszę pani. Mnie bardzo boli. Widzi pani moje nóżki. Dlaczego takie brzydkie i śmierdzą?
Nie lubię takich. Nie chce takich mieć. Jestem jeszcze malutka. Dlaczego musi mnie tak boleć.
Ja tak nie chcę i już.
– Muszę coś ci powiedzieć, dziewczynko.
Teraz tego nie zrozumiesz, ale chcę, żebyś wiedziała kim jesteś.
– No kim, proszę pani?
– Sumieniem. Niestety, akurat jego. Tutaj twój czas płynie szybciej, a jego – wolniej.
– A co to jest sumienie? Ojej, naprawdę mnie boli.
– To każdy człowiek powinien mieć w sobie.
– Ja przecież nie jestem w sobie, proszę pani.
– Naprawdę chcę tobie pomóc. Znowu zniknę na jakiś czas, Może go przekonam.
– Do czego?
– Nie trać nadziei. Wrócę.
Dziewczynka cierpi jeszcze bardziej. Przez sukienkę wyczuwa dziecięce ciało.
Materiał lepki i cuchnący, oblepia gdzieniegdzie rączkę. Widzi drobne czerwonawe kości.
Z jednego z palców zwisa na pół oderwany paznokieć.
Trzyma w garści wilgotny fragment paska, z miękką skórą w środku.
Małe obrazki piesków, nie są już kolorowe, tylko szare, oblepione zielonkawą mazią.
Nie może wytrzymać smrodu, a nie może od niego uciec. Trupi odór przytula ją do siebie.
Już nie wie, co jest dla niej gorsze. Ból, czy to wszystko co widzi i czuje. Nie chce takiego ciała. Nie chce i już. Na szczęście nie ma przy sobie lusterka, by zobaczyć, co zostało z twarzy.
Wróciłam – słyszy ponownie.
– Proszę coś z tym zrobić. Nie chcę taką być. Jestem wstrętna.
– Nie ty, dziewczynko, pomimo twojego wyglądu.
– A właśnie, że tak. Mówię przecież. Dlaczego pani mi nie pomoże?
Jestem małą dziewczynką. Sama nie umiem.
– Ten człowiek jest uparty. Mówiłam, że cierpisz. To go nic nie obchodzi.
– Niech pani spróbuje. Proszę. Przyrzekam, że ostatni raz, bo wiem, że panią uganiam. Lecz mnie bardzo boli. Nie lubię tak wyglądać.
– No dobrze. Ostatni raz. Ale nic nie obiecuję. Do zobaczenia.
Ciało jest w rozkładzie, lecz ona żyje. Ma jeszcze nadzieję.
*
Świetlista postać wraca na skraj lasu. Nie dostrzega dziewczynki.
Idzie do miejsca, w którym siedziała.
Dostrzega kałużę śmierdzącego obrzydlistwa,
pomieszanego z dziecięcym ubrankiem.
Widzi skrzydełka motylków i małe pieski,
postrzępione wystającymi odłamkami kości.
– Nie mogłam nic więcej dla ciebie zrobić, lecz ty zrobiłaś bardzo wiele.
Dałaś mu swym cierpieniem, szansę.
Komentarze (22)
Pozdrawiam, Dedusiu.
5!
Świetne.
Pozdrawiam.
Podoba mi się, DeDo.
Przewrotnie przypomniała mi się myśl Leca "I głos sumienia przechodzi mutację". ;)
Wolę jednak Twoją wizualizację.
Popraw jeno tu: "Wyschnięte ślady łez, dawno zapomniały drogę, którą przebyły." - bo łzy przebyły drogę, nie ślady.
Ciekawie opowiedziane, piątak ?
Czasami nie mam pewności, kto pisze... w pewnym sensie:)↔ Pozdrawiam:)
Literkowa
Ciekawie rozgryzłeś temat.
Pozdrawiam
Wiele pytań bez odpowiedzi jakby:)↔Pozdrawiam:)
https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/
Głosowanie potrwa do 02 luty /wtorek/ godz. 23:59
Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury
Przepraszam za zamieszanie
Czyżby dziewczynka była jednym z dwóch poziomów sumienia? Dobra, a jednak nie?
Nie wiem. Nie czuję tego tekstu, choć pomysł ciekawy.
Wolałem zostawić do różnego zrozumienia:)↔Pozdrawiam:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania